/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

piątek, 27 listopada 2015

Powrót do pracy po ponad roku, ufa!

 
Dla mnie rok 2015 się skończył. Przyłapałam się na robieniu podsumowań roku, na planach na kolejny. W sumie trudno się dziwić, 90% tego roku spędziłam na urlopie rodzicielskim. W całkiem innej rzeczywistości. Będę za nią tęsknić, ale też dzięki temu że była ona odmianą od mojej typowej codzienności. Nie chciałabym być „panią domu/kurą domową” na stałe. Jakbym wygrała w totolotka, w którego nie gram i tak chciałabym pracować.
Najbardziej będę tęsknić za leniwymi porankami, za kawką jeszcze w piżamie (i jak pogoda pozwala, w ogrodzie pitą), za córeczką, która budzi mnie nienachalnie opowiadając coś co rano w swoim łóżeczku (znowu wróciła do zwyczaju wstawania po 8, który chwilowo zaburzyła zmiana czasu na zimowy).
Ostatnio mms-em moja najlepsza przyjaciółka podesłała mi zdjęcie stołu z podpisem „moje miejsce porannej kawy”. Jest właśnie po remoncie w kolorze zielonym (uwielbia). Koleżanka pracuje jako freelancer, więc poranki spędza z dzieciakami. I wtedy pomyślałam, że każdy z nas oswaja inną przestrzeń na poranną kawę, taką pitą w międzyczasie, kiedy robi się śniadanie, ubiera dzieciaki, i siebie doprowadza do ładu. Inne miejsce jest na kawę ze znajomymi, taką uroczystą, czasami z czymś słodkim dla rozkoszy podniebienia. W innym miejscu z kolei pita jest herbata, do której ja lubię czytać książkę. U mnie to fotel bujany lub... łóżko. Tak wiem, są weekendy, są wieczory, ale będę tęskniła. Najbardziej za leniwą poranną kawą i długimi, codziennymi spacerami z córą i labradorką.
Za to chętnie pożegnam codzienne robienie obiadków (no bo niby ja jestem w domu, a mąż pracuje, więc kiedy chłopaki wracają z pracy i przedszkola, czeka na nich gotowe jedzenie). Mam nadzieję, że wrócimy do partnerstwa w tej kwestii, zwłaszcza że oboje nie lubimy codziennego gotowania. Choć według badań, to nie małżeństwo ale właśnie pojawienie się dzieci najbardziej zaburza równy podział obowiązków domowych, zwłaszcza w kwestii gotowania i prania (trochę lepiej ze sprzątaniem czy dbaniem o ogród). We will see...


Moje miejsce picia porannej kawy, jadalnia, do której przylega otwarta kuchnia.

Dwa tygodnie później - to ja chwilę temu ponad rok nie pracowałam zawodowo? To się  wydaje 100 lat temu, w innej galaktyce... Tak to jest, jak się z czegoś co jest odmianą wraca do rutyny. Mój GAPYEARE z całkiem niemałą liczbą miejsc odwiedzonych:-)

Read more ...

poniedziałek, 23 listopada 2015

jak posolone



Pierwszy biały poranek za oknem tej prawie-zimy. I to w promieniach słońca. Co za rok!
Facebook zasypał się poranną niespodzianką od pogody.

Miłego dnia :-)
Read more ...

środa, 18 listopada 2015

Z szumem liści koniec pewnego etapu życia


 
Tej jesieni mieliśmy epizod lata, epizod zimy, a teraz... To taka pora roku, którą chwilami kocham, a często nienawidzę. Nieubłaganie widać jak bardzo kurczy się dzień i dostęp do naturalnego światła, a w perspektywie znienawidzone przeze mnie zimno. A jednocześnie to chyba najpiękniejsza pora roku, zwłaszcza w górach, która niespodziewanie potrafi dać w prezencie ciepłe, słoneczne dni. Teraz mamy kwintesencję określenia "szaro-buro" za oknem i chyba pierwszy raz mi to nie przeszkadza. To był wyjątkowy rok, upalne jak nigdy lato, wiele słońca w październiku i nawet na początku listopada. Naładowaliśmy baterie, spacerowaliśmy, zbieraliśmy kasztany, czerwone liście dzikiego wina i objadaliśmy się grzybami. Mam nadzieję, że zima też nas mile zaskoczy śniegiem i słońcem, koniecznie w połączeniu.
Dla mnie to też był inny rok niż wszystkie. Zawsze ucząca się i pracująca, ten rok spędziłam w domu, aktywnie, ale jednak z leniwym śniadaniem, z codziennymi spacerami, trochę mniej w biegu i stresie. Ta codzienność na urlopie rodzicielskim była dla mnie wyjątkowa, odpoczęłam (przede wszystkim przez fakt wysypiania się - takie udane dzieci ;-) - i zmianę zestawu obowiązków), nacieszyłam się codziennością, która jak wiecie u nas wygląda bardzo atrakcyjnie (wycieczki, koncerty, goście). To był z jednej strony chyba najpiękniejszy rok w moim życiu, a przynajmniej jeden z najpiękniejszych, z drugiej jednak nie udało mi się zrealizować 3 marzeń, o które w tym roku zawalczyłam i włożyłam w to sporo pracy. Chyba nie można mieć wszystkiego, trzeba nauczyć się pokory i umiejętności cieszenia się z tego co się ma. A dzięki mojej rodzinie, mam tak wiele wspaniałych wspomnień i planów, dziękuję Wam :-*


To ja prowadzę pieska, żeby nikt nie miał wątpliwości!



Read more ...

sobota, 14 listopada 2015

Beaujolais Nouveau - miła tradycja

Nie wprowadzam zachodnich tradycji, zwłaszcza kosztem naszych, jednak jesienią, dla podkolorowania życia obchodziłabym chętnie Święto Dziękczynienia (no może bez pieczenia całego indyka, chyba że ktoś mi gotowego ptaka da), czy Beaujolais Nouveau, święto młodego wina. To co? Po lampce czerwonego czy białego?
Jesienny stół. W końcu w ogrodzie mamy małą winnicę, nie wypada więc nie świętować. A wieczorem festiwal bluesa w Radlina.



Read more ...

środa, 11 listopada 2015

11/11/2015


Udanego Dnia Niepodległości, my spędzamy go rodzinnie, w domu pradziadków.
Read more ...

poniedziałek, 9 listopada 2015

Roczek z Zosią za nami



Pierwsze urodzinki, naszej małej "myszki" odbyły się w wersji double. Sobota dla "kumpli" Zosi (czyli naszych znajomych z ich dziećmi), niedziela dla rodzinki. Było świetnie.





Tradycyjnie już, ja odpowiadałam za menu i przygotowanie go, mąż za sprzątanie i opiekę nad dzieciakami w czasie moich kuchennych podbojów.


Kiedyś już Wam pisałam, że w czasie imprezy staramy się dopieścić wszystkie zmysły gości - nastrojowe światło bocznych lampek, świec i kominka, oryginalne jedzonko, lekka muzyka (impreza dziecięca więc płyta z baśni Disneya, piosenki dla dzieci grane przez najlepsze orkiestry), zapach ciast, sezonowe ozdoby jak kwiaty, dynie, a do tego najważniejsze z perspektywy dzieci balony i serpentyny;-)

Część dekoracji:



Poniżej, na zdjęciach część menu (wykorzystałam pomoc synka do lepienia pulpetów). Przepisy kiedyś umieszczę na blogu, teraz mam za pełny grafik, żeby to zrobić. Był dwukolorowy sernik, pulpety z fetą, oliwkami, cynamonem i brandy, sałatki, w tym moja ulubiona z gruszką, gorgonzolą, orzechami i rukolą, zimna płyta, ciasteczka i otwierający całe spotkanie tort (kupny, nasze dzieci najbardziej cieszą wymyślne kształty tortów, więc zdałam się na cudzą pracę).






Prezenty, od nas książka Pippi Langstrumpf, koniecznie z dedykacją, tak żeby Zosia miała ją też jako pamiątkę pierwszych urodzin.



Read more ...

czwartek, 5 listopada 2015

Kobieta Niepracująca

Z jednej strony wkurzają mnie ludzie, którzy na pytanie „co u Was?” odpowiadają „nic się nie dzieje”, a z drugiej zazdroszczę im. Właśnie kończę mój etap życia pt. Kobieta Niepracująca (po rocznym "urlopie" rodzicielskim). I co? Pracująca, już mi z pracy zlecenie przysłali, żeby z gotowcem przyszła do nich, akurat gmina ruszyła z 3 tematami, które nas dotyczą, więc muszę tam łazić, nie wyrobiłam się z moją check list spraw do załatwienia przed powrotem do pracy, więc dalej czeka mnie wnioskowanie o ścięcie drzew, zajęcie się starym samochodem, sprzedaż kilku rzeczy, kupienie stołu i brakujących lamp do domu, kontrole lekarskie (od cytologii, przez USG piersi po dentystkę), do tego chyba wszystkie moje znajome, z którymi miałam się spotkać nagle uznały mój powrót do pracy za dead line i teraz to musimy się zobaczyć, a do tego dochodzą stałe punkty programu jak siłownia, czy nauka języków. I oczywiście przy niedosycie spraw do załatwienia robimy podwójną imprezę na roczek córeczki. Czuję się jakby mój plan dnia był z domino, jak gdzieś spóźnię się 15 minut, albo coś się przedłuży to wszystko się posypie.
I przy tym wszystkim co oddala nas od prawidłowego życia, mąż i synek przynoszą mi po róży, bez powodu, bez okazji. I już mi dobrze.
Read more ...

poniedziałek, 2 listopada 2015

Melancholijne dni na szlaku wspomnień

To był piękny weekend. Jak miałabym opisać idealne święto Wszystkich Świętych, to dokładnie tak bym je sobie wyobraziła, jak było. No ok, dodałabym jeszcze w piątek wieczorem zabawę Halloween dla dorosłych. Ale sobota już bez zastrzeżeń - w podróży na groby krewnych, szlakiem wspomnień z dzieciństwa, a niedziela na lokalnych cmentarzach, zakończona rodzinnym wypadem do SPA... Cudowne.
 Na liście "te zdjęcia coś w sobie mają" zaraz po serii "widok z okna" plasują się zdjęcia dróg. Jak rytuał przejścia. Tu: droga między Ustroniem, a Wisłą. Między domem, a relaksem w SPA.  
Do Halloween podchodzę bez niezdrowej ekscytacji. Ani nie zachłystuje się amerykańskim świętem, ani nie mam fobii konserwatystów. Tak długo jak pielęgnuje się swoją tradycję Wszystkich Świętych i Zaduszki, nikomu nie przeszkadza tematyczna impreza, w poprzedzający święta wieczór. Zwłaszcza, że argument, że to nie "nasze" obyczaje da się obalić wiedzą historyczną. Bo co to "nasze"? Nasze to właściwie tradycje Słowian, a święta Wszystkich Świętych było katolicką odpowiedzią na wcześniejsze tradycje. Ponieważ jednak czuję się Katoliczką bardziej niż Słowianką, zabawa Halloween to dla mnie opcja spędzenia wieczoru, a tradycja Wszystkich Świętych to ważne, obowiązkowe święto, które staram się, żeby dzieciakom kojarzyło się z rozmowami i przyjemnościami. Odwiedzamy groby naszych bliskich tak, jakbyśmy świętowali z żywymi. Mówimy o nich, staramy się ozdobić ich miejsca. A w przyszłości, jak dzieciaki będą w szkole to tak sobie wymarzyłam, że będę je namawiać, żeby każde z nich wybierało sobie po jednym świętym i potem w czasie podróży na cmentarz opowiedziało nam o nim wszystkie zdobyte ciekawostki. Taka mamo-zachcianka na stymulowanie rozwoju pociech.
 Mój poranek, szron, słońce, góry.

 Żywe kwiaty są najpiękniejsze. Nie tylko na grobie.

  Czekając na pstrąga z grilla, okno w knajpce.

Doceniam sobie przebieg tych świąt zwłaszcza w kontekście zeszłorocznych, okołoporodowych. To był czas pojawiania się Zosi, więc wszystko inne zeszło na dalszy plan. 
W piątek odwiedziliśmy groby najbliższych – złota polska jesień to idealna sceneria dla tego święta, która towarzyszyła nam cały ten weekend. W sobotę ruszyliśmy w drogę na Górny Śląsk. Dzieciaki tym razem zostały u jednej z cioć, więc mieliśmy ułatwione zadanie. Kiedyś po wizycie na cmentarzu zatrzymywaliśmy się u rodziny. Teraz już nikt nie pozostał – młode pokolenie wyemigrowało do Bawarii, a dziadkowie umarli. Dlatego po wizycie na cmentarzu, u Dziadków (razem z szorowaniem nagrobków) zatrzymaliśmy się na obiad w Skoczowie w restauracji Delfin. Delfiny są dwa, po dwóch stronach ulicy i w tym mniejszym jest o wiele smaczniej, tam też częściej zatrzymywaliśmy się w przeszłości. Babcia była pasjonatką ryb. Uwielbiała je jeść i ilekroć jechała koło Delfina, nalegała żebyśmy tam zjedli. Restauracja na szlaku wspomnień.
Wieczorem usiedliśmy z rodziną przy kominku, mali i duzi dostali kakao (z dużych, kto mógł dostał kakao z rumem...) i wspominaliśmy tamte czasy, kiedy skład rodziny był inny. 

Nasza gastronomiczna tradycja Wszystkich Świętych: sałatka warzywna, zwana też ruską, do tego wędzona, czosnkowa kiełbasa - można w kominku upiec;) - i babka z makiem, to śląska tradycja. Nie znam Ślązaka, który nie uwielbiałby maku;)

A w niedzielę, ponownie odwiedziliśmy groby najbliższych w okolicy, po czym postanowiliśmy zadbać o tych żywych i wybraliśmy się wielopokoleniowo do hotelu Gołębiewski w Wiśle do jacuzzi i saun. Wracaliśmy przez Salmopol. Beskidy wyglądają teraz jak rudozłote marzenie. To również nie przypadkowe miejsce, tam też całą rodzinką jeździliśmy w dawnych czasach. W jakby innym życiu.

 Gołębiewski i okolice Białego Krzyża. Trasa Ustroń - Wisła - Szczyrk.
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates