Spektakularnie?
Oj bywało... Słodko gorzkie prawo młodości. Pierwszy. Ratownik.
Pierwsza randka: kawiarnia, w której głosił przemówienie o
wyższości muzyki Bjork nad czymś tam. Potem kino, Oczy szeroko
zamknięte. Nie pamiętam co
było w międzyczasie, ale zerwanie okazało się mistrzowskie... Był
ratownikiem na basenie, na którym pływałam w każdą sobotę.
Zaczęłam go zbywać, nie odpowiadałam na smsy (pierwsza komórka –
14 lat), ale na basenie wpadaliśmy na siebie. Nie zawsze miał
zmianę, ale tamtego sobotniego ranka, miał. Krzyczał na mnie z
brzegu, że mówię jak to czasu nie mam, a on widzi, że co chwilę
coś się dzieje w moim życiu tylko bez niego. Próbowałam go
ignorować i pływać. Myślałam, że przestanie. Inni mieli ubaw.
Dla niego dużo emocji, dla mnie dużo pływania pod wodą, żeby go
nie słyszeć.
Drugi.
Miłość platoniczna (jego) i korespondencyjna. Trzy lata pisał do
mnie codziennie. Dopiero jak przestał pisać, to stwierdziłam, że
był fajny, najfajniejszy. Monarchista, lekarz, intelektualista.
Musiałam się dokształcać, żeby raz na czas mu odpisać.
Inspirująca znajomość i... Pewnie jakbyśmy nie żyli ze sobą
tylko na papierze, to nawet bym go nie lubiła.
love_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Trzeci. Mr T. Pierwsza liga na imprezach, ostatnia w życiu. Dzięki niemu
wyleczyłam się z kompleksów i płycizny. Bardzo zakochany.
Alpinista przemysłowy, ex komandos, o czym przypominał z każdym
łykiem piwa. Dobry dla sweet sixteen,
kiedy ma się pstro w głowie. Niedobry w przyszłości. Do takiego
wniosku doszłam pod wpływem trzeciej lampki wina, w naszej ulubionej
knajpie. Żyliśmy wtedy w takiej telenoweli. Jego najlepszy
przyjaciel spotykał się z moją najlepszą przyjaciółką.
Zeswataliśmy ich. Generalnie byliśmy wtedy mistrzami swatania.
Wiedzieliśmy wszystko o sobie. Ale czerwone wino, obraz gołej
zielonej baby nad stolikiem w knajpie i decyzja. Mr T, zostańmy
przyjaciółmi. To nie był mocny tekst. Chyba się lekko wkurwił.
Potem
szereg przelotnych Grześków, Michałów i nie-pamiętam-już-imeinia.
Aż do Michała Konkretnego. MK był królem wśród romantyków.
Obwiesił całe miasto plakatami z wyznaniem miłości do mnie. Jak
wracałam ze studiów na weekend do niego, to od piątkowego
popołudnia do niedzielnego wieczoru, miałam idealny program
rozrywek, który zawsze zaczynał się prezentami oraz wierszem, lub
cytatem na moją cześć (!!! na moją cześć !!!). Jak to zwykle
bywa w takich przypadkach zagłaskiwania, zaczęłam się dusić i
kiedy los tak nami pokierował, że znaleźliśmy się w mieście
prawdziwej miłości, Veronie, z balkonem Romea i Julii, postanowiłam
go rzucić.
Po
tym jak go rzuciłam wpadł w depresję, taką że jego
najbliższy przyjaciel wyciągnął go na wakacje Jamajka – Meksyk
– Brazylia. Żeby go wyrwać z otępienia. Wiecie jakiego mam bzika
na punkcie podróży! Myślałam, że szlag mnie trafi, why why why!
Dlaczego mnie ze sobą nie zabrał?!
Potem
miałam paczkę kumpli i niechęć do związków. Walentynki spędzone
na oglądaniu meczu Polska-Ktoś tam, na moim zepsutym telewizorze
(górna połowa ekranu, piłkarze od pasa w dół, równo na środku
linia i poniżej piłkarze od głowy do pasa...), dużo: „to
spotykamy się na starym mieście”, albo „dzisiaj impreza u...”.
Rozrywkowo, bez sensu. Ale od czego są studia...
No
i nadeszła epoka Drania. Drań był egoistą. W sumie byłby tzw.
„Przeciętnym” ale przez jedną cechę zyskał imię „Drania”
- nie pozwalał nazwać naszego związku „związkiem”. Po pół
roku, kiedy zwykle dopadało mnie zmęczenie materiału, które
prowadziło prostą drogą do zerwania, tym razem doprowadziło mnie
do zadania pytania:
-
Drogi Draniu, albo wóz, albo przewóz. Idziemy do przodu albo
kończymy znajomość.
On
stwierdził, że kończymy, ja... zatrułam się likierem
czekoladowym na Słowacji, gdzie akurat przebywaliśmy. Żgałam pół
nocy. A kolejną noc przetańczyłam z obecnym mężem, już w
Ojczyźnie...
Mój
mąż, jest moją pierwszą miłością. Może przez to, tak
naprawdę, tylko on potrafi mnie zranić i tylko on potrafi mnie
uszczęśliwić :-) Ma nade mną władzę i mam nadzieję, że nie
wykorzysta jej przeciwko mnie. Kocham go i przez to jestem bezbronna,
co mnie przeraża.
Skoro
opowiedziałam Ci o końcach, powinnam jeszcze o początkach – za
każdym razem. Każdym! W czasie tańca. Tylko tak zgadzałam się na
pierwszą randkę.
To
dziś było retrospektywnie:-) Wątek poboczny – przyjaciółki,
które próbowały odbić mi facetów, ale o tym w kolejnym (którymś
z kolejnych) odcinku :-)