/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 29 stycznia 2013

The end XOXO

Spektakularnie? Oj bywało... Słodko gorzkie prawo młodości. Pierwszy. Ratownik. Pierwsza randka: kawiarnia, w której głosił przemówienie o wyższości muzyki Bjork nad czymś tam. Potem kino, Oczy szeroko zamknięte. Nie pamiętam co było w międzyczasie, ale zerwanie okazało się mistrzowskie... Był ratownikiem na basenie, na którym pływałam w każdą sobotę. Zaczęłam go zbywać, nie odpowiadałam na smsy (pierwsza komórka – 14 lat), ale na basenie wpadaliśmy na siebie. Nie zawsze miał zmianę, ale tamtego sobotniego ranka, miał. Krzyczał na mnie z brzegu, że mówię jak to czasu nie mam, a on widzi, że co chwilę coś się dzieje w moim życiu tylko bez niego. Próbowałam go ignorować i pływać. Myślałam, że przestanie. Inni mieli ubaw. Dla niego dużo emocji, dla mnie dużo pływania pod wodą, żeby go nie słyszeć.


Drugi. Miłość platoniczna (jego) i korespondencyjna. Trzy lata pisał do mnie codziennie. Dopiero jak przestał pisać, to stwierdziłam, że był fajny, najfajniejszy. Monarchista, lekarz, intelektualista. Musiałam się dokształcać, żeby raz na czas mu odpisać. Inspirująca znajomość i... Pewnie jakbyśmy nie żyli ze sobą tylko na papierze, to nawet bym go nie lubiła.
 love_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0


Trzeci. Mr T. Pierwsza liga na imprezach, ostatnia w życiu. Dzięki niemu wyleczyłam się z kompleksów i płycizny. Bardzo zakochany. Alpinista przemysłowy, ex komandos, o czym przypominał z każdym łykiem piwa. Dobry dla sweet sixteen, kiedy ma się pstro w głowie. Niedobry w przyszłości. Do takiego wniosku doszłam pod wpływem trzeciej lampki wina, w naszej ulubionej knajpie. Żyliśmy wtedy w takiej telenoweli. Jego najlepszy przyjaciel spotykał się z moją najlepszą przyjaciółką. Zeswataliśmy ich. Generalnie byliśmy wtedy mistrzami swatania. Wiedzieliśmy wszystko o sobie. Ale czerwone wino, obraz gołej zielonej baby nad stolikiem w knajpie i decyzja. Mr T, zostańmy przyjaciółmi. To nie był mocny tekst. Chyba się lekko wkurwił.


Potem szereg przelotnych Grześków, Michałów i nie-pamiętam-już-imeinia. Aż do Michała Konkretnego. MK był królem wśród romantyków. Obwiesił całe miasto plakatami z wyznaniem miłości do mnie. Jak wracałam ze studiów na weekend do niego, to od piątkowego popołudnia do niedzielnego wieczoru, miałam idealny program rozrywek, który zawsze zaczynał się prezentami oraz wierszem, lub cytatem na moją cześć (!!! na moją cześć !!!). Jak to zwykle bywa w takich przypadkach zagłaskiwania, zaczęłam się dusić i kiedy los tak nami pokierował, że znaleźliśmy się w mieście prawdziwej miłości, Veronie, z balkonem Romea i Julii, postanowiłam go rzucić.

Po tym jak go rzuciłam wpadł w depresję, taką że jego najbliższy przyjaciel wyciągnął go na wakacje Jamajka – Meksyk – Brazylia. Żeby go wyrwać z otępienia. Wiecie jakiego mam bzika na punkcie podróży! Myślałam, że szlag mnie trafi, why why why! Dlaczego mnie ze sobą nie zabrał?!

Potem miałam paczkę kumpli i niechęć do związków. Walentynki spędzone na oglądaniu meczu Polska-Ktoś tam, na moim zepsutym telewizorze (górna połowa ekranu, piłkarze od pasa w dół, równo na środku linia i poniżej piłkarze od głowy do pasa...), dużo: „to spotykamy się na starym mieście”, albo „dzisiaj impreza u...”. Rozrywkowo, bez sensu. Ale od czego są studia...


No i nadeszła epoka Drania. Drań był egoistą. W sumie byłby tzw. „Przeciętnym” ale przez jedną cechę zyskał imię „Drania” - nie pozwalał nazwać naszego związku „związkiem”. Po pół roku, kiedy zwykle dopadało mnie zmęczenie materiału, które prowadziło prostą drogą do zerwania, tym razem doprowadziło mnie do zadania pytania:

- Drogi Draniu, albo wóz, albo przewóz. Idziemy do przodu albo kończymy znajomość.

On stwierdził, że kończymy, ja... zatrułam się likierem czekoladowym na Słowacji, gdzie akurat przebywaliśmy. Żgałam pół nocy. A kolejną noc przetańczyłam z obecnym mężem, już w Ojczyźnie...

Mój mąż, jest moją pierwszą miłością. Może przez to, tak naprawdę, tylko on potrafi mnie zranić i tylko on potrafi mnie uszczęśliwić :-) Ma nade mną władzę i mam nadzieję, że nie wykorzysta jej przeciwko mnie. Kocham go i przez to jestem bezbronna, co mnie przeraża.

Skoro opowiedziałam Ci o końcach, powinnam jeszcze o początkach – za każdym razem. Każdym! W czasie tańca. Tylko tak zgadzałam się na pierwszą randkę.


To dziś było retrospektywnie:-) Wątek poboczny – przyjaciółki, które próbowały odbić mi facetów, ale o tym w kolejnym (którymś z kolejnych) odcinku :-)
Read more ...

sobota, 26 stycznia 2013

Zarażenie podróżą

Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.”* To mój ulubiony cytat, taki troszkę archaiczny, bo kto już o taśmach pamięta, ale so what! ;-)

Szczyrk 2_flickr_KoprowskiT_CC BY-NC-SA 2.0

 Obiecałam Ci opowiedzieć o szkoleniu. Hotel Elbrus, Szczyrk, basen, widok na ośnieżone lekko góry. Odkąd się Józio urodził, byłam już wysłana z firmy, na szkolenia w super hotelach w Jaworzu, Warszawie, a teraz Szczyrku. To jakiś rekord i zbieg okoliczności, ale oby tak dalej! Oj, przydaje się takie oderwanie od pampersów i szarości dnia codziennego! Zwłaszcza, że temat też fajny, szkolenie z komunikacji, miękkie, przyjemne i integracyjne.

Jednym z pierwszych, rozluźniających ćwiczeń były „kawiarenki”. Dobieraliśmy się w pary losowo i odpowiadaliśmy na pytania. Jedno z poleceń nakazywało nam opowiedzieć drugiej osobie o największym osiągnięciu w naszym życiu. Trenerka zachęcała do wyznań osobistych np. jej przyjaciółka, która ma dziecko z porażeniem mózgowym, zadzwoniła do niej i powiedziała, że jej dziecko dało radę samo iść do toalety w wieku 10 lat i to był jej największy sukces. Jakby ktoś mnie zapytał, co jest najważniejsze w moim życiu, bez wahania powiedziałabym Józio, a potem reszta rodziny i długo nic. Ale to, że mam tak cudownych bliskich, to nie moja zasługa, nie moje osiągniecie. Od razu w głowie miałam jedną z podróży, którą sami z mężem organizowaliśmy, a o której kiedyś Wam opowiem.

Pierwsza mówiła moja partnerka w „kawiarence”. Zaczęła rozpływać się nad tym, jak to ona żyje tylko dla swoich dzieci. Celem jej życia jest to, żeby dzieci mogły się realizować w swoim życiu. Cytat. Nie ma hobby, wakacje wie z góry, że ją rozczarują, ale za to kocha codzienność i dbanie o rozwój dzieci. Tak głupio było potem wypalić z tą podróżą, ale i tak to zrobiłam widząc konsternację na jej twarzy.

Zastanawiałam się później nad tym. Wiele osób, jeżeli jest singlami, ma depresje. Mało z nas potrafi cieszyć się życiem. Spełniamy się dopiero, kiedy mamy poczucie, że żyjemy dla innych. Zwłaszcza kobiety. Problem w tym, że nasze dzieci będą powielać model, który podświadomie im sprzedamy i one też nie znajdą celu w SWOIM życiu. Praca, telewizor, może raz na czas basen i McDonald's. A potem dzieci, jedyna „rzecz”, dzięki której mają poczucie, że coś się dzieje w ich życiu. Jedyny temat do rozmów.

Szczyrk 1_flickr_KoprowskiT_CC BY-NC-SA 2.0


Jak Ci minął tydzień? U nas – pierwszy dzień babci (a właściwie babć, bo są dwie) i dziadka. Dwa lata temu, o tej porze roku to jeszcze nosiłam plastry antykoncepcyjne i ani w głowie nie był mi projekt dziecko. Rok temu turlałam się z wielkim brzuchem – ale to był fajny czas, popalić dał mi tylko pierwszy trymestr ciąży. A teraz JÓZIOKRACJA się szerzy :-)

Odwiedziliśmy wszystkich dziadków, a nawet pradziadków bo takowi od strony męża są – szczęściarz – objedliśmy się ciastami, wypiliśmy hektolitry kaw i herbat i prawie zabiliśmy się na tym koszmarnym lodzie, którym świat się pokrył w zeszłym tygodniu. Nie pamiętam czegoś takiego – deszcz, który zamarzał na starym śniegu. Koszmar. Zawsze w takich chwilach myślę o starszych ludziach, jak im musi być ciężko.

Jutro planujemy wykorzystać biel za oknem i wybieramy się rano na sanki z rodzinką mojej siostry i psami (nasza labradorka ma bzika na punkcie śniegu, ubóstwia!), a potem basen dla niemowlaków. Wieczorem chętnie wyciągnęłabym męża do kina na francuską, lekką komedię Wyszłam Za Mąż, Zaraz Wracam, albo Życia Pi (choć to niekoniecznie, książka bardzo mi utkwiła w pamięci, nie wiem czy moją wyobraźnie chcę mącić obrazem z kina), ale nie będzie gdzie sprzedać dziecka. Fajnie mają w metropoliach z kinami dla mam z niemowlakami. Nam pozostaje kombinowanie ;-)
  
*Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem, Wydawnictwo Znak, Kraków 2006, s. 79
Read more ...

czwartek, 24 stycznia 2013

To se wymyśliła baba...

Zapisałam się do konkursu na Bloga Roku 2012. Tak, wiem, z czym do ludzi... (i tak wiem, nie „zczym”, a „sikam” się mówi).
Pewnych głosów mam 5 – męża, mamy, dwóch przyjaciółek. No i mój... Ponieważ piszę anonimowo, nie ma szans na PR w rodzinie i u znajomych. Pozostają faktyczni czytelnicy :-) Ale kto nie ściga marzeń, ten nigdy nic nie osiągnie.
Kiedyś, może Ty będziesz mieć marzenie, a jego koszt to jedno PrincePolo. Ja też je uwielbiam, ale jakby ktoś mnie poprosił, o rezygnacje z jednego batonika, żeby mu pomóc zrealizować marzenie, to bym to zrobiła. Dlatego proszę – zagłosuj. For me. Tak, żebym nie była na szarym końcu.***

Chcesz zagłosować? Wyślij SMS o treści A00686 Na numer 7122
1. Głosowanie SMS będzie od dnia 24.01.2013 do dnia 31.01.2013 do 12:00 
2. Koszt wysłania jednego SMS-a pod numer 7122 wynosi 1,23 zł brutto
3. Z jednego numeru telefonu można oddać po jednym głosie na dany blog 

***zamiast tego tekstu o batoniku, mogłam napisać: PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, ale mam nadzieję, że batonik wzbudzi większą litość ;-)

Read more ...

sobota, 19 stycznia 2013

(Po)wolne myśli

Plany na weekend mojej mamy:
Sobota – 11:00 spotkanie w mieście z przyjaciółką, wykupienie wakacji, na które razem jadą (Teneryfa), a potem spędzenie w domu przyjaciółki reszty dnia, przeglądając w internecie (obie po kursie komputerowym dla seniorów) wycieczki fakultatywne...
Niedziela – również 11:00, msza święta, następnie spotkanie ze stałą paczką. Co niedzielę po kościele ktoś z nich organizuje kawkę z domowym ciastem u siebie w mieszkaniu, tym razem będzie to poszerzone o obiad, spotkanie jest u koleżanki, która specjalizuje się w robieniu gołąbków. Specjalizuje się koleżanka mamy, ale przy organizacji obiadu nie kiwnie palcem, wszystko zrobi jej dobrze wytresowana synowa ;-) Ale to temat na inną opowieść.
Chciałabym, aby w wieku mojej mamy, moje weekendy tak wyglądały:-)
winter_flickr_Avelino Maestas_CC BY-NC-SA 2.0

Kiedy w zeszłym tygodniu wychodziłam z lekcji angielskiego, pierwszy raz w tym sezonie zimowym mnie to naszło i wiem, że już będzie trzymać – przesyt zimą, marzenie o ciepełku i świetle. I tak ten stan nadszedł wyjątkowo późno, zwykle dopada mnie początkiem stycznia. Ale ta zima jest też wyjątkowo łaskawa i łagodna.

Wyobraź sobie, że we wtorek pierwszy raz bawiłam cudze dziecko. Wiem, że mnie wyklniesz, ale ja nie przepadam za dziećmi. Uważam, że są zależne od nas, więc dbam nawet o cudze, szanuje je i jestem miła, ale nie mam odruchów macierzyńskich i potrzeby rozczulania się nad cudzymi malcami (o te słynne "tiu tiu tiu tiu" chodzi). Po urodzeniu swojego dzidziusia, zmieniła się tylko jedna rzecz – jeszcze bardziej jestem wrażliwa na krzywdę dzieci. Ale na krzywdę – dzieci, kobiet, zwierzaków, kogokolwiek – zawsze wrażliwa byłam, teraz mam tylko jeszcze więcej empatii w sobie.
Tak więc, skutecznie do tej pory unikałam bawienia dzieci. A teraz, nie było wyboru i Zuza, córa mojej siostry została u nas (oczywiście Zuza to takie pół-swoje dziecko). Prawie dwulatka i prawie roczniak. Masakra. Józio zapatrzony jak w obrazek, a kuzynka... Co rusz go niechcący walnęła, zabawki wybrane wyrywała mu, a wciskała takie niechciane (w sumie sprytna, mała bestyjka) i mimo że go uwielbia, starała się być w centrum mojej uwagi. Momentami było super – np. jak tańczyliśmy. Dzieciaki śmiały się do łez. Albo jak jedli, Zuza już samodzielnie (od miesiąca tak ma) jadła jogurcik, Józio z pomocą mamy, ale śledził czy kuzyneczka je to samo i cały czas sprawdzał co robi. Natomiast pod koniec – byliśmy we trójkę 5 godzin – padałam na pysk. W końcu skapitulowałam i puściłam im Myszkę Miki na YouTube. Rodzice bliźniaków lub rodzeństwa z niewielką różnicą w wieku – respekt!
Dziś mam śpiączkę. Normalnie nieprzytomna chodzę. Zaczęłam dzień zdrowym, pożywnym śniadankiem – pumpernikiel, ser Bieluch, pomidor i duuużo rukoli – mając nadzieję, że to mnie obudzi, ale kiszka. Nic nie pomogło. Więc snuję się po domu i staram się mimo wszystko pożytecznie spędzić ten dzień. A mąż dziś od 7 rano remontuje nam domek, tym razem pomaga mu tata, tak więc pewnie o wiele raźniej mu się pracuje. Dlatego, na dziś to koniec, takie espresso zamiast caffe lungo w ramach naszego spotkania;-)

P.S. O Blogu Roku 2012 (pewnie zauważył link u góry strony), napiszę Ci jak przyjdzie pora, co i jak, a przede wszystkim dlaczego ;-)
Read more ...

środa, 16 stycznia 2013

Idealny dzień

Chciałabym napisać Ci jakiś fajny tytuł posta. Taki miękki, ciepły, a mimo to bardzo pociągający. Taki był ten dzień. Po prostu idealny, dlatego nic innego mi do głowy nie przychodzi.


Niedziela 13.01.2013, za oknem sypie śnieg.

09:00 Józio nas budzi. Ja półprzytomna (tak, dopiero po 10 budzę się sama) wstaje przygotować mu kaszkę na śniadanie, a w tym czasie Wojtek go przebiera, standard. Potem wracamy do łóżka, a malec ląduje między nami i pije sobie kaszkę z butli. Jak skończy, wstaniemy. Zrobimy jajecznicę, zaparzymy właśnie otwartą kawkę, Lavazze – taką made in Italy, nie przesypywaną u nas, która traci przy tym 50% na jakości.

11:00 szybki wypad do sklepu po zamówioną wcześniej wagę elektroniczną, a potem do naszego psa (mieszka z moją mamą) i ruszamy na krótki spacer z aportowaniem i szarpaniem się z bardzo niegrzeczną labradorką.

13:30 basen dla niemowląt. Mama, tata i Józio, jest najszczęśliwszy na świecie. Nurkowanie, skakanie z brzegu w objęcia taty, zabawy w wodzie.

15:00 Józio ląduje u babci, a my jedziemy do biura podróży. Od pewnego czasu szukamy wakacji, myśleliśmy o Majorce, ale przy naszym budżecie, nie możemy sobie na wielki wybór pozwolić i ciągle coś nam nie pasuje w ofertach, a tu, podczas śniadania mąż wypatrzył cudo – oferta idealna, przynajmniej według opisu. Postanawiamy zaszaleć i po odstawieniu malca do babci, idziemy na całość i wykupujemy wakacje na Gran Canaria. Jestem najszczęśliwsza na świecie. Endorfiny szaleją. Jedziemy z mężem świętować do naszej ukochanej, całkowicie włoskiej pizzerii. Mimo tłoku, załapujemy się na wolny stolik, dziś nie mogłoby być inaczej.

18:00 mój mąż wychodzi na scene. Ma genialne buty – nówki. Wygląda świetnie, kiedy z przyjaciółmi gra koncert w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W takich chwilach Wojtek jest najszczęśliwszy na świecie.

22:00 wracamy z synkiem do domu. Mąż otwiera wino. Domowe, pędzone przez teścia. Klimat – doskonały, smak – nieważne. Józio zalicza kąpiel w wannie z milionem zabawek, kolacyjkę i mycie ząbków (dwa zęby zobowiązują). Zasypia już jedząc, więc szybko mamy czas dla siebie. Biorę długą kąpiel z pianką i kieliszkiem czerwonego wina. Rozkosz.

To jeszcze nie koniec dnia, ale ponieważ nie piszę 50 twarzy Wojtka, zakończmy opowieść w tym miejscu ;-)


Lekko senny i na pół gwizdka poniedziałek przychodzi za szybko.
dreams_flickr_slack12_CC BY-NC-ND 2.0

Read more ...

sobota, 12 stycznia 2013

ja tam byłem, jadłem, piłem, pierdoliłem - czyli literatura

Lekko się czyta bo jest dużo dialogów, ale fabuły to nie ma”. Opinia mojej mamy. O czym? O pornografii dla kobiet, Pięćdziesiąt Twarzy Greya. Ciekawe w tej książce są chyba tylko opracowania na jej temat. Autorka, stateczna paniusia, poczuła mrowienie między udami oglądając sagę Zmierzch i postanowiła pisać w fandomach (fani, którzy na portalach internetowych tworzą kontynuacje powieści, rozbudowują wątki poboczne etc. Najpopularniejsze fandomy są właśnie dla Zmierzchu i Harrego Pottera), gdzie zdobyła popularność i zdecydowała się na napisanie trylogii.

E.L.James_flickr_rachelkramerbussel_CC BY 2.0.jpg
 Pierwsze wrażenie? Pisane w pierwszej osobie i w czasie teraźniejszym. Zwykle jest 3 osoba i czas przeszły, przynajmniej w moich ukochanych kryminałach. Początek jak romansidło dla nastolatek, a potem ziewwwwww. Dylematy czy robię dobrze (jemu, sobie, w życiu), w scenerii BDSM, a ubrane w słownictwo kobiece (pupa, erekcja, Tam pisane z dużej). Czytam właśnie polski przekład, ale nie sądzę żeby w oryginale było inaczej. Książka marna, fantastyczne opracowania i dyskusje na jej temat. Polecam tylko po to, żeby mieć swoje zdanie.

Jeżeli potraktujemy książkę jako mamuśkowe porno – to lepsze od męskiego, bo zostawia pole dla minimum myślenia i wyobraźni, no i nie jest prostacko wulgarne. Pamiętam ze studiów porównanie pornografii dla kobiet hetero, dla mężczyzn hetero, dla lesbijek i gejów. Taka, która nawet nie ma wprowadzenia i sprowadza się do samego pieprzenia, zwykle ostrego, w którym oko kamery dosłownie wchodzi wszędzie, to pornografia gejowska. Najbardziej soft, z „chciałabym ale się boję” i ubrana fabułą w uzasadnienie to oczywiście pornografia babeczek hetero. Jeżeli natomiast potraktujemy książkę jako chick literaturę to nie ma tematu. Nie warto tego kupować, wypożyczać i o tym myśleć. Jeżeli będziemy w tym szukać wyznacznika naszych czasów, kobiecych potrzeb – to się nie znam, ale według fachowców, autorka też za bardzo się nie zna.

A na zakończenie coś dla pracowników korporacji typu Shared Service Center, czy wiecie, że zasada osób stosujących BDSM (w uproszczeniu układ uległość-dominacja) to SSC, skrót od hasła „Bezpieczny, za zgodą i przy zdrowych zmysłach”?

 Jak przygotowywałam się do tego wpisu dowiedziałam się o dwóch subtelnie powiązanych tematach: Green Porno Bee autorstwa Isabelli Rossellini, córki Ingrid Bergman i Roberta Rosselliniego. Śmieszne filmiki w stylu „zrób to sam”, o życiu seksualnym zwierząt. I o pornoliteraturze, w której Polacy mają się całkiem nieźle - kto z Was w szkole średniej nie czytał XIII Księgi Pana Tadeusza autorstwa wcale nie Fredry;-)?
 bear_flickr_slack12_CC BY-NC-ND 2.0.jpg
 Jem sobie pyszne czekoladowe kuleczki Giotto i piję zimne mleko z ajerkoniakiem. Kończę czytać pożyczoną książkę, o której napisałam Wam wyżej i mam pewną refleksję, ostatnio poprosiłam Was o wspieranie mojego znajomego, a raczej "branżowego" znajomego mojego męża – głosować można raz dziennie, ba nawet trzeba ;-) - ale nie napisałam o co chodzi. Jeżeli dostanie dość głosów, będzie brał udział w eliminacji do koncertu bluesowego w Nowym Jorku, który odbywa się w dniu jego urodzin. Tydzień temu był na 180 miejscu, teraz jest na 112, a pierwsza setka osób wchodzi do drugiego etapu eliminacji. Jest szansa. Kto ma pasje, ten rozumie.

A jak tylko złapię trochę oddechu napiszę Wam o szkoleniu w Szczyrku. O tym jak nie mogłam wyjść z Leniwej Rzeczki, bo wir mnie wciągnął, o prawie Mendla i innych zupełnie nieważnych, z punktu widzenia tematu szkolenia sprawach :-) Poza tym Józio we wtorek powiedział pierwszy raz TATA i wylazł mu drugi ząb. Wygląda jak królik, taki odwrócony bo wyszły mu obie jedynki od dołu.
Read more ...

środa, 9 stycznia 2013

suportujemy ;-)

Mam prośbę, o wsparcie marzenia znajomego. W końcu wszystko kiedyś do nas wraca, więc może i nasze marzenia się spełnią;-)


Co robić?

Klikamy w obrazek poniżej

Pojawi się strona z napisem "ADD YOUR SUPPORT" (pod wynikiem Buzz Rating). Klikamy na "ADD..."

Uzupełniamy pola: Name, E-mail (można odznaczyć I want to receive EB e-mails, żeby nas nie spamowało)

Klikamy "SUPPORT"
The End :-)


Read more ...

sobota, 5 stycznia 2013

Świat rzeczy pierwszych

Puste drogi, ozdobione domy, zmierzch. Jedziemy do Krakowa, a ja w głowie pisze. Ubieram myśli w zdania, jak zwykle w czasie podróży, zwłaszcza, kiedy nie jestem kierowcą. Umysł jest otwarty na bodźce, ale one są przytłumione przez szyby samochodu i pozostaje więcej miejsca dla wyobraźni.
Przejeżdżamy przez Alwernię, jak to pięknie i bajkowo brzmi. Prawie jak Narnia. No w końcu to tu wylądowało ufo (jak ktoś widział wytwórnię filmową Alvernia Studios, wie o czym mówię). A tak naprawdę nazwa pochodzi od góry La Verna w Toskanii, na której św. Franciszek otrzymał pierwsze stygmaty. Od świata baśni, przenosimy się do wizji średniowiecznej wsi, biednej i pod ciężkim jarzmem – czy takie obrazy nie pojawiają Ci się w głowie jak słyszysz Przeginia Duchowna?
No i jak po takiej podróży nie cofnąć się w czasie? Tak troszeczkę, do czasów studenckich, gdzie parę piw z wszystkich czyniło filozofów. W końcu Kraków to miasto intelektualistów, a połowa zaproszonych na Sylwestra była polonistami, więc przegląd literatury polskiej po cytatach, też miał miejsce. Troszkę się śmieję, ale było to przyjemne – jestem zmęczona ludźmi, którzy kończą studia i przestają żyć. Nie mają pasji, nie rozwijają się w żadnym kierunku (sport, kino, książka), nie robią nic, żeby choć minimalnie dalej żyć jak wrócą z pracy. Oczywiście – nie ma czasu i nie ma kasy, ale nie wszystko kosztuje (nordic walking, biblioteka), a im więcej ma się spraw, tym lepiej się organizuje czas. No i rozmowy sprowadzają się do narzekania na pracę, podniecania się osiągnięciami dzieci (bo to ich życiem się żyje) i kończą się ewentualnymi opowieściami o tym jak źle z polską służbą zdrowia.
Wyjechaliśmy wieczorem. Nowa Huta. Bloki, wielka płyta, ale swojsko i przyjaźnie. Troszkę zieleni, troszkę domków jednorodzinnych, różne kształty bloków i nie ma okrutnych mrówkowców, które przygnębiają swoją masowością. Mieszkanko mojej przyjaciółki i domówka na Sylwestra. Jedzonko – pyszności (zwłaszcza smakowała mi cukinia z dynią i sosem beszamelowym z piekarnika, majstersztyk), atmosfera swobodna, doskonałe wino i... Grzeczne niemowlaki. Nie doszło do chóralnego wycia, czego się obawiałam :-) A niemowlaków była trójka, z czego Józio najstarszy.

 fireworks_flickr_Vironevaeh_CC BY-SA 2.0
Rano – mycie naczyń, coca-cola na czczo i dłuuuugi prysznic, żeby odzyskać równowagę. Pierwszy dzień Nowego Roku. To może na basen? Pomaga :-)
A teraz, powoli się kończy mój urlop. Dobrze, ze przede mną szkolenie w Szczyrku, jest mi trudniej wrócić do pracy, niż po macierzyńskim – Józio jest coraz fajniejszy w kontaktach. Mały słodziak. Teraz ma zajawkę na podawanie ręki, chichra się jak opętany. No i jego gadanie w niemowlęcym slangu jest coraz bardziej urozmaicone. Nie wyobrażam sobie nie pracować, ale mieliśmy cudowne dwa tygodnie dla siebie i szkoda, że już się kończą.
Pierwsze święta Józia za nami. Pierwsze we troje. 
fireworks_flickr_Vironevaeh_CC BY-SA 2.0
Read more ...

środa, 2 stycznia 2013

Eviva!

Słodka, mleczna kawa z wanilią i prasówka o poranku. Polityka pyta „Mamy nowy temat do całorocznych ideologicznych wojen. Do aborcji, związków partnerskich i in vitro dołączyła właśnie przemoc w rodzinie. Dlaczego konwencja o zapobieganiu przemocy wywołuje taką agresję? (…) A Wy co sądzicie o reakcji Kościoła i prawicowych środowisk na podpisanie przez Polskę europejskiej konwencji przeciw przemocy?”, Focus ostrzega „Chińczycy wymyślili sprytny sposób na podrabianie włoskiej szynki parmeńskiej - jedno ze swoich miast nazwali Parma. Uważajcie więc, za co płacicie!”, a na moim blogu dobiliśmy 1 000 odwiedzin (eviva!!!). Zaczął się 2013, dzień powszedni.
A dla Ciebie? Ode mnie:
   Na szczęście, na zdrowie,
    Na ten Nowy Rok.
    Oby wam się urodziła
    kapusta i groch :-)
 
W lodówce mam bigos – od mojej Mamy (ostatnio słyszałam o wojnie małżeństw samodzielnych z tymi co zbierają słoiki od swoich rodziców, ale co ja poradzę na to, że mi szkoda życia na gotowanie???), dziś delektuję się brakiem planów i dobrą książka. Rzadkie, ulotne chwile. I pilnowaniem Józia, który zapieprza po całym mieszkaniu raczkując. Dziś odkrył miłość do kabli w sprzęcie do nagłaśniania mojego męża.
O Sylwestrze opowiem Wam w sobotę. Może zdążę też opowiedzieć o wypadzie na samą kolację do Zakopanego, co nie tak dawno miało miejsce? I will do my best :-)
Nowy rok, nowe możliwości.
 kitchen_flickr_Inmurrey_CC BY-NC-ND 2.0
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates