/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Koniec wakacji

Koniec wakacji. Łaskawie we wtorek, co oznacza, że pierwszy tydzień roku szkolnego będzie krótszy. Dla mnie to i tak bez różnicy, Józio przez sierpień chodził do p-kola, a ja cały czas jestem na „urlopie” rodzicielskim. 

Zosia (10 m-cy) teraz przechodzi sporo przemian i odbija się to na jej spokoju, a raczej jego braku. Dalej jest wesolutka, śpi całe noce (21-8) ale denerwuje się, że jeszcze nie chodzi, że nie wszędzie może się dostać, że nie je tego co my (bo już wszystko rozpoznaje i kojarzy), że nie rozumiemy co mówi, a poza tym męczą ją nowe ząbki. Innymi słowy od jakiś 2 tygodni jest znacznie bardziej marudna i absorbująca niż zwykle. Mam nadzieję, że ten etap jak szybko się pojawił, tak szybko minie. Zdaję sobie też sprawę, że to bardzo grzeczna dziewczynka ale Józek był jak aniołek i w porównaniu z nim, maleńka wydaje mi się taka absorbująca. A poza tym mały słodziak, nauczyła się robić "papa" (machanie rączką i mówienie papa) oraz posyłać buziaczki!

A jednak.. Koniec wakacji - nawet dla niepracujących brzmi smutno. Za to z prawdziwą pompą pożegnaliśmy sezon urlopowy, o czy opowiem next time.
 MAŁA ZŁOŚNICA 
- napój kupiony dla mnie, przez mojego męża. Hym...
Read more ...

czwartek, 27 sierpnia 2015

Dinozaury w Inwałdzie














Dawno, dawno temu, jak dobrze szacuje jakieś 3 życia temu (albo raczej trzy rozdziały mojego życia temu) byłam w Disneylandzie pod Paryżem. Miałam z 17 lat i park mnie oczarował, uznałam, że jest rajem nie tylko dla dzieci ale i dla dorosłych, ponieważ jest piękny, a nie plastikowy i nachalny jak typowe wesołe miasteczka, za którymi nigdy nie przepadałam. Teraz, kiedy zmieniła mi się już perspektywa i o wiele więcej widziałam, nie wiem czy dalej byłabym tak samo oczarowana Disneylandem, przypuszczam jednak że tak. W rodzimych parkach brakuje mi przestrzeni. Jeżeli stając na początku parku, wiedzę jego koniec, to odbiera mi to trochę magii. I to była jedyna wada Dinolandu w Inwałdzie (zaraz obok jest większy Park Miniatur). Poza tym było super – 90% atrakcji w cenie biletu (wolę droższy bilet, a potem pełną swobodę na miejscu), pięknie wykończone alejki, rabatki z kwiatami, przycięte drzewka, a w tym uroczym parku rekonstrukcje dinozaurów i moc atrakcji. Bawiliśmy się świetnie. Józio fan bajki o Dinopociągu, oszalał z radości zaraz po wejściu, a Zosia... Zosia była zachwycona. Jechała pierwszy raz w życiu pociągiem dla dzieci, chciała zaliczyć wszystkie samochodziki bo uwielbia kierować kierownicą, a z małych, ruchomych dinozaurów, które są zaraz przy wejściu schodziła z płaczem, kurczowo się ich trzymając (na szczęście w tym wieku (10 m-cy), łatwo odciągnąć uwagę dziecku i uspokoiła się, gdy tylko dostała ulotkę do rączki).










Read more ...

środa, 26 sierpnia 2015

W schronisku




 
Zgadnijcie, gdzie dziś byliśmy? Moja Mama wpadła na pomysł, żebyśmy pojechali na wycieczkę na górę, którą widać z połowy okien naszego domu: na Szyndzielnię w Beskidach. Wyjechaliśmy śliczną, żółtą, nowiutką kolejką gondolową (ostatni raz jechałam nią z koleżanką na zadymkę jazzową w lutym wieki temu). Pogoda dopisała, nastrój też, było wspaniale. Tak fajnie, że nie chciało się wracać do domu i do wieczora bawimy się na pobliskim Dębowcu. Dzieciaczki zachwycone.


Read more ...

wtorek, 25 sierpnia 2015

A na drzewach żółkną liście...


Dni spędzane od rana do nocy na tarasie...

Tęsknię za żarem tropików... Chętnie przeniosłabym się do Kalifornii lub na południe Hiszpanii czy Francji, gdyby tylko tam mieszkali Polacy (a zwłaszcza moja rodzina) i tam relokowali moje miejsce pracy.

U nas dziś aura typowo jesienna - nawet liście na drzewach żółkną po fali upałów, a jarzębina się czerwieni. Na tarasie już nie my, a znajomy bażant rządzi.

Weekend minął nam bardzo przyjemnie - sobota na koncercie, a niedziela w Parku Rozrywki w Inwałdzie. Niedługo wszystko Wam opowiem:-)



 
Trochę wspomnień – sałatka z żółtym arbuzem (przepis) oraz deserek (naleśnik podany na ciepło z lodami, bitą śmietaną, arbuzem i polany adwokatem). W taki dzień, trzeba sobie "podogadzać".

Read more ...

wtorek, 18 sierpnia 2015

Zakopane zakochane

Z okazji rocznicy jednego z naszych ślubów (są dwa, cywilny w grudniu, w konsulacie Polski we Włoszech, kościelny w sierpniu na Podbeskidziu), pojechaliśmy na długi weekend do Zakopanego. Z dzieciakami, więc program był ułożony pod ich potrzeby (= dla naszej wygody). Zosie można wszędzie w nosidełku zabrać, ale Józek (3,5 roku) jest na takim etapie, że odpadają wózki, nosidła czy ręce (za ciężki na dłuższe noszenie), a na nogach jeszcze kilometrów nie zrobi. A raczej zrobi, co udowodnił w Kołobrzegu, tylko że musi mieć atrakcje. Atrakcje adekwatne do jego wieku i na pewno nie jest to na dłuższą metę rzeka, las i widok na góry.
  

 Rocznicowy obiadek w restauracji Pstrąg Górski na Krupówkach. 
Tym sposobem wylądowaliśmy na basenach w Zakopcu i... była to porażka. Może Aquapark Dome (Austria) albo Aquapark w Popradzie (Słowacja) czy baseny termalne w Białce Tatrzańskiej nas rozpuściły, ale Aquapark Zakopane jest mały, nieciekawy i dość zniszczony. Takie miejsca muszą przynajmniej udawać czystość, a obsługa siedziała w szatniach koło szafek, a jak już ktoś pracował to wylewano pomyje pod nogi gości do kratek ściekowych.
Do Zakopca jeździmy zwykle na weekend majowy, podziwiać krokusy lub na przełomie września i października, na takie pożegnanie lata. Staramy się być tam przynajmniej raz w roku – mamy blisko, a góry są takie piękne - jednak nie latem bo jest przeciążone turytami. Na Krupówkach dosłownie czuje się jak porywa nas fala turystów, a w dolinie idzie się jak w procesji. Badziewia na straganach, regionalne karczmy, to wszystko ma swój urok, jednak do Zakopanego jeździ się przede wszystkim ze względu na przyrodę, a stojąc w tłumie (np. w dwugodzinnej kolejce na Gubałówkę), trudno się delektować widoczkami,
 
Kwintesencja Zakopanego - plastik i piękno
Nie zmienia to faktu, że było fajnie :-) mnie się podobało i takie wycieczki to moja ulubiona forma świętowania różnych okazji. Na grudniową rocznicę ślubu też mnie już kiedyś mąż zabrał do Zakopanego, na kolację niespodziankę do Sabały. Byliśmy tam z maleńkim wtedy Józkiem, niespełna rocznym (pisałam o tym). Tym razem wylądowaliśmy w znacznie tańszym, a równie przyjemnym miejscu, w restauracji Pstrąg Górski i niestety ta karczma specjalizująca się w pstrągach, podała nam filety z tysiącem ości. To była katastrofa i wielka szkoda, bo wszystko było pyszne, tylko nie było jak delektować się smakiem grzebiąc w rybce pozbawionej kręgosłupa, a pełnej ości, zwłaszcza że nas synek to smakosz ryb.

Pogoda udała nam się jak marzenie – ciepło, a jednocześnie białe obłoczki otulały góry i większość czasu zakrywały słonko, więc przyjemnie wszędzie się chodziło. Dopiero kiedy jechaliśmy przez Chochołów w drodze powrotnej zaczęło padać. Jakby na pocieszenie, że nie mogliśmy zostać dłużej.
  Muffinki z Jabłonki
 
Droga od nas do Zakopanego, czy powrotna, to sama przyjemność. Jedziemy przez Przegibek (kręta, wąska droga przez Beskidy), potem koło Jeziora Żywieckiego, Kocierza, następnie skrótem na Zawoję, a tam już zaczynają się wysokogórskie klimaty i kult Babiej Góry. W Jabłonce zawsze robimy przerwę na zakupy w piekarni Steckal (http://www.steskal.pl/), a zakupione drożdżówki, czy ciastka zjadamy w czasie pikniku na jednej z polanek między Chochołowem, a Kościeliskiem, z kawą z termosu. I nawet nie wiemy kiedy wita nas Giewont i droga pod Reglami... A potem, czego dusza zapragnie (a portfel pozwoli)... Od lat próbujemy też namówić moją siostrę z rodzinką, żeby jechali z nami i niestety bezskutecznie. Ale może one day, same day... Who knows...
 Na pocieszenie ciupaga dla synka, konik z drewna dla córeczki, 
a dla nas po oscypku, śniadanko po powrocie do domu, na tarasie.
Read more ...

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dwa największe rozczarowania w życiu kobiety

Są takie dwa mity, które z prawdziwą przyjemnością, większość kobiet, na pewnym etapie życia obala. Z satysfakcją chwalimy się znajomym i doradzamy młodszym koleżankom, że fałszem jest, że:

1. Wszystko w związku zmienia się po ślubie, na gorsze.

2. Ciąża zmienia nie do poznania wagę i wygląd ciała.

Niestety z czasem przychodzi rozczarowanie – mity te mają w sobie dużo prawdy ale przez zmianę uwarunkowań socjospołecznych już dawno powinny brzmieć inaczej:

1. Związki zmieniają się wraz z pojawieniem się dziecka.

2. Trudności z utrzymaniem wagi i smukłej sylwetki pojawiają się wraz z wiekiem, a okrągłe rocznice urodzin są jak kamienie milowe w tej kwestii.

Dlaczego?
Ad 1. Coraz więcej pary mieszka ze sobą przed ślubem, więc nie ma takiego szoku i zdziwienia, jak kiedyś, kiedy po ślubie dopiero ze sobą zamieszkiwali. Są oswojeni z tym jak wygląda ich szara codzienność. Ślub wręcz podgrzewa atmosferę na pewien czas, a znudzenie sobą jest od niego niezależne. U jednych przychodzi tak wcześnie, że do ślubu nigdy nie dojdzie, innych omija nawet po nim. 
Drugim czynnikiem wpływającym na znaczenie ślubu dla "pożycia" jest łatwość w dostaniu rozwodu oraz jego powszechność. Skutkiem tego, ślub to nie żadna gwarancja bycia ze sobą aż po grób, więc i tak trzeba się starać.

Załóżmy sobie, że taka statystyczna para dwudziestoparolatków zamieszkuje ze sobą. Uzgadniają podział obowiązków, poznają siebie i swoje przyzwyczajenia. Przyjemną imprezą, gdzieś po drodze jest ślub, zwykle wiąże się on ze sporą dawką emocji od stresu po wzruszenie. Proszę przy tym rozróżnić emocje związane ze ślubem oraz emocje związane z organizacją wesela, to nie to samo, te pierwsze są cudowne, te drugie zbędne. Jednak po zawarciu małżeństwa i miesiącu miodowym para wraca do rutyny, którą wypracowała przed ślubem.
Prawdziwym jednak zachwianiem tejże rutyny wypracowanej między dwojgiem ludzi, jest pojawienie się kolejnego „ludzia” w rodzinie. Z różnych przyczyn większość obowiązków domowych zaczyna spoczywać na babeczce i nawet po jej powrocie do pracy, bardzo często role nie wracają do partnerskiego układu sprzed narodzin bobasa. Ona częściej szybko kończy pracę, żeby jak najwcześniej wrócić do potomka, więc przy okazji gotuje obiad dla całej rodziny, a po tym obiedzie sprząta bo mąż taki zmęczony po 12 godzinach pracy (jakby to co ona robi nie było pracą). Oczywiście to tylko średnia statystyczna wynikająca z moich obserwacji, nie obowiązująca norma.
Drugim „pogorszeniem relacji” po narodzinach potomka, jest zaniedbanie się: jej lub jego i jej. Wnika to ze zmęczenia, ale im mniej mąż partycypuje w obowiązkach domowych, tym mniej wykazuje zrozumienia w tej kwestii. A takie zmęczenie, brak czasu dla siebie rzutuje potem na wzrost wzajemnych oczekiwań (czytaj: powodów do kłótni), zmniejszenie okazji do fajnego, nieograniczonego czasowo i przestrzennie seksu itp. itd.
Ten etap życia, kiedy w domu rządzą potrzeby małych dzieci, paradoksalnie potrafi cementować związek. Ale tylko taki z dobrym fundamentem.



Ad 2. Ciąża może bardzo zniszczyć ciało. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Ale również mitem jest, że musi je zmienić. Nie wiem od czego to zależy, czy od kosmetyków, gimnastyki, genów? Ja po pierwszej ciąży miałam zbędnych 7 kg i błyskawicznie wróciłam do swojej wagi sprzed urodzenia synka. Po miesiącu prawie całkiem zszedł mi brzuszek, a po kwartale był dawnym wspomnieniem. Żaden nowy rozstęp czy inna zmiana nie zagościła na moim ciele. Po drugiej ciąży miałam 5 zbędnych kilogramów i mimo prób związanych z dietą ośmiogodzinną, ćwiczeniami jogi i pilates, ani o kilogram w dół waga nie chce mi drgnąć. Zrobiłam więc rekonesans wśród dzieciatych, niedzieciatych, chudych i grubych i jak mantra powtarzają: po 30-ce zwalnia metabolizm (a te starsze dodają, że niestety po 40 i 50 odczuwa się jeszcze bardziej drastyczne zmiany). Jasne, że to nie jest tak, że w dniu urodzin wszystko się zmienia, ale w okolicy tej daty czuje się dużą różnicą, pomiędzy tym co np. taka 28-latka mogła bezkarnie zjeść, a taka 32-latka. Cholera! Tyle w ramach komentarza.

Tabliczka "WJAZD dla inwalidów i matek z wózkami"
 Miło, że inwalidzi i wózki dla dzieci mają podjazd, ale dlaczego znowu ten seksizm? To tata nie może już tamtędy z wózkiem wjechać? Albo opiekun? Jakby napis nie mógł głosić "WJAZD dla inwalidów i dla rodziców z wózkami". Znalezione w Parku Słowackiego w Bielsku-Białej.
Read more ...

środa, 12 sierpnia 2015

Pełna chata

- Czasami czuję się samotna. Oczywiście lubię być sama, ale czasami miło, gdy ktoś człowieka odwiedzi. Choć, co dziwne, zazwyczaj największą przyjemność sprawia mi to potem. To znaczy, kiedy ktoś był z wizytą i już sobie poszedł. Wtedy czuję się taka podniesiona na duchu... spełniona. Trudno to wyjaśnić.” [Hakan Nesser, Punkt Borkmanna, s. 143] powiedziała Elisabeth Ruhme do komisarza Van Veeterena, a ja sobie pomyślałam, że też tak czasami mam. A potem się okazało, że Elisabeth jest psychicznie chora...


Dziś szykuję się na gości. Od kwietnia mój mąż układa kafelki na tarasie – taras spory, czas tylko w soboty, a pogoda nie zawsze sprzyjająca, do tego raz ma koncert, raz mamy wakacje itp. itd. Ma już tego serdecznie dość, ale ma też bonus. Prowadzenie domu, sprzątanie, przygotowywanie przyjęć w całości spoczywa na mnie. Ta... Dziś będzie tort i mrożona herbatka (do zimnej herbatki kruszę lód, daję zaprawione na słodko owoce od teściowej np. czarna porzeczkę, plastry jabłka i plastry cytryny, pychota).
Read more ...

wtorek, 11 sierpnia 2015

Urlop wypoczynkowo-rodzicielski

Przyznaję, przy takiej pogodzie, urlop rodzicielski to dla mnie faktycznie urlop. Dzieciaki długo śpią, a w dzień mają co robić. Codziennie gdzieś jesteśmy – albo na basenie odkrytym albo u znajomych albo na wycieczce. Szczególnie upodobaliśmy sobie Ustroń, do którego jeździmy z 3 razy w tygodniu, ze względu na ogromny plac zabaw, cały usytuowany w cieniu. A obok placu zabaw, nasza labradorka ma dla siebie całkiem spory wybieg – pieski mają tam tor przeszkód, ogrodzony teren do wyhasania się, a właściciele pojemniki na kupki oraz ławeczki do leżingu :-) Uwielbiam upały!

 Wisła - kolorowe miniatury znanych budowli 


 Jaworze - tężnia


      Ustroń - deptak, rzeka, ryneczek z szachownicą i genialny plac zabaw, świetna naleśnikarnia





Read more ...

niedziela, 9 sierpnia 2015

I przysięgam Ci...

Ponieważ nigdy i nigdzie nie przestaję być antropologiem z zamiłowania, kiedy tylko trafia mi się okazja odwiedzić inne geograficznie / kulturowo / zwyczajowo miejsce, jestem w siódmym niebie i napawam się obserwowaniem.
Tym razem miałam okazję uczestniczyć w ślubie i weselu Zielonoświątkowców. Absolutnie nie mam zamiaru wypowiadać się na temat tej religii – za mało pamiętam z wykładów na Porównawczych Studiach Cywilizacji. Ba! Nawet nie mam zamiaru komentować ślubów i wesel w ramach tej religii. Za to skomentuję ten konkretny ślub, tej konkretnej pary i moje subiektywne wnioski:-)
Były elementy, które o wiele bardziej mi się podobały i... był to rytuał ceremonii ślubnej. Zminimalizowany obrządek (tak, wiem, elementy mszy katolickiej mają ogromnie istotne symboliczne znaczenie, ale Jezus nie chodził co tydzień do kościoła, więc poco cały rozbudowany rytuał powtarzać co tydzień, dobrze, że przynajmniej nie w łacinie się to odbywa). Znacznie bardziej podobała mi się muzyka. To obrządek charyzmatyczny, muzyka taka jak przeciętnemu Polako-Katolikowi jak ja, kojarzy się z gospel. Energiczna, bardziej poruszająca. Nie patetyczne organy, ale cały skład zespołu grał.
Bardziej podobało mi się wnętrze kościoła – jest takie, jakie znam z kościołów katolickich np. w Niemczech. Przypomina pokój domu, z wygodami dla ludzi (miękkie ławki, dozownik z wodą do picia, wnętrze duże ale nie przypominające moloch), bez muzeum typowego nawet dla nowo budowanych kościołów u nas Katolików – obrazy, freski, rzeźby. Lubię to w starych kościołach mających funkcję zabytku, w nowych wolę skromność i przyjazność.


  
Była jakaś magia w tym, że wszyscy się znali, to daje poczucie wspólnoty, ale tu nie można nic Katolikom zarzucić, nas jest za dużo, żebyśmy tak dobrze się znali. Ta magia małej grupy ma dla mnie jednak też ujemny wymiar. Przez pewien czas byłam członkiem Przymierza (gdzie nomen omen spotkania są wzorowane na nabożeństwach religii z obrządkiem charyzmatycznym – żywiołowa muzyka, modlitwa głosów, więcej ekspresji) i to co ostatecznie zakończyło nasz romans (mój i Przymierza) to był radykalizm poglądów – w małej grupie ludzie wzajemnie się nakręcają, kontrolują i wyrabiają jedyne słuszne sposoby myślenia. Dla sprawiedliwości muszę dodać, że z tego samego powodu, z jakiego wycofałam się z udziału w spotkaniach Przymierza, wycofałam się z EFKI (organizacja feministyczna), czy klubu GAJA (organizacja ekologiczna). Nie odnajduję się przy radykalnych poglądach bo moim zdaniem zawsze kogoś krzywdzą. Jednocześnie uważam, że wszystkie te grupy są potrzebne – w polityce rządziłaby tylko ekonomia, a tak to przedstawiciele tych grup lobbują za swoimi wartościami i jest szansa na równowagę.
Oczywiście to wszystko co mi się spodobało w nabożeństwie Zielonoświątkowców, można znaleźć w większości parafii katolickich na Zachodzie Europy – mniejsze budżety, mniejszy dystans ambony do wiernych. Co się nawet przejawia w muzyce - nie patetyczne organy, które są przyjemne na wielkie uroczystości, a zespoły muzyczne, które aktywizują parafian.
Całkiem nie moją bajką są takie elementy jak tamtejsza starszyzna (5 starszych mężczyzn, decydujących o wszystkich newralgicznych kwestiach w życiu parafii i parafian). Ale jak wspomniałam, odnoszę się tylko do tego ślubu, w którym uczestniczyłam, a nie do całej religii (w mojej jest mi bardzo dobrze, jeżeli chodzi o aspekt wiary).


Nie spodobał mi się 1 element – była to całkowicie decyzja panny młodej, choć po sugestii ze strony pastora – przysięganie mężowi uległości. Rozumiem, że w Biblii z 5 razy jest nakazane mężowi miłować żonę, a żonie z 6 razy być uległą mu (a 1 raz go miłować), ale Starego Testamentu chyba nie można przyjmować literalnie? Inaczej kamieniowalibyśmy niejednego. I ja wiem, że taka młoda żona tym chciała powiedzieć „ufam ci mężu bezgranicznie” (moim zdaniem), ale powiedziała również „nie będę miała charakteru, żeby budować partnerstwo, w przypadku tematów, w których nie będziemy się zgadzać”. I jeżeli do przysięgi podchodzić sumiennie, to jeżeli niestety mąż nie będzie dobroduszny, to co?
Samo wesele było spokojniejsze niż przeciętne Polsko-Katolickie imprezy. W pięknym hotelu, dobrze nas nakarmiono, dopieszczono każdy element wystroju, było uroczo. Brakowało mi tańców, których nie było, za to był bardzo rozbudowany program zabaw i innych atrakcji (typu budka z wesołymi zdjęciami w przebraniach, czy koncert gitarzysty i saksofonisty). O północy ogłoszono zakończenie wesela i prowadzący opowiedział piękną przypowieść na podbudowanie pobożności. A dnia następnego... Nikt nie ma kaca, wszyscy wyspani, a horyzonty troszkę poszerzone o to jak można bawić się inaczej.
Zaraz jedziemy nad jeziorko do Czech, a para młoda zdobywa jakiś szczyt w górach.
Read more ...

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Tak jak lubię

To był cudowny weekend. Tak jak lubię. Spotkaliśmy się ze znajomymi, pojechaliśmy na wycieczkę, świeciło słonko, jedliśmy pyszności...
W piątek - w końcu weekend zaczyna się w piątek - miałam babskie spotkanie z koleżankami w Celna 10. Było super, zawsze brakuje nam czasu, żeby się nagadać "do syta". Wracając do domu ratowałyśmy dwie młode dziewczyny zatrzaśnięte w starej kamienicy. Nigdy się nie dowiemy, czy faktycznie były w tarapatach, czy to był jakiś żart/gra. Wieczorem z dzieciakami i mężem wybraliśmy się na koncert Riffertone pod CH Sfera w Bielsku-Białej.
Celna 10
 W sobotę rano (dla nas oznacza to po 10) spacerowaliśmy w Jaworzu koło tężni, a popołudniu odwiedziliśmy znajomych. Jak już Wam wspominałam sobotnia impreza była pod znakiem sushi, które uwielbiamy. Dzieciaki bawiły się na podłodze, a my się objadaliśmy. Już dawno nie miałam okazji jeść takich pyszności. Na dodatek zachwyciło mnie mieszkanie znajomych. Większość znanych mi, budujących się czy remontujących młodych ludzi zachowuje się asekuracyjnie i wnętrza wyglądają jak hotelowe (brązowe meble, kremowe ściany, ewentualnie biały). Bo boją się, że nawet gotowe aranżacje do „zapożyczenia” nie sprawdzą się w ich wnętrzach. Bo oryginalny barwy szybciej się opatrzą. I wszystko jest podobne. A tu nie – biały kamień, szare ściany, kolorowe, mozaikowe kafelki. Jestem pod wrażeniem.

Tężnia Jaworze
 
 
Znajomi powiedzieli nam, że w pobliskim Ustroniu zachwycił ich plac zabaw z dotacji UE – nastawiony na rozwój fizyczny i umysłowy dzieciaków w różnym wieku. Długo nas nie trzeba było namawiać. W niedzielę, po lekcji pływania Zosi pojechaliśmy na wycieczkę. Na spacer deptakiem, następnie do Źródła Żelazistego, na nasze ulubione naleśniki w Delicjach (synek zajadał takie z kurczakiem, jogurtem i szpinakiem, aż mu się uszy trzęsły, a to niejadek) oraz lemoniadę z limonek, no i oczywiście na w/w plac zabaw. Polecam!

Ustroń, edukacyjny plac zabaw



Ustroń Delicje

 A wieczorem odwiedziliśmy teściów. Tak więc, do domu w oba dni, wróciliśmy dawno po zmroku. Nie było czasu na sprzątanie i zaleganie na kanapie, ale naładowaliśmy baterie i świetnie się bawiliśmy.
Read more ...

sobota, 1 sierpnia 2015

Udanej soboty :-)

Make my day...

Uwielbiam małe miejscowości, których na naszym Podbeskidziu jest pełno, a do których prawie cały rok przyjeżdżają wczasowicze i kuracjusze. Kiedy robimy sobie wycieczkę w takie miejsce, przez chwilę czujemy się jak na wakacjach – inne tępo, zadbani ludzie, luźne pogawędki.
Dziś byliśmy koło tężni w Jaworzu. Nowy, drewniany plac zabaw, siłownie na świeżym powietrzu, park, staw z fontanną i sama tężnia. Moje dzieciaki uwielbiają to miejsce. A wieczorem wybieramy się do rówieśnika Zosi, na sushi (made by rodzice). Miły dzień, dla Was też samych przyjemności:-)
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates