/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 24 kwietnia 2016

Codzienna rutyna po powrocie do pracy



Kiedyś opowiadałam Wam jak wygląda mój typowy dzień od poniedziałku do piątku, kiedy byłam na urlopie rodzicielskim. Pora na „typowy dzień” pracującej mamy dwójki dzieci.

Plan dnia:

5:30 dzwoni pierwszy budzik, daję sobie kwadrans na drzemkę i wstaję przy drugim 5:45 (czasami biorę poranny prysznic, wtedy wstaję 5:30, bo o 5:45 codziennie rano mój mąż bierze prysznic, ja wolę wieczorną kąpiel, zwłaszcza zimą). Ubieram się i idę obudzić synka, pilnuję, żeby się ubrał, idziemy razem zrobić poranną toaletę, a potem przejmuje go tata, daje mu śniadanko, a ja mam czas na uczesanie się i lekki make up.

7:00 – 15:00 praca, uwielbiam swoją pracę. Każdy dzień jest inny, jest mocno twórcza, kreatywna i rozwojowa. Jasne, że bywają  stresy i frustrację, ale należę do szczęściarzy, którzy robią to co lubią. Zajmuję się rozwojem ludzi (i siebie przy okazji).
Do pracy czasami jedziemy razem (mąż, synek 4-latka, ja), a jeżeli nie, to mąż zawozi synka do przedszkola i on go też odbiera. Zosia (1,5 roku) w tym czasie trafia do mojej Mamy. 


 Koleżanki przywiozły z delegacji do Nowego Yorku moje ulubione amerykańskie słodycze - czekoladki z nadzieniem z masła orzechowego. Nie mogę przeboleć, że mms-ów w tym smaku, nie ma u nas.

16:00 zwykle to ja robię obiad (chyba, że muszę zostać dłużej w pracy, co raz w tygodniu wypada), jemy razem, potem chłopaki sprzątają. Bawimy się, czytamy, a jak jest pogoda przyzwoita to zawsze idziemy na spacer. Te spacery to dla mnie niesamowita przyjemność. I dzieci, i my je uwielbiamy. Od razu się resetuje. Kocham ten rodzinny czas.

 Jedno z częstszych miejsc naszego spaceru, lotnisko rekreacyjne.

Około 19:00 lekcja włoskiego/angielskiego lub siłownia (pilates / joga / abs). Wygląda ten plan super fit, ale niestety ja tak nie wyglądam, raz, że mam słabość do słodkości, a dwa, że bardzo często opuszczam zajęcia np. kiedy wycieczka nam się wydłuży popołudniowa, albo kiedy dzieci są przeziębione, czy ja gorzej się czuję. Tak uczciwie to co drugi raz chodzę na zajęcia i rczej jestem z tych, którym bliżej do slim niż fit. Tylko w piątki nie mam żadnych zajęć popołudniowych, nawet nie wiecie jaki to luz i jak cieszy to, że można od razu przebrać się w dres i papcie, a może nawet zaszaleć i napić lampki wina, bo nigdzie nie będę musiała jechać.

 Moja siłownia, prawda, że w pięknej okolicy mieszkamy?

Po 20:00 zaczyna się wieczorna rutyna. Na dobrą sprawę to nienawidzę tej całej listy rzeczy, które przy małych dzieciach są do załatwienia przed pójściem spać (no może poza czytaniem z synkiem, ale to tylko pod warunkiem, że Zosia już śpi, bo jeżeli mu czytam, kiedy ona jest przy nas, to wyrywa książkę, chce sama obracać strony i zamienia się to w koszmar). Dzieci jedzą kolację, potem piją tran (właśnie kończymy butelkę, od maja do sierpnia będzie przerwa, a potem znowu, co wieczór), myją zęby, modlą się, potem Zosia pije butle z mlekiem i zasypia, a Józkowi czytam lub opowiadam bajkę, zanim zaśnie. Kiedy dzieci śpią szykuję jedzenie na następny dzień do pracy dla siebie, potem przygotowuje ubrania, czasami rozwieszam pranie lub ogarniamy z mężem dom.


 Lunch do pracy

21:30 idę się myć, w proporcji 3-4 kąpiel vs prysznic. Uwielbiam siedzieć w wannie z książką. I tyle, koniec dnia. Brakuje mi czasu sam na sam ze sobą. Taki czas w nadmiarze niszczy, nadmierna analiza, nadmierny egocentryzm, ale raz na czas, kiedy cały dzień się jest w otoczeniu ludzi, marzy mi się. W piątki i czasami w soboty, oglądamy z mężem jakiś film, po położeniu dzieci spać. Kiedy skończy się obsługa, służba ma czas dla siebie :-)
Read more ...

sobota, 23 kwietnia 2016

Wszędzie pełno nas (tylko nie w domu)

Mój drogi pamiętniku, nie mam dla Ciebie czasu;-)

Słońce nas wyciąga z czeluści domu z wifi. Tu basen w Gołębiewskim z dzieciakami, tu szkoła dla psów, urodzinowe sushi, seria wypadów do kina (w różnych konfiguracjach dorośli/dzieci, sami dorośli), nowe szkolenie z pracy, weekend w Ustroniu, co-popołudniowy-spacer na pobliskim lotnisku rekreacyjnym. Wyszło słonko i my wychodzimy, a wieczorem wolę dobrą książkę i kąpiel niż po całym dniu w pracy spędzonym przed monitorem, załączać komputer. Przesadzam – w pracy mam sporo spotkań i na szczęście nie siedzę w jednym miejscu cały czas, ale jednak ekran laptopa towarzyszy mi przez większość dnia.

Będzie w telegraficznym skrócie, coś o czym pewnie powinny powstać osobne, systematyczne posty:

Ponieważ mszę na roczek mojej córki zaplanowałam na maj (tak, dobrze liczycie, to będzie 1,5-roczkowa msza), urodzinki moje spędziliśmy na samych przyjemnościach, można powiedzieć, że na takiej tradycyjnej randce tylko, że z mężem. Wybrałam sobie japońską restaurację i film o Batmanie. Tak, tak, nieprzepadam za tego typu filmami, ale do Batmana mamy w domu słabość, ja i synek.


Posadziłam 5 kęp piwonii między różami, a mąż po wycince 9 starych sosen (w sumie to 12, bo rok temu już wycinaliśmy trzy, jakaś choroba je zaatakowała), posadził na ich miejsce rząd metrowych tui. Zaczęliśmy też już sezon "tarasowania" i jedzenia posiłków w ogrodzie.
 Pustka bez drzew. Jak zwykle zapomniałam zrobić zdjecie "przed".

 Mieszkaniec naszego ogrodu, bażant i dwie płoche kurki.

Nasza labradorka w szkole psów zachowuje się jak szwajcarski pies policjanta, grzeczniej nie można. Obstawiamy, że boi się, że w tym dziwnym, obcym miejscu ją zostawimy. Ma 6 lat, nie wiem czy coś jej te lekcje dadzą, ale przynajmniej teraz między zajęciami, zachowuje się jak nie ten pies. Taka ułożona, opanowana, prawie mądra ;-)


Na basenie w hotelu Gołębiewski w Wiśle było genialnie. 30 minut spędziliśmy razem, 20 minut mama z dziećmi (tatuś w saunie) i 20 minut tatuś z dziećmi (a ja w jacuzzi). Moje małe rybki. Najlepsza była Zosia. Zachwycona miejscem, wodą, grzeczniutka, aż do momentu kiedy wyszliśmy, ubraliśmy się, ona zjadła, napiła się i… Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, rzuciła się między nogami (wyobraźcie sobie, córa 1,5 roku i szaleńczy bieg slalomem, miedzy nogami dorosłych), żeby wrócić do wody. Na szczęście, ku jej rozpaczy, dopadłam ją ;-)


Ustroń. Zdjęć z basenów w Wiśle nigdy nie będzie, nie chce mi się pilnować aparatu. A weekend w Ustroniu nie doczekał się opisu, więc niech zdjęcia i tłumhy w kolejkach po lody, same za siebie opiszą, jak już jest wakacyjnie.

Wiosna, wiosna, wiosna ach to Ty… A za kwadrans będziecie mogli nas spotkać pod Dębowcem w Beskidach.
Lotnisko rekreacyjne w Bielsku. Ulubione miejsce dzieciaków, bo dużo się dzieje - spadochrony, szybowce, samoloty, helikoptery, a po drugiej stronie ulicy ranczo: konie, kucyki, strusie, wielbłądy, zebry itp. itd. Synek robi kilometry, całą trasę przebiegajac, a jak już padnie, siada na wózku Zosi i odpoczywa.

Read more ...

piątek, 1 kwietnia 2016

Wielkanoc




Ze świętami to u mnie jest proces bardzo świadomy. Zamiast postawy biernej i szeregu rozczarowań spowodowanych nią, przyjmuję postawę proaktywną i nastawiam się. Minimalizuję to co niemiłe: sprzątamy z wyprzedzeniem, wszystko rozkładamy w czasie, jeżeli jesteśmy w gości to nie dublujemy jedzenia, tylko takie minimum, żeby też miło było coś w domku dzióbnąć i żeby pachniało, a ozdoby rozkładam już na Niedzielę Palmową, więc od Wielkiego Piątku mamy czas na rodzinne malowanie jajek, modlitwę, pobycie ze sobą i najwyżej kończymy robić sałatkę warzywną.

W Wielką Sobotę idziemy poświęcić koszyczek i później już zaczynamy świętować, od [a to niespodzianka] wycieczki. Tym razem pojechaliśmy zobaczyć miejsce widomo, Kozubnik, gdzie w PRL mieścił się spektakularny kompleks hoteli, potem miejsce to zostało totalnie zdewastowane i było wykorzystywane do paintballa, a teraz znalazł się inwestor i ruszył remont. Między wzgórzami, blisko jeziora Żywieckiego, bardzo się cieszę, że to miejsce odżyje.

Widok na dolinę Porąbka-Kozubnik

W niedzielę po mszy, wraz z gośćmi z Niemiec spotkaliśmy się u mojej Mamy. Uwielbiam naszą tradycję Wielkanocną. W odróżnieniu do domu np. moich teściów, gdzie jedynym wyróżnikiem Wielkanocy od niedzielnego rodzinnego obiadu, jest dzielenie się święconym jajkiem, tradycja jest wyjątkowa dla tego dnia. Tym razem pogoda dopisała, więc w zgodzie ze zwyczajem zajączek pochował drobne prezenty w ogrodzie i dzieci musiały je znaleźć. Ogród spory, a prezentów multum (np. od nas każdy tradycyjnie dostaje po nowej szczoteczce do zębów, w sumie 9 pakunków było tylko od nas). Jemy późne śniadanie (przed mszą św. tylko kawałek babki piaskowej), najpierw dzielimy się święconym jakiem, potem jemy żurek, którego składowe to szynka i jajka z koszyczka, a następnie jemy sałatki, nowalijki, wędliny, sery. Stół wygląda jak wielobarwna mozaika z kwiatów i przekąsek.
 Po jedzeniu, na lepsze trawienie i by skorzystać z pierwszych dni prawdziwej wiosny, pojechaliśmy na spacer do Jaworza Nałęże, a potem na kolację do teściów.
Widok na Zosię w Nałężu

A w poniedziałek było szaleństwo z polewaniem i wycieczka na Śląsk do rodziny. Wszystko za szybko się skończyło.



A we wtorek, w pracy "resztki" po świętach na złagodzenie końca świąt;-)

Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates