Co
by tu dużo opowiadać, siedzę w domu, co kojarzy się z wolnym
czasem, jednak większość pań / panów / domu, powie, że to
bzdura. Dla mnie prawda leży pośrodku – odczuwalnego luzu, czy
wolnego czasu, wcale więcej nie ma ale inaczej tym czasem się
gospodaruje. Nie trzeba robić 5 rzeczy naraz (wystarczy 3), bierze
się na siebie zadania, którymi normalnie chciałoby się dzielić z
partnerem, albo zrezygnowałoby się z nich całkowicie (u nas to np.
dwudaniowy obiad, rzadkość kiedy pracuję, a teraz jest tylko na
mojej głowie bo mąż, po pracy jak zje ten obiadek, tak znika do
remontu, żeby jak najwięcej skończyć przed nadejściem huraganu Zofia /czytaj: przed porodem/, teraz robi fugi – przed ciążą moja specjalność - na
klatce schodowej do mamy). Do tego, ze względu na godziny
działania urzędów na mojej głowie są sprawy związane z
leczeniem synka, czy przyłączem wody (projektant, MZD, firma, która
wykonywała drogę przez którą przechodzimy, sąsiedzi, którzy
muszą wyrazić zgodę, żebyśmy się przyłączyli etc.),
codziennie wypada jakieś spotkanie.
I tu w tym małym tygielku,
czeka nas (mnie) impreza parapetówka nr 3. Ale mi się nie chce! Wino
grzane mam nadzieję, że rozgrzeje atmosferę (pytanie, kto go
będzie pił o czym za chwilę), ale to impreza troszkę na siłę,
dla rodziny (pokolenie +1 i wzwyż, czyli rodzice, dziadkowie),
wszyscy u nas już byli i to nie raz, ale że żyją naszym
remontem, wypada oficjalnie też ich zaprosić na parapetówkę. Po
stronie męża, a zwłaszcza mojej siostry to towarzystwo popisujące
się między sobą tym jak to nie piją (żeby była jasność,
nienawidzę upijania się i chamstwa do jakiego to prowadzi, ale odświętnie wino
do obiadku, aperitif, czy piwko do grilla, poprawiają tylko smak
jedzenia i nastroje – pić trzeba umieć i umieć się tym cieszyć,
a nie robić aferę, że pół kieliszka martini się wypiło i jak
to bardzo ma się już dość, to takie przeciwieństwo tego co robią
studenci popisujący się tym ile to mogą wypić i jak ich
sponiewierało). Nasi już-dawno-nie-studenci rozmawiają na dodatek o 1. dzieciach, 2. pogodzie,
3. o dzieciach (o dzieciach rozmawiają prawie bez przerwy).
Zapowiada się wieczór stulecia. Choć czasami jak człowiek
spodziewa się katastrofy to następuje miłe zaskoczenie, może i
tym razem? We
will see.
ogródek 21-09-2014
A
za oknem pierwszy dzień jesieni w stylu muminkowej Buki,
szaro-buro-ponuro, siąpi już chyba całe stulecia. Jak przed
południem wychodząc z domu zobaczyłam na komórce temperaturę
odczuwalną (5 stopni C) to zrobiło mi się źle. Podwinęłam ogonek
i wróciłam po kurteczkę zimową. Premierowo w tym roku. Mąż
wczoraj zapytał, czy ma włączyć w domu ogrzewanie, powiedziałam,
że jeszcze nie, ciekawe ile wytrzymamy – to będzie nasz pierwszy
sezon zimowy w domu, w zeszłym roku, w mieszkaniu w bloku (środkowe,
ocieplone, okna na południe) mimo wyłączonego ogrzewania mieliśmy
nawet 25 stopni w środku zimy, jesteśmy więc troszkę rozpuszczeni
pod tym względem. Teraz w domu mamy 19 stopni i to chyba jest znośne
dla nas minimum.
Taka
pogoda sprzyja czytaniu. Moja kolejna książka, pochłonięta w
towarzystwie rozgrzewającej Earl
Grey
Lipton z miodem i cytrynką to Szyfr
Szekspira,
Jennifer Lee Carrell. Jak zwykle z biblioteki. W moim domu rodzinnym
kupowało się książki, całe ściany w nich tonęły. Jest w tym i
urok, i pewna duma, ale do tego kurz i zajęte miejsce, częściowo
przez pozycje, do których nigdy się nie wraca. Co jakiś czas nie
wytrzymam i kupuję książkę, jednak lekkie kryminały, które
czyta się hurtowo, jeden raz w życiu, wypożyczam. Zawsze idę do półki z
kryminałami, ale ostatnio natrafiam na takie, które mogłyby leżeć
w innej części biblioteki np. Biblioteka
Cieni
Mikkela Birkegaarda, o której ostatnio pisałam to również
fantastyka (w dużym uproszczeniu to świat nadawców i odbiorców,
którzy czytając mają zdolność manipulowania treścią
książek jaka dociera do innych), a Morderczy
dotyk Beverly
Barton to... romansidło w dużej mierze. Natomiast Szyfr
Szekspira
stanowi przegląd prac Szekspira ubrany w fabułę beletrystyki z
dopisanym wątkiem kryminalnym. Polecam zwłaszcza osobom, które
dobrze znają dzieła Szekspira, książka wtedy będzie jeszcze
bardziej wciągająca.
Jeszcze
w niedzielę mieliśmy cudowny dzień z synkiem w ogrodzie –
zbieraliśmy ostatnie kwiaty, pierwsze kolorowe liście, żołędzie,
które nie wiadomo skąd się u nas wzięły, orzechy i zagubiony
kasztan. Wąchaliśmy zapach dojrzałych winogron, płosząc z nich kosy. Nie chciało się do domu wracać. Dziś nie chciało się z
domu wychodzić. Czekam na złote babie lato, październik to taka
obietnica dająca szansę na urokliwe spacery do lasu w Jaworze
Nałęczów, czy na przejażdżkę Przegibkiem, kiedy okolice Magurki
są najpiękniejsze. Jeszcze wszystko przed nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz