/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 27 sierpnia 2016

Kto chce więcej krwi, kotów i kryminałów? (sory, kota nie było)


Cóż tu dużo mówić, żal dupsko ściska, przegrałam z kretesem z opowiadaniem Po burzy (i całą resztą). Olać porównania i kto ma ochotę na próbkę tego jak piszę, poniżej mój pomysł na opowiadanie konkursowe Szkoły Letnich Zabójców, gdzie kryterium była długość oraz to, że Klarę zabił Zbigniew (a może jednak nie?)...


Jeżeli Ci się spodoba – polub Emilię i ten post na FB! (tu)



Droga Powrotna, autor Emilia Paprotna
Zapaliła kolejnego papierosa. Bawiąc się nim, delikatnie strzepywała popiół. Gdyby ktoś stanął blisko niej, usłyszałby pytanie: „Jak Iza stała się Kasią?”. Wypowiadała je niczym mantrę, równomiernie, systematycznie, pozornie bez emocji, raz po raz, nie licząc że cokolwiek się zmieni. Choć może powinna zapytać dlaczego Kasia zapomniała o Izie?
Ale dziś Iza wróciła, jak fala uderzeniowa i nie chciała ponownie się ukryć w podświadomości, zalewając goryczą żołądek i umysł.
Dzień zaczął się tak pięknie. Bestwina, mała miejscowość na Podbeskidziu, z dominacją rdzennych mieszkańców nad przyjezdnymi. Rdzenni przyglądali się podejrzliwie napływowym, takim jak Kasia. Mieszkała tu już prawie 14 lat, ale dalej była obca i nie sądziła, żeby się to miało zmienić. Kiedyś nawet zastanawiali się z sąsiadami, czy można umownie wyznaczyć jakiś rok, przed którym osiedlonych tu mieszkańców traktowano jako swoich, a po którym jako obcych. Doszli do wniosku, że trzeba szukać z dwa pokolenia wstecz.
Pozwoliła wspomnieniom tamtej rozmowy wrócić, kiedy czekała na tarasie aż zaparzy się kawa w ekspresie. Zapowiadał się gorący, letni dzień. Koniki polne odgrywały symfonie w otaczającej dom z przodu i z tyłu łące. Zauważyła, że „sąsiedzi z góry” zaczęli cosobotni rytuał sprzątania. Starsze, miłe małżeństwo Kozłowskich, oboje z pasją, Agnieszka mając 65 lat trenowała jogę, a jej starszy o cztery lata mąż Zbigniew był dalej aktywny zawodowo, a na dodatek pasjonował się fotografią miejską. Miło mieć takich sąsiadów. Domki z typowej deweloperki ułożone były jak klocki wzdłuż uliczki przecinającej wzgórze na pół. Różniły się tylko wykończeniem. Wszystkie dopieszczone, wypielęgnowane, zadbane, z niechlubnym wyjątkiem – dom pierwszy, rogowy. Ponieważ znajdował się koło ruchliwej drogi, dopiero niedawno udało się go sprzedać. Wszyscy sąsiedzi doskonale się integrowali, narzekając na nieskoszoną trawę, czy brak kwiatów. Kasia czuła, że to od niej oczekują interwencji, gdyż to jej działka była druga i przylegała do domku rogowego. Pomyślała, że się tym zajmie jak wszystkim, ale nie dziś.
Właśnie wstawała z krzesła tarasowego, żeby nalać sobie kawy i przygotować śniadanie dla jeszcze śpiącego męża, kiedy usłyszała podjeżdżający samochód. Gdyby, tak jak w każdy weekend od razu zajęła się przygotowaniem śniadania dla męża, nie zauważyłaby samochodu, który podjechał pod dom „sąsiadów z dołu”. Dom na prowincji, czy przeciętny, dostawczy Citroen zupełnie do niego nie pasował. A jednak, była pewna, że to Igor. Tę charakterystyczną twarz z kwadratowym podbródkiem poznałaby wszędzie. Po ponad czternastu latach lizania ran, nic we wszechświecie nie postanowiło jej ostrzec. Koniki polne grały dalej, kawa pachniała, jak zwykle, a mąż Maciek spał spokojnie, czekając aż obudzi go na śniadanie.
- Witaj Izo – minęła sekunda, która dla niej była jak wieczność, zanim wpadła w panikę. Umysł się obudził i przypomniał, że tu na ślepej uliczce w Bestwinie, nikt nie zna Izy, włącznie z jej mężem. Na trzęsących się nogach ruszyła ku Igorowi. Czuła jak zaczyna się kurczyć w sobie. Była w dresie, z rudą i od kilku tygodni spraną płukanką na włosach, ważyła o 15 kg więcej, niż kiedy ostatni raz się widzieli, jakby każdy rok chciał ją od nowa ukształtować, zwiększając pancerz ochronny o kilogram.
- Igor – powiedziała, w taki sposób, że w tym imieniu zawarło się wszystko, cały ból, lawina wspomnień i ominięte formuły grzecznościowe.
- Co za pieprzony zbieg okoliczności! Ty tutaj? Jak miło cię widzieć – zrobił pauzę, czekając na reakcję. Po chwili ciszy niezrażony kontynuował – Musisz koniecznie nas odwiedzić. W firmie oczywiście.
- Bo przecież nie w domu, co by żona powiedziała na widok byłej kochanki – wyrwało jej się.
- Sama wiesz. - spochmurniał na ułamek sekundy, ale szybko wrócił błysk w oku, jak automat – Słuchaj! Mamy trzecie dziecko, doczekaliśmy się wreszcie dziewczynki. Mam tu na tapecie telefonu fotkę Ani z naszą maleńką, ale ze mnie szczęściarz!
Zaczął podsuwać telefon przed oczy Kasi, kiedy wreszcie zadziałał instynkt samozachowawczy i przez ściśnięte gardło zmusiła się, by powiedzieć:
- Nie chcę… - musiała przerwać by zaczerpnąć powietrza – nie chcę cię znać. Oddaj mi przysługę i zapomnij, że mnie widziałeś, że mnie w ogóle kiedyś znałeś. Tyle chociaż jesteś mi winien.
Potykając się pobiegła do domu. Kiedy znalazła się w bezpiecznych murach zerknęła na ulicę. Biały dostawczy Citroen właśnie odjeżdżał.
 
Gdy tylko mąż wyszedł na popołudniową partyjkę brydża, Kasia rzuciła się na lodówkę. Kiełbasa, brytfanka zapiekanki, lody. Próbowała przytkać jedzeniem myśli. Z Maćkiem nie mogli mieć dzieci. Ona nie mogła. Igor obiecał jej dzieci. Kiedy jednak zaszła w ciążę, dla jej dobra przygotował dwie kreski kokainy, zapłakaną przywiązał do łóżka i wpuścił do domu starą kobietę, ponoć lekarkę. Razem z dzieckiem wyszła z niej dusza. Duszy dała na imię Łucja. Jednak zrekompensował Kasi wszystko. Odszedł od żony, która wtedy była w ciąży z ich drugim synem. Uzależnił ją od kokainy i od siebie. Rozpracował lęki i potrzeby, czytał w niej. A potem jakby nigdy nic wrócił do żony, zabierając ze sobą resztę sensu istnienia Izy. Trafiła na odwyk, terapię i piekło w jednym. A potem w jeden dzień się spakowała, rzuciła pracę, zerwała znajomości, choć to właściwie stało się dużo wcześniej, bo znajomi odeszli wraz z Igorem i jego pieniędzmi. Wylądowała w pustce.
Trzy tygodnie później spotkała Maćka, obecnego męża, którego podstawowym atutem było to, że wszystkim różnił się od Igora. Pięć lat od niej młodszy, wieczny student. To ona miała samochód i wkład na kredyt na dom. Przedstawiła mu się jako Kasia i tak już zostało. Formalnością było przekonanie urzędnika, by użył jej drugiego imienia na ślubie, na którym Maciek był bardzo pijany.
Doszła do granicy możliwości, przestała jeść i zwymiotowała. Jak za starych dobrych czasów bycia Izą, królową fitness. Nos zapchał się wymiocinami i zaczęła kichać. Musiała się oczyścić, sponiewierana obżarstwem i wymiotami przetoczyła się znad toalety do umywalki. Opłukała twarz i nos. Spojrzała na swoje odbicie. Instynktownie postanowiła sięgnąć po drugi zasób z przeszłości – uwielbiała biegać. Założyła buty, zamknęła dom i… w pół kroku zastygła. Osłabiona wymuszonymi wymiotami, kilkunastoma latami bez treningu i nadwagą nie miała sił się poniżać przed sąsiadami. Marszobiegiem ruszyła przez łąkę.
Zaczął zapadać zmrok, kiedy zobaczyła trampek. Śmieci w polach, to norma, ale mimo wysiłku nie umiała przestać widzieć nogi, na którą trampek był założony. Ciekawość wygrała z lękiem. Podeszła bliżej, żeby obejrzeć ten horror. Ale horroru nie było. Szybko zorientowała się, że to młoda dziewczyna, Klara Sokołowska, córka „sąsiadów z dołu”. Leżała na brzuchu, jakby spała. Jedyny niepokój budziła głowa: poszarpane włosy, sztywna, z otwartymi oczami. Kasia odruchowo sięgnęła po telefon. Nie zabrała go. Co robić? Biec do domu i zadzwonić na policję, czy prosto do rodziców Klary? A jak uznają, że jest podejrzana? Nie, to niemożliwe. A może sama sobie wmówi, że nie wyszła pobiegać? Przecież jej tu nie powinno być. Cały ten dzień nie powinien się wydarzyć.
Zaczęła już wracać w kierunku domu, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Całe jej jestestwo ciągnęło w kierunku Klary. Wróciła. Jakiś pies w oddali zaczął szczekać.
- Co mam robić maleńka? Co byś chciała, żebym zrobiła? Wiesz, mogłam mieć córeczkę w twoim wieku. Ciekawe, może byście się zaprzyjaźniły? A może duszyczka mojej córeczki powędrowała do ciebie, żeby być blisko mnie i dziś uciekła, bo też go zobaczyła? – część Kasi, mówiła, że rozmawianie z trupem jest irracjonalne, ale nie umiała przestać, tak bardzo tego potrzebowała, poczuła że płyną jej łzy po policzkach, bezgłośnie płakała – Wiesz… Jeżeli wezwę policję, wszyscy sąsiedzi się dowiedzą, że nie mam na imię Kasia. Będę skończona, wszystko runie. A ciebie i tak ktoś znajdzie, ciało to tylko skorupa. Ja wiem, czego chcesz, wiem co cię odkupi. Dowiem się, kto ci to zrobił.
Kasia stanęła nad ciałem, tak, żeby zostawić możliwie najmniej śladów, a jednocześnie jak najwięcej zobaczyć. Sińce na szyi, pewnie po duszeniu, zerwany rękaw koszulki, rozwiązany jeden trampek. Koniec. Nic nie leżało obok ciała. „Czego ja się spodziewałam?” Powiedziała do siebie w myślach. I wtedy usłyszała: złamaną gałąź, szelest trawy. Nie myśląc już o możliwości zostawienia śladów szybko weszła w gęstą, wysoką trawę. Kucnęła i nasłuchiwała. W szarości zmierzchu, zza traw zorientowała się, że stoi przed nią mężczyzna, jednak dopiero kiedy się odezwał rozpoznała kto to.
- Dalej tu Klara leżysz i gnijesz – syknął - Daje twoim rodzicom miesiąc do wyprowadzki. Nie wytrzymają dłużej. Wiesz? To tylko będzie bonusik, najważniejsze że nikomu nic nie wypaplasz. Ale mi dziś szczęście sprzyja.
Kasia usłyszała pstryk aparatu i kilkakrotnie zabłysła migawka. Zbigniew, „sąsiad z góry” odszedł.
Kiedy uznała, że wystarczająco się oddalił, postanowiła wyjść z kryjówki.
- Mamusia pomoże ci Łucjo i zniszczy tego co ci to zrobił. Mówią, że sprawca wraca zawsze na miejsce zbrodni. Ten miał pecha. Dobranoc kochanie.





2 komentarze:

  1. Mega ciekawe, wciągnęło mnie. Chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, bardzo dziękuję:) nie wyobrażasz sobie ile to dla mnie znaczy:)

    OdpowiedzUsuń

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates