/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

czwartek, 30 października 2014

znajomi dzieciaci, typologia subiektywna


foto by Pat Crower


Z moich ostatnich przemyśleń o rodzicach, typologia subiektywna:


- rozpuszczalniki, autentyk z wczoraj: tatuś rozpuszczalnik odbiera córeczkę z akademii przedszkolaka, 11:00, wciąga ją do pobliskiej piekarni i rozpieszcza małego pulpeta, bo jak to? Tylko jeden andrucik, to może jeszcze ciastko francuskie? Tania, szybka miłość?
- perfekcjoniści, ci od „moje dziecko jest najlepsze”, albo powierzchownie znają to swoje dziecko, albo budują zewnętrzną nierealną fasadę, oni też mają idealne małżeństwa, domy z ogrodami z przysłowiowym białym płotkiem, robią konfitury i daje się ich na okładki
- skoczkowie wzwyż, co dziecku podnoszą poprzeczkę i jego kosztem swoje ambicje realizują, oni też uwielbiają rywalizację międzyrodzicielską
- inwestorzy, co to 3-latki wysyłają na lekcje baletu i gry na pianinie, angielski od noworodka, a do tego markowe ciuszki, żeby mu pozycje zbudować, inwestorzy dają Państwu zarobić tworząc popyt na spory rynek usług i skutecznie budują wyrzuty sumienia u reszty rodziców: czy ja czegoś nie zaniedbałem???
- ekochuściaki, rodzicielstwo traktują jak filozofie życia i mają monopol na prawdy objawione, w czasie mojej pierwszej ciąży to było istne szaleństwo, teraz zaczynają się pojawiać głosy o tym, że w Europie to te chusty się nie do końca dobrze nosi (np. Afrykanki mają inny chód – przez to umieją nosić ciężary na głowie, plus malca przenoszą z jednego na drugi bok, a nie ciągle to samo, na plecy, na brzuch)
- mózg z mleka, przypadki beznadziejne, co im hormony, miłość rodzicielska, Bóg wie co odbiera zdolność myślenia o czymkolwiek innym niż tiu tiu tiu o dziecku, ani nie mają celu, ani to mądre, takie słodkopierdzenie tatuśków i mamusiek, choć może ich dzieci są dzięki temu odpowiednio dowartościowane?
- nauczyciele, co mają "kodeks moralny rodzica", córce nie pozwalają ubierać różu do różu, przed snem czytają wiersze z morałem i kształtują na „lepszego człowieka”
- przypadki, co nie umieją się nijak w roli rodzica odnaleźć, są chaotyczni dryfując od jednej do drugiej wizji wychowania, dzieciaki też rozpuszczają bo brak im konsekwencji
- aktor drugiego planu, częściej tatuś, czasami sam zbyt silnie żyje swoją pasją / pracą / kumplami, żeby znaleźć czas na nawiązanie więzi z dzieckiem, więc utwierdza żonę w przekonaniu, że ona świetnie sobie radzi, on by tak nie umiał. Aktor pierwszego planu, częściej żona, czasami szlag ją trafia, a czasami wpada w swoje "powołanie", którego pod żadnym pozorem nie wolno podważyć, bo to jej kult

Myślę, że lista mogłaby być znacznie dłuższa, to tylko przypadki rodziców, których dobrze znam, a którzy mają dzieciaczki w podobnym wieku do mojego. Ciekawe co o mnie myślą oni...
Read more ...

środa, 22 października 2014

Czas na słowa zapisane


Jesień sprzyja czytaniu. Dosłownie w dwa dni pochłonęłam książkę Camilli Lackberg Fabrykantka Aniołków, saga o Erice, pisarce powieści opartych na „faktycznych” zbrodniach i jej mężu policjancie. Autorka to jedna ze sław kryminału szwedzkiego, który tak uwielbiam. Ponadto w domu mam jej Księżniczkę z Lodu, pierwszą książkę z serii, więc kolejną czytało mi się, jakbym wracała do starych przyjaciół.
Zauważyłam (pewnie wszyscy o tym wiedzą, ale dla mnie to wnikliwa obserwacja), że teraz jest trend na pisanie wielowątkowe i osobiste. Co autor [ja] ma na myśli? A to, ze przez pierwsze 100 stron, co podrozdział to inni bohaterowie, dopiero w połowie książki okazuje się co ich łączy. A postacie oswaja się czytelnikowi pisząc o czymś pobocznym, żeby byli bardziej charakterystyczni – o jednych dowiadujemy się, że nie mogą mieć dziecka, inni mają kłopoty z domem itp. Taki styl przedstawiała też kolejna książka, którą teraz przeczytałam – tym razem akcja toczy się w Niemczech. Seria Gorzka Czekolada (i jak tu miałam tej książki nie wypożyczyć??!) Nele Neuhaus, Kto sieje wiatr. Z okładki dowiadujemy się, że główni bohaterowie to policjantka Pia i Oliver, jej szef. Wiemy to tylko z okładki bo poza tym nie pojawiają się na stronach kryminału częściej niż inni bohaterowie. Dla mnie to lekki minus, lubię jak jest główny bohater, najlepiej babeczka i to sympatyczna, innymi słowy lubię się identyfikować z tym o kim czytam. Poza tym całkiem sympatyczna lektura, trzyma w napięciu i chęci dowiedzenia się co będzie dalej.

Marzy mi się, żeby kiedyś napisać - wydać i sprzedać - powieści. Dlatego przeczytałam większość porad o tym jak pisać w Wakacyjnej Szkole Pisania Wysokich Obcasów. I chyba najbardziej podobała mi się porada ze wstępu zapowiadającego tę serię, przytoczona przez Paulinę Reiter za Kurtem Vonnegut: 
1. Wykorzystaj czas zupełnie obcej osoby w taki sposób, aby ona lub on nie czuli, że go zmarnowali.

2. Daj czytelnikowi przynajmniej jednego bohatera, którego stronę będzie mógł trzymać.

3. Każdy bohater powinien czegoś chcieć, nawet jeśli jest to tylko szklanka wody.

4. Każde zdanie musi spełniać jedną z dwóch funkcji - odkrywać bohatera lub rozwijać akcję.

5. Zacznij tak blisko końca, jak to możliwe.

6. Bądź sadystą. Bez względu na to, jak słodcy i niewinni są twoi główni bohaterowie, spraw, aby przydarzyły im się straszne rzeczy - by czytelnik mógł dostrzec, z czego zostali ulepieni.

7. Pisz tak, aby zadowolić tylko jedną osobę. Jeśli otworzysz okno i będziesz się kochał z całym światem, że tak powiem, twoja powieść dostanie zapalenia płuc.

8. Daj swoim czytelnikom tak wiele informacji, jak to możliwe, tak szybko, jak się da. Do diabła z suspensem. Czytelnicy powinni na tyle rozumieć, co, gdzie i dlaczego się dzieje, aby mogli dokończyć historię sami - niech ostatnie parę stron zjedzą karaluchy.

Na koniec Vonnegut zaznacza, że jego ulubioną pisarką jest Flannery O'Connor, która łamała praktycznie wszystkie z wyżej wymienionych zasad - poza pierwszą.

Nie ma dnia, żebym nie marzyła o tym, by zostać WIELKĄ PISARKĄ. Przynajmniej dzieje się tak zawsze wtedy, gdy czytam dobrą książkę."


Plus przykład z tekstu Mariusza Szczygieł "Nie pisz: "W moim życiu niczego nie żałuję. Wychodzę z założenia, że wszystko to, co przeżyłam, wszystkie błędy, które zdarzyło mi się popełnić, wszystkie dobre i złe doświadczenia mają swój sens". 
To banał i zbędne słowa, tak pisze każdy.
 Zacznij od razu: "Nie żałuję ani jednej nylonowej pończochy porwanej przez kochanków" [...]
I Dorota Masłowska, i Elfriede Jelinek zrobiły karierę, ponieważ umiały inaczej nazywać oczywistości: "Dlaczego Brigitte nie zadowala nic, czyli to, co już ma?"; "Lepsza nowa błyszcząca kuchnia niż radość między nogami. Radość przemija, a kuchnia pozostaje"; "Żyje się tylko raz, mówi matka Brigitte, dla której ten raz jest już o jeden raz za dużo"." To wiem. Uwielbiam tę pisarską zabawę słowami, nigdy nie zapomnę jak w jednej z książek Manuela Gretkowska zamiast pisać o kobiecie ubranej w burkę, napisała o kobiecie wymazanej przez cenzurę, tak, że widać tylko oczy. Oświeciło mnie.


 Up-date przedszkolny. Kusi mnie, żeby zacząć prowadzić kalendarz: ile dni mój synek był w p-kolu. W zeszłym tygodniu złapał katar, który mu spływał do gardziołka, więc zaczął też kaszleć. Że temat przeciągał się 5 dni, w poniedziałek nie poszedł do przedszkola, a we wtorek lekarka zdiagnozowała zapalenie górnych drug oddechowych. Tydzień wagarów od przedszkola, Bactrim do aplikowania, mamy kontynuować inhalacje solą fizjologiczną. Na spacery możemy chodzić, więc dzisiejsza pogoda za oknem podwójnie nas rozczarowuje.
Męża rozłożyło wczoraj, zażył sporo chemii i spał od 16:30-5:30 rano, oby pomogło. Jesień.



Ciekawe czy w niedzielę niechcący (bardzo nie chcąc) pożegnaliśmy ładną pogodę? Wstaliśmy po 9, mąż w niedziele robi śniadanko, więc mnie pozostało zalanie domu aromatem kawy z ekspresu, potem wybraliśmy się na spacer z psem nad Zaporę w Wapienicy bo synek koniecznie chciał zabrać ze sobą biegówkę, a tam jest asfalt. Na obiadek zrobiliśmy kiełbaski z ogniska w ogrodzie. A, że wieczorem zrobiło się już chłodniej (zimny wiatr), jak znalazł była moja wersja zupy pomidorowej (na przecierze z pomidorów made by teściowa, z pieprzem kajeńskim, czosnkiem, bazylią i oregano w roli głównej). Zrobiło się "What we ate on Sunday" ;-)
Read more ...

sobota, 18 października 2014

Potrzeba 'samotności z wyboru'


W czasie studiowania nauk społecznych dużym łukiem omijałam kursy poświęcone gerontologii oraz pedagogice czy psychologii dziecięcej. Nie ciekawiło mnie to szczególnie, a szczepy informacji i tak były przemycane przy okazji innych zajęć. Coś więc jednak się dowiedziałam. 
Pamiętam jak czytałam publikację na temat jedynaków i dzieci z rodzin wielodzietnych. Ogólny wniosek był taki, że wizja rozpuszczonego jedynaka to trochę mit miejski. Fakt, jedynacy to dzieci „doinwestowane”, na nich skupia się cała energia rodzicielska, co czasami oznacza przeinwestowanie. Silniej i częściej wpaja im się zasady dzielenia się, wdzięczności, tak trochę na wyrost. Ale nie da się uniknąć egocentryzmu (nie mulić z egoizmem), wydaje im się, że wszystko wokół nich się kręci, to dobre i złe. Bo jak rodzice się kłócili to z ich winy, bo jak ktoś szeptał, żeby dziecko nie usłyszało, to o nich etc. Dzieciaki z rodzeństwem są znacznie lepiej przystosowane społecznie, co też oznacza, że walczą o swoje, nie czekają biernie na miłość, ale chcą o nią zadbać i zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Ta postawa również ma pozytywne i negatywne strony. Oznacza związanie ze stadem ale i rywalizację w nim, a ciepłe braterskie/siostrzane uczucia to nie zawsze prawda, czasami dopiero z wiekiem, po wyprowadzeniu się z domu, stosunki łagodnieją, bywa też, że nigdy do tego nie dochodzi.
Ja się zawsze śmieję, że mam coś z syndromu jedynaka – potrzebę samotności. Ale takiej z wyboru. Szczyt marzeń – mieć dom pełen bliskich ludzi, ale też swój pokój, w którym mogłabym się zamknąć o dowolnej porze i mieć gwarancję, że nikt nieproszony tam nie wejdzie.
Jako nastolatka na miesiąc wyjechałam do wujka do Niemiec. Pełno dzieci, małe mieszkanie, blisko las i ładna pogoda. Więc co robiłam? Jak to mawiała ciotka, która nie bawiła się nigdy w dyplomacje: wszystko fajnie, tylko dlaczego ona ucieka do lasu? Żeby złapać oddech, poukładać tysiące myśli, które wiecznie pulsują mi w głowie, żeby ze sobą pobyć i cieszyć się powrotem do innych.
Od czasu ślubu, a zwłaszcza od czasu, kiedy jestem mamą, samotność mi nie „grozi”. Jak wyrwę dla siebie trochę czasu to albo i tak co pięć minut synek z tatą mnie wołają, żeby mi pokazać co wymyślili, albo chcę jak najszybciej załatwić obowiązki domowe czy zakupy spożywcze, żeby zrobić je w luksusie spokoju, a nie ciągłego „mama no chodź do mnie”.
Nasz synek sporo bawi się sam. Ale to też nie jest czas dla mnie bo nigdy nie wiem, kiedy to dobrodziejstwo  nastąpi, jak długo potrwa, no i zawsze się sprawdza: jak za długo jest cicho i grzecznie to coś broi! :-) Dopiero teraz, od tygodnia, kiedy jest zdrowy, kiedy chodzi do przedszkola na pełen wymiar czasu (mąż zawozi go przed pracą i odbiera po, czyli 06:30-15:30 i paradoksalnie: skończył się poranny płacz za rodzicami, świetnie sobie radzi, oby tak dalej, choć pewnie po weekendzie znowu będzie "trudny poniedziałek";-), po raz pierwszy znowu odkryłam czas dla siebie i to nie taki krótki, kradziony! Chwilo trwaj!
Poniżej zdjęcia z „mojego dnia”, herbatka, książka, mój ogród. Napisałam do przyjaciółki jak mi dobrze, ale od czego są przyjaciele? Od kubła zimnej wody. Odpisała, że w pierwszym odruchu to chciała się ze mną zamienić (właśnie ma chorą córę, synka i jeszcze ona złapała zapalenie migdałek od nich), ale potem przypomniała sobie, że ona jest już z drugim dzieckiem po porodzie i jeszcze koszmarniejszym dla niej karmieniu piersią, więc jednak mi nie zazdrości. Fanki laktacji nie wspominają o bólu nawału mleka, o tym jak hartuje się sutki, co i tak zwykle nie pomaga i o wschodnioeuropejskiej modzie na restrykcyjną dietę karmiącej: gotowany kurczak i marchewka, żeby dziecko kolek nie miało, jak się przetrwa pierwszy okres, to później się zbiera bonusy z karmienia mlekiem matki (i zdrowe to, i pakować nie trzeba, wspomaga metabolizm mamy i jej powrót do formy, a do tego jaka oszczędność!), ale początek to dla wielu większy horror niż sam poród (3 tygodnie vs 1 dzień). Przemilcza się też fakt jak karmienie wpływa na sprawy łóżkowe, no bywa zabawnie, ale dyskretnie w naszym pruderyjnym kraju, zamilknę ;-)





No nie taka samotnia - nasza labradorka jest jak dziecko, MUSI być w centrum uwagi, więc kiedy czytałam na ławce koło naszego małego stawiku, ona się w nim ostentacyjnie wykąpała, otrzepała przy mnie jakbym samą kąpiel przegapiła, potem próbowała zjeść moją książkę, bo to nie na nią mój wzrok powinien być skierowany. Ostatecznie skapitulowała i klocek położył się na moich stopach.
Read more ...

czwartek, 16 października 2014

Kiedy dziecko jest chore?

Dzisiaj będzie tekst parentingowo – powiedzmy – etyczny. O przyprowadzaniu chorych dzieci do przedszkola. 

Chore dziecko nie powinno iść do p-kola, natomiast różni rodzice w różnym momencie uznają dziecko za chore. Co gorsze – co lekarz to inna szkoła. Nasz pediatra powiedział, że jak dziecko kaszle czy ma katar to to są symptomy choroby i nie powinno iść do przedszkola, żeby innych nie zarażać, zwłaszcza jeżeli trwa to ponad 3 dni. Natomiast moja siostra należy do grupy rodziców, którzy uważają, że tak długo jak nie ma gorączki (38 i w górę po lekach), to puszcza się je do p-kola bo inaczej nigdy do niego nie chodziłoby. Trzecią grupą są rodzice w takiej sytuacji z pracą, że nie mogą sobie pozwolić na częste zwolnienie na opiekę, a nie mają nikogo kto z doskoku by został z dzieckiem w domu (dziadkowie, niania). Bardzo współczuję tej grupie – to są trudne sytuacje. I to ten trzeci przypadek wpływa na trudniejszą sytuację kobiet na rynku pracy.
Ostatnio rekrutowałam analityka finansowego, do zespołu młodej mamy, liderki. Od niej usłyszałam, że wszystko jej jedno czy będzie to kobieta, czy facet, byleby nie była to matka małych dzieci! Zwolnienia długie typu urlop macierzyński, czy rodzicielski to nie problem w korporacji, szuka się zastępstwa, które spokojnie zdąży się wdrożyć, a często później osoba taka zostaje w firmie. Problemem są krótkie, częste L4. Problemem są mamy, które cały ciężar rodzicielskiej opieki biorą na siebie – bo one i z p-kola odbierają i zawożą do niego dzieci, bo tylko one za każdym razem biorą opiekę na dzieci, więc choćby była wyjątkowa sytuacja, na nadgodziny nie zostaną, a czas pracy do p-kola chcą dostosować. Czasami dlatego, że ojciec unika pomocy, a czasami im samym wydaje się, że są niezastąpione bo nie ma jak mama. Pracuję w firmie prorodzicielskiej, nadgodzin mniej niż w innych firmach, pokój wypoczynku dla ciężarnych, nie ma problemu z powrotem po urlopie macierzyńskim, a odkąd jest rodzicielski to poza jednym przypadkiem, gdzie tatuś poszedł na drugie pół roku, wszystkie mamy decydują się na rok przerwy, więc nie można mówić o wyzysku pracodawcy, ale ciężko być pełnoetatowym pracownikiem i samotną (choć z mężem), pełnoetatową matką 2-3 małych dzieci. Wystarczy partnerstwo lub przynajmniej trochę wsparcia ze strony męża i już z tych mam robią się najlepsi pracownicy – bardziej wydajni bo chcą jak najmniej siedzieć w firmie. Work smart not hart, w pracy chodzi o skuteczność, a nie napracowanie się.
Nasza labradorka - ta to nie ma dylematu z hartowaniem się. Niedzielny spacer.
Czytałam niedawno dwa wpisy innych bloggerek w podobnym temacie i komentarze do nich (Marleny  i Ineski). Właściwie to z jednym i drugim się zgadzam. U Marleny temat jest bardzo kompleksowo opisany, chyba podsumowaniem byłoby stwierdzenie, że katar to nie choroba, a nadmiar wydzieliny w nosie i pokazany jest kontrast wobec podejścia w Polsce, a tego w krajach skandynawskich czy UK, z przykładem ciekawego artykułu o p-kolach bliżej natury. Natomiast Ineska pisze, że nie posyła synka z katarem do p-kola, żeby nie zarażał innych dzieci i martwi się, że co chwile musi zostać w domu ale też szybko wyprowadza malca z przeziębień i do niczego poważniejszego nie dopuszcza.
Dziecko na pewno warto hartować, ale czasami tak trudno określić granicę, zwłaszcza jak samemu było się wygrzaną i wypieszczoną księżniczką :-) To jest ogromny problem u mnie, jestem nawet nie ciepło, a gorąco-lubna i w teorii jestem za zimnym chowem, a w praktyce mieszkając w bloku nigdy nie włączaliśmy ogrzewania, a całą zimę było 25 stopni C mimo wietrzenia (środkowe, ocieplone mieszkanie, na stronę południową), natomiast i tak, nie umiałam się przełamać i trzymać synka cały czas na bosaka, co wielu poleca, jak dotykałam nóżki i były lodowate to mi serducho pękało i lądował w milusich, ciepluchnych skarpetach. Czasami myślę, że jeżeli chodzi o zdrowie naszego dziecka to ze mnie jednak jest rozmemłana mamuśka, która co innego zdroworozsądkowo uznaje za słuszne, a w praktyce zamartwia się każdym glutem. Dobrze, że w innych kwestiach, jak aktywność, podróże itp, to co myślę, robię i nasz synek często do domu wraca tylko się wyspać.

Dużo rodziców, choćby nie wiem jak dziecko cherlało, powie, że to "alergia". Na pewno w naszym wychowaniu (w "polskiej szkole") za dużo lęku jest przed przeciągami, zimnymi stopami, czapami na kark, czoło i uszy od wczesnej jesieni po późną wiosnę, a co najważniejsze za mały nacisk kładzie się na codzienne przebywanie na świeżym powietrzu (zimno zabija zarazki, to w salach przedszkolnych, zwłaszcza jeżeli nie są wietrzone maluchy są narażone na zachorowanie). Jednak wydaje mi się zwykłą nieuczciwością jest przyprowadzać dziecko osłabione, z symptomami choroby (a często nawet diagnozą lekarską) do przedszkola, bo tam są inne dzieciaki, które danym wirusem mogą się zarazić gorzej niż nasze (np. dzieci tuż po innej chorobie, astmatycy, czy dzieci chore na serce, a one też mają prawo do normalnego życia i korzystania z dobrodziejstw takich instytucji jak przedszkole). W makóweczki.pl jedna z mam, która w komentarzach pod postem przeczytała, że to ona powinna izolować swoje dziecko jak ma chore serce od innych dzieci, które mają prawo z katarem i kaszlem do przedszkola chodzić, napisała taki komentarz:
"I chciałam zauważyć, że szanowanie zdrowia innych to nie „specjalna potrzeba”. Prawo do zdrowia jest uznawane za jedno z fundamentalnych praw człowieka. Prawo do zdrowia po raz pierwszy zapisano w dokumentach ONZ w uchwalonej 10 grudnia 1948 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Przyprowadzając chore dziecko do przedszkola narażasz (a moze nawet łamiesz) jedno z podstawowych praw człowieka wobec innych dzieci i pracowników."Magda
Przedwczoraj byliśmy odwiedzić moją siostrę – obiecała nam ubranka dla Zosi po Zuzie (3,5). Oczywiście nie miała ich, dostała nam się siateczka ubranek po Mikołaju (1,5), chłopięce mamy po naszym Józku, choć też nie wszystkie bo część daliśmy siostrze, a ona „gdzieś do teściów je zawiozła, już dawno", cytat z przedwczoraj. Wchodzimy, Zuza kaszle, akurat rodzice podają jej Ibum Forte. Mąż pyta „Co to, chora?”, na co szwagier mówi „Nie, leki tylko na wzmocnienie”. A siostra „Zuza jutro ma iść do teatru, nie chce jej się więc udaje chorobę”. Całe spotkanie leciała z rąk mamy, słaba, szkliste oczy (normalnie to żywe srebro), nie przestawała kaszleć, tak ją dusiło. Dla nich udawanie, że dzieci są najodważniejsze na świecie i zawsze zdrowe to kwestia honoru. Dopiero łapiąc niuanse z rozmowy można dowiedzieć się, jak jest naprawdę. Że są normalni. Siostrze do córy wypsnęło się zdanie "Zuza, czy Ty jednego tygodnia nie możesz być zdrowa?!". Jak ja bym na ich miejscu postąpiła? Przy tym, że ja jestem na końcówce ciąży, a Józek ledwo co wyleczył się z HDMF, które od Zuzy złapał, a ich syn ma teraz po tym powikłania (które są albo alergią albo jednak to nie powikłania i ospa)? Nam zostawiłabym decyzję. Zadzwoniłabym, powiedziałabym, że zapraszamy ale Zuza coś kaszle i sami uznajcie czy chcecie przyjechać. Dla mnie to byłoby uczciwe.

Nie ma jednej diagnozy, każde dziecko i każda choroba powinny być indywidualnie traktowane. Jeżeli malec jest silny, ma apetyt i raz na czas przy tym smarknie czy zakaszle, posłałabym go do przedszkola, a wieczorem zrobiła kurację czosnkowo-cebulowo-cytynową. Dziecko to człowiek, sama w takim stanie bez problemu poszłabym do pracy czy na zajęcia. Natomiast kiedy dochodzi osłabienie, bolesne symptomy, czy nawet katar, który też potrafi być bardzo męczący jak nam bez przerwy cieknie z nosa - nie narażałabym ani swojego dziecka, ani cudzych. Ale każdy rodzic ma swoje sumienie, swoje ego (bo jak piszę o siostrze to myślę, że o to u niej chodzi), swój rozsądek i niestety swoje możliwości zapewnienia opieki. Nikt nigdy nie powiedział, że wychowanie dzieci jest łatwe, a każdy etap tego wychowania to inne dylematy. Wiem tylko, że nasz synek odkąd miał 6 m-cy chodził na basen, na rytmikę, a później na przygotowanie do przedszkola i nigdy niczym się tam nie zaraził. 90% jego chorób jest po spotkaniach z Zuzą, przedszkolakiem, który nigdy nie choruje zdaniem rodziców.
Read more ...

wtorek, 14 października 2014

Tydzień ciąży 36, 37


Czyszczenie części książek z mojego domu rodzinnego

No i wchodzimy w ostatni etap ciąży. Teraz. Dopiero. Jak na razie dolegliwości ciaży#1 i 2 są u mnie identyczne (oczywiście aspekt fizyczny, psychicznie to dwa różne doświadczenia). Mdłości i zmęczenie w pierwszym trymestrze, zero objawów i dodatkowa energia w drugim oraz w pierwszej połowie trzeciego trymestru, a ostatni miesiąc - ból kręgosłupa i siku co pół godziny, co oznacza nieprzespane noc, plus ucisk dzidzi na żebra tak, że mnie poddusza. Zaczęła się ostatnia faza. Mam nadzieję, że to jak podobnie przechodzę ciążę oznacza, że drugie dziecko będzie równie podobne do pierwszego: spokojne, pogodne i przesypiające noce. Ponoć z reguły jak jedno jest grzeczne, drugie to żywe srebro i daje popalić, oby u mnie się to nie sprawdziło :-)
Józek wrócił do przedszkola z obsesją mamusi. Chodził dwa dni, a w piątek wieczorem nagle katar i kichanie. Do poniedziałku herbatami z miodem i cytryną oraz inhalacją solą fizjologiczną cudem go wykurowałam. W poniedziałek był wzorowym przedszkolakiem, sam chodził siku, sam jadł i niewiele płakał (tylko rano), dostał pochwałę pani przedszkolanki. Dziś jest pierwszy pełny dzień w przedszkolu (6:30-15:30, tak, że mąż i zawozi go, i odbiera). Oznacza to, że pierwszy raz zostaje na drzemce. W naszym przedszkolu dzieci przebierają się do drzemki w piżamki, trochę nas to martwi, czy mały sobie poradzi z ubieraniem, zwłaszcza bluzeczki. Niechcący podzieliłam się tym z teściową, a ta wojowniczka antygenderowa uznała, że przy tym co teraz wyprawiają w przedszkolach mogą dzieciom robić krzywdę, że mam sprawdzić czy do naga się nie rozbierają dzieci i czy im nic nie wmawiają. No to pogadałyśmy.

Weekend mieliśmy ogromnie intensywny i przyjemny. W piątek po p-kolu zrobiliśmy sobie wycieczkę deptakiem koło lotniska w Bielsku-Białej. W sobotę, żeby w pełni skorzystać z pogody pojechaliśmy nad zaporę do Goczałkowic Zdr., a po powrocie czyściłam książki, które w czwartek przyniosłam w strasznym stanie z garażu (kurz, zapach kocich siuśków, pająki), mimo że były zapakowane w worki. Ale sobie rozrywkę wymyśliłam. Mąż w tym czasie ocieplał część domu od strony tarasu, gdzie zmienialiśmy przyłącze gazu. Wieczorem miał koncert, palce robotnika to jednak nie palce artysty, grało mu się po takim dniu wyjątkowo trudno (blues, gra na gitarze i śpiewa) i to jeszcze wobec konkurencji meczu Polska-Niemcy.
W niedzielę wybraliśmy się do lasu w Jaworzu, za hotelem Jawor. Nasz pies, czekoladowa labradorka, na tle lasu jesienią wygląda przepięknie. Znaleźliśmy zejście do potoku, gdzie mąż z synkiem i psem skakali po kamieniach. Nikomu nie chciało się do domu wracać, a byliśmy umówieni do teściów na obiad. Mikołaj, syn siostry, po HFMD dostał powikłania, ponoć to alergia (teściowa uważa, że ospa), więc nie zaraża, cieszyliśmy się, że wreszcie udało się wszystkim dzieciakom spotkać. Było bardzo sympatycznie. Zasiedzieliśmy się tak długo, że zrobiło się za późno na kiełbaski i ognisko, które planowaliśmy. Ostatecznie mąż zrobił je na patelni, a ja pojechałam wypożyczyć na DVD film Samoloty, który Józek oglądał z otwartą buzią i wypiekami ze szczęścia. To był cudowny weekend, proszę takich (z piękną pogodą) więcej.




Nowa skarpetka dla Zosi, nowa skarpetka dla Józka (2,5)

Ciąża #1
Luty 2012,
Poniedziałek - Marazm, nic mi się nie chce. Jeszcze w bloku mamy awarię – nie ma wody już pół dnia.
Wtorek, Walentynki - W zeszłym roku 14-go lutego byliśmy w Popradzie w Aquaparku, było cudownie. A w tym roku pierwszy raz w czasie ciąży jestem chora... Katar, ból gardła i stan podgorączkowy. Mąż przywiózł pizze ze szpinakiem i podwójnym czosnkiem, żebym się kurowała oraz psa, chciał mi zrobić rosołku nawet, szok :-) ale odmówiłam na myśl o zapachach gotującego się wywaru. Dostałam w prezencie od męża na Walentynki kulki gejszy i mój pierwszy trymer do depilacji okolic bikini (oba prezenty sugerowane, ale i tak miło, że załapał sugestię).
Wreszcie odzyskaliśmy wodę po awarii. Za oknami mgła i słonko. Ja kupiłam mężowi sweter i dwie czekolady Milka, dużą z całymi kawałkami orzechów i małą z kremem nugatowym. Połączyłam je razem, nakleiłam serduszka i karteczkę, że duża ode mnie, a mała od dziecka. Jak na mnie spora inwencja – chyba nigdy serduszek nikomu nie wycinałam!
Idę sobie zrobić „pyszny” czosnek z ciepłym mlekiem i miodem (feee - z czosnkiem, 3 ząbki – uwielbiam czosnek jako przyprawę ale nie sam). Kuruję się domowymi sokami z herbatą i wyciśniętymi całymi cytrynami, wodą z solą płuczę gardło, odpoczywaniem i nie wychodzeniem z domu (to ostatnie od godziny ;-) i łudzę się, ze do poniedziałku złagodnieją objawy, żebym nie musiała wykupić antybiotyku, który przepisał mi lekarz jakby nie przeszło.
A moja Mama bawi się w BCK na koncercie Wodeckiego.

Sobota. Znowu się dzieje, tyle, że aż sił brak. Już dawno stwierdziłam, że najbardziej nie lubię sobót od 2010 roku – bo to dzień remontów. Wreszcie się uporaliśmy z książkami z domu rodzinnego. Z braku czasu część dajemy na makulaturę (w antykwariacie nie mają czasu nimi się zająć jak usłyszeliśmy) ale 30 największych worków jakie są na śmieci, wypełniliśmy książkami, które chcemy zostawić, albo dać do biblioteki. To już na spokojnie zrobimy selekcję po przeprowadzce.
Wczoraj była u nas sąsiadka, sąsiadka-radna z pismem, żeby gmina przejęła drogę dojazdową. W sierpniu jak chcieliśmy takie pismo napisać jej mąż powiedział mi, że stanie się to po jego trupie, że on nie da za darmo ziemi, chce, żeby gmina ją kupiła, a żeby droga miała przepisowe 6 metrów, my mamy płot przesunąć.
Teraz mam pięć minut oddechu, mąż pojechał umyć auto, korzystając z ocieplenie – jak wczoraj w nocy ponoć było -23 stopnie C ale dziś świeci słońce i wydaje się, że ok – 5 będzie. Jest u nas w mieszkaniu nasza labradorka, chcemy ją przygotowywać na dziecko, w ten sposób, że jest z nami ale nie zajmujemy się nią cały czas. Ma cieczkę i pstro w głowie. Dwa tygodnie nie była na spacerze i dziś jak poszliśmy z nią na chwilę do Zapory w Wapienicy, nic nie słuchała. Małe diablątko i wymuszacz – coraz bardziej podgryza i domaga się uwagi, grzeczna jest tylko jak się nią zajmujemy.

Niedziela. Po obiedzie (naleśniki podgryzione przez Emi – całą gotową kupkę ugryzła...), mąż stwierdził, że weekend nie jest od siedzenia w domu i pojechaliśmy kupić dla Zuzy, mojej siostrzenicy prezent na roczek (karnet na basen dla niemowląt), a potem odwiedzić teściów. Mąż z teściem grali w szachy, a ja jadłam owoce i z teściową rozmawiałam, nic ciekawego ale było miło. O 20:00 pojechaliśmy na kawę do mojej Mamy, gdzie na jedną noc wujek z Niemiec (brat Mamy) przyjechał z dzieciakami.
W międzyczasie upiekłam crumble z jabłek z ogrodu teściów (zmodyfikowane o dodanie imbiru, cynamonu i banana), jest banalne i smaczne, tylko nikt potem tego u nas nie je.

Poniedziałek - Godzina 07:30, - 17 stopni Celsjusza skrobie autko by rozpocząć uroczy dzień... Głodna jak wilk (wczoraj nie miałam apetytu, więc trochę za mało jadłam), specjalnie jadę na 07:50 do przychodni, żeby kwitnąć pod drzwiami do 08:02, kiedy to zwykle Panie łaskawie otwierają drzwi. Pojechałam jednak 10 minut przed otwarciem na badania krwi i moczu, żeby nie siedzieć w poczekalni wśród chorych ludzi w dziewiątym miesiącu ciąży. Pielęgniarka spóźniła się kwadrans, zrobiła się już spora kolejka do gabinetu.
W przychodni są dwie pielęgniarki – zła i gorsza. Jak przyszła gorsza, miałam już dość, zawsze jest wybitnie niemiła. Oczywiście za spóźnienie nie przeprosiła. Wchodzę do gabinetu, a ze mną 3 osoby. Pielęgniarka dosłownie zaczyna krzyczeć, że ona w takich warunkach nie będzie pracować. Facet który się wepchał mówi, ze jemu się śpieszy, a ma do oddania tylko mocz (oddanie moczu to danie opakowania, opisanie go, nadanie numeru i wpisanie do zeszytu -trwa!) za nim babka mówi, że ona tak samo. Pielęgniarka znowu krzyczy, m. in., ze mamy to ustalić między sobą ale równocześnie rozkazuje mnie i kobiecie wyjść. Mówię, że byłam pierwsza i bardzo mi się śpieszy, specjalnie przyjechałam 10 minut przed otwarciem przychodni, a ta znowu, że nie będzie w takich warunkach pracować. Wyszłam. Facet został obsłużony, po nim wepchała się kobieta, która klamki nie puszczała.
Generalnie byłam dla pielęgniarki dość uprzejma, grzecznie zasygnalizowałam tylko, że też chce być obsłużona – przecież babka zaraz będzie mnie kuła, nie miałam ochoty jej rozzłościć. A jak weszłam na badanie to zaczyna na mnie krzyczeć, że jestem bezczelna, że ona była u pacjenta i dlatego miała prawo się spóźnić, zwłaszcza w moim stanie powinnam nie być taka wredna, a ona wie co mówi (krzyczy) bo jest położoną (sic!). Powiedziałam jej, ze nikt nie zwrócił uwagi, ze się spóźniła, że tylko ona się unosi i jak chciała mieć spokój to wystarczyło zapytać, czy zgadzam się, żeby kogoś pościć poza kolejką, albo po prostu przestrzegać kolejki. Potem postanowiła się do mnie nie odzywać, jak podałam jej skierowanie lekarza powiedziała tylko „i tak będzie pani płacić” (wiem, chodzę do ginekologa prywatnie) i dosłownie rzuciła mi tym skierowaniem, po pobraniu krwi nie dała mi wacika z plastrem na rankę, jak zwykle robią, a jak wychodziłam zapytałam jej czy nie chce wpisać ceny za badanie na kartce bo zawsze tak robią (płaci się w recepcji, gdzie nie ma cennika), na co usłyszałam „nie widzi pani, ze skończyłam, nic więcej nie potrzebuje pani”. No ok, chętnie stamtąd wyszłam, tyle tylko, ze Pani w recepcji, nie miała pojęcia ile mam płacić i będzie dopiero płatne przy odbiorze. Teraz tylko mam nadzieję, że nie wpadnę na nią przy porodzie.

Marzec 2012
Czwartek. Po prostu siedzę i przerzucam kartki w kalendarzu. Nie czuję się „mamą”. Do wiercipięty w brzuchu jestem bardzo przywiązana, do beztwarzowego, bezpłuciowego stworka co mi brzuch wypycha i budzi w nocy, i stresuje się ze mną, i objada się czekoladą ze mną. Ale nie jako ja – mama. Mama to moja mama, nie ja. Za chwilę moje życie się nieodwracalnie zmieni. Jakie będzie? Jaka ja będę?
Staję się monotematyczna – tak twierdzi mąż, ale i po nim widać, że jak został nam miesiąc to też zaczyna się bać porodu i zmian. Dziś byłam na wizycie u ginekologa. Powiedział, że przewiduje, że urodzę trochę przed terminem, że główka jest nisko.
Wreszcie się zmusiłam, żeby się spakować. Napisałam też „plan porodu” ( - mój j/n, niestety mąż przy jego pisaniu oznajmił mi, że nie chce przeciąż pępowiny*, buuuu) ale nie wiem, czy w szpitalu, gdzie rodzę plan ma znacznie, czy tylko narażę się położnym...**
Prośby wg wskazówek z naszej Szkoły Rodzenia do Planu Porodu
Poród
•  Chciałabym aby umożliwiono mi poród rodzinny, wraz z osobą towarzyszącą.•  Chciałabym mieć zrobioną lewatywę po przyjęciu do szpitala.
•  Zależy mi na tym by personel szpitala uzgadniał ze mną wszystkie zabiegi zanim zostaną one wykonane.
•  Chciałabym mieć możliwość swobodnego poruszania się, zmieniania pozycji i korzystania z toalety w trakcie pierwszego okresu porodu.
•  Wolałabym mieć na sobie własne ubrania, a nie szpitalną piżamę.
•  Chciałabym móc jeść i pić podczas porodu.
•  Chciałabym w pierwszym okresie porodu móc korzystać z wanny i /lub prysznica.
•  Proszę pozwolić mi na swobodne wydawanie dźwięków i/lub krzyku podczas porodu.
•  Nie wyrażam zgody na pobyt studentów, stażystów czy innych obserwatorów podczas mojego porodu.
Wywoływanie porodu
•  Chciałabym uniknąć wywoływania porodu, chyba, że ze względów medycznych będzie to konieczne.
•  Chciałabym wypróbować naturalnych sposobów wywołania porodu, takich jak chodzenie czy stymulacja brodawek zanim zostanie podana mi oksytocyna czy zostaną przerwane błony płodowe.
•  Jeśli wywołanie porodu będzie konieczne, chciałabym aby najpierw został użyty żel z prostaglandyną zanim zostanie podana oksytocyna.
•  Proszę nie przerywać błon płodowych w sposób zabiegowy, chyba, że będzie to konieczne.
Znieczulenie
•  Jeśli poproszę o ulżenie mi w bólu, prosiłabym o zaproponowanie mi znieczulenia, najpierw umożliwiającego ruch, a wraz z kolejnymi fazami porodu coraz silniejszego
Cesarskie cięcie
•  Jestem przekonana, że wolałabym uniknąć cesarskiego cięcia.
•  Jeżeli cesarskie cięcie będzie konieczne, chciałabym zostać w pełni poinformowana o powodach takiej decyzji.
•  Chciałabym aby osoba towarzysząca mogła być obecna podczas zabiegu.
•  Proszę wyjaśnić mi jak będzie przebiegać operacja, zanim ona nastąpi.
  Wolałabym, jeśli to tylko będzie możliwe, pozostać przytomna podczas zabiegu, dlatego proszę o znieczulenie podoponowe.
•  Jeśli to tylko będzie możliwe, proszę nie przywiązywać mi ramion do stołu porodowego podczas zabiegu.
•  Jeśli warunki na to pozwolą, chciałabym po porodzie pierwsza wziąć dziecko na ręce.
•  Jeśli to będzie możliwe, chciałabym karmić piersią od razu po porodzie.
•  Jeśli warunki pozwolą, dziecko powinno być oddane na ręce również osobie towarzyszącej od razu po porodzie, zaraz po tym jak skończy się kontakt z matką (skóra do skóry).
Ochrona krocza
•  Wolałabym nie mieć nacinanego krocza, chyba, że będzie to konieczne.
•  Aby uniknąć nacięcia czy naderwania krocza proszę o masaż z użyciem olejków i gorących kompresów.
•  Wolałabym mieć niewielkie pęknięcie niż nacięcie krocza.
•  Proszę o miejscowe znieczulenie przy zszywaniu krocza.
Poród
•  Chciałabym, by pozwolono mi przeć w taki sposób i w takim rytmie jak będzie mi nakazywał instynkt.
•  Chciałabym mieć swobodę wyboru pozycji porodowej.
•  Będę wdzięczna za pomoc w podtrzymywaniu moich nóg podczas parcia.
•  Prosiłabym, by położna pomogła mi chwycić w ręce rodzące się dziecko.
Po porodzie
•  Proszę położyć dziecko na moim brzuchu/ew. klatce piersiowej od razu po porodzie.
• 
Chciałbym karmić piersią od razu po porodzie.
•   Osoba towarzysząca będzie przecinać pępowinę, jeżeli byłoby to niemożliwe położna może przeciąć pępowinę.
•  Proszę pozwolić aby pępowina samoistnie przestała pulsować zanim się ją przetnie.
•  Wolałabym poczekać aż łożysko samo się urodzi - nie chcę rutynowego zastrzyku z oksytocyny.
•  Proszę, aby od razu po porodzie, najszybciej jak to możliwe, usunąć mi wenflon i/lub cewnik.
Opieka noworodkowa
•  Chciałabym trzymać moje dziecko blisko - "skóra przy skórze" przez pierwsze godziny po porodzie.
•  Proszę zbadać i wykąpać dziecko przy moim łóżku.
•  Jeśli to możliwe, proszę zbadać dziecko na moim brzuchu.
•  Jeśli konieczne będzie, by badanie dziecka odbyło się poza moim pokojem, chciałabym by towarzyszyła mu stale osoba towarzysząca.
•  Proszę opóźnić podawanie dziecku kropli do oczu do czasu gdy minie czas nawiązywania kontaktu z dzieckiem.
Po porodzie
•  Wolałabym nie mieć cewnika, jeśli to tylko możliwe.
•  Jeśli to możliwe, wolałabym mieć osobny pokój.
•  Chciałabym, aby dziecko było cały czas ze mną w pokoju.
Karmienie piersią
•  Planuję karmić piersią i chciałabym zacząć karmić od razu po porodzie.
•  Proszę nie dokarmiać dziecka, nie podawać mu mieszanek, glukozy, czy nawet zwykłej wody bez mojej zgody. Chyba, że jest to konieczne ze względów medycznych.
•  Proszę nie podawać dziecku smoczka.
•  Chciałabym spotkać się z doradcą laktacyjnym.

Temat jak z kosmosu po poprzednim, ale trzeba odreagować. Byliśmy dziś z mężem na pierogach w garażu kolegi – prowadzi tam knajpkę... Pyszności, ja wzięłam porcje w 1/2 ze szpinakiem i fetą, a w 1/2 ruskie. Uwielbiam!

Piątek. Dzisiaj w nocy miałam dwa skurcze, dość mocne, budzące mnie, myślę, że to te przewidujące skurcze Braxtona-Hicksa. Już wcześniej, pod koniec pracy zawodowej, miałam je w łagodniejszej wersji, potem przeszły jak zaczęłam więcej odpoczywać i tylko zostało twardnienie brzuszka (tak od końca grudnia je mam).
Czasami się zastanawiam, jakbym jednak w 2009 wybrała robienie studiów doktoranckich (dostałam się na UJ), jak wszystko by się inaczej potoczyło... Może mieszkałabym teraz z An w Krakowie. Może miałabym faceta, a może paczkę przyjaciółek, z którymi oglądałabym alternatywne kino Pod Jaszczurami albo w Rotundzie i dyskutowała o aborcji Marii Czubaszek. Jeździłabym tylko komunikacją miejską i znała jeszcze lepiej Kraków. Musiałabym tam znaleźć pracę, a zostawić tę tutaj – i to był główny problem, a doktoratu nie chciałam robić „przy okazji”, tylko z zaangażowaniem... Teraz wiem, że w Krakowie nie jest trudno o pracę w SSC ale nie wiem, czy wtedy przyszłoby mi do głowy szukać tam pracy. Byłoby inaczej, podobnie do czasów studenckich. Jak na tę chwilę to mam większe poczucie samorozwoju w obecnym życiu, dużo bardziej się zmienia, mam te swoje ukochane nowe doświadczenia, a co będzie dalej, we will see...
Hym... sporo podobieństw tym razem, na tym etapie mojej ciąży#2 (skurczy na szczęście jeszcze nie czuję). Bo i crumble piekłam teraz, bo ponownie książkami z domu rodzinnego zajmowałam się (tym razem przenosiłam je z garażu na strych i czyściłam, jak tylko zaoszczędzimy na regały z witryną to będzie można je do domu wnieść), na szczeście HFMD nie dostałam, ale gardło mnie bolało w zeszłym tygodniu i podobnie się kurowałam domowymi sposobami. A! I też mam sporo załatwień, tylko teraz z podłączem wody, płacimy kolejne tysiące za kolejny projekt (zmiany organizacji ruchu drogowego), a wygląda na to, że nikt nie odtworzy asfaltu na drodze, w której jest studzienka, kolejna firma nam odmawia wykonania tych prac. Zaczyna to być bardzo irytujące.
Na zakończenie, polecam artykuł, antropologia kulinarna The New York Times Rise and Shine. Do przeczytania, albo raczej pooglądania.

*Mąż mimo, że twierdził, że tego nigdy nie zrobi sam się rzucił do przecinania pępowiny, kiedy rodziłam Józka.
**Nie plan nie miał znaczenia, zerknięto na niego i tyle. Miałam ogromne wsparcie i pomoc położnych, wannę, poród rodzinny (ba! nawet aroma i muzykoterapię, które kazałam od razu wyłączyć bo mnie męczyły), jednak przykładowo prośba o niedokarmianie dziecka została zignorowana, bo w nocy wszystkie dzieci dostają butlę.

Read more ...

piątek, 10 października 2014

Teokracja

Byłam kiedyś w Holandii na spotkaniu młodych Taize. Rozmawialiśmy o różnicy między byciem Katolikiem w Holandii, a w Polsce. Holenderscy znajomi czuli się zaszczuci, w mniejszości, uważali że nam jest łatwiej. Ja nie zgodziłam się, trudniej iść za masą jeżeli jest się myślącą istotą. Tam Katolikami w dużej mierze są ludzie, którzy mają prawdziwą wiarę, którzy czytają i rozmyślają. Tam Kościół nie ma takich wpływów, jest jedną z frakcji i równoważy scenę polityczną, a nie przeważa ją. Tam nawet nie wiedzą o tym co można usłyszeć w polskim Radio Maryja, jeżeli trafi się na audycje poświęconą polityce. Czasami łatwiej i godniej jest być w mniejszości. Do mnie np. bardzo trafia to co mówi ksiądz Lemański, a tu krok po kroku odebrali mu prawo głosu i znowu ogarnia smutek, że nawet jak u podstaw kościoła jest dobro, na szczycie w hierarchii jest beton. 

Jestem zdeklarowaną Katoliczką, trochę antyklerykalną, ale zawsze podkreślam, że księża to ludzie, a Ci jak wszędzie są cudowni i koszmarni. Są jednak tematy, które wiecznie mnie zaskakują. Na chłopski rozum Kościół Katolicki powinien być orędownikiem nr 1 Konwencji o Zapobieganiu i Zwalczaniu Przemocy wobec Kobiet i Przemocy Domowe, a tu jakieś niebotyczne zaangażowanie w walkę przeciw, może by tak tę energię spożytkować w pomoc ofiarom tej przemocy i miłość dla bliźniego (która też ze strony kościoła jest, jednak nie ze strony najwyższych hierarchów-polityków)?
Lektura obowiązkowa POLITYKA Walka o przemoc 
  "Poseł PiS Jan Dziedziczak zarzuca konwencji, że jako źródło przemocy domowej wskazuje m.in. religię katolicką. Słowa „katolicka” w ogóle w konwencji nie ma, a fragment, który tak oburza posła i kościelnych hierarchów, brzmi: 'Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. honor nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy'. Tylko tyle. I wyraźnie kierowane jest to w stronę islamu..."


W podobnym nurcie skostniałych umysłów hierarchii
Abp Gądecki w "Naszym Dzienniku": Mieszkanie przed ślubem jak samookaleczenie: "Hierarcha tłumaczy, czym jego zdaniem jest 'ideologia genderyzmu'. - Niektórym rodzicom podoba się uczenie chłopców, że winni po sobie sprzątać, a nie czekać, aż zrobią to za nich dziewczynki." Partnerstwo w związku na pewno jest trudniejsze i wymaga więcej pracy niż ślepe podążanie za zwyczajem, nawet jeżeli realia się zmieniły (kobiety częściej pracują zawodowo niż kiedyś, uczą się więcej niż mężczyźni i mają współcześnie inne ambicje niż kiedyś mogły mieć). Lubię oglądać z synkiem Muminki, pierwsze odcinki. Piękna bajka o przyjaźni, różnorodności. Od zawsze chciałam robić to co Tatuś Muminka - pisać i być kulinarnie odsługiwaną, kochać i być kochaną, to dla mnie życie idealne. Za to szczytem koszmaru byłoby wieczne krzątanie się, uprawianie ogródka i przywiązanie do torebki jak u Mamusi Muminka. Zmieniłabym im tylko płeć bo swoją lubię. I nie ma nic złego w marzeniu o idealnym prowadzeniu domu, Mamusia ma w nim pełnię władzy i decyzyjności, jest prawdziwym talentem tworzenia rzeczy hand made, ileż przepięknych blogów opowiada o osobach, które tak robią np. Green Canoe. Niezależnie od płci jedni będą mieli jedne marzenia, inni inne. 
Wychowanie powinno rozwijać i pokazywać różne możliwości - sprzątanie rozwija i kształtuje wartości takie jak docenienie pracy u obu płci. A potem życie zweryfikuje, kto będzie sprzątał minimalistycznie żeby tylko zdążyć zdobyć kolejny szczyt, a kto zainwestuje w Thermomix. Wszystko jedno czy Jasiu, czy Ania i czy będą to robić jako single, czy z partnerami. To nie męskość ani kobiecość, to tylko zainteresowania. Ważne, żeby w nich być dobrym, na czymś się znać, a nie robić coś przez wewnętrzny (czy jeszcze gorzej zewnętrzny - rodziny, małżonka) przymus.

"rola ojca w rodzinie spotkała się z krytyką biskupa Mendyka. - Ojciec w pracach domowych pokazany jest jako ten, który pomaga dzieciom w lekcjach, czytaniu, w rysunkach, ogląda z dziećmi fotografie" O zgrozo!
Jedną z rzeczy jakie popieram w kościele jest podkreślanie przez niego roli wspólnoty i promowanie wyższych wartości, jednak podręcznik dedykowany dla dzieci do nauki w pierwszych klasach powinien być kolorowy, zachęcający do nauki, uniwersalny wyznaniowo i nie pełnić roli moralizatorskiej. Nie wszystko na raz do jednego worka, osobną książką powinien być Katechizm. Od tego kościół ma lekcje religii i kazania na ambonie w czasie, których może przypominać rodzicom co wierzący ludzie powinni przekazywać dzieciom zdaniem kościoła. Te instytucje powinny się uzupełniać, a nie tworzyć monotematyczny, hermetyczny świat bo cofniemy się do krucjat.

Staram się czasami odsuwać od siebie takie newsy, poza moją Mamą i w pewnym stopniu mężem (z mężem mamy podobne poglądy z jednym drastycznym wyjątkiem jeżeli chodzi o kwestie związane z homoseksualizmem, tu się odzywa w nim neandertalczyk mężczyzna być ze swoja kobieta) reszta rodziny, zwłaszcza tej mojej po-ślubnej, to talibowie katoliccy i pod żadnym pozorem nie można pisnąć o innych poglądach (nawet tych bardziej społecznych, jak choćby system emerytalny), bo dochodzi do linczu na otwartym organizmie. Tęsknię za dawnymi czasami gorących dyskusji w moim domu rodzinnym, gdzie ścierały się różne poglądy i wszyscy starali się przebić w jakości argumentów. I cieszę się, że Kościół Katolicki jest i równocześnie robi dużo dobrego, o tym też staram się pamiętać.
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates