/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 27 października 2012

I'm Gonna Rock You

Dziś o poranku świat zszedł na psy. Najpierw zobaczyłam za oknem wielką szarość, a potem włączyłam internet, żeby się załamać. Poczytałam sobie troszkę o komercji, niby nic wielkiego, w końcu nie od dziś wiadomo, że kapitalizm to nie Matka Teresa z Kalkuty, ale jednak zabolało.
Jest taki serial – Plotkara, ba nawet oglądnęłam sobie w życiu jakieś pół odcinka, żeby zobaczyć główną bohaterkę graną przez Blake Lively, osobę która moim zdaniem teraz bardzo wpływa na styl nastolatków. Już po fragmencie jednego odcinka można było się dowiedzieć, że opowiada o śmietance towarzyskiej Nowego Jorku, niebotycznie bogate dzieciaczki z collage, które żyją sztucznie wykreowaną hierarchią w swoim środowisku. Reszta świata to szare tło. Tytułowa plotkara to jedna z nich, anonimowo obgadująca ich na blogu. A teraz na Podbesidziu (http://elita-bielsko.blogspot.com/) powstała kopia serialu, z domieszką lokalnego folkloru i na poziomie lokalnym, ale zawsze dla nas niewyobrażalnym (kiedy tata kupi ci Ipod 5? kiedy jaguara zmienisz na lepsze auto? kiedy z mamą pojedziesz do jej apartamentu w Beverlly Hills?). A do tego to co dzieciaki lubią najbardziej – o lizaniu i imprezach z używkami. Żadne odkrycie Ameryki, ale że autorka leci po nazwiskach to już nawet prasa zainteresowała się tematem. Ludzie mają płyciznę w mózgu, że przykro patrzeć.


blake lively_flickr_jerine_CC BY 2.0
 
Dla dobicia mojego poczucia istnienia sensu we wszechświecie trafiłam na artykuł o sprzedawaniu dziewictwa. Żadna nowina, tylko, ze teraz jest to na potrzeby filmu dokumentalnego http://wyborcza.pl/1,75477,12741830,Dziewictwo_sprzedane_online__teraz_seks_w_samolocie_.html?utm_source=HP&utm_campaign=wyborcza&utm_content=cukierek1&utm_medium=AutopromoHP Widzisz, a nie grzmisz?
Józio dalej udaje większego smarkacza niż jest – bidulinie leje się z noska katar, więc projekt basen w zawieszeniu. Teraz jeszcze pogoda pokrzyżowała plany spacerowe, więc życie też nie oferuje fajerwerków malcowi.
Moje sobotnie myślenie o Krakowie musiało wpłynąć na podświadomość Wojtka, bo mąż sam w niedzielę zaproponował wypad do Krakowa. Powłóczyliśmy się po rynku, koło zamku, zjedliśmy naleśniki i usiedliśmy sobie tradycyjnie w Wedlu na czekoladzie. Ku naszemu zaskoczeniu nie było tam ani pomieszczenia dla inwalidów, czy mam z dzieckiem, nawet nie było przewijaka, więc Józia przebieraliśmy „w powietrzu” w koedukacyjnej części toalety. W mieście było cudownie, pogoda, atmosfera wszystko co niezbędne żeby wypad był udany. Wojtek część drogi niósł Józia na barana. Malec robił furorę zwłaszcza wśród studentek z wymian zagranicznych. I tata, i syn byli zachwyceni. Dziecko z radość, że tyle się wkoło dzieje, dostawało oczopląsu. Chyba tą wycieczką pożegnaliśmy piękne babie lato...
A wczoraj, już bez potomka wybraliśmy się na koncert Beaty Przybytek. Było super, muzyka chyba każdemu odpowiadającą – z nowej płyty I'm Gonna Rock You. Dostaliśmy wejściówki, bo Wojtek brał kiedyś lekcje wokalu u piosenkarki i ma kontakty z jej otoczeniem.
To co? Może, jak w dzieciństwie napijemy się kakao na podniesienie poziomu endorfin, co przy takiej pogodzie wydaje się niezbędne do życia, a teraz Ty mi opowiesz co u Ciebie słychać?
Read more ...

sobota, 20 października 2012

Trójaktówka Becketta

SAMOROZWÓJ

W Krakowie... To jedno z moich miejsc na ziemi. Oswojone. Kiedy tam mieszkałam byłam mistrzynią organizowania sobie czasu przy minimalnym budżecie. W okolicy mojego akademika były darmowe projekcje najlepszych francuskich filmów, przewidziane dla studentów romanistyki, jednak napisy z tłumaczeniem były wyświetlane, więc nie trzeba było znać tego pięknego języka, żeby uczestniczyć w projekcjach. Najbardziej zapadł mi w pamięć Basen Francoisa Ozona, chodziłam tam prawie w każdą środę. We wtorki z kolei odbywały się w Akademii Ekonomicznej, obecnym Uniwersytecie slajdowiska klubu Wagabunda, do którego należała moja siostra. Ludzie opowiadali o podróżach do najbardziej oddalonych zakątku ziemi (dodatkowo w czwartki były slajdowiska dla miłośników gór, ale to mnie mniej pociągało). Raz w miesiącu w Rotundzie były spotkania poświęcone jakiemuś państwu – składały się z wykładu o kulturze tego kraju, poczęstunku daniami z kuchni lokalnej oraz dwóch filmów wyprodukowanych w tym państwie. Najbardziej zapadła mi w pamięci Japonia i wykład, z którego dowiedziałam się, że inny język mają Japonki, a inny Japończycy (Japonki mają nawet inną, uległą intonację głosu narzuconą). Opowiadano jak to zwykle kobiety, które są Europejkami i wyjeżdżają do Japonii, tam uczą się języka mężczyzn i potem myślą, że bez problemu dostaną się na Filologię Japońską, a tu okazuje się, że mają złe nawyki i problem. A propos Japonii – do Mangghi też często zaglądałam, ten instytut kultury japońskiej zawsze znajdował się na mojej trasie w Noc Muzeów. Tu kiedyś na randkę zabrałam mojego byłego na mszę buddyjską – robi wrażenie (msza).
 Krakow_flickr_Photo Kamil_CC BY-ND 2.0

Innym sposobem na darmowe wejściówki było zgłaszanie się jako wolontariusz do promocji festiwali np. organizowanego festiwalu pod patronatem Praw Człowieka w Kinie Pod Baranami (nigdy nie dam rady wyprzeć z pamięci filmu o gwałtach w czasie wojny w byłej Jugosławii, szczególnie sceny, w której szkolono psy do gwałtów na ciężarnych) albo przy okazji festiwalu Animy, gdzie potem cały tydzień spędzało się w murach Kina Kijów. W tym czasie dorabiałam sobie też jako modelka dla rzeźbiarzy, więc dodatkowym benefitem były bilety do opery (wtedy spektakle odbywały się w Teatrze Słowackiego) czy Filharmonii Krakowskiej, które "środowisko" miało za darmo.
Któregoś dnia wylądowałam z przyjaciółmi na trzyaktowym spektaklu na podstawie sztuki Samuela Becketta w Teatrze 38 na zapleczu klubu pod Jaszczurami na Rynku Krakowskim. Sztuka była świetna ale wszyscy aktorzy ubrani na czarno, ponura atmosfera. Pamiętam jak wyszłam stęskniona za kolorami, mimo dużej dawki dobrej jakości sztuki. Następnego dnia w tym samym miejscu odbywał się pokaz kinematografu – Superman w wersji tureckiej. Masakryczna jakość, trudno nazwać to sztuką, ale brzuch bolał od śmiechu.
W tym czasie kupowałam Krytykę Polityczną, żyłam, myślałam i analizowałam wszystko. Należałam do klubu antropologicznego, a przyjaźniłam się z ludźmi z filmoznawstwa – uczęszczałam do nich na wykłady z gender w filmie. Oglądaliśmy filmy i reklamy, a potem je analizowaliśmy pod względem przejawów płci kulturowej. Nigdy nie zapomnę takiego pojęcia jak skopofilia sfetyszyzowana (specjalna praca kamerą, która łapie tylko fragmenty ludzkiego ciała, zwykle jest to przedstawienie tego na co patrzy męski bohater, kiedy na scenie pojawia się kobieta, np. same nogi). Dużo filmów klasy C ale też campowe klasyki.
To wszystko, jak migawki ze starego projektora wróciło do mnie w ten poniedziałek. Byliśmy z mężem na pokazie diaporamy – podsumowanie zwycięskich pokazów z dwóch ostatnich lat, na Polskę. Diaporamy były świetne, ale nawet nie o to chodzi. Znowu poczułam tę atmosferę, bycia, bycia na bieżąco, ożywionego komentowania dawki kultury w pigułce. Stary rynek, ciepły październikowy wieczór, czerwone wino, mąż który dzieli z Tobą pasje i... bardzo dobrze wygląda w nowej kurtce, dziecko u dziadków bez limitu czasowego, czego chcieć więcej?


KARIERA

Młodzi ambitni. W środę wylądowałam na szkoleniu. Miejsce się nazywa Przestrzeń Coworkingu, osoba która nas szkoliła to Architekt Talentów, a lunch podawał Food Designer. OMG!!!!! Jakaś parodia rzeczywistości, nowomowa. Fakt – szkolenie bardzo dobre, jedzenie, jeszcze lepsze, a miejsce z pomysłem, ale po co tak wszystko udziwniać??!! Myślę sobie, ze to taka mała Warszawka na prowincji :-)
Szkolenie mówiło o atutach firm i nie wiem nawet jakim cudem mnie zaproszono, bo zajmuję się obsługą klienta i standaryzacją (pod nią też są szkolenia, więc może dlatego...). Jak się wybić w dzisiejszych czasach, co nas wyróżnia, a co zdaniem klientów jest już oczywistą oczywistością. Jedzenie wyglądało jak z obrazka – miniporcyjki z kilkunastu różnych potraw, ozdobione, przepiękne – gnocchi z dyni i bazylii, rukola z aceto balsamico i parmezanem, carpaccio z łososia, tartufo na deser, to tylko próbka przysmaków. A miejsce? Sala szkoleniowa w odremontowanej stajni – cegła, z białą ścianą, styl eklektyczny. Piękne ale... To jeden z budynków stanowiący zaplecze do zamku, w którym jest czterogwiazdkowy hotel. Pozostałe budynki należą do MOPSu, więc syf, kiła i mogiła – psy, stare fotele na podwórku, śmieci i złowrogie spojrzenia zza okien.
Takie szkolenia dają kopa energetycznego do pracy. Może wartość dodana z wiedzy jest nikła, ale wzrost motywacji spory. A było mi to potrzebne już następnego dnia, kiedy w czwartek szef kazał mi napisać zaproszenie na inne szkolenie, dla działu księgowości. Banalna sprawa – cel szkolenia, miejsce i czas spotkania oraz jakiś obrazek i hasło podsumowujące. Oczywiście mój przełożony uznał, że zanim puszczę to do ludzi mam treść skonsultować z liderem działu księgowości. I banalna sprawa okazała się drogą przez mękę.
Usłyszałam, że wszystko jest do zmiany. Po pierwsze nie mogę napisać, że celem jest nabycie umiejętności niezbędnych do bla bla, ale udoskonalenie umiejętności, żeby nikt się nie obraził, że uważamy, że oni takowych umiejętności nie posiadają. Uwaga do przełknięcia, może i słuszna, ale za to dalszy ciąg mnie rozwalił. Zaproszenie nie ma zawierać głównych modułów programu ale z podpunktów mam wybrać ciekawostki, takie fajnie brzmiące zwroty np. Komunikacja „ja” z klientem wewnętrznym, które nie dają obrazu całości ale przyciągają uwagę, bo zaproszenie ma być jak Teleexpress, krótkie, hasłowe, ciekawe, ale po nim nikt nic nie pamięta (to cytat!!!).


MACIERZYŃSTWO

Sobota. Sąsiad po prawej wierci w ścianach wiertarką, sąsiadka po lewej słucha Radia Maryja na ful, sąsiadka nad nami albo się masturbuje albo nagrywa ścieżkę dźwiękową do pornola, nie wnikam. A pod oknami dziś grali na akordeonie Cyganie czekając na drobniaki. Polskie bloki. Moje maleństwo ma katar, więc jesteśmy uziemieni w domu (choć godzinkę i tak posiedzieliśmy na naszym balkoniku), a Ci ludzie, co robią w domu, przy tak pięknej pogodzie???
Prof. Mikołejko napisał felieton o wózkowych, mamuśkach co zaniedbują dzieciaki, są płytkie i roszczeniowe, a na samym macierzyństwie budują swój status społeczny. Felieton był emocjonalny, chaotyczny i nie definiował precyzyjnie o co profesorowi chodzi, więc rozpętała się burza, że krytykuje matki, że nie wie jak to jest zajmować się dzidziusiem, że każdy ma prawo poplotkować chwilę w parku, kiedy dzieci bawią się na placu zabaw i to nie znaczy, że jest się ostatnią idiotką co czyta tylko Życie Na Gorąco. Od samego felietonu o wiele bardziej ciekawiły mnie komentarze internautów, które oddawały niesamowicie klimat polskiego zaścianka. Jak większość ludzi, czasami lubię robić rzeczy płytkie, a czasami „uduchowione”, raz mam lenia, a innym razem załatwiam tysiąc spraw naraz. Wkurzają mnie polskie drogi nieprzystosowane dla mam z wózkami, dla rowerzystów, a tym bardziej dla inwalidów. Ale przez to, że jestem mamą, nie uważam, żeby moje życie było bardziej sensowne, niż życie singielki. Każdy może być ciekawym człowiekiem, który coś zostawi po sobie, a każdy może gnuśnieć i nie ma jednego wyznacznika, który by to jasno określał.

Autum Walk_flickr_eldinb_CC BY 2.0


Zastanawiałam się ostatnio co poradzić mojej przyjaciółce. Ma córcie troszkę młodszą od mojego Józia. Pracowała przed ciążą na śmieciowych umowach, więc teraz jest bez pracy. Z jednej strony szukać niani, czy żłobka, kiedy w perspektywie ma się kolejną dorywczą pracę, małe szanse, że w zawodzie, bez sensu. Ale ciężko mi też jej powiedzieć, żeby została z dzieckiem, przynajmniej do czasu przedszkola bo widzę jaka to okropna rutyna i odmóżdżenie, kiedy prawie całą dobę spędza się sam na sam z dzidziusiem. Ja mam tak tylko w soboty, kiedy mąż remontuje nam dom, a my mamy dzień mamy i syna. I wystarczy. Wiem – można być kreatywnym rodzicem, czytać, robić pieczątki z ziemniaka, czy obrazki z liści, zbierać jarzębinę na spacerach i układać piosenki, ale to troszkę mało. Każdy potrzebuje kontaktu z rówieśnikami, w tym my, rodzice. Rozmowy na poziomie dwulatek – mama, są dobre ale nie cały czas, a co dopiero półroczny bobas – mama. Choćby nie wiem jak pracowało się nad swoim i dziecka rozwojem, większości ludzi będzie brakowało zmiany otoczenia. Wiem, że moja przyjaciółka jest jednym z najmądrzejszych ludzi jakich znam. Ma stadko świnek morskich, uczy się chińskiego i czeskiego, ma zdolności plastyczne i czyta kilogramami książki. To zaprzeczenie wózkowej z lęków profesora. A mimo, to jej życie to pampersy i chwilowy brak perspektywy zawodowej. Znając ją – coś wykombinuje, ale na tu i teraz, nie wiem jak powinnam jej doradzić.
Se la vi.
Read more ...

niedziela, 14 października 2012

O rodzinie męża

Męża bierze się z całym dobrobytem inwentarza, w skład którego wchodzi jego rodzina. W naszym przypadku muszę przyznać, że mimo moich narzekań, jest to dar. Narzekam na nich, może i częściej niż na moją mamę, ale to przede wszystkim dlatego, że przy tak bliskiej osobie jak własny rodzic, szybciej nieporozumienia się wyjaśnia, a jednak przy teściach, trzeba czasami, w imię dobrych kontaktów, ugryźć się w język i potem człowiek to odchorowuje i ma ochotę się pożalić. Tak to jest, że im bardziej się kogoś kocha ze wzajemnością, tym bardziej się tę osobę rani, czujemy się swobodniej i na więcej sobie pozwalamy, a emocje rozładowują się w bezpośredniej konfrontacji i nie ma już takiej potrzeby, żeby o tym komuś opowiedzieć, za to wiele niepotrzebnych słów wisi między kłócącymi się. A w sumie wystarczyło by być asertywnym tak wobec starej jak i nowej rodziny i wszystko byłoby piękne.
Beata – moja teściowa. Pracuje w GOPS i ma złote serce do dzieci. Umie się z nimi bawić i to wszystkim, od zakrętek po kremach, po wierszyki cytowane z pamięci. Jest cierpliwa i ciepła. Trudno ją jednak przekonać do zmiany zdania.
Romek – mój teść. Bardzo mądry człowiek. Jest najlepszym dyplomatą jakiego znam i będzie cudownym dziadkiem dla Józia. Jest w nim jednak odrobina surowości, szczególnie wobec wszystkiego co jego zdaniem jest niemoralne (jest bardzo głęboko wierzącym człowiekiem). Pracuje w spółdzielni.
Ciocia Ania – ma swoją firmę i może przez to jest pracoholiczką. To piękna kobieta, która jednak nigdy nie założyła własnej rodziny i jak to zwykle bywa w takich przypadkach nie łatwo wypracować z nią kompromis.
Gdybym jak wyżej opisała moją rodzinę, albo siebie – tak samo znalazłyby się plusy i minusy, jednak najważniejsze jest to, że myślę o nich i oni o mnie jako o swojej rodzinie. Tak jest od początku. Z każdym problemem można się do nich zwrócić, a że nie można pogadać np. o polityce? To chyba mało ważne w życiu. Tak więc, zyskując Wojtka, zyskałam jeszcze co najmniej trzy bliskie osoby. Na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie.
Read more ...

sobota, 13 października 2012

Natręctwo myślowe

Dziś mam lenia – minimalistyczne sprzątanie, obiad z wczoraj. Mąż jak prawie w każdą sobotę remontuje nasz przyszły domek, więc jesteśmy z synkiem sami. Pobawiliśmy się, zjadł sobie, posiedział na leżaczku na balkonie, a ja poczytałam troszkę – skończyłam horror, o którym mówiłam Ci ostatnio i czytam teraz dwa lekkie thrillerey psychologiczne autorstwa Alex Kava (Dotyk zła i Zło konieczne). Mam takie zboczenie – zawsze czytam stopkę redakcyjną, skąd wydawnictwo, z którego roku. Tym razem zrobiłam jak zwykle, a tu zonk – wydawnictwo Harlequin! Są to kryminały, ale wydawnictwo wydaje mi się nieprzypadkowe jednak:-) Czyta się je świetnie – lekkie pióro, chwytliwa treść, romans w tle, to co najlepiej się sprzedaje, jest ponadczasowe mimo że tak bardzo powtarzalne... Wiem, że zamiast lekkiej lektury powinnam siąść nad językiem angielskim i włoskim, w końcu same kursy nie przyniosą żadnego efektu, powinnam może poćwiczyć, prawie się nie ruszam, zrobić coś pożytecznego, ale... Żeby mi się chciało jak mi się nie chce...

Nebraska_flickr_Nathan Hamm_CC BY-NC-ND 2.0
Alex Kava pochodzi z Nebraski - to moje drugie zboczenie książkowe, często szukam informacji, zdjęć miejsca zamieszkania autora lub bohaterów powieści :-)

Zaparzę nam kawy w ekspresie, po amerykańsku i opowiem Ci czemu jestem dziś niewyspana i wstaliśmy z Józiem z łóżka dopiero o 11 (o 7 jak u babci w dni robocze, obudził się głodny, mąż go przebrał, ja nakarmiłam i poszliśmy dalej spać). Październik to miesiąc spotkań rodzinnych – co tydzień... Urodziny teściowej, męża siostry, imieniny mojej mamy – przesyt! Na dodatek jedyne tematy to pogoda i dzieci, grzecznie, a więc niestety też dość nudno. Okazało się, że moja siostra wsiąkła w ten świat, jakby tylko czekała na taką odmianę. Tak więc w zeszłą niedzielę obchodziliśmy urodziny Sławka, a w tę będziemy imprezować u teściów. Potem weekend przerwy - mama urządza wtedy imieniny Jadwigi w gronie znajomych, ale już tydzień później z nami. Zawsze te spotkania odchorowuję. A sama sobie jestem temu winna.


 Pumpkin_flickr_magic robots_CC BY-NC-ND 2.0

Jedno z moich ulubionych zajęć to układanie zdjęć w albumie. Najbardziej lubię albumy, w których zdjęcia układa się na całej karcie i zakleja folią samoprzylepną. One dają najwięcej swobody na dodanie biletów, zasuszonych kwiatów, pocztówek, różnej wielkości zdjęć i różne rozmieszczenie. Albumów mamy całą komodę, nawet na naszym ślubie jedyną dużą inwestycją był specjalnie wyszukany fotograf z Krakowa. Zauważyłam, że swoje życie czasami też tak traktuję – jak kolekcję doświadczeń, które w mojej pamięci są jak te zdjęcia w albumie. Jak coś piekę – to zwykle nowości, żeby coś spróbować, jak mam możliwość coś zrobić pierwszy raz w życiu, to aż mnie nosi z radości. Byłam na raftingu, nurkowałam, byłam w SPA (prezent od męża na mój wieczór panieński – pakiet w SPA dla panny młodej) i w żadne z tych miejsc nie ciągnie mnie ponownie. Chętnie bym powtórzyła te zdarzenia bo były bardzo przyjemne, ale kiedy miałam doświadczyć ich pierwszy raz, czułam motyle w brzuchu i całkiem inny kaliber emocji temu towarzyszył. Myślę, że to jak podchodzę do życia jest odzwierciedleniem naszych czasów, jest nawet taka teoria odróżniająca podróżników (poznać miejsce) od turystów (zobaczyć, „zaliczyć” miejsce) Deana MacCannella. Ja też planując wakacje, kieruję się przede wszystkim tym czy dana destynacja to dla mnie nowość, zawsze miejsca, w które mam jechać pierwszy raz pociągają mnie bardziej.
Niestety mój autodestrukcyjny charakter nie idzie w parze z potrzebą nowych doświadczeń. Analizuję do bólu i zadręczam się wszystkimi moimi wpadkami, tak więc nigdy do końca nie jestem spontaniczna – wiem jaka będzie za to kara. Na linii tej sprzeczności leży np. to, że jestem dość zaangażowaną osobą w dobro świata, dlatego jak w mojej rodzice siostra, która słynie z tego, że kocha zwierzątka je jajka z numerem 3 (chów klatkowy, jeszcze do niedawna oznaczający np. obcięte nóżki niosek, żeby mniej miejsca zajmowały), pozwala psu gonić chomika w kuli do biegania, gdzie ten pada ze strachu prawie na zawał, kupuje 10 rybkę (potem okazało się, ze poprzednie padały bo akwarium stało za blisko mikrofalówki), nie sortuje śmieci, nie stara się nawet butelek plastikowych zgnieść wyrzucając je – generalnie absolutnie nic nie robi co oznaczałoby minimalne koszty lub minimalny wysiłek i cała miłość do zwierzaczków sprowadza się do titititi na ich widok i zachwycania się nimi, to szlag mnie trafia. Więc na forum rodziny, kiedyś jak przynieśli mi święcone jajka z nr 3 z koszyczka wielkanocnego, nie wytrzymałam i poprosiłam, żeby sobie podarowali takie gesty, bo to hipokryzja i całkowita obojętność na sytuację braci mniejszych jak mawiał Jan Paweł II. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami cała rodzina męża i siostry mnie potępiła. A ja... Nie mogłam tego nie powiedzieć, bo czuję na sobie odpowiedzialność za ten świat, przynajmniej w ramach mojego otoczenia, jednak wiedziałam zanim jeszcze pierwsze słowa padły z moich ust, że w nocy nie będę mogła zasnąć gryziona przez obrazy wzroku pełnego potępienia jaki na mnie spadł, obrazy które niczym upiory szepczą mi do ucha „a po co ci to? I tak nikt cię nie posłuchał, a mają cię za wariatkę i nie będą cię lubić” (a ja po mamie, mam tę cholerną potrzebę akceptacji przez otoczenie). Kiedy cała rodzinka się zgromadzi, zawsze pojawia się jakiś toksyczny temat. Mój mąż ma niezwykły talent – w czasie tych spotkań potrafi się wyłączyć, a ja siedzę, analizuję i dostaję wrzodów, a potem jeszcze nie śpię myślą o tym, że znowu będę musiała gryźć się w język. Ale z drugiej strony, ile razy w życiu możemy sobie pozwolić na swobodę i całkowitą otwartość? W pracy nie, wśród znajomych, też nie do końca, więc czemu z rodziną miałoby być inaczej, zwłaszcza, że tu odzywa się jeszcze różnica pokoleń?

 October_flick_dok1_CC BY 2.0

Co za pech – tak lubię październik, jest jak obietnica złotej polskiej jesieni, ostatni oddech lata, które niby jest już wspomnieniem, ale przypomina o sobie w popołudniowych promieniach słońca i ciepłym żółtym kolorze liści. Wydaje mi się, że to najbardziej fotogeniczny miesiąc;-) Całkiem inaczej niż deszczowy, szary i bury listopad. To jeden z moich dwóch „złych” miesięcy (drugi to zimny luty, brudny, zlodowaciały śnieg i błoto, daleko do wiosny). Czy ta plaga rodzinnych obiadków nie mogła przypaść w listopadzie, tak, żeby weekendy październikowe zostały na spacery, ognisko i duszonki w gronie znajomych, czy inne atrakcje? Choć mogło być gorzej – w październiku nie ciągnie na pole tak jak w wakacje, wtedy dopiero te spotkania byłyby nieszczęściem. Zapomniałam Ci bowiem dodać, że poza brakiem  otwartości panuje na nich całkowita niechęć do świeżego powietrza – zawsze w czterech ścianach, przy białym obrusie. I nie zrozum mnie też źle – to moja rodzina, na dobre i na złe, ale wolałabym tę przyjemność spotkań mieć dawkowaną w większych odstępach czasu.
Read more ...

sobota, 6 października 2012

Opisać Sirocco

Już jako dziecko pisałam pseudo powieści. Moja pierwsza, stworzona przez ośmiolatkę, jeszcze przed komunią, była (ciekawe czemu) o dwóch siostrach: Joannie i Sabinie. Dobrej i Mniej Dobrej dla uwypuklenia kontrastu. Potem zaczęłam pisywać opowiadania fantazy. Na początku studiów za to urodziła się prawdziwa powieść, pod tytułem Sirocco (gorący, suchy wiatr wiejący znad Afryki zwłaszcza w kierunku Italii). Gnioty totalne, ale przecież na gniotach też się ćwiczy warsztat??!! Badaczom nawet udało się ustalić ile dokładnie godzin ćwiczenia jest faktycznie niezbędnych do osiągnięcia mistrzostwa, jest to 10 000 godzin ćwiczeń (3 godziny dziennie przez 10 lat). Przykładowo Beatlesi odnotowali pierwszy sukces po tym jak 1200 razy grali razem, czasami po 8 godzin non stop. Mnie jeszcze zostało sporo pisania, żeby się mojej twórczości nie wstydzić. 


writing on the wall_flickr_poonomo_CC BY-NC-ND 2.0

 
Odkryłam, że mój zryw blogowy był spontaniczny i nieprzemyślany. Ale ja chyba już taka jestem, działam, a potem się dokształcam, żeby z intuicyjnie wyczutego trendu stworzyć coś profesjonalnego, albo przynajmniej minimalnie dopracowanego. Poczytałam sobie więc o prawach autorskich (tyle o ile), zapisałam się do Flickr.com oraz dowiedziałam się co w świecie blogowym jest trendy (NaTemat.pl). Dalej szukam siebie i swojej formy ekspresji (ekspansji) potrzeby pisania, ale chętnie wmieszałabym się w środowisko ;-) No i tu rodzi się problem. Problem 27 godzin potrzebnych w dobie (jest nawet taki włoski portal http://27esimaora.corriere.it/ , dziecko Corriere della Sera). Nawet ktoś mi napisał, że warto się zareklamować w środowisku, tylko, że ja nie znam środowiska, a żeby poznać, trzeba mieć magiczny czas, który dzielę między synka i resztę rodzinki, pracę i samorozwój, naukę języków obcych i pisanie. Do tego basen i lenistwo. Czasami lubię „zmarnować wieczór” przy lekkim kryminale lub śmiesznym serialu (ważne, żeby był kolorowy i z ładnymi ludźmi, jak dawka endorfin i bodziec by dbać o siebie).
Pisanie jest cały czas ze mną, każdą sytuację podświadomie ubieram w słowa, ale potem często o nich zapominam, a zmęczona nie mam weny, żeby zacząć pisać. Poza tym pisaniu sprzyja samotność, a mnie nawet teraz po prawej, na rozłożonym tapczanie turla się z boku na bok syn, a na wprost mąż składa filmiki w teledysk do swojej piosenki.
Lubię się bawić rzeczywistością. Nie mam na myśli zakłamywania faktów, ale zawsze można położyć akcent na ciekawsze fragmenty, zbudować napięcie, wciągnąć słuchacza czy czytelnika w atmosferę miejsca. Właśnie to próbuję zrobić, przede wszystkim dlatego, ze ja tak odbieram rzeczywistość. Jestem czujna na detale, mam wszystkie zmysły otwarte na doznania, no i ponad wszystko analizuje. Oczywiście nie wszystko udaje mi się ubrać w słowa. Zwłaszcza jeżeli coś przeżyję, a dopiero po dłuższym czasie mam okazję to spisać. Pozostają wtedy w głowie fakty, ogólne wrażenie, a nie doznania. A to jak się coś opisuje ma znaczenie Maya Angelou powiedziała „Ludzie zapominają, co od nas usłyszeli, i to, co im pokazaliśmy, ale nie zapomną tego, jak się dzięki nam poczuli.”
Zrobiłam mikro „coming out”. Przyznałam się dwóm osobom, kobietom, do pisania bloga. Jedną najlepiej opisuje słowo przyjaciółka, drugą mentorka. Obie inspirujące, ciekawe i liczę się z ich opiniami jak z żadnymi innymi. Dokonałam na nich małego akwizycyjnego gwałtu, prosząc, żeby przeczytały i mało tego, jak nie jest źle z tym jak opisuję mój świat, żeby komuś podesłały namiary na ten blog. Tak więc, wie już mój mąż, przeciwnik degradacji prywatnego życia w blogach (jeszcze nie czytał mojego, aż się boję), moja mama oraz dwie wspomniane panie. Szał ;-)
Read more ...

Stowarzyszenie Umarłych Poetów

Mogłabym tak opisać swoje życie, mówiąc samą prawdę, że można by powiedzieć, że mam niesamowicie ciekawe przygody i właściwie jest to pasmo sukcesów. Mogłabym też opowiedzieć całkiem inną prawdę, która odkryłaby jak bywa ciężko i skomplikowanie. Chyba tak jest z życiem każdego z nas. A szczególnie w małżeństwie. Są dwa oblicza i wszystko zależy, które fakty się uwypukli, albo jak bardzo jedna strona jest uległa i nie widzi wad drugiej. U nas nikt nie jest uległy, a dziś jest mi smutno. Czuję bezsilność. Mimo pogody, świetnego humoru mojego dziecka, najchętniej zaszyłabym się w kącie i popłakała sobie. Tylko jak zacznę płakać, dziecko zareaguje jak radar, samo zrobi się smutne i też się rozpłacze. Więc nie pozwalam sobie na chwile słabości i czuję jak smutek goryczą zalewa mój brzuch i przełyk.
Mieliśmy się wprowadzić do domu mojej mamy w to Boże Narodzenie, to była optymistyczna wersja. Teraz jest już mowa o kolejnych świętach i do tego też nie mam się przywiązywać bo to też optymistyczna wersja.Czuję się jakbym nie miała wpływu na moje własne życie. A ja jak powietrza potrzebuję wolności.
A poza tym mam PMS.



W opozycji do nastroju: 

"Rodzice nigdy się nie nudzą, kiedy ich dzieci śpią..."

Ibidem:  Teatr Małego Widza_Facebook
Read more ...

piątek, 5 października 2012

Co tam panie w Polityce?

Puściłam sobie największe przeboje Bruce Springsteen, lubię zwłaszcza kawałek I'm on Fire. Mzyka leci cicho w tle, a ja czytam horror Adama Zalewskiego Białą wiedźmę. Józio na rozłożonej kanapie naprzeciwko mojego fotela otoczony maskotkami ćwiczy, próbuje się podnieść do raczkowania z brzuszka, który na razie ciąży go do dołu. Stęka niemiłosiernie ale nie daje za wygraną. Dziś mam wolne – niania ma wychodne na imprezę:-) Babcia spotyka się ze znajomymi z czasów młodości, więc musiałam zostać z dzieckiem, dzięki czemu pierwszy tydzień pracy mam krótszy i łagodniejszy. Fajnie, że przyszłaś, zaparzę w kafetierce kawę i zjemy budyń czekoladowy.
Powrót do pracy nie był zły. Budzi tylko wyrzuty sumienia, zwłaszcza że poza pracą chodzę na lekcje dwóch języków obcych i basen. Zrezygnowaliśmy z mężem z kursu tańca, a ja dodatkowo z planowanych studiów podyplomowych dla Józia. Dziecko wychowywane stadnie nie czuje mojego braku, ale przez wartości z prasy kobiecej jakie tłucze się do głowy Matkom Polkom i tak mam te cholerne wyrzuty sumienia.
A jak pierwszy tydzień w pracy minął? Razem ze mną wróciły jeszcze dwie babeczki z macierzyńskiego, a jedna z wychowawczego urlopu. Rozmawiałam tylko z An, która powtarza jak mantrę „jaka Ty jesteś zorganizowana, mnie się świat wali na głowę”. Ale chyba nie jest tak źle jak opowiada ;-) Ponadto do mojego boksu dołączyła Daria. Jest troszkę dziwna. Lubię oryginalnych ludzi, ale ona jest jakby nieprawdziwa, jak troszkę jednowymiarowa postać książki. Ma ciemne blond włosy, krótkie. Zawsze nienagannie ubrana, zawsze na czasie z modą (wiecie, że teraz najmodniejsza jest szminka koloru nude??!!). Paznokcie od kosmetyczki, mieszkanie w nowym budownictwie, uwielbia towarzystwo mężczyzn. Na pierwszej kawie, po moim powrocie z pracy raczyła nas opowieścią, jak to nie ma mowy, żeby mieli jakieś plany z mężem na weekend, bo ona taka jest zajęta. Sobota to dzień prania. To cały rytuał, dobrane kolory, skarpetki w parach rozwieszane do suszenia (w sumie też tak robię, ale nie przyszło by mi do głowy, żeby o tym opowiadać), a prania jest mnóstwo bo mąż ma fobie i co pięć minut zmienia koszule, które potem trzeba prasować... A w niedzielę, to kościół, dwudaniowy obiad, musi być zawsze świeże, z tego samego dnia jedzenie. Ktoś zapytał nieopatrznie czy nie szkoda jej czasu – stwierdziła, że to kwestia wartości. Jak na razie gwiazda Daria swoimi opowieściami dominuje każdą przerwę.

open office_flickr_foox404_CC BY-NC-ND 2.0
 Poza tym u mnie spokojnie. Jak mam wolny dzień staram się więcej czytać, dla odmiany teraz horror, o czym już Ci wspominałam. Nie jestem fanką horrorów, bo wolę historie prawdopodobne w rzeczywistości ale ten jest bardzo dobry. Autor wciąga nas w świat bohaterów. Ta książka to nie tylko fabuła i akcja w otoczce dla mnie nudnych opisów wyglądu miejsc i ludzi, ale przede wszystkim dowiadujemy się jak się siedzi na fotelu, na werandzie jednej z głównych postaci, jaki sposób parzenia kawy mają bohaterowie, co lubią robić i jakie nawyki rządzą ich codziennością. To pozwala wciągnąć się w inny świat, tu akurat, mimo polskiego autora, w świat amerykańskiej wioski. Taka jest Biała Wiedźma Zalewskiego. A poza tym troszkę prasówki przeglądnęłam w Internecie. To zresztą główny powód, dla którego założyłam konto na Facebooku – wystarczy dać Lubię to, dla wybranych gazet i najciekawsze teksty pojawiają się na naszej Stronie Głównej. Niestety niedługo ma być to ukrócone, już coraz więcej gazet przedstawia tylko fragmenty tekstów. Moje małe nieszczęście.
W Polityce przeczytałam artykuł o Rosjankach z największego miasta za kołem biegunowym, o tym jak noszenie obcasów, minimum 12 cm jest tam przejawem wysokiego statusu społecznego. „Historia pokazuje, że rzeczywiście noszenie wysokich obcasów było oznaką majętności, od korkowych platform (zwanych chopins, w XIV w.) nakładanych na buty, które w porywach sięgały ponad 70 cm, kończąc na szpilkach tak cienkich, że można było się na nich poruszać jedynie małymi kroczkami, przy pomocy specjalnych kijków do utrzymania równowagi (przypadek Madame Pompadour). Koturny chroniły przed błotem i wszelkimi produktami ubocznymi braku kanalizacji. I tak do dziś – wyżsi istotnie budzą respekt. Prof. Bogusław Pawłowski, badacz atrakcyjności ciała z Uniwersytetu Wrocławskiego, utrzymuje, że cały sekret polega na odpowiednim stosunku długości nóg do klatki piersiowej, co oblicza się według ustalonego wskaźnika.” Inny ciekawy fragment „ Żadna Rosjanka nie powie, że cierpi nosząc szpilki, ale ból tutaj jest nieodzowny. Co więcej, skrajne głosy porównują noszenie współczesnych szpilek do dawnego krępowania stóp w Chinach. Stopa w kształcie zwyrodniałego kwiatu lotosu czy też w zabójczym louboutinie jest przedłużeniem nogi, optycznie się zmniejsza, z czasem deformuje, do tego powoduje wolniejszy i bardziej dystyngowany chód, wymuszający na kobiecie zmianę pozycji, gdzie w wypiętych pośladkach i wklęsłych„ (Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1530513,1,rosjanki-za-kolem-podbiegunowym-kochaja-wysokie-obcasy.read#ixzz28415gRYI).
Drugi art. jaki przeczytałam, to niestety tylko udostępniony fragment przez Gazetę. Dotyczył wpływu jaki ma na organizm kobiet DNA synów, zwłaszcza opisywano niwelowanie przez ten fakt ryzyka choroby Alzheimera: „Kobiety, które są w ciąży z chłopcami, zatrzymują część ich materiału genetycznego. Synowskie DNA rozsiewa się nawet do matczynych mózgów - dowiedli naukowcy z USA (Więcej... http://wyborcza.pl/1,75476,12582227,Syn_na_zawsze_w_glowie_matki.html?utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza&utm_source=facebook.com#ixzz2849BrVEE).
A za oknem halny. Zaskakująco ciepłe powietrze smaga po twarzy. Atmosfera gęstnieje jak przed burzą, napięcie czuć w powietrzu. Tu na południu Polski, zwłaszcza jesienią wiatr rządzi. Jak byłam dzieckiem uwielbiałam go, a teraz boję się zniszczeń jakie może spowodować. Zawsze oznacza drastyczną zmianę pogody i dobrze się komponuje z muzyką Springsteena...
Read more ...

czwartek, 4 października 2012

Nowy rozdział życia

Jak nowy rozdział w książce, powrót do pracy po 6 miesiącach przerwy. Zmianaaaaaaa. Powiem szczerze – wracać mi się do pracy nie chce bo Józio jest z serii dzieciaczków, co same się bawią, śpią od 21 do 8 rano (już się chwaliłam, ale nie mogę dalej w swoje szczęście uwierzyć) i okres, zwłaszcza od trzeciego miesiąca życia dziecka był jak wakacje – choć oczywiście tu powinna być gwiazdka i odnośnik do wyjaśnienia, że to specyficzny czas wolny, bo nigdy się nie wie, czy malec da nam pół, czy półtorej godzinki wolnego i o której to nastąpi. Oczywiście wakacje są o tyle cudowne, że wiemy kiedy się skończą i dlatego umiemy docenić każdy odmienny od szarej codzienności dzień. Gdybym nie miała wizji powrotu do pracy, do mojej małej kariery, nie byłabym tak szczęśliwa. Dzidziuś zostaje z moją mamą, na widok której z daleka szczerzy bezzębną buzinkę, więc nie ma żadne z nas traumy rozstania. Ja wiem, że im jest dobrze razem, a mama jest idealną, mądrą babcią.
Mój wakacyjny urlop macierzyński rozpoczął się jak wspomniałam wraz z 3 miesiącem życia Józia. To książkowe dziecko – ani nie robi nic z wyprzedzeniem, ani opóźnieniem, etapy rozwoju następują jak z podręcznika. Niestety pierwszy miesiąc był koszmarem, my zaskoczeni ciężarem opieki nad tak bardzo zależną od nas i introwertyczną w tym etapie życia istotką, a synek płaczący od kolek i Bóg wie czego. Drugi miesiąc był o niebo lepszy – zresztą koleżanka poradziła mi cudowną rzecz. Od porodu zaznacz 3 tygodnie w kalendarzu, zobaczysz, że po tym terminie, wszystko zacznie być łatwiejsze, mniej bolesne i przerażające. Zastosowaliśmy się też do porad z Języka Niemowląt Tracy Hogg. Dziecko jak w zegarku, w czasie dnia jest co 3 godziny głodne, więc nigdy nie mamy wątpliwości czy chce jeść i dlaczego płacze. To już w 2 miesiącu życia Józia działało ALE był to miesiąc przykrych niespodzianek, z których jedna po drugiej następowała – ropiejące oczko, rozwolnienie z krwią od rotawirusów, zaparcie dla odmiany, ja złapałam zapalenie cewki moczowej i przez leki tydzień nie mogłam karmić, a dziecko od nagłego odstawienia miało traumę. Ciągle coś było, co młodą mamę wytrącało z równowagi.

 baby_flickr_cheriejoyful_CC BY-NC-ND 2.0

Jak na razie z każdym miesiącem jest coraz ciekawiej i fajniej. Józio ma paszport (byliśmy w Chorwacji w sierpniu) i swoją kartę biblioteczną – wypożyczył 100 bajek Brzechwy (w jednej książce, nie stu). Miało to sens kiedy miał 4, 5 miesięcy bo uspokajał się przy czytaniu wierszy, teraz też mu czasami czytam, ale jest już dosyć aktywny i woli się wygłupiać, zwłaszcza z pacynkami, niż opowiadania, czy czytanie. W zeszłą niedzielę nasz półroczniak zapisał się też na basen. Pierwsza lekcja wypadła świetnie. Jak siedzieliśmy na brzegu, kiedy kurs dla poprzedniej grupy niemowlaków jeszcze trwał, wyciągał rączki i domagał się wsadzenia do wody pełnej kolorowych piłek. W wodzie też się czuł jak rybka.
Po basenie zapadł w śpiączkę, jadł, kąpał się, przebierał, wszystko na śpiocha. I tak spał cudownie do... czwartej rano. Wtedy zaczął sobie gaworzyć w łóżeczku, które ma ulokowane nad naszymi głowami. Na mojej wysokości ma swoją główkę i otulak na szczebelkach. Więc jak się zorientował, że rodzice śpią w najlepsze, jakoś zszedł niżej, tak, żeby rączką sięgnąć poza otulak, do włosów Wojtka. Szarpnął męża za szkuty. Poradził sobie dzielnie, choć chyba nie o taki rezultat mu chodziło – Wojtek go przykrył, pogłaskał, zrobił krzyżyk na czole i kazał spać do 5:40 rano, kiedy to przebieramy go i mąż zawozi go do babci. Tak więc w mój pierwszy dzień pracy po pół roku przerwy, przyszło mi iść troszkę niewyspanej... Must be ;-)

Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates