/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 30 września 2014

Zespół dłoni, stóp i ust


 
Mąż to postanowił mi małą sinusoidę emocjonalną zgotować w ostatnie dni, najpierw mnie porządnie wkurzył, potem udobruchał, a następnie zaproponował ten mój długo wyczekany wyjazd do Zakopca. Przy boskiej pogodzie. I... odmówiłam. Ja! Bo wujek Smerf Maruda zmarł i to przy mojej Mamie, więc sytuacja nią bardzo wstrząsnęła. Bo nasz synek ma grypę bostońską. Bo ja mam nerwicę, że się zaraziłam, cytując Doktora Google:
Zespół dłoni, stóp i ust (HFMD - Hand, foot and mouth disease) albo "zakażenie coxsackie". […] Choroba jest bardzo zakaźna, bo przenosi się drogą kropelkową lub pokarmową. […] Choroba bostońska może być niebezpieczna dla kobiet w ciąży i bardzo niekorzystnie wpływać na płód. (mamazone). Potem jeszcze dobiły mnie wieści, że 30% dzieci rodzi się z wrodzoną grypą bostońską, jeżeli mama zachoruje w ostatnim trymestrze ciąży (czyli ja). Kurwa, kurwa, kurwa.

Bałam się, że Józio zarazi się czymś w przedszkolu, a wygląda na to, że to on zarazi całe przedszkole. O ironio! W czwartek 25/09 (wreszcie) zaczął przedszkole. Dzielnie, nawet nie chciał pluszaka ze sobą. No ale krótka to kariera przedszkolaka. Trwała tylko do wykrycia i potwierdzenia przez lekarza choróbska, całe 3 dni. Mąż siostry z chorą Zuzą nas odwiedził.


Z bonusików ekstra - wszystko już dla Zosi wyprałam i czeka mnie ta impreza od nowa – bo wirus przez zabawki, kocyki, nawet piasek w piaskownicy też się przenosi. Ponieważ synek z bąblami i osłabieniem śpi niespokojnie mąż mnie wspiera i tylko on w nocy do jego pokoiku kursuje, kiedy się obudzi (normalnie robimy to na zmianę). W pakiecie od współmałżonka mam masaże antystres i głupawe komedie oglądane w łóżku (z wczoraj Serving Sara). Szkoda, że procentów mi nie wolno :-/
Po moich kursach NLP powinnam teraz zrobić sobie wizualizację siebie zdrowej, niezainfekowanej i tadam! Ale sił nie mam i za mało doświadczenia, żeby sama siebie przez proces przeprowadzić. Staram się przynajmniej stosować pozytywne myślenie i więcej porad wujka Google nie czytać. Pogoda pomaga, jest pięknie, więc spacerujemy. W niedzielę Goczałkowice Zdrój. Zapora, woda, zieleń (jak widać na zdjęciach jeszcze zieleń dominuje). Mąż szkolił dzielnie naszego labradora - ciągnie idąc na smyczy z tej szalonej radości, która nigdy jej nie opuszcza. Ja rozpuszczałam Józka, większą część spaceru Królu Lulu kazał się w wózku wieźć (już chory, tylko my tego jeszcze nie wiedzieliśmy).

Z ciekawostek - powiesiliśmy zdjęcie na ścianie. Mamy do niego sentyment, jest wykonane przed helikopterem, którym chwilę później lecieliśmy nad Wielkim Kanionem w USA. Była to niezła przygoda, bo wszystkie loty odwołali, taki był wiatr, ale na nasze szczęście trafiliśmy na jakiegoś jankeskiego wariata, który zgodził się wylecieć z nami. Pokazujemy to zdjęcie synkowi zadając idylliczne pytanko "A kto jest na tym zdjęciu?" licząc na słodkie "mamusia i tatuś". A było tak:
- Józiu, a kto jest na tym zdjęciu?
- Helikopter! Mamusia i tatuś zasłaniają helikopter! - Józek ma priorytety, nie ma co;-)
Read more ...

wtorek, 23 września 2014

Dobra książka i dymiący kubek herbaty


Co by tu dużo opowiadać, siedzę w domu, co kojarzy się z wolnym czasem, jednak większość pań / panów / domu, powie, że to bzdura. Dla mnie prawda leży pośrodku – odczuwalnego luzu, czy wolnego czasu, wcale więcej nie ma ale inaczej tym czasem się gospodaruje. Nie trzeba robić 5 rzeczy naraz (wystarczy 3), bierze się na siebie zadania, którymi normalnie chciałoby się dzielić z partnerem, albo zrezygnowałoby się z nich całkowicie (u nas to np. dwudaniowy obiad, rzadkość kiedy pracuję, a teraz jest tylko na mojej głowie bo mąż, po pracy jak zje ten obiadek, tak znika do remontu, żeby jak najwięcej skończyć przed nadejściem huraganu Zofia /czytaj: przed porodem/, teraz robi fugi – przed ciążą moja specjalność - na klatce schodowej do mamy). Do tego, ze względu na godziny działania urzędów na mojej głowie są sprawy związane z leczeniem synka, czy przyłączem wody (projektant, MZD, firma, która wykonywała drogę przez którą przechodzimy, sąsiedzi, którzy muszą wyrazić zgodę, żebyśmy się przyłączyli etc.), codziennie wypada jakieś spotkanie. 
I tu w tym małym tygielku, czeka nas (mnie) impreza parapetówka nr 3. Ale mi się nie chce! Wino grzane mam nadzieję, że rozgrzeje atmosferę (pytanie, kto go będzie pił o czym za chwilę), ale to impreza troszkę na siłę, dla rodziny (pokolenie +1 i wzwyż, czyli rodzice, dziadkowie), wszyscy u nas już byli i to nie raz, ale że żyją naszym remontem, wypada oficjalnie też ich zaprosić na parapetówkę. Po stronie męża, a zwłaszcza mojej siostry to towarzystwo popisujące się między sobą tym jak to nie piją (żeby była jasność, nienawidzę upijania się i chamstwa do jakiego to prowadzi, ale odświętnie wino do obiadku, aperitif, czy piwko do grilla, poprawiają tylko smak jedzenia i nastroje – pić trzeba umieć i umieć się tym cieszyć, a nie robić aferę, że pół kieliszka martini się wypiło i jak to bardzo ma się już dość, to takie przeciwieństwo tego co robią studenci popisujący się tym ile to mogą wypić i jak ich sponiewierało). Nasi już-dawno-nie-studenci rozmawiają na dodatek o 1. dzieciach, 2. pogodzie, 3. o dzieciach (o dzieciach rozmawiają prawie bez przerwy). Zapowiada się wieczór stulecia. Choć czasami jak człowiek spodziewa się katastrofy to następuje miłe zaskoczenie, może i tym razem? We will see.
 ogródek 21-09-2014

A za oknem pierwszy dzień jesieni w stylu muminkowej Buki, szaro-buro-ponuro, siąpi już chyba całe stulecia. Jak przed południem wychodząc z domu zobaczyłam na komórce temperaturę odczuwalną (5 stopni C) to zrobiło mi się źle. Podwinęłam ogonek i wróciłam po kurteczkę zimową. Premierowo w tym roku. Mąż wczoraj zapytał, czy ma włączyć w domu ogrzewanie, powiedziałam, że jeszcze nie, ciekawe ile wytrzymamy – to będzie nasz pierwszy sezon zimowy w domu, w zeszłym roku, w mieszkaniu w bloku (środkowe, ocieplone, okna na południe) mimo wyłączonego ogrzewania mieliśmy nawet 25 stopni w środku zimy, jesteśmy więc troszkę rozpuszczeni pod tym względem. Teraz w domu mamy 19 stopni i to chyba jest znośne dla nas minimum.
Taka pogoda sprzyja czytaniu. Moja kolejna książka, pochłonięta w towarzystwie rozgrzewającej Earl Grey Lipton z miodem i cytrynką to Szyfr Szekspira, Jennifer Lee Carrell. Jak zwykle z biblioteki. W moim domu rodzinnym kupowało się książki, całe ściany w nich tonęły. Jest w tym i urok, i pewna duma, ale do tego kurz i zajęte miejsce, częściowo przez pozycje, do których nigdy się nie wraca. Co jakiś czas nie wytrzymam i kupuję książkę, jednak lekkie kryminały, które czyta się hurtowo, jeden raz w życiu, wypożyczam. Zawsze idę do półki z kryminałami, ale ostatnio natrafiam na takie, które mogłyby leżeć w innej części biblioteki np. Biblioteka Cieni Mikkela Birkegaarda, o której ostatnio pisałam to również fantastyka (w dużym uproszczeniu to świat nadawców i odbiorców, którzy czytając mają zdolność manipulowania treścią książek jaka dociera do innych), a Morderczy dotyk Beverly Barton to... romansidło w dużej mierze. Natomiast Szyfr Szekspira stanowi przegląd prac Szekspira ubrany w fabułę beletrystyki z dopisanym wątkiem kryminalnym. Polecam zwłaszcza osobom, które dobrze znają dzieła Szekspira, książka wtedy będzie jeszcze bardziej wciągająca.

 Jeszcze w niedzielę mieliśmy cudowny dzień z synkiem w ogrodzie – zbieraliśmy ostatnie kwiaty, pierwsze kolorowe liście, żołędzie, które nie wiadomo skąd się u nas wzięły, orzechy i zagubiony kasztan. Wąchaliśmy zapach dojrzałych winogron, płosząc z nich kosy. Nie chciało się do domu wracać. Dziś nie chciało się z domu wychodzić. Czekam na złote babie lato, październik to taka obietnica dająca szansę na urokliwe spacery do lasu w Jaworze Nałęczów, czy na przejażdżkę Przegibkiem, kiedy okolice Magurki są najpiękniejsze. Jeszcze wszystko przed nami.
Read more ...

sobota, 20 września 2014

Tydzień 31 ciąży



Styczeń 2012 Wk 31 ciąży#1

Piątek. Kupiliśmy pierwsze coś dla dziecka! Wózek! Dzisiaj zdałam test z bezwzrokowego pisania na komputerze i obiecałam sobie tak pisać. Właśnie szlag mnie trafia bo zamiast o tym co chcę napisać myślę o położeniu liter na klawiaturze. A świat żyje katastrofą statku Costa Concordia....

Sobota. 8:30 pobudka, mąż odkurza, ja robię szybkie śniadanko, a potem  c z e k a n i e  do 12:00 na księdza, który chodził z kolędą. Po wszystkim pojechaliśmy do naszego remontowanego domu, czasu starczyło tylko na to, żeby zacząć czyścić dawną bibliotekę z rzeczy. Obiadek u Mamy i do szkoły rodzenia, na zajęcia, które nas ominęły wcześniej, z kąpania lalek :-) Wróciliśmy do domu na kolację. O 19 pojechaliśmy do knajpki Oskar, na Starym Rynku w Bielsku, spotkać się z moją koleżanką z LO i jej mężem, teraz mieszkają we Wrocławiu. Koleżanka promieniała – mąż to doktor na jej byłej uczelni, że tak powiem, zgrabnie go upolowała. Teraz oboje wierni korporacjom z korposlangiem, fajnie się ich razem słucha. Fani gier RPG.

Niedziela, spokojniej, leniwiej? Gdzie... 9:00 pobudka, śniadanko, z pyszną piaskową babką, którą dostaliśmy od Mamy oraz kanapeczkami, 11:00 kościół, potem cmentarz, następnie popędziliśmy odwiedzić dziadków męża. Porwaliśmy psiaka na spacer, potem wróciliśmy na resztki z wczorajszego obiadku u mojej Mamy (zupa ziemniaczana, buraczki na ciepło – uwielbiam je – puree ziemniaczane, kotlet drobiowy i ciasto z jabłkami), posiedzieliśmy chwile, a następnie zabraliśmy psa na drugi, krótszy spacer i na noc do nas do mieszkania w bloku. Pewnie ostatni raz – w nocy dostałam ataku alergii, jestem uczulona na sierść psiaka, a w ciąży objawy się nasilają, więc dosłownie się dusiłam. Przed snem poczytałam sobie o szwedzkich dzieciach (brudne dziecko to szczęśliwe dziecko) i poirytowałam się na męża – dogryza mi, że za mało ćwiczę i obniża moje mizerne poczucie wartości.

Z inności w czasie 31 wk ciąży#2: świat żyje Islamskim Państwem i pomysłami Putina na Ukrainie, choć to nie news dnia. Dawno nie byłam posiedzieć w knajpce, tęsknię za tym!!! A wspomniana koleżanka niedawno rozwiodła się z mężem Doktorem i już wylizała rany robiąc patent na nurka z nowym przyjacielem. Nasza labradorka mieszka w tym samym domu co my, do którego przeprowadziliśmy się z bloku w te wakacje (choć śpi w nocy w mieszkanku mamy). Z budzikiem wstajemy o 8:00 (nasz synek chyba czuje zbliżające się pobudki do przedszkola bo nagle ma potrzebę spania do 10 rano). Z "nieinności" - zszokuję Was, też coś o dzieciach przeczytałam ;-)
Przygotowując się do bycia rodzicem przeglądałam blogi i fora, ale zdecydowałam się tylko na przeczytanie jednego poradnika (Język niemowląt Tracy Hogg, Melinda Blau). Nie znoszę konwencji językowej poradników. Józek był zgodnie ze wskazówkami Tracy Hogg wychowywany przez pierwszy rok życia i był bardziej zdyscyplinowany niż teraz :-) Teraz kierujemy się intuicją, rozmawiamy i mówimy o naturalnych konsekwencjach zachowań. Zobaczymy co z tego wyrośnie;-) 
Czasami zdarzy mi się coś podczytać ze strefy „parentingowej” ale jest to już bardzo rzadkie i częściej kieruje mną ciekawość socjologiczna niż rodzicielska. Ostatnie dwie lektury to czytany jakiś czas temu artykuł o kreatywnym wychowaniu dzieci (bezstresowe wychowanie odeszło już do lamusa, teraz należy podążać za nieokiełznaną wyobraźnią dziecka i nie robić mu „ram” w głowie wg tekstu w Personel i Zarządzanie). Wczoraj przebrnęłam przez lekturę drugiego artykułu, który traktuje o rodzicielstwie bliskości (magazyn Coaching Rodzicielstwo bliskości: Zafiksowani,zachustowani?”). Oba teksty są bardziej naukowe niż z serii "poradnik tresera własnego dziecka", więc niedzieciatych też zachęcam do lektury:-) na oba natrafiłam ponieważ systematycznie i Coaching, i Personel i Zarządzanie czytam systematycznie. Przyznam, że nie przebrnęłabym przez całe pismo z serii Magazyn Dziecko (nie udało mi się to nawet w poczekalni u lekarza, gdzie byłam u skraju desperacji z nudów).
Read more ...

piątek, 19 września 2014

Miniwycieczki i zapach jesieni

Deptak i lotnisko w Bielsku-Białej, nasze częste miejsce spacerów - bardzo atrakcyjne dla dzieci (lotnisko = samoloty, modele samolotów, latawce, a obok mini zoo ze strusiami, wielbłądami, konie etc. do tego rowery, rolki, inne dzieci i dużo psiaków)

Poranki i wieczory przypominają już o jesieni, ale w dzień, w promieniach słońca można się jeszcze zapomnieć. Uwielbiam spacery – to często u nas takie małe wycieczki, prawie zawsze gdzieś podjeżdżamy autem i dopiero tam idziemy na spacer, stosunkowo rzadko zdarza mi się dreptać w okolicy domu, mimo że jest piękna. Wtedy jakoś tak nie wypoczywam, nie wracam aż tak zregenerowana. Dzisiaj mini wycieczka na lotnisko (zdj.). Piechur ze mnie wytrawny ale równinny, po płaskim mogę iść godzinami. Kiedyś, w czasach szkoły chodziłam też po górach, to ma dużo uroku, może kiedyś uda się do tego wrócić, zwłaszcza, że koło Beskidów mieszkamy. Kanapki nigdzie tak dobrze nie smakują jak na zdobytym szczycie :-) 
Mija właśnie pierwszy rok, od czasów, kiedy miałam z 5 lat, w którym nie odwiedziłam Zakopanego. Jest na tyle blisko od nas, że jak nie na kilka dni, to przynajmniej na jeden dzień w roku tam jeździliśmy. Stałą, widokową trasą, jak już Wam pisałam, od Jeziora Żywieckiego, przez Zawoję, z przystankiem na drożdżówki w Jabłonce itd. Potem zaliczaliśmy jakąś dolinkę, po południu obiadokolacja na Krupówkach i z zachodem słońca droga powrotna do domu. Miss this.
Będzie mi też brakowało dzikiego wina, które oplatało ozdobne belki na naszym tarasie. Jesienią stawało się najpiękniejsze – czerwone liście były jak z baśni. Belki spróchniały, ale były takie urocze, że nie mieliśmy sumienia ich ruszać. W zeszłym tygodniu kos z impetem w nie uderzył, a potem odbił się o nasze okno (niestety będzie trzeba zainwestować w firany bo ptaki wpadają nam na okna) i dokonał żywota. Jednak jego uderzenie wystarczyło do tego by jedna z belek częściowo się posypała. Nie chcielibyśmy, żeby nam na głowę spadły, kiedy będziemy popijać kawę na tarasie, więc musieliśmy je zlikwidować (od tamtej pory do puli zabaw synka doszła zabawa w drwala).
Na tym zakończę wpis, wrażeniem spokoju, flow dnia codziennego w delikatnych promieniach słońca. To oczywiście wycinek rzeczywistości, druga para kaloszy to problemy z przyłączem drogi miejskiej (częściowo musimy doprowadzić ją przez niedawno wyremontowaną z funduszy UE drogę, co oznacza, że jest ona na gwarancji i nasz wykonawca przyłącza musi dostać dodatkowe pozwolenia na przejście przez ten fragment, a prace na drodze może tylko wykonać firma, która drogę robiła, wykonawca ma to więc w dupie i już drugi nam się wycofuje z pracy) i klika innych „załatwień”, wśród których są dodatkowe badania synka (po zatruciu w Bułgarii nie toleruje nic mlecznego ale też odpadają rzeczy tłuste i „dodatki”, które są nie do przewidzenia, jedno zje i jest ok – np. orzechy - a drugie – np. pół małej łyżeczki makowca - powoduje wymioty). Se la vi.
Read more ...

środa, 17 września 2014

Tydzień ciąży 30



Moje miejsce pracy (pisania) - w planie na ścianie po lewej będzie regał na książki, które teraz marnieją w workach. Ale już jest jak w domu :-) Motto blogerkiPosprzątane mieszkanie, smaczny obiad – jak nic, masz walnięty komputer ”. So true! 

Coś mnie podkusiło i zerknęłam do pamiętnika. Teraz z ciążą#2 kończę 30 wk, w styczniu 2012 w 30 wk byłam z ciążą#1. Wcale wtedy nie miałam sielanki (choć tak to teraz pamiętam, jako czas na czytanie do późna, oglądanie filmów akcji, minimalistyczne gotowanie z mężem dla dwójki dorosłych). Prace nad remontem naszego domu były w początkowej, trudnej fazie, wymagającej wielu pozwoleń i ciężkiej pracy od nas, ambitnie dalej pracowałam, szkoliłam się (niestety nie piszę bezwzrokowo, a przynajmniej nie stale) i uczyłam się włoskiego. Zresztą poczytajcie sami. Zaczynam nową serię, tak dla siebie, co jakiś czas małe porównanie, nie tyle nawet "ciąż" ile jednego i drugiego etapu życia.

Styczeń 2012, tydzień 30 ciąży pierwszej

Nasza labradorka dziś pokazała ciemną stronę mocy. Byliśmy na spacerze na Dębowcu. Od wczoraj Polska tonie w śniegu, jakby zima chciała nadrobić zaległości. Labka uwielbia, ubóstwia śnieg, ale jak wracaliśmy zaczął wiać zimny wiatr, podwiewał psiaka tu i tam i wpadła w furię. Zaczęła skakać po mężu, podgryzając go ze złości ząbkami (ona ma metodę na szczypawkę jak jest naprawdę zła). Urodziła się 6 maja, więc ma 9 miesięcy, a rozumku nie widać, nie słychać.
Byliśmy umówieni dziś na wieczór z moją sis (pierwotnie to na wczoraj wieczór, jak zadzwoniliśmy potwierdzić szwagier stwierdził, że Elena właśnie po nocce w pracy (sic!, była 17 jak dzwoniłam) poszła spać, więc przełożymy to na jutro), na tę chwilę (18:31) nie zadzwonili, nie dali znać, czy będą i o której, my stwierdziliśmy, że już się nie dopytujemy, ile można zapraszać...

Jutro mnie czeka Za-Długi-Dzień. Na 8:00 wybieram się na badanie krwi (druga toksoplazmoza), potem ASAP do gminy złożyć wniosek o zmiany w planie zagospodarowania terenu, a raczej o brak zmian w tym zagospodarowaniu. Na 10:30 muszę wrócić do pracy bo mam szkolenie z bezwzrokowego pisania na klawiaturze. Potem praca – tak do 16 żeby choć godzinkę odrobić, a na 17 jesteśmy umówione z moją ciocią, położną na oglądanie szpitala. Potem jedziemy do sklepów za sprzętem do przeniesienia gniazdka w mieszkaniu Mamy – gniazdko jest nad samą wanną, co stwarza zagrożenie, a o 19:30 mam lekcję włoskiego. Po lekcji jadę z mężem do Mamy przenosić to gniazdko, więc pewnie około 22 wrócimy do domu, po 14 godzinach od rozpoczęcia dnia... Let it be, w końcu to nic nowego :-/

Jeszcze mały wpis o grysiku :-) moja najczęstsza kolacja ostatnio. Zdrowa dla dziecka, podczas jej przyrządzania ćwiczę mięśnie kegla (tylko wtedy o tym pamiętam...;-) baaaaardzo mi smakuje. Robię go z 2 szklanek mleka, kaszy mannej (3 łyżki płaskie), 1/3 łyżki masła, płaskiej łyżki cukru, a całość posypuję odrobiną cynamonu. Mąż nienawidzi nawet zapachu grysiku. To chyba przez teściową, przekonaną, że jej synek pierworodny uwielbia ciepłą zupę mleczną na śniadanie, co jest zaprzeczeniem jego poczucia smaku, nabawił się traumy :-)

Inności teraz: 1. od tego tygodnia nie pracuję/nie szkolę się od lipca; 2. nie mam żadnych zleconych badań lekarskich; 3. nie jadam grysiku na kolacje (wolę teraz ostrzejsze posiłki, kanapki); 4. kuruję za to siebie i Józka (jest już lepiej z naszymi przeziębieniami, niestety synek dietę dalej ma ścisłą i pewnie tak będzie jeszcze bardzo długo, oby nie na zawsze).
Nie zmieniła się za to moja sis (jaka ostoja) - przypadkiem wczoraj od teściów dowiedzieliśmy się, że Mikołaj w tę niedzielę ma mszę dla roczniaków w kościele, ciekawe czy siostra kiedykolwiek planuje nam o tym powiedzieć??? 
Read more ...

poniedziałek, 15 września 2014

Like it (or not)

Lubię słońce. Bardzo. Właściwie wszystkie pory roku uważam za urokliwe, kiedy świeci słońce, ale ponieważ w naszym klimacie nawet latem mam jego niedosyt pozostałe 3/4 roku (od końcówki października do początku kwietnia) napawa mnie niechęcią. Jak pada deszcz dzieci się nudzą, nieprzyjemnie się wychodzi na spacer, częściej kisi się w domu, pociesza jedzeniem i dennymi filmami (o tym kolejny akapit). Nawet książki wolę czytać na tarasie latem, a nie przy szumie deszczu za oknem i ciepłej herbacie dla rozgrzania. Już zaczęły się takie dni, gdzie budzisz się rano i jest tak ciemno, że od początku dnia do nocy świecisz sztuczne światło. To dla mnie czas wyczekiwania na kolejne wakacje, tym razem lekko zmącony nieudanymi poprzednimi (to moje pierwsze w życiu wakacje, które mimo wielu dobrych wspomnień, uważam za nieudane, pewnie jak Józio wyzdrowieje będę umiała inaczej o tym urlopie myśleć, ale teraz praktycznie unikam Bułgarii we wspomnieniach).

Zdj. Spacer „pożegnanie lata” - lotnisko w Bielsku-Białej, punkt docelowy to Rancho pod strusiem, które przeszło niedawno metamorfozę Pani Gessler. Jest ciekawiej niż było wcześniej, ale chyba wszystko oddaje to co usłyszeliśmy wchodząc do środka – z karczmy wychodził elegancki starszy pan, który był zobaczył wnętrze i głośno komentował poirytowany „dodać jeszcze dwie lalki Barbie i będzie komplet”...
Lubię obserwować inne kobiety. Inspirować się nimi, motywować do działania. I tu paradoks. Do tej puli należą babeczki, które mi imponują. Osiągają dużo, robią karierę, dbają o zdrowie i umysł, mądrze wychowują dzieciaki i męża ;-) [żartuję, chodzi o wspólne budowanie partnerstwa]. Ale także „antybohaterki”. Gdzieś wyczytałam, że ludzie lubią oglądać głupszych od siebie, to ich dowartościowuje. Rzecz w tym, że ja nigdy moich antybohaterek tak nie oceniam – ja się im permanentnie dziwię, jak mogą tkwić w pewnych sytuacjach czy tyle myśleć o rzeczach, które ja uważam za płytkie bzdety (np. dobór kosmetyków). Oczywiście, że czasami wymienię się z koleżankami spostrzeżeniem na temat kosmetyków, ale znacznie mniej myślę i mówię o ostatnio kupionych perfumach niż o wojnie w Syrii. Na świat antybohaterek nakładają się kolorowe seriale typu Gotowe na Wszystko czy Sex and The City. Wydaje mi się, że duża atrakcyjność świata antybohaterek tkwi w tym, że jest on przedstawiany jak pralinka – jest tam kolorowo, lekko, przyjemnie, wszystko jest ładne (od ubrań po wnętrza) i nie ma większych rozterek niż dobór butów do stroju, a czasami fajnie się tak odstresować, poczuć powiew optymizmu i ich pewności siebie.
Lubię babskie spotkania. Są po prostu inne niż w towarzystwie mieszanym. Na ostatnie z moją przyjaciółką zabrałyśmy dzieci. Porażka. Nie da się wyluzować, rozluźnić. Najciekawszy wątek zawsze będzie przerwany i co chwilę się człowiek zastanawia „o czym to ja mówiłam”... Moja przyjaciółka wyjeżdża w przyszły weekend na 3 dni z koleżankami do Szczawnicy. Jestem zaproszona. Jestem zazdrosna. Ale z dużym brzuchem, chorutkiem-synkiem w domu i koncertem męża akurat w ten weekend, nawet nie rozważam pojechania z nimi. Bu :-(
Postanowiłam też, że „już czas”, wcześniej niż przy pierwszej ciąży, zostać w domu. Zwłaszcza, że wizja małego szpitala w tymże domu (chory mąż, chory synek i z nowości: chora ja), nie dodaje energii do pracy. Moja koleżanka z pracy śmieje się, że ja perfekcjonistka, a tu nie wycyrklowałam za dobrze daty porodu, zamiast na wiosnę z perspektywą np. dwóch sezonów letnich na urlopie rodzicielskim, wpakowałam się w sezon jesień-zima.
No to sobie ponarzekałam. Czyżby jesienna melancholia? Może troszkę to, że jak wspomniałam i mnie dopadło – mąż i synek poza grzybem / bakteriami złapali w Bułgarii wirusa i wygląda na to, że jednak udało im się mnie zarazić (taka klasyka: katar, kaszel, ból gardła). Więc zamiast godnie podjadać Strepsils Intensive czy inne prochy, których ciężarnym się nie zaleca, płuczę gardło wodą z solą, noszę szaliczek i padam z nóg.

P.S. Nowość w inwestycjach w nasz dom – zamontowaliśmy rolety (poziome pasy materiały na przemian z pasami siatki, kolor "jesion"). Skończył się Big Brother dla sąsiadów, którzy na wysokości naszej bramki mieli już odruch zatrzymywania się i zaglądania do nas.
Read more ...

sobota, 13 września 2014

Check lista rzeczy dla noworodka

Premierowo - Zosia, początek 8 miesiąca

Tych co nie trawią tematów okołopieluszkowych - ja przed 2012 i pewnie za jakiś czas znowu ja;-), choć zawsze jak się samemu coś przeżyło, to ma się już więcej zrozumienia dla pewnych tematów - zachęcam do podarowania sobie czytania tego posta, lub nawet sporej części postów w najbliższym czasie. Niestety końcówka ciąży, a zwłaszcza pierwsze miesiące życia dziecka tak absorbują jego rodziców, że robi się mało przestrzeni na inne sprawy, nawet jeżeli ma się na nie ogromną ochotę.
Już sobie obliczyłam, kiedy powinnam poczuć trochę oddechu: maj 2015. Jedno będzie miało magiczne pół roczku (dziecko wtedy zdecydowanie z małej, introwertycznej istotki, przemienia się w bardziej interaktywnego, silniejszego stworka), a drugiemu, mam nadzieje, skończy się fala największych infekcji w pierwszym roku przedszkola. Sześć miesięcy zapieprzu to prawie jak wyrok więzienia. Nie pociesza mnie najlepsza przyjaciółka (pierwsze dziecko 2012, drugie 2014), starsze ma już 5 miesięcy, a ona mi pisze „jestem na granicy wytrzymałości psychicznej już:-( ja chcę do pracy!”... Wsparcia morali szukałam u jednej z tych mam-blogerek co się faktycznie cieszą „byciem z dzieckiem”, uwielbiają wymyślać zabawy dla dzieci, uczestniczyć w nich (znam wiele mamusiek co zachwycają się byciem z dzieckiem non stop, ale 90% deklaruje taką ekstazę i sam miód dopiero jak już wyjdą na dobre z tego okresu i albo nie pamiętają albo nie chcą pamiętać jak to było). No i czytam drugi wpis po narodzinach jej drugiej córeczki (też mniej więcej 2 lata różnicy między dzieciakami), a tam: „miewam przebłyski fantazji i myślami uciekam na jakąś ciepłą wyspę i popijam drinka ze skorupy kokosa ... ale to rzadkie chwile. Dwa dni temu pół dnia chciałam pomyśleć o czymś ważnym i nie mogłam. Albo nie miałam czasu, albo nie mogłam się skupić.” (Piegowate myśli moje, a bardziej holistycznie temat opisany w Makóweczki). Aaaaaaaaa! Wiem, że rodzicielstwo to nie heroizm, ale myślę, że większości ludzi niewyspanie i liczne, monotonne obowiązki nie kojarzą się jako URLOP [rodzicielski], a raczej jako krok od szaleństwa.
Sytuacji nie ułatwia choroba Józia. Do silnego, bakteryjnego zatrucia z Bułgarii doszło przeziębienie, ciekawa jestem kiedy zacznie przedszkole... Wczoraj byliśmy na konsultacji u lekarza i nawet kilka miesięcy może jeszcze nie tolerować produktów mlecznych (w tym jogurtów, śmietany w zupie), które uwielbia, dostał nawet zaświadczenie od lekarza do przedszkola o diecie bezmlecznej. Mały jest mocno osłabiony, więc cały czas chce na ręce, nawet jak się ładnie sam bawi to chce przy tym siedzieć na kolanach rodzica. Masakra z takim uwieszonym na nodze bąblem. Dotychczas obce mi doświadczenie, bardzo „potrzebne” akurat w tej chwili, gdy w perspektywie mam noszenie noworodka. Jedyny plus, że teraz ładnie przyjmuje syropki, bez marudzenia.
Ponieważ zajmuję się moim chorym synkiem, nie mam czasu zająć się przygotowaniami do dzidziusia#2. Na strefie bezcłowej czekając na samolot zrobiłam listę spraw do zorganizowania na start (poniżej) i na tym się kończy moja inicjatywa. Troszkę mi szkoda, że nie mam chwili na delektowanie się przygotowaniami (pranie wszystkiego w proszku dla noworodków to nudny aspekt, ale np. organizowanie pokoiku dla malca, kiedy ma się na to czas i siły, całkiem miła wizja).
Lista zakupów dla noworodka (i mamy), z firmami, które całkowicie subiektywnie preferuje i polecam:
MEDELA biustonosz do karmienia x2
Wkładki laktacyjne do biustonosza (żeby nie przeciekać, jak sobie to przypomnę to robi mi się źle)
Piżama do rodzenia (z odpinanym przodem, żeby był łatwy dostęp jeżeli planujecie karmić...) x2, do tego ręcznik, papier wc i klapki pod prysznic
Tetry (mamy po pierwszym dziecku, cel: znaleźć i wyprać) x10
Pierwsze ubranka (pajacyki, body, skarpetki, czapeczka, z dwie pary niedrapek..., po Józku zostały rozdane – siostrze - nie raczono nam ich oddać, więc być może trzeba będzie kupić)
Podpaski giganty BELLA oraz podkładki jednorazowe na łóżko (do szpitala, całą szpitalną listę znajdziecie tu)
Opakowanie jednorazowych majteczek z siateczki (do szpitala)
Huggies newborn pieluchy typ 1 (później dla większego dziecka polecam Pampers)
Huggies chusteczki nawilżane
Octanisept do czyszczenia pępowiny
Oilatum soft do kąpieli noworodka
Nożyczki do paznokci i ostra szczotka z włosia do główki niemolwaka (mamy)
Oliwka Bambino z wit F
Ręczniczki z kapturem
Jelp proszek antyalergiczny dla niemowląt
Łóżeczko, materacyk i pościel (przechowywane u teściów, odzyskać i umyć)
Wózek Tako 3w1 (gondola i fotelik samochodowy na początek będą potrzebne), huśtawka Fisher Price* (przywieźć od teściów i umyć)
Waga dla niemowląt*, laktator,* rogal do karmienia*, wanna ze stelażem i leżaczkiem dla noworodka, termometr do wody oraz nosidełko* (pożyczyć od siostry, ponownie)
Butla ze smoczkiem „0” Tommee Tippee, smoczek* i smyczka do smoczka*
Patyczki do czyszczenia uszu dla niemowląt (zresztą dla dorosłych polecam te same), waciki do przemywania oczu
Sól fizjologiczna (do mycia oczu)
Witamina D i K (podaje się je przez pierwszy rok życia dziecka, jeżeli malec wypija dziennie ponad 300 ml sztucznego mleka podajemy samą wit D)
Krem Bepanthen (do dupci noworodka i... na krwawiące sutki), przy starszym niemowlaku lepszy jest Sudocrem
Przewijak
Torba i turysztyczny przewijak (ja wolę plecak, ręce są wolne, obie rzeczy mamy po pierwszym dzidziusiu)
Kocyk lub rożek jak ktoś woli (my nic usztywnianego na pierwszy okres nie kupowaliśmy i tak trzeba pilnować podtrzymywania główki)
Termometr  elektryczny Hartmann
Na wszelki wypadek HIPP Mleko Początkowe*, gruszka do noska, herbatka z kopru włoskiego w razie kolek
*opcjonalne
Pa, pa pieniążki... witaj mała nowa skarbonko bez dna...
Nie wiem, czy już Wam pisałam jaki dylemat miała moja siostra w ciąży z drugim bobo - Zuza (ur. 2011) jest taka piękna, więc oczekiwanie do synka też jest ogromne, co będzie jak Mikołaj (ur. 2013) nie będzie taki ładny? I nie jest - Zuza jest jak małe Cyganiątko, oczy jak węgielki, ciemna cera, odważna, czarne, gęste włosy, a Mikołaj to słodki pulpecik z jasną karnacją i mysim kolorem włosów, i co z tego??!! Ważne, że zdrowe i jak każde, jedyne w swoim rodzaju. Ale Matki Polki to chyba taką rywalizację sobie cenią. Na przetwory (zauważyłam nowość w trendach: teraz liczy się też wygląd słoiczka, najlepiej klimat retro, koniecznie należy udokumentować działo i wrzucić na FB**), na aktywność w przedszkolu, na ciuszki dziecka, na to wszystko co ja mam w D (chyba, że ktoś chce mi dać taki piękny słoiczek w prezencie, nie będę się wtedy wzbraniać).
** ostatnio rozbroił mnie pewien nastolatek, wypowiadał się w Radiowej Trójce: tak, faktycznie zabrał autograf od jakiegoś sławnego aktora, ale to i tak wyląduje w szufladzie, najważniejsze, że zrobił sobie na Instagram zdjęcie z aktorem, to się teraz liczy!
Read more ...

czwartek, 11 września 2014

Bułgarskie smaczki


To było bezchmurne i bezwietrzne lato. Czas rozmiękłego asfaltu i cuchnących pojemników na śmieci, lodów na patyku po pięć pensów i dzieciaków szalejących na trawnikach przed domem pośród zraszaczy. Lato suszy, błyszczących jezdni i długich czarnych cieni.” fragment książki Camilli Way Ofiary Lata, rozdział na stronie 115, wstęp którym ja chyba zaczęłabym całą książkę. Do tego Biblioteka cieni Mikkel Birkegaard i koniec tego co zdążyłam na wakacjach przeczytać (kiedyś na 2 tygodnie zabierałam 5 książek, ale to przed epoką dziecka).
Poniżej w zdjęciach trochę „smaczków” Bułgarii. Pierwsze zdjęcie, taki smaczek antropologiczny – tradycja wieszania czarnych kokard z nekrologami na drzwiach domów, w których ktoś zmarł. Co kraj to obyczaj, np. we Włoszech na drzwiach domów, gdzie urodzi się dziecko wiesza się kokardę różową, gdy dziewczynka, a niebieską, gdy chłopczyk przychodzi na świat. Jak już jesteśmy w klimacie antropologicznym – kiedyś było na odwrót z tymi kolorami, szaty Jezusa są różowe, Maryi niebieskie. Niesamowite jaki jest silny wpływ kulturowych przekonań i obyczajów w tej kwestii.
Zdjęcie nr 2: Niektórzy pamiętają pewnie perfumy babć z czasów PRL z róży, w ozdobnych, drewnianych pojemniczkach, to dalej ich tradycyjny produkt, więc na deptaku w Słonecznym Brzegu było kilka sklepów z produktami tylko z róży. Zdjęcie nr 3: nic dodać, nic ująć, knajpka :-), Nessebar.




Read more ...

wtorek, 9 września 2014

Wakacje z małym dzieckiem, słodko-gorzkie

 

Józek (2,5 roku) jest teraz cudny – naprawdę grzeczny (chyba że jest śpiący, śpiące dziecko to wredne dziecko), wymyśla takie hasełka, że głowa mała np. zaprowadza swoją mamę do basenu, gdzie jest napis mówiący o tym, że to basenik dla dzieci, głęboki do 0,6 m. A Józek mi mówi: „Mamusiu tu pisze, że mama ma wziąć Józia na rączki”… Dajcie mu wodę i piasek i dziecko z głowy. W pierwszym tygodniu do południa na basenie wystarczyło mieć go na oku bo albo sam albo z innymi dzieciakami się bawił, po obiedzie 3 godziny spał, potem na plaży wymęczył się kopaniem w piasku, a wieczorem wystarczyło zabrać go na deptak pełen światełek i był w siódmym niebie – jak my koło 24 szedł spać i wstawał o 8:30. Je wszystko to co my, od czerwca całkowicie odstawiliśmy pampersy, nie trzeba mu całej torby dziecięcych rzeczy pakować. Wiadomo – nie jest to luz totalny, czy szalona spontaniczność, nie wsiądziemy nagle w dwójkę na paralotnie, czy nie zostaniemy do rana w klubie, ale da się odpocząć, zwłaszcza jeżeli oboje rodzice równo dzielą się opieką nad dzieckiem.
 
Widok z naszej stołówki:



 

Do tego stopnia wypoczęłam w pierwszym tygodniu wakacji, że 29/08 dokładnie na półmetku naszego pobytu, napisałam do mojej mamy, że jestem wyspana, najedzona, odprężona i że za rok z dwójką to już takiego relaksu nie będzie. Jak to pisałam, Józek miał akurat drzemkę, a obudził się z 39,5 stopniami gorączki, potem doszły wymioty (nawet po łyku wody), mimo zimnych kąpieli i podwójnej dawki laków nie chciała mu gorączka spaść, więc wylądowaliśmy w prywatnej klinice. Dostał kroplówki, sterydy i Bóg wie co jeszcze. Postawiło go to na nogi na tyle, że wychodziliśmy z nim na plażę do cienia, czy na spacery, ale po dziś dzień jest na ścisłej diecie. A jak dziecko choruje to stres jest podwójny.
Pomoc w klinice była super – nie można narzekać, pewnie trudniej było nam dostać się do lekarza w Polsce, a na pewno po 5 minutach nie dostalibyśmy do ręki wyników morfologii. Trudne doświadczenia nie zniechęca nas od podróży, dzieci chorują i w domu, i poza nim, a wyjazdy i otwartość rodziców pozytywnie kształtują je. Więc mimo wszystko polecam wakacje z małym dzieckiem :-)
rok 2012 Chorwacja
rok 2013 Austria i Gran Canaria
rok 2014 Bałtyk i Bułgaria

rok 2015 Chorwacja? (wygodne z niemowlakiem) - ja już w ostatnich dniach bieżących wakacji planuje kolejne :-) takie planowanie bez zobowiązań to połowa przyjemności :-)

 
Read more ...

sobota, 6 września 2014

Wspomnienie lata - Bułgaria


Złe siostry z Kopciuszka mogłyby być managerkami naszego hotelu Victoria Palace w Bułgarii – pałac pozorów. Gigantyczny, kryształowy abażur przy wejściu, obrazy, fotele jak króla afrykańskiego, coś z bambusa, coś malowanego, wielkie wazy, rzeźby, tarasy z basenami, kilka barów w tym jeden w basenie, sam budynek tak reprezentatywny, że prawie na wszystkich pocztówkach się znajdował przytłaczając swoim ogromem. Wychodząc z hotelu wystarczyło przekroczyć deptak i znajdowało się w sercu malowniczej Zatoki Nesebyrskiej w Słonecznym Brzegu. Ale… Ten brud! Od pokoju hotelowego, po jadalnie, przez taras z leżakami przy basenach. Przykład? Basenowy, który generalnie nie robił nic, a jak już go ktoś wezwał, to największe brudy zbierał rękami bez rękawic, a następnie na bufecie z jedzeniem coś układał. Multum personelu hotelowego, który specjalizował się w tym, żeby „nic nie widzieć” – od sprzątaczek, przez kelnerów po kierowników. Mój mąż sam zabrał odkurzacz od sprzątaczki, żeby po 8 dniach pobytu wreszcie odkurzyć nasz pokój bo sama na to nie wpadła (zresztą nawet łaskawie udostępniając nam odkurzacz, nie pomyślała, żeby zaproponować, że ona to zrobi), ja natomiast przed każdym posiłkiem wycierałam stoły na których jedliśmy bo nie dało się przy nich siedzieć.



Nie wiem, czy kiedyś do Bułgarii wrócimy, to nie nasz klimat. Zmieniło się niby w niej wiele od tego jak ponad 10 lat temu byłam w Sozopolu (co najbardziej się rzuca w oczy – kiedyś dominowały na plażach Niemki i Bułgarki, prawie wszystkie topless, teraz to rzadkość), ale wiele pozostało bez zmian, czyli brak podstaw higieny i… dominująca nad wieloma krajami ilość sex shopów oraz klubów gogo. Dodatkowo, to co widać choćby w słynnym Nessebarze, gdzie zrobiliśmy sobie wycieczkę, nie dbają o to co mają. Trochę jest lepiej niż było, ale tu jakaś dobudówka, tu coś się sypie, tu w części pod ochroną UNESCO, wszędzie parkują samochodami zamiast ten drobny skrawek wyłączyć z ruchu. Jak nie trzeba to po co coś zmieniać? I tak miliony turystów się przewija co roku, bo ciepło i stosunkowo tanio.
 

 
Na usprawiedliwienie naszych wrażeń z Bułgarii przyznam, że na pewno na nasz odbiór Słonecznego Brzegu rzutowało to, że w pierwszym tygodniu mieliśmy pecha i wspominane wcześniej glony faktycznie były w zatrważającej ilości wzdłuż brzegu morza, żadna przyjemność z pływania czy spacerów. Na drugi tydzień, kiedy dosłownie zniknęły i mogliśmy korzystać z uroku – co trzeba przyznać – przepięknej, szerokiej, drobnopiaszczystej plaży i bardzo ciepłego morza z łagodnym zejściem w głąb, zachorowało nam dziecko i to tak poważnie, że nasz 2,5-letni synek wylądował w klinice pod kroplówką (prawdopodobnie zatruł się jedzeniem). Później musieliśmy bardzo na niego uważać, zresztą jeszcze nie doszedł do siebie.
 


 
Tak minęły nam dwa tygodnie, bardzo cieszę się, że tam byliśmy, że mamy swoje zdanie i że mamy nowe wspomnienia. Jeszcze napiszę więcej o tym wjeździe, ale na dziś wystarczy.
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates