U nas teraz tak troszkę w
domu jest namiastka Państwa Rose –
dołek - więc nie za bardzo mam głowę do pisania o Austrii, ale już mi się
upominacie na maila, więc coś, niecoś zdradzę ;-)
Było idealnie. Po prostu.
Słońce, piękna, wiosenna
pogoda, jasna, soczysta, ledwo obudzona zieleń liści, wszystko kwitnie i setki
ogromnych, sezonowych wodospadów, bo w wysokich górach dalej topnieje śnieg.
Tyrolski, malowniczy pejzaż. Sielanka.
A zaczęło się burzliwie;-)
Dosłownie. Grzmoty i błyskawice na Podbeskidziu, to nie przelewki, a do tego
doszła mgła zaraz po przekroczeniu granicy czeskiej. Tam – jechaliśmy przez
Niemcy, w nocy, żeby Józio przespał całą podróż (zachował się zgodnie z przewidzianym
dla niego planem). Droga powrotna – widokową trasą przez ziemię Salzburską, przez
kurort nad jeziorem Zell Am See.
A na miejscu nasz gasthouse, pensjonat, przestronny,
jasny, z idealnym widokiem, wszystkimi tymi ozdobami – kwiatki, serwety, misy, drewniane
wykończenie – które nam się z Tyrolem kojarzą. Ładnie, bez przesytu, choć
troszkę cukierkowo. Wkoło zadbane domki i ogródki, placyk kościelny z ławeczkami
i tawernami jak z obrazka.
Bliskość natury, czystość i
schludność. A śniadanka jak u mamy, super jakości szyneczki, serki, salami,
różne płatki, jogurty, dżemiki, kilka rodzajów ciemnoziarnistych bułeczek… :-)
Ledwo co mieszkałam w pensjonacie w Ustroniu, 80 zł / noc. Syf, kiła i mogiła.
Wszystko zniszczone i totalnie brudne. Tam… Józio sam wszędzie mógł raczkować,
niczego się nie bałam i nie brzydziłam. Da się.
No i ta słabość do minerałów
– kolorowe kamyczki w karafce na wodę, koraliki z bursztynu na szyjach
dzieciaczków na basenie. Wiara w siłę natury.
Pierwszego dnia po drzemce
poszliśmy na baseny termalne Aqua Dome Aqua Dome. Józio
pluskał rączkami, pływał w pływaku dziecięcym (dla niewtajemniczonych: coś jak
koło ratunkowe z majtkami, w które wsadza się niemowlaki), szalał z radości.
Młodsze dzieciaczki od niego też się tam relaksowały :-) Największym atutem
Aqua Dome jest położenie w dolinie Ötztal = rzeka i ze wszystkich stron wysokie
góry, pastwiska owiec, malownicze łąki, wodospady, kościółki i typowe tyrolskie
domki. A o wysokich górach, ze szczytami maźniętymi śniegiem wspominałam? ;-)
Więc wyobraź sobie, że
siedzisz w przyjemnie ciepłej, parującej wodzie, błękit tafli wody, masażyk pod
czterema literkami, głośniki z cichą muzyczką i ten widok, którym można by się
w nieskończoność upajać. Po zmroku wokół zewnętrznych basenów zapalano
pochodnie. Cześć wewnętrzna była cała oszklona, więc szczyty majestatycznych
gór wszędzie były na wyciągniecie ręki.
Po obiedzie – gotowane
warzywa z bułką tartą, ryż, sznycle i zmieszana kelnerka, ze dla mnie piwko, a
dla męża soczek pomarańczowy i to jeszcze ze słonką (ze słomki pił Józio, no
ale wyszło gejowsko) – znowu spacerek deptakiem i powrót do „domku-pensjonatu”.
Trzeciego dnia poszliśmy wymoczyć
nasze trzy polskie tyłeczki do wody i ruszyliśmy najpiękniejszymi widokowo
trasami w kierunku ojczyzny.
The end
Taki był mój prezent na
trzydziestkę. Mężu, choć dziś jestem Pani Rose, to pamiętaj, że Ci dziękuję. Podarowałeś
mi marzenie :-*
P.S. Podziękowania do
Ambasady Austrii za przewijaki dla niemowląt w restauracjach, na stacjach benzynowych,
wszędzie tam gdzie powinny być, a u nas w Polsce nie ma.
Aaaaale relaks! Piękny prezent urodzinowy. Aż się rozmarzyłam przy tych opisach i zdjęciach...:-]
OdpowiedzUsuńWell... Taki był mój niecny cel ;-)
OdpowiedzUsuń