/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

piątek, 30 maja 2014

napisałem ten list nieco przydługi

napisałem ten list nieco przydługi, bo nie miałem czasu stworzyć krótszego
To zdanie na podsumowaniu mojego szkolenia – nie w takim znaczeniu, że przydługiego, za to pełnego inspirujących myśli. Tym razem uczyłam się projektować gry symulacyjne . Po TWI (czyli jak prowadzić szkolenia stanowiskowe wg Toyoty) to kolejne szkolenie wspierające moją szkołę trenerów.
Byłam w hotelu Olympic w Ustroniu, kolejny raz. Za każdym razem zachwyca mnie jedzonko, do śniadanka miseczki z owocami, gdzie można sobie skomponować pyszne sałatki owocowe, jogurty, jajeczniczka na masełku, sery, wędlinki, pieczarki smażone i... i dużo tego, można się przyzwyczaić do takiej rozpusty. A na obiad? Przykładowo na przystawkę kopytka w sosie pomidorowym z parmezanem i pieprzem, na drugie danie roladka z suszonymi pomidorami i mozzarellą na placku ziemniaczanym z sosikiem czosnkowym, a na deser mus chałwowy. No i zapomniałabym o kolacji, wiecie co to enchiladas? Ja już wiem:-) Pycha

Ostatnio mam taki nawał pracy w pracy (sic!), że cieszyłam się na oderwanie i wyjazd. Jednak jeszcze bardziej na odskocznię od zamętu politycznego – no kto to narobił, że szalony staruszek Korwin Mikke dostał się do Parlamentu UE? Że lekarze podpisują Deklarację Wiary? Czy w Polsce nie mogą panować bardziej zrównoważone poglądy?

P.S. Lektura: 
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,16059914,_To_niesamowity_dowod_na_bezradnosc_intelektualna_.html#BoxSlotI3img
Read more ...

niedziela, 25 maja 2014

domatorzy vs ci co ich wiecznie gdzieś nosi :-)

Me & my sis. Ten wpis powinien mieć dwie kolumny. Po lewej napisałabym co robiła moja siostra, a po prawej co robiliśmy my.
My (ja, mąż i synek):
- w piątek z mężem wybraliśmy się na koncert gitarzysty Stinga: Dominica Millera, bardzo sympatyczny gość, żartował, zszedł do publiki, jakiemuś dzieciakowi jego perkusista dał pałeczki
    - w sobotę wyprawa do Wisły, gdzie z okazji dnia mamy zabraliśmy moją mamę, oglądaliśmy wodospad, spacerowaliśmy po deptaku i objadaliśmy się w pijalni czekolady Mount Blanc chowając się przed gradem (dowody na zdjęciu).


    - w niedzielę w planie było odwiedzenie koni w stadninie w Ochabach, ale konie pasły się daleko, zakaz wstępu wszędzie, więc przeszliśmy na drugą stronę dwupasmówki, a tam... Dream Park w Ochabach. Józek zachwycony – od dinozaurów, po zwykłą zabawę w piaskownicy :-) Na nas największe wrażenie zrobił dom do góry nogami (choć w Rotterdamie widzieliśmy „prawdziwe” takie domy). Negatywnie zdziwiło nas zaniedbanie parku – w części z dinozaurami trawa w tym roku jeszcze nie była skoszona. No ale Józkowi to nie przeszkadzało. W drodze powrotnej wstąpiliśmy na obiad do jednej z naszych ulubionych knajpek (Delfin) na pstrąga z grilla z frytkami i surówkami. Józio ubóstwia jeść rybki, więc wszyscy mieliśmy sporą przyjemność z obiadu.
    Pierwotnie w planie było też odwiedzenie teściów wieczorem (czyli, po tym jak w pełni wykorzystamy piękną pogodę na świeżym powietrzu, zanim zamkniemy się na kawie w murach ich domu), z okazji dnia mamy, ale ze względu na chorobę teścia, odwołaliśmy odwiedziny – nadrobimy przy najbliższej okazji.

No a moja sistra ze swoją rodzinką (ona, mąż, Mikołaj prawie roczek i Zuza 3,5 roku):
- w piątek - nic (oglądanie bajek w domu i pieczenie ciasta po uściśleniu)
- w sobotę pojechała do teściów na pół dnia. Teściowi w piątek zdiagnozowali anginę, ma antybiotyki, ale co tam, że jej dzieciaki są co chwile chore bo Zuza z przedszkola przynosi zarazki. Przywieźli popisowe ciasto i sałatkę autorstwa mojej siostry.
- w niedzielę pojechali... na pół dnia do teściów, na pół dnia do mamy z okazji dnia mamy. Czyli tak jak co niedzielę spędzili czas. Dodam tylko, że prawie cały ten piękny, słoneczny dzień spędzili w czterech ścianach i że my ich co chwilę zapraszamy, żeby gdzieś razem pojechać, czy iść na spacer. Na to czasu wiecznie nie mają, mimo że my systematycznie się przypominamy bo Józek szaleje za Zuzką. Se la vi.
Read more ...

środa, 21 maja 2014

w hołdzie słońcu:-)

Do tego kanapeczka z łososiem i śniadanko gotowe :-)

Jest słonko, jest inne życie. Od poranka, kiedy jakoś lżej się wstaje w promieniach słonecznych, po wieczór kiedy można się zresetować na długim spacerze. My dziś z Józkiem i naszą labradorką odwiedziliśmy zaporę w Wapienicy.

Nasza psina kocha wodę :-)
Read more ...

poniedziałek, 19 maja 2014

Gwiździ, piździ, a ja podróżuję

W pociągu przypadło mi miejsce koło bardzo eleganckiej babeczki – markowa torebka, spodnie rureczki, stylowa, czarna bluzka, czarne włosy do ramion. Po czterdziestce. Pieniądze i pewność siebie emanowała. Całkiem miłe byłoby to towarzystwo, gdyby nie seria telefonów jakie wykonała w czasie prawie pięciogodzinnej drogi (z 12-14 ich było). Za każdym razem o tym samym, troszkę wypytywania co u osobnika po drugiej stronie linii, po czym następowało: „Nie uwierzysz co ja teraz robię, mąż ma urodziny więc wsiadłam w pociąg, ja nie wiem co to za klasa, pierwszy raz nie jadę pierwszą, raz w życiu taka ekscentryczna przygoda się przyda, tu jest koszmarnie, brudno, głośno, pełno, bla bla bla”. No to ludzie mają przygody, taki pociąg PKP 2 klasa to prawie jak safari z lwami.


Widok z okna piękną trasą pociągiem na wschód.
 Aż mi głupio znowu o pogodzie pisać, ale nie da się przemilczeć faktu, że znowu jakieś apogeum zimna nastało, kiedy przypadł kolejny zjazd mojej szkoły rozwoju generatywnego w Lublinie. Leje, wieje, gwiździ, piździ. Wyobraźcie sobie, że kupiłam moją pierwszą w życiu dorosłym parasolkę, którą wiatr zdążył mi połamać w pierwszym dniu jej istnienia w moim posiadaniu.
A zajęcia były wybitne. Majstersztyk. Ale to nie na dziś. Dziś stolarz zaczął robić nam kuchnie, ja myłam podłogi, mąż skończył wyklejać kafelkami w łazience, do tego bieganina po zezwolenie na podłączenie wody, zakup wanny i kabiny prysznicowej – to wszystko punkty zrealizowane dziś. Więc tradycyjnie padam na pyszczek. Nie ma sił na twórczą pracę. A jutro, jak dziś na 7:00 do pracy.

P.S. Moje odkrycie, lubelskie cebularze w knajpie Św. Michał
 

Cebularz - placek z ciasta drożdżowego z makiem i cebulą  oraz dodatkami (tu z serem, rukolą i pomidorami), polska wersja pizzy :-)
Przystawka - tymbalik
Read more ...

niedziela, 11 maja 2014

Made in USA w Katowicach

Pogodę na dwoje babka wróżyła. Mąż na warsztatach gitarowych w Krakowie. Syn z potrzebą jechania pociągiem. Dodać dwa do dwóch i wymyśliliśmy sobie wycieczkę w sobotę do Katowic, pociągiem, z moją mamą. Dla mnie pożegnalna, sentymentalna wyprawa po roku studiów w Katowicach, dla syna, wymarzona wycieczka, a dla babci szok jak zmieniło się miasto, w którym robiła magistra dawno, dawno temu.
Rano trafiliśmy na całkiem nowoczesny skład PKP, więc ledwo ruszyliśmy Józio zasnął. Obudził się, a właściwie został wyrwany ze snu jak dojechaliśmy na miejsce. Całą bandą wybraliśmy się na kawę do Starbucks Coffee na mocha caramel, gdzie synek wyjadał nam bitą śmietanę, wybrał najlepszy stolik i generalnie był pierwszym gościem. Potem spacer na Mariacką, zamkniętą dla ruchu samochodów, otwartą na potrzeby studentów (opływa w knajpki z mocnym podtekstem alkoholowym). Następnie wyprawa w kierunku Spodka, gdzie Józek poczuł zew natury na placu przy Pomniki Powstańców Śląskich, chyba przestrzeń uderzyła mu do głowy, bo biegał jak opętany z szaleńczym chichotem :-) Jak już była amerykańska kawa, to i obiad pozostał w podobnym klimacie: Pizza Hut.
Fajnie było. Ale najlepszy był powrót (pomijając może element obławy policyjnej, peron od nas strzelali i łapali kogoś), trafiliśmy na stary skład pociągu. I o to Józkowi chodziło, bo było ciuch ciuch, trzęsło, gwizdało, dużo przestrzeni. Frajda i emocje pierwsza klasa.
Wczorajszy dzień w pełni wykorzystaliśmy. Dziś mieliśmy akcję „weterynarz” – psina kleszcza złapała, więc jechaliśmy z nią do weterynarza. Nasz to specjalne miejsce. Zwierzaki lubią tam jeździć, nasza labradorka jest w euforii i ciągnie do gabinetu bardziej niż do miski. Mieszkają tam papugi, rybki i koty, więc Józek też był uszczęśliwiony wioząc psa do „lekarza”. No i na tyle atrakcji. Teraz czas na herbatę i książkę ale najpierw Pingwiny z Madagaskaru, chipsy prosto z pieca i cała rodzinka na kanapę. Jakoś trzeba sobie umilić deszczową niedzielę:-)


 pomnik na Mariackiej
fontanna z czerwoną wodą przed Spodkiem
Read more ...

piątek, 2 maja 2014

na placu Pigalle

No to chyba by było na tyle w kwestii słońca... Pół nieba nad moim miastem jeszcze jest błękitna, druga połowa, łącznie z tą częścią nieba, która jest bezpośrednio nad moją głową mogłaby służyć za scenerię filmu grozy – granatowo, a w oddali grzmi. Słonko wracaj!
 Słońce w butelce w Masce na placu Pigalle w Bielsku-Białej, 
kwintesencja relaksu w kolejnym dniu mama + synek :-)
Read more ...

czwartek, 1 maja 2014

w pogoni za rozumem

Rekompensuje sobie te majowe jak mogę – cudowna wycieczka autobusem (sic! dla Józka to przeżycie) z synkiem na lody do Delicji w Bielsku-Białej i spacer od Straconki po największy plac zabaw w okolicy. Ale to nie jest to. Nie mój model spędzania majówki. Bo mąż pojechał remontować dom, do którego latem planujemy przeprowadzkę. Bo ja w sobotę będę tam sprzątać cały dzień. Bo nie wyjeżdżamy NIGDZIE (to dla mnie dramat, ja mam owsiki w D i ciągle bym gdzieś wyjeżdżała). Bo nie grillujemy ze znajomymi przy piwku (być może w niedzielę będzie kinder party u nas, potwierdzi się w ostatniej chwili bo jak się okazuje zebranie 5-ki zdrowych dzieci w wieku 0,5 – 3 lat naraz, graniczy z cudem, co się umawiamy, któreś choruje). Pisząc o gillowaniu przy piwku, oczywiście nie mam namyśli klimatów kinder party.
Rok temu w Tyrolu, w czasie weekendu majowego, było idealnie. To był wyjazd-prezent z okazji moich 30 urodzin:-)


Weekend spędziłam w Ustroniu Polana w Domu Wczasowym Jawor  (fajnie – czułam się jak dziecko w czasie wakacji w latach 90, wszystko co mi się kojarzy z nazwą „ośrodek”, tanie kafelki w kolorze róż i zieleń, masełko w kosteczki pokrojone do śniadania, pyszny kompot z agrestu do obiadu) na ostatnim zjeździe Szkoły Coachów i Trenerów. Był to trening rozwojowy, w czasie którego pracowałyśmy z Gremlinem (naszym demonem), zakładając spodnie z plastikowymi tyłkami, na których pisałyśmy sobie co która z nas powinna mieć w dupie. Potem był czas na wzmocnienie pozytywne. Każdy każdemu mówił: 1. cenię w tobie, potem 2. czego od ciebie więcej chcę (= masz potencjał, widzę czasami tego przejawy, daj nam tego więcej) 3. ksywka (nawiązująca do postaci znanej osobie, której się ją nadaje, symbolizująca w przerysowany sposób to czego grupa chciałaby od niej więcej). Ja zostałam Bridget Jones i musiałam później w ramach dramy poprowadzić szkolenie, tak jakby zrobiła to Bridget (rozlałam kawę, przyniosłam z baru Jack Danielsa – planowo z herbatą zamiast alkoholu w środku - no bo co to za pomysł, z absencją na takich treningach itp.). Później harmonizowaliśmy poziomy Diltsa , o których już Wam pisałam, a na koniec ustalaliśmy sobie cel indywidualny, mój to rekomendacja trenera PTP w 2018 roku.

http://www.theguardian.com/media/2010/feb/26/nbc-universal-working-title
No ale to przepraszam bardzo, bez znaczenia. Cały czas dominowała fucking nostalgia. Zżyłyśmy się z dziewczynami ze Szkoły. Może dzięki treningowi interpersonalnemu na starcie, który sponiewiera jak mało co, a może dzięki temu, że każda z nich była naprawdę wyjątkowa. Stworzyłyśmy sobie taką grupę wsparcia i nie da się uwierzyć, że to koniec. Dziewczyny już się umówiły 10 lipca na maraton coachingu, systematyczne spotkania, które moja Szkoła organizuje. A ja... Mam już nową szkołę w Lublinie i wyrzuty sumienia, że i tak za dużo synka zostawiam. Tak więc nie wiem kiedy uda mi się z nimi spotkać, pewnie nie prędko. Buuu. One wayor another , damy radę ;-)

Z Bridget Jones:
– Co pani myśli o zjawisku El Nińo?
– Hmm, to minie. Muzyka latynoska już się kończy... 
Hmm... będę musiała dużo nad tym popracować, ja Emilia o El Nino (i nawet zjawisku La Nina) pisałam pracę zaliczeniową i jak tu wyprzeć teraz z mózgu te wszystkie moje ukochane teorie??!
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates