/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 30 grudnia 2014

Praca nieletnich

Przygotowani na Sylwestra? My mamy w planie wymknięcie się na małe małżeńskie tete-a-tete na baseny termalne, ale o północy domówka z dzieciaczkami, będą ciastka robione przez synka, zimne ognie i... No szampana to ja się nie napiję, ale co tam, latem z truskawkami jest równie smaczny jak w Sylwestrową noc ;-)


Rozpusty, pochwał, doceniania siebie przez siebie i wielu innych duchowych i cielesnych przyjemności na Nowy Rok 2015 :-)




Read more ...

piątek, 26 grudnia 2014

białe święta :-)

A na Podbeskidziu dostaliśmy prezent:


Read more ...

niedziela, 21 grudnia 2014

przedświateczna krzątanina w wersji soft

Zapach ciastek orzechowych przedarł się bezwzględnie z mieszkania babci do nas. Wypada się upomnieć tak bezczelnie o poczęstunek? Zawsze można posłać Józka, ukochany wnuczek wszystko wyłudzi... No i dostaliśmy całą blachę ciastek z orzechów laskowych z ogrodu. Połowa już zjedzona, wstyd i hańba :-) A dziś my pieczemy sernik, gotujemy szynkę. Jutro odbieramy karpie i sumy wyłowione prosto ze stawu, będą się moczyć w zalewie z maślanki, żeby nie było czuć ich mułem. Cały czas w tle, w naszym domu lecą kolędy – od klasyki, po amerykańskie, wesołe piosenki świąteczne. No i światełka. Teraz chyba cieszą najbardziej choinki i ozdoby świąteczne. Z zapachem wypieków miesza się lekka nuta lasu, to nasza sosna kupiona w nadleśnictwie, pachnie i uwodzi. Uwielbiam tę ciepłą świąteczną atmosferę i cieszę się, że nie ciąży na nas przygotowanie całej kolacji Wigilijnej. Możemy w spokoju, przy lekkiej krzątaninie spędzić te dni poprzedzające święta.
 Przed:
 Z prezentów mam tylko jedno życzenie – żebyśmy wszyscy byli zdrowi. Wahałam się czy jutro i pojutrze puszczać Józka do przedszkola, czy nie pielęgnować faktu, że jest zdrowy. Ale kiedyś musi tam iść, był w zeszłym tygodniu, teraz idzie w poniedziałek i wtorek, analogicznie na dwa dni w kolejnym tygodniu. Dla niewtajemniczonych – na 22 i 23 oraz 29, 30, 31 grudnia są listy w przedszkolu, tylko nieliczne dzieci są zapisane i będą na zajęciach. Przykładowo na 5 stycznia na zajęcia nie ma zapisanego ani jednego dziecka. Ten rok to dla nas nowa rzeczywistość, pierwsze decyzje w sprawie przedszkola Józka, a co najważniejsze pierwsze w życiu święta Zosi:-)
Po:

W Wigilie idziemy z moją mamą do teściów, w Boże Narodzenie uroczysty śniadanio-obiad spędzamy u mamy, a w drugi dzień świąt zapraszamy rodzinkę do nas, to nowość – chyba duma nas rozpiera z naszego nowego gniazdka i chcemy się podzielić z bliskimi naszą radością.
Przyznam, że bardzo chętnie spędziłabym święta wraz z Sylwestrem poza domem – albo w ciepełku np. na wyspach Kanaryjskich, albo wśród wysokich gór np. w Popradzie na basenach termalnych. Kwintesencją świąt jest dla mnie bliskość rodziny i celebrowanie. Uwielbiam nasze świąteczne potrawy – moczka i makówka, ryby, kapusta z grzybami, barszcz czerwony z uszkami, sałatka warzywna, w sumie dwanaście pozycji, a do tego rozbudowane zwyczaje, sianko pod obrusem, łuski karpi do portfeli, śpiewanie kolęd. Jednak relaks, nieumęczenie się z przygotowaniami, sprzątaniem przed i po gościach... Bezcenne. Część jedzonka i tradycji można zabrać ze sobą i gdyby tylko była kasa to już jestem spakowana. Podobnie moja mama, mój mąż, dzieciaki.

Z całego serducha, życzę Wam spokojnego i szczęśliwego roku 2015, udanych i radosnych świat w rodzinnej atmosferze i w szerokości geograficznej, która Wam najbardziej odpowiada:-)
Read more ...

piątek, 19 grudnia 2014

Głębokie gardło, głęboki kontekst

Umysł nie toleruje stagnacji, albo się rozwija albo się cofa. Więc jak nazwać czas spędzony w domu, z konwersacją pomiędzy 31-latką, a 1,5 miesięczniakiem? Gdzie adrenalina skacze, kiedy pojawia się choroba. Gdzie planujemy multizadaniowo ale ciągle to samo – pranie, gotowanie, sprzątanie, karmienie, przebieranie kup, spanie, zabawa. Koniec podniet dnia.

Dla mnie „urlop” macierzyński to przeżycie kształtujące charakter. W moim przypadku, chyba pozytywnie, z korpoludka nastawionego na cele, w człowieka. Spokojniejszego, otwartego. Wbrew pozorom, takie podejście czyni z nas bardziej wydajnych pracowników, bo dzięki umiejętnościom interpersonalnym potrafimy dobrze zdefiniować prawdziwe, długoterminowe cele.
Jednak trudno mówić o nabywaniu nowych kompetencji. Znajomość języków obcych się cofa, wypada się z obiegu nowinek businessowych. Dlatego robię co mogę, żeby umysł mi nie zwiotczał.
 Czego się dziś nauczyłam? Skończyłam książkę Laury Lippman Co wiedzą zmarli i znam dzięki niej nowe pojęcie: wypowiedzi osadzone w „głębokim kontekście”. Tak mówi moja Mama, opowiada historię danego wydarzenia poprzez czynniki na nie wpływające, przeciwieństwem jest mój mąż, którego styl nazwałabym „do rzeczy”.
Z Wysokich Obcasów dodatku do gazety Wyborczej, dowiedziałam się o „animal studies” - czyli badaniu relacji między zwierzętami, a człowiekiem. Zwierzęta definiuje się jako istoty żywe, inne niż człowiek, ale też czujące.
Czasami przeraża mnie jak bardzo jestem wytworem swoich czasów. Na szczęście w wersji a priori – interesowałam się bollywoodem, zanim większość osób o nim się dowiedziała, tańczyłam salsę zanim zaczął się światowy boom (dlatego tańczę salsę kubańską, nie LA czy mambo). A teraz czas na ekologię w moim wydaniu. Nie skrajną: nie mówię, nie jedzmy zwierząt, ale mówię nie torturujmy ich (nie kupuję swetrów z agory odkąd wiem, że króliczkom wyrywa się futerko na żywo, zamiast je ścinać przez kilka miesięcy zanim padną z bólu i wyczerpania, wyrywane jest trochę dłuższe niż ścinane). Może dzięki temu, że na czele kościoła Katolickiego stoi papież z imieniem Franciszek (św. Franciszek opiekował się zwierzętami) animal studies nie wzbudzi takiej paniki w kościele jak gender?
A za oknem jesień... W domu mamy już małą sztuczną choineczkę w jadalni, ozdobioną w bańki-wiolonczele i szklane aniołki, czekamy jeszcze na prawdziwą do salonu. Józio będzie już wciągnięty w nasze tradycje – jeździmy po karpie i sumy do stawu, gdzie na miejscu są ogłuszane i patroszone, smaczniejsze, szczęśliwsze i oczywiście droższe, ale lepiej mieć mniej, a dobrej jakości. A do tego naturalna, pachnąca choinka, którą postawimy w salonie z kominkiem w sobotę. To będą nasze pierwsze święta w domu:-)

P.S. Oglądaliśmy film Królowa XXX, o aktorce porno, znanej z Głębokiego Gardła, Lindzie Lovelace, która wycofała się z przemysłu pornograficznego i walczy o prawa kobiet. Film poruszający, smutny, choć znając biografię Lindy spodziewałam się, że będzie bardziej drastyczny.
Read more ...

poniedziałek, 15 grudnia 2014

myślisz tak jak jesz


Czytam właśnie kryminał Laury Lippman Co wiedzą zmarli. Jest nieźle pokręcony, autorka ma fenomenalną zdolność opisywania „myśli” bohaterów, zgodnie z okładką buduje „oniryczny klimat”. Przyznam, że musiałam się przestawić z poprzednich kryminałów, gdzie słowa były lekkie i szybkie jakby ktoś z karabinu nimi strzelał, teraz jest głębia, a żeby konstrukcja powieści miała sens, trzeba się w nią wczytać.
Trafiłam na fragment, w którym dwóch policjantów rozmawiało o spotkaniach klasowych po latach. Jeden sklasyfikował przemiany jakie zachodzą z biegiem lat w ludziach na 3 grupy: 1) ludzie dobrze zakonserwowani, niewiele się zmieniający, po latach poznajesz ich w mgnieniu oka 2) ludzie brzydko się starzejący, puchną, łysieją, wszystko im obwisa 3) dotyczy tylko kobiet, które w szkole były szarymi myszkami, z biegiem lat wyrastają z kompleksów, uczą się jak dbać o siebie, trenują, inwestują w ubrania i kosmetyki. Nie wiem, czy ta klasyfikacja jest prawdą, ale kto z nas nie chciałby być zadbany? A jednak... Tyle szarości na ulicach. I nie mówię o byciu szczupłym, modelki XXL pokazały światu że krągłości potrafią być seksowne. Prawda jednak jest taka, że albo ma się dużo samozaparcia i pomysłowość albo ma się dużo kasy, żeby dobrze wyglądać. Nie musi się drogo jeść żeby było zdrowo, jednak przygotowanie potraw staje się bardziej czasochłonne jeżeli chcemy mieć coś smacznego, a nie stać nas na wykwintne produkty. Nie trzeba chodzić systematycznie do SPA, żeby mieć piękną cerę, jednak robienie różnych pult na maseczki w domu, nie jest przyjemne i wymaga systematyczności. Nie trzeba mieć karnetu w siłowni i na basenie, żeby być wysportowanym i jędrnym, ale ćwiczenie w domu oznacza dużo samodyscypliny. Nie trzeba ubierać się w drogich butikach, żeby mieć swój styl i umieć dobrać ciuszki, jednak trzeba się na tym znać i umieć rozróżnić to w czym się dobrze wygląda od tego jak chciałoby się w swojej wyobraźni wyglądać.

źródło: http://www.empik.com/zamien-chemie-na-jedzenie-bator-julita,p1079210550,ksiazka-p



Miałam w swoim życiu taki etap, że cały mój dzień był rozpisanym grafikiem. Pobudka codziennie o 7:00, potem 50 przysiadów i ćwiczenia rozciągające, zajęcia w szkole, zajęcia po szkole, basen, 500 brzuszków przed pójściem spać, 100 pociągnięć szczotką po włosach, masaż twarzy w czasie nakładania kremu... Dużo takich punktów do codziennego grafiku trzeba byłoby wpisać. Nazwijmy to uzależnieniem od terminarza. No i się wypaliłam. Po trzech latach takiego życia zniechęciłam się do samodyscypliny. Postawiłam na głos serca, na to żeby znaleźć swoją drogę, być w jednym dobrą, a nie we wszystkim, wybrałam odrobinę spontaniczności. To pozytywny aspekt, uwolnienie siebie, jednak jest też negatywna strona. Teraz do ćwiczenia potrzebuję klubu fitness, bo inaczej mogę zapomnieć o systematyczności.
Co do jedzenia to wybrałam drogę pośrodku. Ani ja ani maż nie lubimy „tracić czasu w kuchni”, czasami zdarza nam się zjeść paluszki rybne, czy zupę z mrożonymi wcześniej warzywami. Jednak kupując patrze na numerki – nie kupię jajek z numerem zaczynającym się od 3 czy owoców z numerem 8*, czytam etykietki i jak mam wybór, wybieram naturalne i zdrowsze produkty. Chyba sporo ludzi tak postępuje, ma już świadomość konsekwencji jakie niesie za sobą dobór jedzenia, jednocześnie w pędzie życia kombinujemy jak je sobie ułatwić.
Pomiędzy kryminałami przeczytałam książkę Julity Bator Zamień chemię na jedzenie, moje uczucia mieszają się między podziwem, a myśleniem o tym, że nie przepadam za ortodoksją. Pomyślcie jak ciężko zrobić przyjęcia na którym masz gości unikających wszystkiego co chemiczne, sztuczne w jedzeniu:-) Jednocześnie wiem, że grupa ludzi jedzących zdrowo rośnie, Beata Pawlikowska jest jedną z propagatorek takiego podejścia. I cieszę się bardzo. Dzięki zasadzie popyt czyni podaż, zdrowe produkty będą coraz powszechniejsze i coraz łatwiej dostępne.
Ciekawostka, zjawisko poboczne, zaobserwowane przy okazji wielu rozmów o szkodliwości aspartamu w gumach do żucia, sposobie przyrządzania kurczaków w McDonald's, czy np. filmie PETA w którym Palmela Anderson pokazuje jak kurczaki do KFC są skubane „na żywca” z wyrywaniem łapek w... USA (nie produkowane w fabrykach, naturalne to często też etyczne jedzenie). Ludzie wpadają w paranoję spiskowych teorii, dezinformacji, od propagandy koncernów po prywatę pod szyldem ekologów. Wszyscy nas oszukują w imię mamony, a my nie wiemy jak jest naprawdę i komu uwierzyć. I to nie będzie moja pierwsza taka konkluzja: chyba zawsze najlepiej kierować się zdrowym rozsądkiem i wybrać złoty środek.
A ja prywatnie dodałabym do tego „I nie czyń bliźniemu swemu – w tym braciom mniejszym – co Tobie nie miłe”.

*Kody PLU (można je zobaczyć np na pomarańczach):
Produkty ekologiczne mają 5-cyfrowy numer PLU, który zaczyna się numerem 9.
Konwencjonalne produkty mają 4-cyfrowy numer PLU, od numeru 4 rozpoczynający się.
Genetycznie zmodyfikowane (GMO) produkty posiadają 5-cyfrowy numer PLU, który zaczyna się numerem 8.

Przykazanie na drogę:


Nigdy nie kupuj orzeszków na wagę i innych produktów tego typu, wg badań są tam fekalia, pleśń, kurz w drastycznych ilościach.
Read more ...

wtorek, 9 grudnia 2014

matka w kiblu

Idę sobie sikać. Nic nadzwyczajnego, czynność zgoła powszechna i pospolita. Faktu tego nie zmienia przyjęcie mikołajkowe z przebranym gościem za niemrawego i bez polotu zacnego białobrodego, które toczyło się za drzwiami toalety. Oddaję się więc, spokojnie czynnościom fizjologicznym, kiedy słyszę płacz. Za drzwiami jest cała gromadka dzieci, od razu myślę „Boże tylko nie moje dziecko”, ale wyczulone ucho matki nie da się oszukać. Moje i kropka.
W pośpiechu ubieram się, myję ręce i wybiegam. Mąż mój trzyma paczkę pierogów z fetą i serem na głowie Józka, kiedy na sekundę ją odrywa, widzę synka z całą twarzą we krwi. Rok szybciej umrę jak nic, po tym widoku.
Czy jest na sali lekarz? Nie, ale fachowe oko ciotki pielęgniarki zdiagnozowało: będzie szycie, jedźcie na pogotowie. A wszystko po spotkaniu z żeliwnym kaloryferem, takiej starej daty z żeberkami.
Zosia została u dziadków, a my popędziliśmy z pierworodnym do szpitala pediatrycznego, do izby przyjęć. Nie polecam takiego patentu na spędzanie świąt. Cztery szwy. W piątek wizyta kontrolna – Zośka zaczyna samodzielne życie bez mamy, bo nie chcę niemowlaka ciągnąc do szpitala i idę sama z Józkiem. Moja Mama zaczyna opiekę nad sztuką nr 2 (obie chyba się na to cieszą, bo Zośka na słowo „babcia” uśmiecha się jakby miała odlot, a babcia mości gniazdko).
I teraz pytanie konkursowe: jak przekonać prawie trzylatka (= wulkan energii) do „odpoczywania, polegiwania, nie biegania i spokoju”, bo takie dostał zalecenie???

Tekst Roku 2014
Read more ...

czwartek, 4 grudnia 2014

Nowy rozdział, z noworodka w niemowlaka

Wraz z pierwszy dniem ostatniego miesiąca roku mężczyźni opuścili przystań. Wyruszyli spełniać swoje obowiązki, a kobiety pozostały w domu. Innymi słowy Józek wrócił do przedszkola, a mój mąż po miesiącu spędzonym z nami, do pracy. Nastały rządy bab. Od razu przeniosłyśmy się do pokoju przy tarasie, który docelowo będzie jadalnią, ale na razie nie stać nas na duży, wymarzony stół. Wolną przestrzeń zagospodarowałyśmy wygodnym fotelem, piłką do treningów (która służy za siedzisko bujane do uspakajania niemowląt) oraz stolikiem i łóżeczkiem Zosi. Jest tu dużo światła i widok na nasz mały stawik w ogrodzie. Bardzo kojące miejsce. Czasami swoje terytorium zakłócamy tylko babskim serialem, Men in Trees (liczyłam na coś w stylu Przystanek Alaska, ale niestety idzie bardziej w kierunku romansu, w każdym razie akcja toczy się na Alasce, więc piękne widoki i specyficzne, lokalne klimaty są zapewnione).

 Nasza lodówka, wspomnienie wakacji 2014 - Warszawa, Lublin, Bułgaria, zachodnie wybrzeże Bałtyku... Tak, dalej mnie nosi na wakacje!

A skoro oglądam serial po angielsku, staram się troszkę czytać po włosku, żeby nie stracić całkowicie kontaktu z językiem obcym. I tym sposobem trafiłam na stronę Corriere della Sera, a na niej na blog „27 godzina”. To dla mnie taki odpowiednik Wysokich Obcasów przy gazecie Wyborczej. Porusza tematy psychospołeczne, nowoczesna, dedykowana dla kobiet i mądrych mężczyzn, którzy nawet jak mają inną opinię lubią wiedzieć co się dzieje. 27 godzina bo doba jest za krótka, jeżeli chce się utrzymać równowagę między pracą, domem, a sobą samym.
W jednym z artykułów, które ostatnio przeczytałam trafiłam na blog, którego nazwę ja bym przetłumaczyła jakokiedyś była wódka”. Autorka opisuje w tym blogu siebie jako tę kochającą złą matkę. Otwarcie mówi o potrzebie istnienia jako ja-kobieta, a nie tylko ja-matka. Taka postawa robi się coraz silniejszym trendem. Jednak to tylko poboczny nurt, ciągle dominuje wizja, a właściwie ideologia miłości macierzyńskiej ponad wszystko (co w praktyce nie oznacza koniecznie, że takie matki więcej czasu spędzają z dziećmi, czy bardziej je kochają, a jedynie pewną opresyjność w zachowaniach i gloryfikowanie w opowieściach statusu matki, może ze strachu, że tak jak prace domowe ta funkcja też nie będzie doceniona).     

Nie dziwi mnie więc burza jaka rozpętała się po audycji w radiowej Trójce Matka Polka Frministka o małżeństwie, które zdecydowało, że to tata zajmie się dzieckiem po urodzeniu, a mama wróci do pracy trzy dni po porodzie. Ja bym takiej decyzji nie podjęła, ale jesteśmy różne, a dobra opieka i więź z dzieckiem to pochodna razem spędzonego czasu, wspólnych wspomnień, dobrego poznania się z maluszkiem, a nie skutek porodu. Dzięki temu taką samą silną więź może mieć tata z dzieckiem, czy rodzice adopcyjni. Kochać, szanować i być ze sobą to recepta na dobry związek z małym czy dużym człowiekiem.


Obrazek na dziś 

P.S. Baliśmy się, że Józek po miesiącu spędzonym z dwojgiem rodziców bez prezerwy w domu, za Chiny Ludowe nie będzie chciał do przedszkola wrócić, a ten zrobił nam awanturę w pierwszy dzień, że go za wcześnie odebraliśmy bo tak się dobrze bawił i nie mógł się doczekać powrotu do przedszkola. Teraz trzymajcie kciuki, żeby choć dwa tygodnie wytrzymał zdrowy bo jutro ma Mikołajki w przedszkolu, w sobotę czeka go duża impreza rodzinna z wujkiem przebranym za Mikołaja, a za tydzień idzie do Teatru Lalek Banialuka na przedstawienie.
Read more ...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Andrzejki 2014, po naszemu

  Wszystko jest dla ludzi, jednak wszystko z umiarem. Co do słodyczy, alkoholu, zakupów, sprzątania, pobudzania adrenaliny, co do prawie wszystkiego mam ten umiar. Jest jednak 1 wyjątek - jeden ze słodyczy, czekolada. Moja słabość. Nie każda, dobrej jakości czekolada, mogłabym chyba zjeść każdą ilość bez poczucia zamulenia, czy przesytu. I tylko odrobina rozsądku i honoru przed tym mnie powstrzymuje. Czekolada to mój najlepszy sposób na walkę ze stresem, lub na świętowanie czegoś. Szybko, tanio, zawsze na miejscu (a później zawsze z nami w bioderkach...). Jak zwykły wieczór chcę uprzyjemnić, otwieramy sobie czekoladę Lindt lub dużą Milkę, najchętniej z całymi laskowymi orzechami. Latem jest tyle atrakcji, ruchu, a do tego soczyste owoce, smaczne sałatki i wystarczająca ilość witaminy D ze słońca, nie ma takiej chcicy na czekoladę, ale jesienią czy zimą... Dlatego teraz, kiedy karmię Zosię i nie odchudzam się, teraz kiedy siedzę w domu i co chwilę coś kusi podjeść, teraz gdy małe wysysa ze mnie wszystko i mam wilczy apetyt, teraz... nie jem czekolady:-) Już miesiąc bez nałogu
   No ale nie miało być o czekoladzie, a o Andrzejkach. O tym, że ze smutkiem myślałam, że będzie to dzień jak co dzień i jak miło było się tym razem pomylić. 
 Odkąd skończyły się czasy studenckie, kiedy każdy pretekst do imprezy musiał być wykorzystany, wcale nie obchodziłam co roku tego święta, ale wtedy tak wiele się działo, częste spotkania ze znajomymi, randki, wycieczki... Nie miało znaczenia, że kolejna okazja mnie omija. Jednak odkąd są dzieciaki i zrezygnowaliśmy z mężem np. z kursu salsy, a przez remont domu znacznie ograniczyliśmy spotkania towarzyskie, odczuwam lekki niepokój i nostalgię, kiedy w takie okazje nic się u nas nie dzieje. Moje przemyślenia podsyca to jak fantastycznie żyje moja Mama, przykładowo w tym miesiącu poza stałymi wypadami we wszystkie czwartki z koleżankami do knajpki, we wszystkie niedziele po kościele z paczką znajomych z młodości na kawę do jednego z nich, była też w kinie na filmie Bogowie, w BCK na operetce, odwiedziła ją znajoma z Włoch, a do tego z okazji Andrzejek bawi się w hotelu Gołębiowski w Wiśle; zdecydowanie to ja bardziej niż ona żyję jak stary piernik.
   Jednak mąż wyciągnął nas na małą wycieczkę na Przegibek, gdzie na samym szczycie było biało, a widok niesamowity na oszronione szczyty gór otaczające to malownicze miejsce, wieczorem zjedliśmy uroczystą obiadokolację, a potem zabezpieczeni sporą ilością zdrowych przekąsek (bakalie, orzechy, słonecznik oraz pitne jogurty) oglądaliśmy filmy (m.in. Wilk z WallStreet). Ba! Wieczorem nawet laliśmy wróżbę z wosku dla Józka (ewidentnie wyszła mu wymarzona kolejka z torami). Wisienką zwieńczającą te drobne przyjemności było urozmaicenie mojego codziennego rytuału kąpieli (30 min tylko dla mnie, wyrwania się z Pamperoswa) pianką i świecami. 
 
Przegibek, niedziela 30 listopada, Andrzejki. Uroczo.

   A poza tym odwiedziła nas znajoma, taki promyczek światła, fotograf, tancerka, wulkan energii, troszkę wbrew temu, że cierpi na bardzo ciężką chorobę i systematycznie ląduje w szpitalu. Koleżanka wpadła na kawę i porobić trochę zdjęć naszej rodzinie. Później sobie przypomniałam, że to nie pierwsze nasze Andrzejki z sesją zdjęciową. Dwa lata temu, z ośmiomiesięcznym Józkiem planowaliśmy Andrzejki u nas w domu z moją sis, ale jej córa się pochorowała i nie dotarli do nas (Andrzejki 2012). Po tym spotkaniu miała być świąteczna sesja zdjęciowa dzieciaków. Sesja się odbyła ale zamiast dzieciaków z rodu Paprotnych był Józek z rodzicami na zdjęciach. Natomiast rok temu w czasie Andrzejek byłam na szkoleniu w hotelu Olympic w Ustroniu, moje pierwsze zetknięcie z NLP w businessie (Andrzejki 2013).
  Swoją drogą takie profesjonalne sesje zdjęciowe to teraz bardzo popularne zjawisko. Świat narcyzów, selfie i promowania się na portalach społecznościowych. Nie jestem  fanką takich sesji, to są piękne zdjęcia jednak pozbawione emocji, wspomnień, magii chwili. Jednak mamy to szczęście, że wśród znajomych są fotografowie, którzy bardzo chętnie dają się wykorzystać, ba sami się oferują :-)

Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates