/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moja biblioteka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moja biblioteka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Moje hygge



Kilka dni wolnych od pracy, niby nic a cieszy:) wspólny czas. Synek już wybrał wakacje;) – ni jak nie w naszym budżecie, ale może kiedyś się uda tam pojechać. Czytamy - razem komiksy Kaczora Donalda, a ja sama w "tzw. międzyczasie" mój prezent gwiazdkowy książkę o Hygge, spacerujemy, bawimy się. Jak zawsze chętnie wracamy do domu z naszych cotygodniowych wycieczek.

Wczoraj był basen w hotelu Gołębiewski w Wiśle i spacer całą rodzinką koło tężni w Jaworzu. A przed wczorej i dzień wcześniej (i kolejny) sptkania z przyjaciółmi, w końcu okres międzyświąteczny to TAKI czas;) Już to jak spędzamy święta jest „TYPOWE” dla nas – jest czas dla szerzej rozumianej rodziny, czas dla przyjaciół, czas na podróż w stronę słońca i zabawy na sankach oraz czas na pobycie poprostu ze sobą w domu. Jesteśmy razem i uwielbiamy łączyć spontaniczne niespodzianki z przyjemnymi rytuałami urozmaicającymi dni. Celebrujemy życie.

Hygge to nowomoda, dla mnie socjologa, kolejne słowo, które przebło się do mass mediów i stało się modą. Troszkę mnie zawsze drażni jak świat odkrywa oczywistości, jednak może dobrze sobie zwłaszcza o takiej oczywistości przypomnieć? Bo hygge znaczy cieszenie się drobiazgami, życie momentami, wspólnotę i optymizm. Oto moje hygge:



Nasze miejsce na ziemi, ogród w którym mieszkamy przez 2/3 roku, jak tylko pogoda pozwala, jemy wszystkie posiłki, czytamy, bawimy się na tarasie.

Chwile sam na sam z mężem (najczęściej jak reszta zaśnie, a my jeszcze nie padniemy). Często wybieramy film (nie mamy telewizji, ale to teraz żaden wyczyn, kiedy pawie każdy ma internet), robimy sobie popcorn, zawijamy się w koce i odpoczywamy.

Nasza biblioteka (a między książkami stara porcelana).


Ja i mój świat - czyli samorozwój i literatura. Tu mój ulubiony sernik z gorzką czekoladą się załapał i łoś w ręcznie szydełkowanym sweterku przez moją mamę chrzestną.


Sevilla

Albumy z podróży ocieplają nam wspomnienia cały rok. Świece, aromatyczne koktejle i ulubiona czekolada Lind też umilają czas.

Wybieramy, planujemy, marzymy, odliczamy do wakacji. To synek w szarym listopadzie z katalogiem z biura podróży.


Ulubione pierwsze dania i drugie danie mojej Zosi (2 latka i słabość do pomidorówki i zupy z czosnkową, swojską kiełbasą). Raz na czas robię jej tę przyjemność.

Kominek, świece, obrazek z Amalfi z Vespą, bukiet z szyszek z ogrodu, troszkę antyków (fragment ozdobnej dmuchawy do kominka załapał się na zdjęciu). Prawie każdy przedmiot w naszym domu jest z charakterem;)

Światełka, świece, barwy i muzyka. 
To nie świąteczna dekoracja, część lampek towarzyszy nam cały rok.

Latem na stawie w ogrodzie kwitną nenufary, zimą częściowo zamarznięty też ma urok.

Labradorka i rybki, bez naszych zwierząt rodzina jest niepełna

Przyjaciele i paczka znajomych, systematycznie zapraszamy gości i często też chodzimy w odwiedziny. Lubimy żyć stadnie:) ostatnio dodatkiem do spotkań są planszówki (tu Cludeo).


Elementem naszego hygge jest umiarkowana ekologia. Co mam na myśli? Najlepiej przykładem: w Sylwestra palimy zimne ognie, nigdy fajerwerki, a dzieci wiedzą, że sztuczne ognie straszą zwierzęta, a przecież mieszkamy pod górami, gdzie echo zdwaja efekt.

Ważny moment to wieczorna modlitwa, kiedy Józio i Zosia mówią Aniele Boży modlitwę, a później dziękują Jezusowi, za to co fajnego spotkało ich w danym dniu. To troszkę też rodzicielska psychologia, ucząca dzieci zapamiętywać i koncentrować się na tym co dobre w życiu.
Read more ...

sobota, 27 sierpnia 2016

Kto chce więcej krwi, kotów i kryminałów? (sory, kota nie było)


Cóż tu dużo mówić, żal dupsko ściska, przegrałam z kretesem z opowiadaniem Po burzy (i całą resztą). Olać porównania i kto ma ochotę na próbkę tego jak piszę, poniżej mój pomysł na opowiadanie konkursowe Szkoły Letnich Zabójców, gdzie kryterium była długość oraz to, że Klarę zabił Zbigniew (a może jednak nie?)...


Jeżeli Ci się spodoba – polub Emilię i ten post na FB! (tu)



Droga Powrotna, autor Emilia Paprotna
Zapaliła kolejnego papierosa. Bawiąc się nim, delikatnie strzepywała popiół. Gdyby ktoś stanął blisko niej, usłyszałby pytanie: „Jak Iza stała się Kasią?”. Wypowiadała je niczym mantrę, równomiernie, systematycznie, pozornie bez emocji, raz po raz, nie licząc że cokolwiek się zmieni. Choć może powinna zapytać dlaczego Kasia zapomniała o Izie?
Ale dziś Iza wróciła, jak fala uderzeniowa i nie chciała ponownie się ukryć w podświadomości, zalewając goryczą żołądek i umysł.
Dzień zaczął się tak pięknie. Bestwina, mała miejscowość na Podbeskidziu, z dominacją rdzennych mieszkańców nad przyjezdnymi. Rdzenni przyglądali się podejrzliwie napływowym, takim jak Kasia. Mieszkała tu już prawie 14 lat, ale dalej była obca i nie sądziła, żeby się to miało zmienić. Kiedyś nawet zastanawiali się z sąsiadami, czy można umownie wyznaczyć jakiś rok, przed którym osiedlonych tu mieszkańców traktowano jako swoich, a po którym jako obcych. Doszli do wniosku, że trzeba szukać z dwa pokolenia wstecz.
Pozwoliła wspomnieniom tamtej rozmowy wrócić, kiedy czekała na tarasie aż zaparzy się kawa w ekspresie. Zapowiadał się gorący, letni dzień. Koniki polne odgrywały symfonie w otaczającej dom z przodu i z tyłu łące. Zauważyła, że „sąsiedzi z góry” zaczęli cosobotni rytuał sprzątania. Starsze, miłe małżeństwo Kozłowskich, oboje z pasją, Agnieszka mając 65 lat trenowała jogę, a jej starszy o cztery lata mąż Zbigniew był dalej aktywny zawodowo, a na dodatek pasjonował się fotografią miejską. Miło mieć takich sąsiadów. Domki z typowej deweloperki ułożone były jak klocki wzdłuż uliczki przecinającej wzgórze na pół. Różniły się tylko wykończeniem. Wszystkie dopieszczone, wypielęgnowane, zadbane, z niechlubnym wyjątkiem – dom pierwszy, rogowy. Ponieważ znajdował się koło ruchliwej drogi, dopiero niedawno udało się go sprzedać. Wszyscy sąsiedzi doskonale się integrowali, narzekając na nieskoszoną trawę, czy brak kwiatów. Kasia czuła, że to od niej oczekują interwencji, gdyż to jej działka była druga i przylegała do domku rogowego. Pomyślała, że się tym zajmie jak wszystkim, ale nie dziś.
Właśnie wstawała z krzesła tarasowego, żeby nalać sobie kawy i przygotować śniadanie dla jeszcze śpiącego męża, kiedy usłyszała podjeżdżający samochód. Gdyby, tak jak w każdy weekend od razu zajęła się przygotowaniem śniadania dla męża, nie zauważyłaby samochodu, który podjechał pod dom „sąsiadów z dołu”. Dom na prowincji, czy przeciętny, dostawczy Citroen zupełnie do niego nie pasował. A jednak, była pewna, że to Igor. Tę charakterystyczną twarz z kwadratowym podbródkiem poznałaby wszędzie. Po ponad czternastu latach lizania ran, nic we wszechświecie nie postanowiło jej ostrzec. Koniki polne grały dalej, kawa pachniała, jak zwykle, a mąż Maciek spał spokojnie, czekając aż obudzi go na śniadanie.
- Witaj Izo – minęła sekunda, która dla niej była jak wieczność, zanim wpadła w panikę. Umysł się obudził i przypomniał, że tu na ślepej uliczce w Bestwinie, nikt nie zna Izy, włącznie z jej mężem. Na trzęsących się nogach ruszyła ku Igorowi. Czuła jak zaczyna się kurczyć w sobie. Była w dresie, z rudą i od kilku tygodni spraną płukanką na włosach, ważyła o 15 kg więcej, niż kiedy ostatni raz się widzieli, jakby każdy rok chciał ją od nowa ukształtować, zwiększając pancerz ochronny o kilogram.
- Igor – powiedziała, w taki sposób, że w tym imieniu zawarło się wszystko, cały ból, lawina wspomnień i ominięte formuły grzecznościowe.
- Co za pieprzony zbieg okoliczności! Ty tutaj? Jak miło cię widzieć – zrobił pauzę, czekając na reakcję. Po chwili ciszy niezrażony kontynuował – Musisz koniecznie nas odwiedzić. W firmie oczywiście.
- Bo przecież nie w domu, co by żona powiedziała na widok byłej kochanki – wyrwało jej się.
- Sama wiesz. - spochmurniał na ułamek sekundy, ale szybko wrócił błysk w oku, jak automat – Słuchaj! Mamy trzecie dziecko, doczekaliśmy się wreszcie dziewczynki. Mam tu na tapecie telefonu fotkę Ani z naszą maleńką, ale ze mnie szczęściarz!
Zaczął podsuwać telefon przed oczy Kasi, kiedy wreszcie zadziałał instynkt samozachowawczy i przez ściśnięte gardło zmusiła się, by powiedzieć:
- Nie chcę… - musiała przerwać by zaczerpnąć powietrza – nie chcę cię znać. Oddaj mi przysługę i zapomnij, że mnie widziałeś, że mnie w ogóle kiedyś znałeś. Tyle chociaż jesteś mi winien.
Potykając się pobiegła do domu. Kiedy znalazła się w bezpiecznych murach zerknęła na ulicę. Biały dostawczy Citroen właśnie odjeżdżał.
 
Gdy tylko mąż wyszedł na popołudniową partyjkę brydża, Kasia rzuciła się na lodówkę. Kiełbasa, brytfanka zapiekanki, lody. Próbowała przytkać jedzeniem myśli. Z Maćkiem nie mogli mieć dzieci. Ona nie mogła. Igor obiecał jej dzieci. Kiedy jednak zaszła w ciążę, dla jej dobra przygotował dwie kreski kokainy, zapłakaną przywiązał do łóżka i wpuścił do domu starą kobietę, ponoć lekarkę. Razem z dzieckiem wyszła z niej dusza. Duszy dała na imię Łucja. Jednak zrekompensował Kasi wszystko. Odszedł od żony, która wtedy była w ciąży z ich drugim synem. Uzależnił ją od kokainy i od siebie. Rozpracował lęki i potrzeby, czytał w niej. A potem jakby nigdy nic wrócił do żony, zabierając ze sobą resztę sensu istnienia Izy. Trafiła na odwyk, terapię i piekło w jednym. A potem w jeden dzień się spakowała, rzuciła pracę, zerwała znajomości, choć to właściwie stało się dużo wcześniej, bo znajomi odeszli wraz z Igorem i jego pieniędzmi. Wylądowała w pustce.
Trzy tygodnie później spotkała Maćka, obecnego męża, którego podstawowym atutem było to, że wszystkim różnił się od Igora. Pięć lat od niej młodszy, wieczny student. To ona miała samochód i wkład na kredyt na dom. Przedstawiła mu się jako Kasia i tak już zostało. Formalnością było przekonanie urzędnika, by użył jej drugiego imienia na ślubie, na którym Maciek był bardzo pijany.
Doszła do granicy możliwości, przestała jeść i zwymiotowała. Jak za starych dobrych czasów bycia Izą, królową fitness. Nos zapchał się wymiocinami i zaczęła kichać. Musiała się oczyścić, sponiewierana obżarstwem i wymiotami przetoczyła się znad toalety do umywalki. Opłukała twarz i nos. Spojrzała na swoje odbicie. Instynktownie postanowiła sięgnąć po drugi zasób z przeszłości – uwielbiała biegać. Założyła buty, zamknęła dom i… w pół kroku zastygła. Osłabiona wymuszonymi wymiotami, kilkunastoma latami bez treningu i nadwagą nie miała sił się poniżać przed sąsiadami. Marszobiegiem ruszyła przez łąkę.
Zaczął zapadać zmrok, kiedy zobaczyła trampek. Śmieci w polach, to norma, ale mimo wysiłku nie umiała przestać widzieć nogi, na którą trampek był założony. Ciekawość wygrała z lękiem. Podeszła bliżej, żeby obejrzeć ten horror. Ale horroru nie było. Szybko zorientowała się, że to młoda dziewczyna, Klara Sokołowska, córka „sąsiadów z dołu”. Leżała na brzuchu, jakby spała. Jedyny niepokój budziła głowa: poszarpane włosy, sztywna, z otwartymi oczami. Kasia odruchowo sięgnęła po telefon. Nie zabrała go. Co robić? Biec do domu i zadzwonić na policję, czy prosto do rodziców Klary? A jak uznają, że jest podejrzana? Nie, to niemożliwe. A może sama sobie wmówi, że nie wyszła pobiegać? Przecież jej tu nie powinno być. Cały ten dzień nie powinien się wydarzyć.
Zaczęła już wracać w kierunku domu, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Całe jej jestestwo ciągnęło w kierunku Klary. Wróciła. Jakiś pies w oddali zaczął szczekać.
- Co mam robić maleńka? Co byś chciała, żebym zrobiła? Wiesz, mogłam mieć córeczkę w twoim wieku. Ciekawe, może byście się zaprzyjaźniły? A może duszyczka mojej córeczki powędrowała do ciebie, żeby być blisko mnie i dziś uciekła, bo też go zobaczyła? – część Kasi, mówiła, że rozmawianie z trupem jest irracjonalne, ale nie umiała przestać, tak bardzo tego potrzebowała, poczuła że płyną jej łzy po policzkach, bezgłośnie płakała – Wiesz… Jeżeli wezwę policję, wszyscy sąsiedzi się dowiedzą, że nie mam na imię Kasia. Będę skończona, wszystko runie. A ciebie i tak ktoś znajdzie, ciało to tylko skorupa. Ja wiem, czego chcesz, wiem co cię odkupi. Dowiem się, kto ci to zrobił.
Kasia stanęła nad ciałem, tak, żeby zostawić możliwie najmniej śladów, a jednocześnie jak najwięcej zobaczyć. Sińce na szyi, pewnie po duszeniu, zerwany rękaw koszulki, rozwiązany jeden trampek. Koniec. Nic nie leżało obok ciała. „Czego ja się spodziewałam?” Powiedziała do siebie w myślach. I wtedy usłyszała: złamaną gałąź, szelest trawy. Nie myśląc już o możliwości zostawienia śladów szybko weszła w gęstą, wysoką trawę. Kucnęła i nasłuchiwała. W szarości zmierzchu, zza traw zorientowała się, że stoi przed nią mężczyzna, jednak dopiero kiedy się odezwał rozpoznała kto to.
- Dalej tu Klara leżysz i gnijesz – syknął - Daje twoim rodzicom miesiąc do wyprowadzki. Nie wytrzymają dłużej. Wiesz? To tylko będzie bonusik, najważniejsze że nikomu nic nie wypaplasz. Ale mi dziś szczęście sprzyja.
Kasia usłyszała pstryk aparatu i kilkakrotnie zabłysła migawka. Zbigniew, „sąsiad z góry” odszedł.
Kiedy uznała, że wystarczająco się oddalił, postanowiła wyjść z kryjówki.
- Mamusia pomoże ci Łucjo i zniszczy tego co ci to zrobił. Mówią, że sprawca wraca zawsze na miejsce zbrodni. Ten miał pecha. Dobranoc kochanie.





Read more ...

sobota, 18 czerwca 2016

jak wybieram książki



Nie zapomniałam o czytaniu, ani ani. Tylko tym razem jakoś nie trafiłam zbyt dobrze. Może zbyt się przywiązałam do Lizy Marklund i jej serii kryminałów o Annice?
Kiedy zobaczyłam na półce w bibliotece książkę spełniającą wszystkie warunki moich faworytów:
- kryminał
- pisany przez kobietę, a wśród bohaterów też  kobieta, - akcja współcześnie się toczy
- pisarka Skandynawska
- miejsce akcji atrakcyjne (piękne widokowo, zawsze sprawdzam w grafice google lokalizację powieści)
- polecany: zawsze sprawdzam tylną okładkę, jak ma dużo „sponsorów” to znaczy, że przyjemnie się to czyta i jest na świecie popularne



I co? Że idzie mi czytanie jak krew z nosa, niechcący opuściłam 100 stron w jednej z książek, o czym się dopiero pod koniec zorientowałam. Dla treści książki było to bez znaczenia. Brakuje głównego bohatera. Tu się coś dzieje, tam coś się dzieje, a rozwiązanie sprawy ni jak ma się do treści (chyba, że jednak było coś w tych 100 opuszczonych stronach;). Niestety zaszalałam i wypożyczyłam całą serię książek Mari Jungstedt. Ambicja jednak wymusza na mnie przeczytanie ich, a ponieważ nawet do posraci fikcyjnych sie przywiazuje, jest coraz łatwiej.
Strona uboczna gustowania w skandynawskiej literaturze? Pije się więcej kawy. Tam co 2 strony ktoś parzy kawe/ proponuję kawe/ pije kawę / wyrzuca kubek po kawie ☕
Moje dzieciaki uwielbiają "czytać":)
Read more ...

sobota, 13 lutego 2016

Pocztówka z mojego magicznego pokoju w Lombardii










Mój magiczny pokój i łazienka inspirowane drzewami. W słonecznej Italii.



Czytanie w hamaku... Przeczytałam całą książkę Lizy Marklund Prime Time objadając się gruszkami i domowymi przetworami willi. Czwarta z serii o dziennikarce Annice Bengzot. Liza pisze... dosłownie, trochę fizjonomii, trochę emocji, dużo demonów przeszłości, a w to wszystko wprowadza wątek kryminalny, który wydaje się mocno bazujący na tym co mogłoby się wydarzyć na tle życia współczesnej Szwecji.
Read more ...

piątek, 4 grudnia 2015

brak kota

Wychowywałam się w małym zoo - rybki w akwarium, rybki w stawie, koty (dzikie, dokarmiane przez nas, mieszkały w naszym ogrodzie), dwa cudowne psy jamniki Iris i Sissi, papużki nierozłączki (bo kolega chciał się ich pozbyć), ukochana nimfa Saba. Teraz trochę brakuje mi tego zwierzyńca, choć labradorka jest dobrą reprezentantką świata zwierząt w naszym domu (i dba o to, żebym nie zapomniała, że mam alergię na sierść - oraz na pierze, czy karmę dla rybek...). I badania, i moja obserwacja potwierdzają, że dobrze jak dzieci rosną w stadzie wraz ze zwierzętami :-) Ale kota, domowego, to mi czasem brak... 



Przy chłodach późnej jesieni rekompensuje sobie brak kota herbatką i termoforem (żeby nie było wątpliwości, opieram się o kaloryfer do czytania). Na zdjęciu załapała się pewna stopa...


I książka, niespodzianka - to kryminał, jak prawie zawsze;-) Liza Marklund Studio Sex.
Read more ...

poniedziałek, 19 października 2015

jacuzzi w deszczu


To był cudowny weekend. Zosia zakochała się w cioci - wreszcie wiemy do kogo jest podobna, wielkooka blondyna wśród szatynów;-) - a Józek prawie się popłakał jak goście wyjeżdżali. Moi kuzyni są tacy... moi? Wyczuleni na smaczki socjologiczne, oczarowani nauką i rozwojem. Do tego robią milion rzeczy – grają, śpiewają, podróżują, dbają o rodzinę, przyjaciół. No i lubią długie rozmowy :-) Tak spędzaliśmy wieczory przy kominku, ale dni były aktywne. Sobota w hotelu Gołębiewski w Wiśle na basenach - wreszcie zrobili zewnętrzne jacuzzi. Była delikatna mżawka, a my masowaliśmy się w gorącej wodzie. Wspaniałe, tylko nie wiem dlaczego nie ma bezpośredniego wejścia z zabudowanego terenu do jacuzzi na taras, trzeba było wyjść na zewnątrz przy 8 stopniach, przejść z 2 metry i schodki, żeby się zanurzyć w wodzie. Może kiedyś, to zmodernizują, ale i tak było warto. Niedziela, w Szczyrku na spacerze -słońce, Beskidy w kakofonii jesiennych barw. Uroczo.
A teraz reset. Pościel, ręczniki piorą się w pralce, naczynia po wieczornym posiedzeniu zmywarka czyści, a że Zosia śpi, ja odpoczywam, tak jak w chłodne dni uwielbiam – wanna, pianka, delikatna muzyka Astrud Gilberto w tle, dobra książka. Wyciszenie wiecznie biegnących myśli.

Domowy kompot z jabłek i gruszek i Nikodem Pałacz "Brudna Gra" - tytuł trafia w dobór miejsca do czytania. Też czytacie w wannie?
Read more ...

piątek, 18 września 2015

make my day :-)




Dziś mam piękny dzień. Tak, wiem: nie chwal dania przed zachodem słońca. Ja jednak wolę inne powiedzenie: ciesz się chwilą :-) Dlatego podzielę się z Wami tym, jak fajnie mija mi dziś czas. Po poranku z przygotowaniem synka do pójścia do przedszkola, zostawiłam Zosię u Babci i poszłam na zajęcia z jogi. Czasami zdycham całe zajęcia (jak jest dużo siłowych ćwiczeń w pozycji psa), jednak tym razem akcent był na rozciąganie i ćwiczyło mi się po prostu świetnie.

Źródło: http://www.portalyogi.pl/blog/category/joga-cwiczenia-odchudzajace/page/2/


Jak wróciłam Zosia spała u Babci, więc miałam chwilę na spokojne śniadanie (tost z kremem z białego sera, łososiem wędzonym i cytrynką, pomidorki z bazylią i pyszna biała kawka z ekspresu), ale co jadłam jest drugorzędne wobec tego, że świeciło słonko i mogłam to zrobić na tarasie w ogrodzie.




  Dodatkowo relaks przy Głowie Niobe Marty Guzowskiej. Czuję się jak w klimacie najlepszej klasyki kryminałów pokroju Aghaty Christie, tylko że zamiast okrętu i Śmierci na Nilu mamy wszystkich podejrzanych zebranych w pałacu w Nieborowie...

Potem już w towarzystwie Zosi, postanowiłam rozprawić się z pomidorami z działki. Mamy ciocię, która jest pasjonatką upraw z ogródka działkowego. Niestety jakość produktów (jabłka zgniłe w środku, ogórki z ogromnymi, twardymi pestkami i miękkie, bez smaku pomidory) jest średnia. Za to wszystko zdrowe, "i-tak-podarowane", więc szkoda marnować. I co począć z całym wiaderkiem pomidorów działkowych? Tym razem postanowiłam zrobić domowe suszone pomidory.



 Pachnie jak we włoskiej restauracji:-)
Może na kolację zrobimy sałatkę wg przepisu mojej włoskiej znajomej, polecam:
pomidorki koktajlowe
pomidory suszone
feta pokrojona w kostkę
czerwona cebula posiekana
rukola
prażony słonecznik
oliwa z oliwek
odrobina octu balsamicznego
pierz
całość wymieszać i użyć siemię lniane do posypania
Zosia wybawiła się (uwielbia oglądać i podjadać książki), zjadła obiadek, przeszłyśmy się na spacer z psem, po powrocie jeszcze potańczyła do piosenki chu chu ua - TAK, MOJE NIEMOWLAKI TAŃCZĄ. Miał to Józek od pierwszych miesięcy i ma to Zosia, jak słyszą muzykę, która im się spodoba (większość), to rytmicznie się bujają. Urocze i niemożliwe do sfilmowania bo jak widzą kamerę to z pełną powagą i w pełni usztywnione na nią patrzą. A po wygibasach zasnęła. Miałam czas, żeby ogarnąć kuchnię (pomidory suszone zrobiłam przy Zosi, ale nie dała mi już szans na posprzątanie po akcie twórczym) i zaczęłam robić obiadek, bo za chwilkę chłopaki wrócą z wielkiego świata jak wiecie z postu o mojej codziennej rutynie.

Robi się obiadek, mięsko w sosie z odrobiną czerwonego wina i bulionem, ziemniaczki i mizeria.

Kochani, Wam też życzę miłego dnia :-)
Read more ...

środa, 9 września 2015

Moja codzienna rutyna


Matka Polka - na 1 rękę moja psinka, labradorka, na 2 rękę wózek z moją Zosią (nie, nie mam zdeformowanej ręki, nasz piesek ciągnie jak szalony, kiedy ją coś zaciekawi i smycz odbiła mi się na ręce). Jeszcze tylko brakuje siatek z zakupami w 3 ręce (a zdarzało się...).

Nienawidzę rutyny, ale lubię celebrować rytuały (takie przyjemne, nie tradycja dla tradycji). Dlatego bardzo przygotowuję się do świąt, urodzin, wakacje jak odgrzewane kotlety przywołuję codziennie we wspomnieniach, a kawę piję w ładnych filiżankach lub klimatycznych kubkach (jak mam czas). Jednak w jakiś sposób każdemu z nas tworzy się pewien rytm dnia, wynikający z obowiązków, temperatury i światła, zwyczajów innych domowników (z naciskiem na dzieci i zwierzaki).
Soboty zaczynam często wypadem z synkiem do pobliskiego centrum, jest tam rodzinna piekarnia i mały rzeźnik z dobrej jakości produktami, tak żeby śniadanie było wyjątkowe. Sobota to dzień dużych spraw – dalszych wycieczek lub poważniejszych prac domowych czy remontów. A wieczorem odbywają się często „prawdziwe imprezy” (no wiecie, z odrobiną alkoholu, a jak się da to bez dzieci, ale to bardziej myślenie życzeniowe). 

Niedziela za to jest leniwa, a śniadanie i obiad robi mój mąż (dlatego prawie w każdą niedzielę jamy obiad poza domem, buahaha;-) ), lubimy w ten dzień spotkać się ze znajomymi, czy wybrać się na spacer. W niedzielę Zosia ma rano lekcje pływania dla niemowlaków, a Józek w środę popołudniu. 

Wtorki i czwartki witam z jogą, a dziecko/dzieci (w zależności od tego czy Józek jest w przedszkolu) bierze moja Mama, zwykle prosto z zajęć pędzę na zakupy, czy sprzątam dom, więc malców odbieram w południe. Jednak pozostałe dni, kiedy nie dzieje się coś wyjątkowego wyglądają następująco:
 
5:30 dzwoni budzik męża, ja go szturcham (nienawidzi tego), żeby się obudził i szybko go wyłączył, bo obudzi mi Zosię), mąż wychodzi z domu o 6:20, kiedy reszta śpi.
6:30 dzwoni mój pierwszy budzik, wstaję z drugim o 6:45 (papa wakacje, kiedy wstawaliśmy około 8:00). Biorę prysznic, a jeżeli wieczorem się kąpałam w wannie, to wykonuję tylko podstawową toaletę. 

Następnie na palcach, żeby nie obudzić córki (10 m-cy) idę do pokoju synka (3,5). Lepiej mu się wstaje, jak sądzi, że ma wybór i może zadecydować czy najpierw je śniadanko, czy myje się, czy też ubiera. Zawsze zaczynamy i tak od ubierania, potem mycie, czesanie, a na końcu jedzonko (zwykle odrobina zupki mlecznej, bo za chwilę i tak będzie jadł śniadanie w p-kolu, bardziej chodzi o wyrobienie mu nawyku, kiedy wrócę do pracy dzień będziemy wszyscy zaczynać o 5:30).
Kiedy synek je, ja mam czas na ubranie się i doprowadzenie do ładu. Następnie przygotowuję córci porcję mleczka i idę ją obudzić, ubrać.
7:30 wychodzimy z domu, ja, Zosia, Józek. Psinkę wypuszczamy do ogrodu z jej pokoju (sypia w takim pokoiku gospodarczym, szumnie nazywanym jej pokojem).
8:00 Józek zostaje w przedszkolu, a my wracamy. Zosia jest już baaardzo senna (czytaj: marudna), ale z doświadczenia wiem, że dobrze ją trochę przetrzymać bo potem ładniej śpi i budzi się zadowolona. Bawię się z nią, robię jej śniadanko właściwe (porcja kaszki), a ja piję pyszną kawkę, żeby jakoś ten czas sobie umilić. Jedzonko dostaje też nasz piesek.
9:00 Zosia idzie na drzemkę (zwykle 1-1,5 godziny). Ja robię sobie śniadanie. Raz robię super zdrowe śniadanie mistrzów (opis), a raz zjadam kawałek ciasta co został z dnia poprzedniego... Cóż... Czytam przy tym książkę i mam kwadrans dla siebie (to jest naprawdę święte 15 minut, jak mi ktoś je przerwie, gryzę). Następnie „ogarniam dom” - zmywarka i pralka w ruch, układanie zabawek, składanie prania, zwykle zdążę zamarynować mięsko na obiad, postawić warzywa na zupę do gotowania itp. itd, prawie zawsze mam coś do załatwiania, więc wydzwaniam do urzędu, gminy, znajomych. Działam jak automat na przyśpieszonych obrotach, żeby zdążyć, przed pobudką Zosi.

10:30 Zosia wstaje, pije kompocik lub soczek z marchwi, zwykle wtedy ma ochotę chwilę pobawić się sama w kojcu.
11:30 Zosia je obiad, ja też coś przekąszę (zupa / kanapka z serii 1 chlebek dużo nabiału: z 2 plastry szynki, grubo sera, różnie, warzywa / koktajl: owoce z jogurtem). W czasie tego posiłku jem chyba zawsze zdrowo, do słodkiego mam słabość albo z samego rana ze zmęczenia albo wieczorem z zamiłowania;-).
12:00 Idziemy na spacer: wózek z Zosią, smycz z labradorką i ja. Jak jest paskudna pogoda (deszcz, silny wiatr) i nie da się wyjść jest gorzej, z pół godziny Zosia ogląda książeczki, bawi się zabawkami, a potem muszę wymyślać cuda na kiju, żeby nie marudziła (przynajmniej ostatnimi czasy, kiedyś chętnie posiedziała w bujaczku, teraz zapomnij).


Już jesiennie...

Widzicie porcelanowego (ładnie brzmi, ale nie wiem z czego jest) kota na dachu? Uwielbiam wypatrywać takie piękne detale.

13:30 Zosia znowu coś pije, czasami je biszkopcika, chlebek ryżowy, a najchętniej piętkę ze zwykłego chleba i około 14:00 idzie spać na 1-1,5 godziny (to druga i ostatnia drzemka).
14:00 mój czas!!! Wtedy powstają wszystkie posty na blogu (blogerzy deklarują, że piszą posty kilka godzin, ja to robię w 30 minut i... przydałoby się nie publikować ich wtedy, a poczekać 1 dzień i przeczytać, żeby wyłapać literówki), pisze się książka, na szybko robię drugie danie. Nawet jeżeli Józio nie idzie do p-kola, on też ma drzemkę o tej porze, więc to mój święty czas prawie zawsze (w trybie od pn do pt).

Zoom na witrynę z książkami, która również jest na zdjęciu poniżej.

 Moje miejsce pracy :-)

15:30 Zosia obudzona, zadowolona, je jogurt dla niemowląt zmiksowany z 1 suszoną śliwką, 1/2 banana i innym owocem, co jest.
15:40 chłopaki przyjeżdżają z wielkiego świata (mąż jadąc z pracy zabiera Józka z przedszkola), jemy obiad.
Reszta dnia wygląda różnie, czasami spacer całą rodzinką, czasami jedziemy do dziadków, czasami mąż na siłowanie lub squasha, a my wtedy rozkładamy klocki lego i szalejemy, bywa że cały dom zmienia się w lotnisko i tata ma jedno dziecko pod jedną pachą, a drugie pod drugą i biegają. 

Koło 18:30 dzieciaki zawsze, a czasami my, dorośli też, jemy kolację. Przed snem Józio pije mleczko w kubeczku, a ja lub tata czytamy mu książkę. Zosia też pije butle mleka przed zaśnięciem i myciem swoich całych 2 zębów.

Ostatnio jestem wieczorami samotną matką, ponieważ mąż musi pomóc teściom z generalnym remontem. Takie tygodnie to dla mnie wyjątek, bawimy się tym faktem z dzieciakami. Przykładowo kąpiel to nie zwyczajne doświadczenie, tylko impreza z pianką i ciasteczkami, które okropnie kruszą się do wody. Kiedy jestem cały dzień sama z dzieciakami na głowie, potrzebuję resetu i około 20:30, kiedy maluchy już zasną stworzyłam nowy, tymczasowy zwyczaj - dobra książka i kiść bezpestkowych winogron. 

No jakbym się umówiła z Panią Martą Guzowską na dostawę adekwatnych do potrzeb przyjemności - połykam dosłownie Ofiarę Polikseny, kiedy moja rodzicielka bawi się w Turcji na wakacjach (akcja Ofiary toczy się w miejscu wykopalisk koło Troi).

W tygodniu, kiedy Józio rano musi wstać do przedszkola staramy się o 20:00 położyć dzieciaki spać (a przynajmniej wtedy zacząć je kąpać), w piątki i soboty zwykle kładziemy je o 22:00, my idziemy spać cały tydzień między 21:30 (życzeniowo i bardzo rzadko), a 23:30 (zwykle).

Tak wygląda moja jesienna rutyna na urlopie rodzicielskim. Lato nie ma żadnej rutyny, wtedy wychodzi moja bezgraniczna zachłanność na życie i korzystamy z każdej możliwej okazji / atrakcji / wycieczki. Kiedy tylko jest piękna pogoda, prawie każdy dzień wygląda u nas jak wielka przygoda,  (ale... to chyba normalne, ostatnio czytałam u Lifemanagerki o aktywności fizycznej i miała podobną uwagę). 

Zima jest filmowa – wieczorami lubimy włączyć jakiś film, zrobić popcorn, kakao i całą naszą czteroosobową bandą wcisnąć się pod kołdrę w sypialni. Dodatkowo ja lubię wytypować sobie jakiś jeden serial na zimę (była zima z Dexterem, Rodziną Borgia, ostatnią zimę umilał mi serial Uwaga Faceci!), oglądam po angielsku lub włosku i napawam się kolorami, których brak mi za oknem, a których pełno w amerykańskich serialach. Że nie mamy telewizji i telewizora, oglądanie czegokolwiek, zwłaszcza systematycznie faktycznie wpływa na plan dnia. 

Wiosna upływa nam pod znakiem tysiąca i jednej imprezy rodzinnej oraz pierwszych zrywów wycieczkowych i planowania wakacji, na filmy nie ma już czasu i ochoty.


 Możecie sobie wyobrazić jak u nas w sobotę rano pachnie... (czosnkowa kiełbaska, szyneczka wiejska, maślane rogaliki, chlebek itp itd), kiedy wieziemy te przysmaki z synkiem ze sklepików do domu, jesteśmy na czczo, dobrowolna tortura!
Read more ...

piątek, 4 września 2015

Z walizką do biblioteki





Stało się. Chodzę z ogromną torbą do biblioteki wypożyczyć książki. Mam ich 16 do zmieszczenia. 8 dla mnie, 8 dla Józka, 8 dla Zosi. Maksymalnie 8 książek można wypożyczyć, a że mieszkamy daleko od Książnicy Beskidzkiej z której korzystam, zawsze idę na maksa z wypożyczaniem.
Dla mnie dużo polskich autorów (poznaj konkurencję): Joanna Chmielewska, Nikodem Pałasz, Marta Guzowska (archeolog pisząca kryminały – archeologia to był mój pierwszy pomysł na studia, potem architektura, a potem prawo, skończyłam całkiem gdzie indziej)*. A do tego Stieg Larsson i 2 część Millenium oraz jeszcze nieznana mi Liza Marklund.
Natomiast dla Józia tym razem wypożyczyłam głównie książki dla rozrywki, a nie rozwoju. Staram się zachowywać między tymi pozycjami równą proporcję, ale oczywiście pozycje płytkie i modne są bardziej rozchwytywane niż te uczące, więc jak tym razem dopadłam je w bibliotece, to mu wypożyczyłam. Zosia ma za to bardzo babskie książeczki z twardymi kartkami – po Józiu ma pełno książeczek chłopięcych, więc jak jej już coś wypożyczam, to dla równowagi biorę „dziewczyńskie” książeczki.



Zosia i jej książeczki

Józio i jego książeczki

*główny bohater, antropolog Mario narzeka na to, że powinien chyba nosić koszulkę z napisem "w dzieciństwie chciałem być archeologiem", tak często to słyszy ;-)
Read more ...

środa, 12 sierpnia 2015

Pełna chata

- Czasami czuję się samotna. Oczywiście lubię być sama, ale czasami miło, gdy ktoś człowieka odwiedzi. Choć, co dziwne, zazwyczaj największą przyjemność sprawia mi to potem. To znaczy, kiedy ktoś był z wizytą i już sobie poszedł. Wtedy czuję się taka podniesiona na duchu... spełniona. Trudno to wyjaśnić.” [Hakan Nesser, Punkt Borkmanna, s. 143] powiedziała Elisabeth Ruhme do komisarza Van Veeterena, a ja sobie pomyślałam, że też tak czasami mam. A potem się okazało, że Elisabeth jest psychicznie chora...


Dziś szykuję się na gości. Od kwietnia mój mąż układa kafelki na tarasie – taras spory, czas tylko w soboty, a pogoda nie zawsze sprzyjająca, do tego raz ma koncert, raz mamy wakacje itp. itd. Ma już tego serdecznie dość, ale ma też bonus. Prowadzenie domu, sprzątanie, przygotowywanie przyjęć w całości spoczywa na mnie. Ta... Dziś będzie tort i mrożona herbatka (do zimnej herbatki kruszę lód, daję zaprawione na słodko owoce od teściowej np. czarna porzeczkę, plastry jabłka i plastry cytryny, pychota).
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates