/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 28 grudnia 2013

Dr John i Józio

Słyszałam w radiowej Trójce taką kolędę, że głowa mała, wersja orleańska, rytmiczna od Dr John. No i nie mogę jej znaleźć na necie. Uwielbiam taką muzykę. Zresztą u nas muzyka w rodzinie jest od zawsze. Trochę moja Mama i ja się negatywnie wyłamałyśmy – kilka lat lekcji gry na pianinie, z których nic nie zostało. Ale dziadek multiinstrumentalista w górniczej orkiestrze dawał czadu. Co sobie życzysz i na czym sobie życzysz, zagrał. W domu był akordeon, skrzypce, pianino, trąbka, gitara, harmonijka itp. itd. Babcia umiała wszystko zagrać na pianinie, koncerty robiła mając 80 lat. Z kolei po stronie męża wszyscy grają na gitarze i śpiewają. Wyobraźcie sobie mój mąż i jego Tata z gitarami, a obok na krześle nasz synek „grający” na ukulele. Czarujący widok. Taki mieliśmy akompaniament przy śpiewaniu kolęd w Wigilię.
Po mamusi (to o mnie) syn odziedziczył miłość do lampek świątecznych. Tradycyjnie odwożąc moją mamę po Wigilii jechaliśmy okrężna drogą przez niesamowicie oświetlone domy i nasz niespełna dwulatek był w euforii, krzyczał ŚWIATEŁKA JESZCZE! i bawił się w kto pierwszy zobaczy kolejne. Dla nie-rodziców obiecuję, że już kończę temat dzieci. Pochwalę się tylko, że brzdąc mówi mi już, że kocha mamę:-)
 15.12.2013 Równica w Ustroniu

Teraz nadchodzą trzy miesiące posuchy – zimna, nijakości. Od stycznia do marca wegetuję. Czekam na pierwsze oznaki ciepła i wiosny. Zdecydowanie powinnam być bogata i jechać w tym czasie na drugie wakacje do ciepłych krajów.
To będzie też ciężki okres pod względem ilości pracy – gruntowanie, malowani, fugowanie, delfinowanie, szlifowanie gładzi koło okien w szczelinach – to mnie czeka w kradzionym międzyczasie. Między tym, że coś się załatwia, że ktoś zaopiekuje się naszym dzieckiem (mąż kładzie kafelki i podłogi), a że nasze mieszkanko to 150 m2 i wszystko robimy sami, pracy jest (za)duuuuuuużo. Ale kiedyś się tak budowało – nikt nie myślał, że ogrzewanie dużej, otwartej przestrzeni to majątek, że ma się inne życie niż utrzymywanie tego w czystości.
Posucha też w relacji ja-siostra. Lepiej chyba już nie będzie. Teściowie są z niej dumni, że nie pojechała z nami w drugi dzień świąt na Biały Krzyż, nas tylko gdzieś nosi i narażamy dziecko na zarazki. Nie ma jak zdrowy maraton świąteczny między jedną, a drugą rodziną z przerwą na mszę świętą, nawet kiedy jest się przeziębionym i wszystkich innych wokoło zaraża. Całą rodzinę odwiedzili z pięć razy, a dla nas nie znaleźli czasu, mimo że znowu ich zapraszaliśmy. Syndrom gwiazdy w układzie słonecznym, planety powinny wokół niej krążyć, źle się czuje jak na horyzoncie jest inna młoda kobieta. Tak się przynajmniej pocieszam. Lepsze to niż uznać, że ona mnie po prostu nie lubi. Ale to chyba kobiece wychowanie – szukamy potwierdzenia siebie w opinii innych, więc nawet jak same za kimś nie przepadamy, to chciałybyśmy być przez wszystkich lubiane.
Nie wiem czy złapię chwilę na moje pisanie do Sylwestra, dlatego na ten Nowy Rok 2014 – spełnienia!
Read more ...

piątek, 27 grudnia 2013

Prezenty, kłamstwa i dolce far niente

Śnieg był, naprawdę, ale Halny go wywiał. Zdjęcie z Wisły koło zameczku prezydenckiego było robione na dzień przed Wigilią, a kiedy wybraliśmy się tam wczoraj (tuż po tym jak Wam napisałam, że są w Polsce Białe Święta)... No well... Śnieg wywiało. Na sankach Józio pojeździł, ale tylko na sztucznie dośnieżanym stoku na Białym Krzyżu w Szczyrku.
Podbeskidzie liże rany po traumie wichury – droga koło zamku prezydenckiego w Wiśle była cała usłana gałęziami, a zapach... Niesamowity, silny, odurzający zapach lasu, żywicy, połamanych gałęzi, mokrej ściółki. W takich chwilach czuje się respekt do siły przyrody.
Po serii spotkań z rodziną, dziś ja, kawa, miska deseru moczka i makówka (brzmi fatalnie, smakuje genialnie;-) oraz świetny kryminał, odpoczywam. Moje dzieciątko dostało gorączki – w nocy, więc jeszcze nie wiemy czy to od zębów, które rosną, czy coś złapał. Kiedy ma temperaturę podniesioną robi się z niego mała, kochańska przylepa. Mówi, że kocha mamusię, tulka się i daje buziaczki. Problem polega tylko na tym, że cały czas wisi na mamie (tatuś w pracy).
To były udane święta. A przed nami Sylwester w wersji soft – w rodzinnym gronie, u mojej siostry, więc musimy wykurować Józia, żeby siostrzenicy Zuzy i małego Mikołaja nie zaraził.
  22.12.2013 Wisła
P.S. Ponoć połowa Polaków nie jest zadowolona z prezentów, ja jestem. Zachwycona. Dwa komplety przepięknej bielizny z Intimissimi (gdzie ja będę tak seksowne majtki nosiła??!!), torebka brązowo-czarna ze Słonia Torbalskiego, no i... komplet ścierek do kurzu, dzięki Bogu w paczce dla mnie i męża bo bym chyba musiała to w Wigilię skomentować...
Read more ...

czwartek, 26 grudnia 2013

Buon Natale :-) Happy Xmas :-) Wesołych świąt :-)


Tuż za zakrętem, w górach, jednak białe święta :-) Dla wszystkich muzyczne życzenia http://www.youtube.com/watch?v=VtqKSLZdrxM&feature=youtu.be

U nas - z przygodami (typu naprawa dachu przy wietrze 170 km / godzinę) ale i tak to cudny czas :-)





Read more ...

sobota, 21 grudnia 2013

Lubię to! Mała Szwecja:-)

U nas dziś Mała Szwecja. Słonecznie, mroźno, w domowych pieleszach czytam teraz kolejny mikołajowy prezent: szwedzka pisarka kryminałów Camilla Lackberg i jej Księżniczka z Lodu towarzyszy mi na przemian z Wysokimi Obcasami, dodatkiem Wyborczej (polecam zeszłotygodniowy artykuł o manekinach). A na obiad łosoś wędzony na gorąco dymem z drewna bukowego z pieprzem, z Biedronki;-), a do tego świeża bułeczka grahamka i sałatka mojej koleżanki:
Sałatka Reni:
rukola + pomidorki koktajlowe przekrojone na pół + pomidory suszone + ser feta + trochę czerwonej cebuli i czarnych oliwek + podprażony słonecznik na patelni + doprawić oliwą z oliwek z odrobiną octu balsamicznego + sól, pieprz cytrynowy + całość posypać siemię lnianym. Pycha!
jak Mała Szwecja to łoś musi być... nasz świąteczny stół :-)

Upiekło nam się w tym roku i prawie nic nie musimy robić na święta – Wigilie z moją mamą i rodziną siostry spędzamy w domu teściów. Boże Narodzenie w moim rodzinnym domu, gdzie jak co roku przyjedzie moja chrzestna mama z Niemiec, ze swoim tatą, znanym Wam już Smerfem Marudą :-) Od mamy dostaniemy też wałówkę: sum w panierce (karpia jemy tylko w Wigilię), moczka i makówka (tradycyjny śląski deser), kapustę z grzybami na ciepło oraz sałatkę jarzynową, a do tego ciasta. Choinkę ubraliśmy wczoraj, żywa, srebrny świerk. Przepiękny, z szyszkami. Właściwie, gdyby nie Józio to byśmy chyba go nawet w nic nie ubierali, może same lampki. Ale, że to pierwsze świadome święta, a generalnie w życiu drugie, naszego synka, trzeba było z nim się pobawić we wszystkie tradycyjne rytuały. Dziś będziemy piekli ciasteczka korzenne i słuchali kolęd (tych rytmicznych, nowoczesnych polskich i amerykańskich, tradycyjne kolędy zostawiamy na same święta).
Mamy też prezenty. W tym roku „wypastne”. No to trochę obciach bo wzięliśmy kredyt na wykończenie domu, a że rodzinka nam tyle pomagała, w ramach kredytu też kuliliśmy każdemu coś, co uznaliśmy za fajne dla niego, a nie jak zawsze – żeby tylko coś znaleźć do wyznaczonej ceny maksymalnej. Mamy więc wśród prezentów masaż dla przepracowanej cioci, szklanki z Ikei dla domatorki teściowej, dwie małe pufy z Auchana, które wyglądają jak zrobione z gazety dla mojej siostry z mężem, u których nie ma wiecznie gdzie siedzieć itd.
Bez świątecznego zagonienia, z całym tygodniem urlopu dla mojego synka. Atmosfera wprost wymarzona :-) Nawet mężu mój dostał powera z remontem – powoli zaczynają być widoczne efekty, a poza tym teraz robię równo z nim (bo już mogę, są teraz „lżejsze” prace do zrobienia), a we dwójkę zawsze raźniej:-)
Read more ...

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Sanki, pierogi i grzane winko


Mężu mój od 2009 zabrał mnie na rocznicę ślubu na sanki. Z synkiem wybraliśmy się na wyprawę w poszukiwaniu śniegu na Biały Krzyż w Szczyrku. Było bosko, frajdy co niemiara, śmialiśmy się do zamarzających łez, a potem rozgrzewaliśmy się w karczmie na Równicy. Kominek, choinka, pyszności... Piękny dzień:-)



Biały Krzyż w Szczyrku


Równica w Ustroniu, Karczma Dwór Skibówki
Read more ...

sobota, 14 grudnia 2013

Lassi w mroźnych Katowicach

Piłam Lassi. Niestety nie w Indiach, ale w Katowicach :-) Poza tym chłonęłam wiedzę o sylogizmach (mosty między modułami na szkoleniach) oraz o analizie wg cyklu Kolba, czyli jak uczą się dorośli w pigułce. W zeszły weekend miałam zjazd na uczelni:-) Uwielbiam.
Dostałam od Św. Mikołaja (=od koleżanek z grupy) książkę Marii Król-Fijewskiej Stanowczo, łagodnie, bez lęku, którą „połknęłam” w całości wracając pociągiem w sobotę do domu. „Połknęłam” ją ja i siedząca obok mnie Pani. Bez cienia krępacji.
Zamiast pigułki wiedzy ze szkolenia, będzie odrobina wiedzy z książki:
- za Herbertem Fensterheimem „Jeżeli masz wątpliwości, czy dane zachowanie jest asertywne, sprawdź, czy choć odrobinę zwiększa ono Twój szacunek do samego siebie”
- asertywność to umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontakcie z inną osobą czy osobami (nie mylić z potocznym rozumieniem, czyli umiejętności mówienia nie)
- asertywna odmowa nie zawiera pretensji ani usprawiedliwień
- motto: bądź blisko samego siebie :-)
xmas food_flickr_VancityAllie_CC BY-NC-SA 2.0

Kiedy mama się uczyła, mój synek był pierwszy raz w życiu w teatrze na sztuce Tymoteusz wśród ptaków, w słynnej bielskiej Banialuce. Czemu jeżeli chcemy się spełniać w rożnej przestrzeni, poza domowymi pieleszami, zawsze musi coś nas mijać? Według opowieści mojego małżonka, synek był zachwycony, tylko jak lisek chciał zjeść jajko wystraszył się tak, że zapytał czy idą do domu, ale jak tata pozwolił mu się przytulić to został do końca zadowolony. Jestem z niego dumna, w końcu był tam najmłodszy (21 miesięcy, reszta dzieci między 3 latka - 8 lat). Jak dostał prezent od Mikołaja to nie chciał go puścić, sam (tata podtrzymywał) do auta zaniósł.


Świeci słońce, jutro jedziemy na sanki do Szczyrku:-)
Read more ...

niedziela, 8 grudnia 2013

Halny, orkan, NFZ i takie tam

Policja na południu Polski ponoć dobrze wie, kiedy będzie halny wiał bo na trzy dni przed ludzie wydzwaniają – że ktoś kogoś chce zabić, że awantury, napięcie rośnie. No więc czemu ja się dziwię, że poryczałam się w przychodni na szczepieniu dziecka, kiedy orkan za oknem szalał?
Jak to się zawsze niefortunnie zdarza, szczepienie wypadło w dniu, kiedy miałam spotkanie grupy projektowej w hotelu Papuga w Bielsku-Białej, z całą śmietanką dyrektorstwa zebraną. I jak tu zapytać szefa czy mogę na 15:50 wyjść??? No ale się odważyłam i dojechałam prawie na styk, 15:45 na szczepienie. Widzę, ze w poczekalni w przychodni tłum rodziców z dzieciaczkami. Przezornie zapytałam ile osób przede mną – 4 z 6 czekających, mają opóźnienie. Zarejestrowała się, usiadłam z synkiem i czekamy. Pielęgniarka z rejestracji, między pacjentami wyskoczyła z kartoteką dzieci do lekarki przyjmującej z pielęgniarką specjalizującą się w szczepieniach dzieci. Recepcjonistka-pielęgniarka wraca po chwili do mnie i pyta „a pani na jakie szczepienie przyszła”, „że WTF?” pomyślałam, ale powiedziałam, że wydaje mi się, że na pneumokoki, ale ponieważ nigdy nie podają na co kolejne szczepienie, instruują tylko kiedy się umówić, bardzo proszę sprawdzić to dokładnie. Recepcjonistka-pielęgniarka zniknęła ponownie za drzwiami gabinetu. Nie ma jej, nie ma i nie ma. Nagle wychodzi i mówi, że „szczepionki tej nie mamy”, a dostałam nerwa i mówię, że specjalnie zwalniałam się z pracy. Recepcjonistka-pielęgniarka wraca do gabinetu, debatują, debatują, debatują. Wreszcie wychodzi i mówi, że mam czekać, szczepionkę sprowadzą z innej przychodni.
No to czekam, 4 osoby przede mną, 2 co już były ale miały być po mnie, kolejne 2 co doszły, wszyscy weszli na szczepienie z dziećmi, 1,5 godziny mija, a chorzy zaczynają się schodzić, rejestrować i rozsiadać w mikro poczekalni, gdzie z synkiem siedzę. Recepcjonistka-pielęgniarka mówi im, zaraz po zarejestrowaniu, żeby szli na spacer „bo tu zdrowe dziecko siedzi”. W pewnym momencie wchodzi mama z dziewczynką, a ta prosto od drzwi leci do mojego synka i łapie go za rączki. Mama ją rejestruje w tym czasie, recepcjonistka-pielęgniarka pyta czy to dziecko na szczepienie, a mama dziewczynki odpowiada „nie, ona jest bardzo chora”. Szlag mnie trafił, mówię, że ani nie wiedzą na co ma być szczepiony, ani nie mają szczepionki, ani nie wiem ile to potrwa, że idziemy. Już mamy kurtki ubrane, kiedy woła nas lekarka do gabinetu. Miałam chwilę wahania ale myślę, skoro przeżyłam ten koszmar to wchodzę, w gabinecie nie ma już chorych ludzi z poczekalni.
Lekarka gdzieś się ulotniła, a pielęgniarka co szczepi pyta mnie ile miesięcy ma dziecko. Ja mówię 21, na co ona „a dlaczego przyszła Pani ze starszym synem” i wtedy mi łzy poleciały, mówię jej, że Józio to jedynak i że chyba lepiej jakby się dziś nie szczepił bo boję się, ze jeszcze coś złego mu podadzą, a ona na to, że ma tu kartę Mikołaja. Prawie się ze mną zaczęła spierać. Wyjaśniłam jej, że to karta syna mojej siostry co ma pół roczku... Później nas badali, ważyli i zwlekali, aż wreszcie szczepionka dojechała wraz ze zdyszaną recepcjonistką-pielęgniarką.
Synek nic nie płakał, lekko kwiknął przy wyjmowaniu igły i w ogóle całe te dwie godziny zamieszania sam się bawił i tylko tulił się do zdenerwowanej mamy.

 think_flickr_sirwiseowl_CC BY-NC-ND 2.0
Wiatr miesza ludziom w głowach.
Read more ...

niedziela, 1 grudnia 2013

10 000 odwiedzin

cake_flickr_ldrose_CC BY-NC-ND 2.0.jpg


Odrobina przyjemności dla oczu z okazji 10 000 wejść na bloga:-)

Read more ...

sobota, 30 listopada 2013

Bez lania wosku ale z kręglami :-)

Andrzejkowy weekend. Wieczór spędzamy ze znajomymi na kręglach. Dziecko na wygnaniu, śpi u dziadków (co też oznacza dla niego rozpuszczanie i zabawę). Wyjście ze znajomymi to taka trochę randka z moim mężem bo jestem teraz słomianą wdową – mąż wziął urlop na remont i mieszka u mojej mamy, żeby od rana sprawnie kleić kafelki, układać podłogę i zrobić pomiary do ostatecznego zamówienia drzwi. Sama „przyjemność” taki urlop, naprawdę mu współczuję i jestem dumna, że to taka złota rączka. Myślę, że jest realna szansa przeprowadzki na wiosnę do naszego nowego-starego domku :-)

Miałam Wam napisać o tym, że zapisuję się do Klubu mówców – Toastmasters, który powstaje w Bielsku (a bo mam za dużo czasu między załatwieniami przy remoncie, opieką nad dzieckiem, pracą, kursem angielskiego, włoskiego, szkołą Coachów i blogiem;-) oraz o ostatnim szkoleniu z NLP. Ciągle to odkładam bo wracamy do domu późną nocą po wszystkich „pilnych-sprawach-do-załatwienia”.
Szkolenie było genialne, tematyka NLP, tym razem m.in. o pytaniach / podejściu chunk up, chunk down i chunk lateral. A miejsce do tego idealne... Salka z widokiem na promenadę wzdłuż Wisły w Ustroniu. Widok typu trzy white terriers w różowych, futerkowych wdziankach prowadzonych przez ich panią na spacer – nie do zastąpienia. Zresztą mój pokój w hotelu, też miał widok na rzekę (generalnie te moje szkolenia są dwudniowe, więc nocleg między nimi mam zapewniony w hotelu, co oznacza zwykle, że wieczorem byczę się w SPA, choć tym razem w hotelu Olympic zamiast kompleksu SPA były kręgle – integracyjne fantastyczne, a dzięki temu dziś nie drugi, a trzeci raz w życiu będę w to grała).

P.S. Da się grać w kręgle w szpilkach, nie wolno tylko robić rozbiegu :-) :-) :-)
Read more ...

sobota, 23 listopada 2013

Dzień-jak-nie-codzień

Koleżanka zrobiła mi kuku. No ale po kolei.
Że małżonek mój pojechał na szkolenie, perspektywa wolnej chaty nie mogła się zmarnować. Więc JĄ zaprosiłam. No i stało się. Z taką pasją opowiadała o wakacjach w Tajlandii, że o niczym innym teraz nie myślę. Ja tam chcę! Pływać z rybką nemo, siedzieć przed sklepem 3 godziny bo po drugiej stronie ulicy jest taki widok na plaże, że oczu nie da się oderwać, jechać rikszą tour po świątyniach buddyjskich, czy skuterem wśród samych palm i turkusu morza. A na dodatek miło, tanio i bezpiecznie, tak, że osoby znające tylko angielski i pierwszy raz poza biurem podróży organizujące wakacje, dały radę!
www.booking.com Gloria Palace Amadores Thalasso
Koło tego hotelu jest bajeczna plaża Zakochanych, gdzie miałam przyjemność być w tym roku . Zawsze miłe wspomnienie z wakacji:-)
Zeszły tydzień upłynął nam pod znakiem remontów. Kupiliśmy podłogę. Marzył mi się parkiet, będzie dębowa deska barlinecka, ale grunt, że naturalne drewno. Byliśmy u projektanta po projekt WC, łazienki, kuchni, czyli tych pomieszczeń gdzie są kafelki (przy kupnie kafelek koszt projektu to 0 zł).
Przez remont i sprawy, które trzeba było załatwić po okresie, kiedy prawie nie było mnie w domu, dziś „odtajam” w domowych pieleszach. Zrobiłam batoniki mussly, sałatkę z kurczaka w rozmarynie, tortellini, rukoli, pomidorów i czarnych oliwek z odrobiną oliwy z oliwek i świeżo mielonego pieprzu i zmielonej soli. Posprzątałam mieszkanko i cieszę się całym dniem spędzonym z synkiem. Bardzo bym tylko chciała mieć w perspektywie podróż i to nie byle jaką...
Read more ...

piątek, 15 listopada 2013

panta rhei

Ten tydzień był pełen nowych myśli, inspiracji, nowych ludzi. Jak to ostatnio ktoś ładnie określił w mojej obecności, jesteśmy sumą naszych myśli sprzed roku. A ja myślę bez przerwy, na przyśpieszonych obrotach.
We wtorek miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu Klubu Toastmasters i poważnie zastanawiam się nad przystąpieniem do nich. Można w uproszczeniu powiedzieć, że to grupa mówców wzajemnego wsparcia, początki ich istnienia sięgają 1924 roku, a organizacja liczy kilkanaście tysięcy członków na całym świecie.
Na spotkaniu klubu byłam z mężem i koleżanką (jak przystąpię do niego, powinnam dostać zniżkę za ściąganie ludzi na spotkania). W którymś momencie jedna z osób przedstawiających kolejnego przemawiającego, zapytała czy znacie człowieka, który był w większej liczbie krajów niż ma lat. Na co mój mąż odpowiedział do mnie: Tak, nasz syn. No fakt nie ma dwóch latek, a był w Chorwacji, Austrii, na Wyspach Kanaryjskich...

Czwartek i piątek spędziłam na szkoleniu dla managerów w hotelu Młyn Jacka w Jaroszowicach. Uczyliśmy się o cyklu życia zespołu, o rodzajach i zasadach feedbacku, delegowania, o sposobach zarządzania sytuacyjnego, dopasowanych do etapu rozwoju pracownika.
Style Przywództwa Sytuacyjnego Blancharda:
1. Debiutant – pierwsza praca lub nowe stanowisko, jesteśmy pełni entuzjazmu, ale mamy małą wiedzę ← przełożony powinien być dla nas pomocą i podawać dużo instrukcji
2. Adept – coś już umiemy ale robimy sporo błędów, pojawiają się pierwsze rozczarowania, zniecierpliwienie, spada motywacja ← przełożony powinien być konsultantem
3. Praktyk – mamy sporą wiedzę ale nie podejmujemy decyzji samodzielnie, wiele osób bojąc się odpowiedzialności nie rozwija się bardziej, a to etap w którym jest bardzo niska motywacja, więc dobrze szybko z niego wyjść ← szef powinien wspierać i motywować do rozwoju, podejmowania odpowiedzialności
4. Ekspert – duża wiedza i odpowiedzialność, świadomość swoich kompetencji bardzo podnosi motywację ← szef powinien umiejętnie wykorzystywać potencjał takich pracowników delegując im zadania
5. Blanchard o tym poziomie już nie pisał, jednak ekspert albo chce uczestniczyć w planie sukcesji, albo chce reorganizacji zadań, żeby mieć nowe wyzwania i nie stracić motywacji.


Nowa porcja wiedzy wsiąknęła w mój mózg.
Wróciłam do domu, żeby dosłownie w drzwiach minąć się z mężem, który pojechał na warsztaty gitarowe do Krakowa. Oczywiście mój synek po dwóch dniach z tatą nie chciał nic innego robić tylko grać na ukulele, harmonijce i bongosach (jego instrumenty). Muzyka w ten weekend mnie nie opuści. Jutro idziemy na jeden z koncertów Jesieni Jezzowej (JOHN McLAUGHLIN + ZAKIR HUSSAIN: REMEMBER SHAKTI, Celebrating 40th anniversary). Ja chcę tym razem iść bez synka (koncert jest w BCK, a to nie miejsce, w którym można w razie potrzeb przemieszczać się z dzieckiem), a mąż z malcem (bo uwielbia muzykę). Życie to sztuka wyboru.


Jak mawiam Miś Puchatek „Myśl, myśl, myśl”.
Read more ...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wsiąść do pociągu...

Tym razem będzie troszkę inaczej o moim zjeździe w Szkole Coachów, zwłaszcza, że tematyka dotyczyła metodologii pracy. Niezbyt wdzięczny temat. 
Tym razem będzie od strony PKP. Do Katowic, na uczelnię dojeżdżam pociągami, które uwielbiam bo kojarzą mi się z wakacjami w dzieciństwie, a poza tym mogę w nich czytać (o ironio losu, osoba, która kocha podróże jak ja ma chorobę lokomocyną, więc w samochodzie czy autokarze nie mogę przeczytać nawet smsa, żeby nie zrobiło mi się niedobrze).

Wolę składy otwarte, niż z przedziałami – nie jest się skazanym na bliski kontakt, w zamkniętej klitce, z różnej jakości towarzystwem. Mam swoje ulubione stacje – Goczałkowice Zdrój, stacja między dwoma jeziorami, jakby na moście z torów. Rankiem spowita mgłą, popołudniu ukazująca najpiękniejszą stronę wszystkich pór roku. Łabędzie, alejka ze starymi drzewami. Nostalgię budzi stary budynek dworcowy, mógłby być piękny, a zdewastowany, z ogromnym bilbordem czeka na kupca.
Od tej soboty mam także stacją budzącą negatywne emocje. Tychy. Wracam wieczorem z Katowic do Bielska. Pociąg podjeżdżając na stację przejechał przez coś. Pomyślałam „Boże, żeby to nie był człowiek, czy zwierzaczek”, patrzę na sąsiadów, ani powieka im nie drgnęła, myślę więc „Głupia jesteś, pewnie gałąź, typowe odczucie, znane tym ludziom, którzy częściej pociągami jeżdżą”. A na stacji stoimy, stoimy, stoimy około 30 minut. Poszła plotka, że pociąg się zepsuł, naglę konduktor mówi przez megafon, że potrąciliśmy człowieka i nie wiadomo, kiedy i czy pojedziemy. Aż mnie ścisnęło w żołądku, myślę biedny człowiek, szybka modlitwa, żeby wszystko było dobrze z nim. A wokół mnie... Wściekłość ludzi, że się śpieszą, że niektórzy do pracy, że autokary powinni podstawić...

Homo homini lupus est. Thomas Hobbes
Potem jakaś parka, wcześniej obcych sobie ludzi, którzy niesamowicie dobrze odnaleźli się w tej sytuacji, poszła do konduktora zapytać o transport zastępczy. Siedzieli w drugiej części wagonu, ale wszystko opowiadali tak głośno, żeby każdy słyszał. Dowiedzieli się ponoć, że mężczyzna wtargnął na przejście na torach zaraz przed stacją, że zginął i czekamy na prokuraturę, więc pociąg nie pojedzie. A potem opowiadali o prawach fizyki przy samochodowych wypadkach, o polskim więziennictwie, o samobójcach w statystykach (bo kto wie)... Woda na młyn.
Zadzwoniłam po męża, powiedział, że po mnie przyjedzie. Zresztą większość ludzi tak zrobiła bo nawet chciałam powiedzieć, że mamy dwa wolne miejsca w samochodzie ale wszyscy wokół mnie byli poumawiani na transport. Wychodząc – a właściwie szukając drogi wyjścia z dworca, który się remontuje i jest zamknięty – wpadłam na szlochającą spazmatycznie kobietę. Mogę się tylko domyślać, że bliską potrąconemu mężczyźnie. Znam tę rozpacz aż za dobrze.


Na następny dzień miałam okazję porozmawiać z ciekawą osobą, prowadzącą nasze zajęcia w szkole. Psychologiem, terapeutką, ona pracuje z umierającymi w szpitalu, jej mąż jest GOPRowcem, a najlepsza przyjaciółka, też psycholog... Pracuje z maszynistami, z ich traumą po zabiciu człowieka na torach. Mówi, że nie wyobrażamy sobie jak to silny szok dla nich i poczucie bezradności, nie wyobrażamy sobie jak dużo ich ma takie doświadczenia...
Powiedziała mi też, że reakcja ludzi była typowa. Niedopuszczenie do siebie myśli o śmierci, o tym jak życie każdego z nas jest ulotne. To pomaga. Ale czy jest godne?


P.S. A przy okazji czytam właśnie kryminał historyczny o Złotym Pociągu, ukrytym przez Nazistów w Austrii, z łupami wojennymi. Czarne Słońce, James Twining
 Jeden z nowych, świątecznych smaków kawy z syropem, muffinka double chocolate, dobra książka, można czekać na pociąg...
Read more ...

środa, 6 listopada 2013

Wicca


Ja do męża, sms: "Prosto po szkoleniu w piątek, chciałabym pojechać na spotkanie do hotelu, na które dostałam zaproszenie, żeby sprawdzić kontrahenta jak na takich eventach pracują. Nie masz nic przeciwko?"
Mój mąż dopytał co, i jak, i o czym, napisałam mu tyle ile sama wiem - temat: w damskim gronie, na zaproszeniu dynia, że wśród ciekawostek wieczoru dobre jedzonko i trochę magii (dosłownie).
Sms od męża: "Czyli spotkanie feministycznych czarownic ? To ja nie wiem."
No to idę. Z koleżanką ;-)
November_flickr_gobucks2_CC BY-NC-SA 2.0
Z pracy do domu mogę jechać na 4 sposoby. Jedna droga prowadzi przez lotnisko. Uwielbiam ją i najczęściej wybieram. Tak też zrobiłam dziś.
W szybę uderzał zimny wiatr, przypominający, że w Szczyrku spadł śnieg (a to tak blisko od nas). Na lotnisku chłopaki puszczały latawce, takie dla dużych chłopców, akrobacyjne, komorowe. Dziewczyna promenadą jedzie na białym koniu. Ktoś wyprowadza parkę biszkoptowych goldenów. Surowe niebo, osty zarys ciemnych gór, pojedyncze, bezlistne drzewa i ta przestrzeń... Szybki reset od pracy. Uwielbiam to.
A w radio przyjemny męski głos: Szwedzi sprawdzają filmy, czy są wolne od stereotypów na temat płci. Jak jest w nich scena, w której dwie kobiety rozmawiają ze sobą, o czymś innym niż mężczyźni, to film przechodzi test Bechdel. Wszystkie części Harrego Pottera nie przeszły testu... Sama bym takiego wskaźnika nie wymyśliła...
Read more ...

niedziela, 3 listopada 2013

17:00 Tea Time

Dynia z wydrążoną mordką? Jest!
Świeczki? Są!
Bukiet z kolorowych, jesiennych liści, w wazonie z korkami z wina i kamieniami przywiezionymi z Rodos (wielkie jaja)? Jest!
Nastrój, więc mamy.


halloween_flickr_zane.hollingsworth_CC BY-NC 2.0

Coś słodkiego – czyli moje ukochane brownie, w wersji z polewą z białej czekolady i kokosu.
Coś pikantnego – niezastąpiona tarta z serem kozim przyprawionym gałką muszkatołowa i śmietaną, w wersji z pomidorkami koktajlowymi i szpinakiem (liście przyrządzone z czosnkiem, śmietaną i żółtkiem).
Kawa, herbaty do wyboru, do koloru, sok dla dzieci, a dla dawno-już-nie-dzieci: Martini i Baileys.
Mamy co jeść i pić.

Jak goście będą niezadowoleni – nic nie szkodzi, ja jestem :-) Na szare niedzielne popołudnie, znajomi to dobry plan :-)

Read more ...

sobota, 2 listopada 2013

Żar tropików w Krakowie

Droga z Krakowa do Bielska, w pewnym momencie, idzie równą prostą na zachód. Prosto do kakofonii barw, pomarańczy, czerwieni, granatu. W poniedziałkowy wieczór, nie było osoby w autokarze, którym wracałam do domu, która nie robiłaby zdjęć zachodowi słońca. Natura jest spektakularna.
Tak się rozmarzyłam, gdy nagle starsza pani, śmiało możemy powiedzieć „babcia” (po 70-tce grubo, brązowy kostiumik, kapelusz w tym samym kolorze, elegantka w okularach, trochę wyglądała surowo), dzwoni przez komórkę:
- Karolina Ty będziesz po mnie, czy tata?
Głos po drugiej stronie coś odpowiada.
- To kiepsko, bo ja chcę do Biedronki iść, a wiesz jaki tatuś niecierpliwy robi się w marketach, nie do zniesienia.
Cisza, ktoś mówi po drugiej stronie.
- Ach zniczy zapomniałam u sąsiadów. Ale wiesz jacy są. Jak z nimi byłam w sklepie to są gorsi niż baby. Pół godziny przy jednej półce. Ale „weseli panowie” tak mają. Ja już nie mogę przy tym ich wybieraniu.
Nasłuchiwanie czegoś w telefonie.
- Karolina... A jaka jest zupa?
Nasłuchiwanie.
- To dobrze, już się cieszę. - pauza – Choć szkoda, że nie kartoflanka. - śmiech. Ale sympatyczna pani! Brak mi mojego Babcika strasznie [nie babcia, BABCIK, zawsze tak ją nazywałam].
 
sunset_flickr_paul+photos=moody_CC BY-NC 2.0
Na szkoleniu, na którym byłam w poniedziałek w Krakowie, poznawaliśmy koncepcje Patricka Lencioniego. Podczas wprowadzenia dowiedzieliśmy się, że pisze „powieści businessowe”. Czyli jest główny bohater i przez jego perypetie i pracę dowiadujemy się jaka jest teoria autora o zarządzaniu. Diagnozuje dysfunkcje organizacji, mówi o podstawowych czynnikach braku satysfakcji w pracy (anonimowość, brak poczucia doniosłości własnej pracy oraz niewymierność postępów i poziomu zaangażowania), plus reklama pracy z Extended DISC (psychologiczne narzędzie do rekrutacji, diagnozy organizacji itp.). Szału nie było, jak to zwykle na darmowych szkoleniach, które firmy organizują dla swoich największy klientów. Takie spotkania mają zrobić smaczek na prawdziwe (= płatne) szkolenie, a nie dostarczyć kompleksowej wiedzy.
Poniedziałek był intensywny. Prosto po powrocie z Krakowa, poszłam z mężem i synkiem na koncert Riccardo Veno "il silenzio di ofeo" (nomen omen, bilety wstępu też mieliśmy za darmo od firmy, która organizuje kursy językowe). Wieczorem mnie naszło i upiekłam słodycz PRLu, czyli czekoladowe kulki owsiane. Ale zapach... :-)
 
Ale cofnijmy się jeszcze trochę w czasie... W niedzielę o 18:00, kiedy szłam ul. Grodzką na Rynek Główny widziałam, że jest 20 stopni. Bajka. Powolnym krokiem kierowałam się na spotkanie z przyjaciółką w Bunkrze Sztuki, cudowny, babski wieczór...
Miałam tylko jeden moment zwątpienia, kiedy dostałam kartę, a raczej ohydztwo uwłaczające takiemu miejscu – podkładkę A4 z klipsem (znana wszystkim z biur) z wydrukowanym na karkach menu. Mój ulubiony lokal w Krakowie schodzi równą pochyłą na psy.


 Tak pożegnałam wyjątkowo uroczy październik. Wraz z listopadem przyszło święto zmarłych. Dla mnie, choćbym nie wiem jak się starała, święto smutku i tęsknoty. Pogoda była łaskawa, a groby już wcześniej umyłyśmy i ozdobiłyśmy. W tym dniu, staram się też zadbać o żywych, więc w babskim gronie, mama, ja, siostra, z czekoladowym budyniem, białą inką o smaku wanilii i pomarańczy, jak za dawnych lat usiadłyśmy sobie pogadać. Choć przysmaki dzieciństwa się nie zmieniły, my, owszem. Widać to w rozmowie. Trzy mamy, bardziej partnersko, mniej opiekuńczo. No i dobrze.


Read more ...

niedziela, 27 października 2013

Kotwica

Megan spoglądała na swojego drinka, ciesząc się jego rozgrzewającym działaniem.
- Wiesz, co jest okropne w byciu matką?
- Pieluchy?
- No cóż, owszem. Jednak mówię o tym, co jest teraz. Dzieci podrosły i są właściwie prawdziwymi ludzkimi istotami.
- Co takiego? [...]
- Właściwie tego nienawidzę: moje szczęście jest całkowicie uzależnione od ich uśmiechów. A nie należę do tych rodziców, którzy żyją tylko sukcesami swoich dzieci. Pragnę jedynie, żeby były szczęśliwe. Teraz, kiedy jestem matką, moje szczęście zdaje się opierać wyłącznie na ich uśmiechach. One też o tym wiedzą.
- Interesujące – powiedziała Lorraine. - Wiesz, na co to wygląda?
- Na co?
- Na niezdrowy związek. Jak z moim byłym. Zaczynasz żyć tylko po to, żeby kogoś zadowolić.”*
Jak znalazł. Wszechświat znowu przemówił. Nie ma mnie w Katowicach. Jestem w domu, czytam Cobena na zmianę z Traktor Tadka i Motor Marka z serii „Mały chłopiec” (polecam małym dziewczynkom). Jestem z chorym synkiem – w nocy dostał gorączkę, czopki, okłady, zmartwienie. No i dylemat z Krakowem, po południu mam tam jechać na dwa dni – dziś do przyjaciółki, jutro na szkolenie. Mąż mówi, jedź, poradzimy sobie. Niby wiem, ale sumienie mi nie ułatwia podjęcia decyzji. Poczekam do 14, jak Józio nie dostanie gorączki pojadę. Jak dostanie, zostaję. Singlom, dinksom (double income, no kids – czyli małżeństwa z wyboru bez dzieci) zazdroszczę tego, że takich dylematów nie mają.
Czasami się zastanawiam nad szlachetnością tego ogromu miłości macierzyńskiej. Że dziecko należy kochać i zasługuje na to, to pewne. Że nie wszyscy kochają tak samo, a stereotypy i prawdy objawione na temat roli mamy i taty istnieją, to wiem. Wiem też, że dla mnie życie mojego dziecka jest tysiąckroć cenniejsze, niż życie moje. Czy to znaczy, że nie jestem egoistką? A z drugiej strony życie mojego dziecka jest dla mnie cenniejsze niż czyjekolwiek inne...
Brak mi czasami wolności, będąc mamą nigdy jej już nie zaznam. Zawsze będę miała w sobie kotwicę macierzyństwa, coś co mnie przywiązuje do jednej myśli o szczęściu mojego maleństwa. Za nic w świecie nie cofnęłabym czasu, mój synek to moje szczęście. Ale nie będzie jak było. Przez rodzicielstwo dostaje się coś innego, nie coś dodatkowego.


*s. 126-127, Harlan Coben, Zostań przy mnie, Albatros, Warszawa 2013
Read more ...

Moja lista blogów

Archiwum bloga

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates