/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

piątek, 18 kwietnia 2014

Święta, święta, święta :-)

Wielki Piątek to dla mnie trzy wyjazdowe wspomnienia. Pierwsze to pobyt ze znajomymi z kursu Esperanto w Niemczech, w górach Harzu, drugie to niesamowita Wielkanoc w Rzymie, a trzecie to Wielki Piątek w czasie lotu do Stanów Zjednoczonych holenderskimi liniami lotniczymi. Zlaicyzowani Holendrzy nie wpadli na to, że w tym dniu prawie wszyscy pasażerowie wybiorą wegetariański danie i dla połowy pasażerów go zabrakło. Ach zrobiłoby się coś szalonego...
 easter2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Plany mamy bardzo tradycyjne: jutro jak się obudzimy (ok 9:00) zrobimy na śniadanko pancakes i ugotujemy jajka w łupinkach z cebuli i zapakujemy koszyczek Wielkanocny. Nasz koszyczek to miniaturka – symbole potraw i jajka do podzielenia się w niedzielę przy życzeniach, strasznie mi się nie podoba jak ktoś z siatami na zakupy do kościoła chodzi (patrz moja ciocia). Po święceniu moja mama i moja mama Chrzestna z Niemiec (od tygodnia mieszka u mojej mamy) wpadają do na na kawę. Po południu, po święceniu na które wybieramy kościół, gdzie cała akcja toczy się na świeżym powietrzu, kończymy etap umartwiania się i postu.
Jak pogoda dopisze w sobotę wieczorem pojedziemy do Ochodzitej, wejdziemy na szczyt i zrobimy sobie piknik przy zachodzie słońca (już dwa razy nam się to udało)
W niedzielę rano jemy na szybko babkę z mlekiem, potem biegniemy na mszę świętą, żeby tak przed 11 zacząć jeść tradycyjne Wielkanocne śniadanie, z żurkiem i mnóstwem nowalijek. Moja Mama przepięknie zdobi stół. Potem jak pogoda dopisze spacerek, a tak na 16 pojedziemy do teściów, którzy nie mają specjalnie rozbudowanej tradycji wielkanocnej (przed obiadem łamią się poświęconym jajkiem i składają życzenia).
W poniedziałek planujemy wybrać się do dziadków męża w odwiedziny, a wieczorem może uda się wyskoczyć na koncert :-)
Wesołych świąt wszystkim :-)
Read more ...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Naleśniki razowe w Lublinie

Pola, lasy, bociany, sarny, jeziorka z przyczepami kempingowymi. Sielanka za oknem. Całkiem przyjemna jest trasa pociągiem do Lublina, zwłaszcza te odcinki między miastami. Może przy okazji lipcowego zjazdu, jak będzie piękna pogoda wysiądę stację wcześniej w uzdrowisku Nałęczów, żeby pozwiedzać? Taki paradoks: my w domu pijamy najczęściej Nałęczowiankę, a moi trenerzy z Lublina... Ustroniankę (Ustroń jest koło mojego rodzinnego miasta).
Tym razem poznawaliśmy na zjeździe poziomy logiczne Diltsa, które już kiedyś Wam przedstawiałam i w ich kontekście pracowaliśmy. To był dość luźny zjazd – dużo okazji do rozmów, bo zajmowaliśmy się konfliktem wewnętrznym i zewnętrznym, co w ogromnym skrócie sprowadza się do tego, żeby nie mówić o tym co która ze stron (czy głosów w głowie) chce, ale po co się tego chce, bo dzięki temu można dojść do porozumienia.
Jedzonko też było. Z hitów: na rynku w Lublinie jest naleśnikarnia Zadora, tania, barowa, ale jaka pychotka! Ja, nieświadomy życia laik, nie miałam pojęcia z ilu rodzai mąki można robić naleśniki!

Read more ...

sobota, 5 kwietnia 2014

coś tam znowu z deptakiem w tle :-)

U nas to tak ostatnio lekko, przyjemnie i wiosennie. Józek skończył dwa latka, więc zrobiliśmy sobie wszyscy dzień dziecka w jego urodzinki. Pojechaliśmy na karmienie żubrów do parku w Pszczynie, a potem (bo to „blisko i po drodze”, czyli dokładnie w drugą stronę od naszego miejsca zamieszkania) wpadliśmy do naszej ulubionej naleśnikarni w Ustroniu. Tam na deptaku sezon rozpoczęty pełną parą – pełno turystów, starsze parki, małe dzieci, pachnie wszędzie goframi, kolejki po lody wylewające się z kawiarni aż na chodniki. Jest tam taka mała kawiarenka ze zdrową żywnością, gdzie my i kuracjusze przychodzimy na świeże soki z warzyw, mój hit to marchewka z selerem.

Jak już jesteśmy przy rozkoszach podniebienia to byliśmy jeszcze w kolejnym lokalu reklamującym się metamorfozą Magdy Gessler - Casa di fulvio maria Komorowice. Nazwa koszmarek, nie jest ze mnie lokalna patriotka ale te słowa mają polskie odpowiedniki, nikt nie ma obowiązku uczyć się włoskiego (jak ja).
Fakt faktem, że dla rodowitego mieszkańca Bel Paese (piękny kraj jak Włoski mówią o Włoszech), brzydki lokal i jedzenie z najwyższej półki to klasyka. Tu sam lokal jest przyzwoity ale budynek, toalety, a w szczególności drzwi wejściowe są ohydne. Jedzenie całkiem dobre ale mikro porcje. Ja jadłam dorsza grillowanego z oliwą i ziemniaczkami, a mąż mój najpierw ravioli z krewetkami, a potem – z głodu – spaghetti z ikrą z krewetek, na przystawkę wzięliśmy bruschette, tyle tylko, że podano nam ją równocześnie z drugim daniem. Na stole brak przypraw, brak jakiś przekąsek oferowanych przez lokal. Ciekawa jestem na ile to miejsce ma szanse utrzymania się, kiedy minie „reklama gesslerki”, bo w okolicy jest inny lokal, w którym to, że 50% klientów to rodowici Włosi mieszkający w Bielsku, samo przez siebie świadczy o jego jakości... A w sumie to takie typowo włoskie lokale są sztuk 3 i 0,5 (to pół dla Trattoria da Tadeusz, gdzie jest dwóch kucharzy i pół karty polskiej, a pół włoskiej, to również twór Pani Gessler).
Z codzienności: zmieniłam samochód na 11-latka Seata Ibizę, kolor błękitny polar. Dalej szukamy kuchni – trafiliśmy do kolejnego stolarza. Zrobił na nas fajne wrażenie, ale dopiero po Wielkanocy przyjdzie zabrać wymiar i wtedy okaże się, czy się podejmie wykonania nam kuchni. Niby już finisz naszego remontu (przed wprowadzeniem się musimy jeszcze zrobić łazienkę i kuchnię) ale rozwleka się niemiłosiernie.
Day by day, czas płynie :-) A ja jeszcze Wam nie opowiedziałam o ostatnim zjeździe w Katowicach, ale to już nie w tym wpisie.
 Zdjęcia z Pszczyny
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates