/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 25 listopada 2012

Monologi waginy

No to grubo przekroczyliśmy pół tysiąca gości na blogu:-) Welcome!
W ramach uczczenia tego faktu dwa „dialogi”. Pierwszy, z moją siostrą jest standardem, jak rytuał wymieniany podczas prawie każdej wizyty, drugi, mam nadzieję był jednorazowy.


Numer 1
Ja: Cześć.
Moja siostra: Cześć.
Ja: Co tam u Was słychać?
Moja siostra: Jak zwykle bez zmian.
Ja (w myślach): Dzięki za punkt zaczepienia do rozmowy.
Ja głośno: Acha. Może w pracy, z Zuzą? Nic nowego?
Moja siostra: Nie. A u Was?
Ja: Jak zwykle całkiem sporo się dzieje.
Moja siostra: cisza...
Ja (w myślach): Kurwa, to pogadałyśmy...


Numer 2
Ja: Dzień dobry
Sąsiadka z parteru: A Pani tu nie mieszka!
Ja: Mieszkam.
Sąsiadka z parteru: Nie, nie mieszka Pani, wiedziałabym.
Ja (nie wiedzieć czemu): Mieszkam, na trzecim piętrze.
Sąsiadka z parteru: Nie proszę Pani, bo jakby Pani tu mieszkała, to wiedziałabym o tym. Może Pani najwyżej być krewną, która odwiedza kogoś.
Ja (w myślach): A zwykłego dzień dobry to nie łaska?
Poszłam sobie.


A w Post Scriptum przeprosiny, choć przepraszać się nie powinno, tylko naprawiać błędy i ich nie powtarzać :-) Robię byki i literówki. Trochę z roztrzepania, trochę z autokorekty w Wordzie. Przepraszam osoby wyczulone i cierpiące przez moje niedbalstwo. Pragnę w ogóle nie wziąć za to odpowiedzialności i całą winą obarczyć Józia, perfidnego konsumenta mojego czasu ;-)

 walking with baby_flickr_timojazz_CC BY-NC 2.0

P.S. II Mieliśmy dziś bardzo fajny dzień – najpierw spacer z naszym psem, labradorką, która mieszka u mojej mamy, ale jest „rodzinna”, potem Józio był na swoim basenie dla niemowlaków, po którym pojechaliśmy na obiad do teściów, gdzie była moja siostra z rodziną, a więc też ukochana kuzyneczka Zuza. Dzieciaki się uwielbiają. Amory między nimi kwitły. A wieczorem odwiedziliśmy jeszcze pradziadków, babcia jak zwykle upiekła przepyszne ciasto. Taka „tradycyjna” niedziela, nawet rozpoczęła się jajecznicą i chlebem z masełkiem (czyli najbardziej tradycyjnym – ponoć – śniadaniem niedzielnym w Polsce). To nie do końca nasz styl spędzania wolnego czasu, ale raz na czas, całkiem miło tak się po cudzych domach pobujać ;-)

Read more ...

sobota, 24 listopada 2012

Yuppies made in Warsaw

Czy przyszłoby Wam do głowy drukować mapę pokazującą trasę między Dworcem Centralnym w Warszawie, a hotelem Marriott? Przyznam, że nacisnęłam drukuj zanim zauważyłam, że te dwa budynki są po przeciwnej stronie jednej ulicy ale mimo wszystko, dałam czadu.
Tak się zaczął pośpieszny etap przygotowań do mojej małej podróży służbowej. Brzmi nieciekawie? No to trzeba zrobić tak, żeby było ciekawie. Po pierwsze towarzystwo – koleżanka, która pracuje boks obok dla włoskiego klienta. Zna dobrze Warszawę. A właściwie to dentystów warszawskich zna wręcz wybitnie – postanowiła, że inwestycją jej życia będzie idealne uzębienie. Miała narzeczonego, planowali ślub w Tanzanii u znajomego misjonarza, ale stwierdziła, że wyprostuje sobie zęby. Przez gigantyczną inwestycję w zęby ślub odłożyli o rok, w międzyczasie związek rozpadł się, ale za to siedzi u najlepszego chirurga ortodonty koło Olszówki, a czekając na tomografię pije kawę stolik obok Martyny Wojciechowskiej. Koleżanka właściwie bardziej pasuje do Warszawy niż naszej prowincji, jest najlepszym profesjonalistą jakiego znam i uwielbia wyzwania.

 warsaw_flickr_Metaphox_CC BY 2.0

Po drugie – cel. Może najbardziej prestiżowa konferencja branży HR w Polsce? Goście z całego świata (tłumacze symultaniczni siedzą w kabinach, a osoby nie znające języka prelegenta, dostają słuchawki i mogą wszystko mieć zaserwowane po polsku), idealni mówcy, specjaliści znani na całym świecie. Patroni – Minister Pracy oraz Irena Eris. Pięć wykładów równocześnie, wedle zainteresowań można sobie wybrać tematykę: od lekkiej rozrywki na mowie ciała Tomasza Kammela po prawdziwych geniuszy Gerry Beamish, David Clutterbuck, Christie Ward i wielu innych. Do tego Expo – stoiska największych firm powiązanych z branżą HR (przedszkola przyzakładowe, bony, rejsy po morzu ze szkoleniami, czasopisma branżowe, narzędzia do nowoczesnej rekrutacji). Wszystko w hotelu Marriott. Każdy detal dopracowany.
Po trzecie – nocleg. Jak Marriott to... Marriott. Pokoje bez zarzutu, ale prawdziwą przyjemnością były posiłki. Przykładowo na śniadaniu kilkanaście rodzajów sera, wędzone rybki, tuńczyk, tosty francuskie, a do nich po 5 rodzai dżemów, naleśniki z syropem klonowym, kiełbaski, jajka po benedyktyńsku, sałatki, mnóstwo owoców, bakalii, musi, ekspres ciśnieniowy z doskonałą kawą – cappuccino, espresso, latte, czekolada, herbaty, przepyszne koktajle z owoców, croissanty, muffinki, różne drożdżówki, gofry a do nich bita śmietana, kandyzowane owoce, czy czekolada, na życzenie robione omlety wg zamówienia i... Długo by jeszcze wymieniać, ale najważniejszy był widok z restauracji na Pałac Kultury. No i stali bywalcy, głównie mężczyźni, biznesmeni ze swoimi palmtopami i innymi gadżetami od których nawet na czas śniadania nie mogą się oderwać, część też stanowiły bogate rodzinki, z dziećmi, które w swoich drogich dresach zaspane schodziły na śniadanie, tak nudne dla nich jakby podawano samą jajecznicę. Ale pewnie dla nich to codzienność. No i te niuanse – żeby wjechać windą na piętro w hotelu trzeba włożyć w widzie kartę do czytnika. Świat dostępny tylko dla wybranych.
Po czwarte – rozrywka. Część zapewniona przez organizatora Kongresu Kadry, a część zapewniona przez naszą inwencję własną :-)


Skupmy się na punkcie czwartym...


Wzięłam walizkę z górnej półki pociągu, Intercity pierwsza klasa. Pustki, ksiądz, pracująca na laptopie businesswomen i para konduktorów z Pragi. Obok mnie towarzyszka mojej podróży. Zazdroszczę jej ogromnie jednej cechy – entuzjazmu. Mam talent do przewidywania jak się sprawy potoczą, jaki ktoś jest naprawdę. Duża dawka empatii, wiedzy socjologicznej i magia pierwszego wrażenia pryska. Oczywiście też popełniam błędy, jednak zwykle udaje mi się przewidzieć jak to dalej będzie, zwłaszcza, kiedy dominuje czynnik ludzki w danej sytuacji. Moja znajoma za to ma w sobie radość dziecka, entuzjazm do nowości, zachwycają ją ludzie, ich osiągnięcia, osobowość. Chłonie. Jednak chłonie tylko jeden wymiar, jedną perspektywę. Tą wartościową.
Wyjechałyśmy z peronu ruchomymi schodami. Na prawo Złote Tarasy, na lewo Marriott, na wprost Pałac Kultury. Magia wielkiego miasta, gdzie wszystko jest znane. Zmęczone drogą, marzyłyśmy tylko o rozpakowaniu się i wzięciu prysznicu. Poszłyśmy na recepcję.


- Pokój dwuosobowy, jedno łóżko czy dwa? - zapytał młody Ralph Murphy zza lady recepcyjnej
- Dwa, ale miło, że jest Pan otwarty. - odpowiedziałam
- Czy ja jestem otwarty? To hotel, widziałem wszystko. To miejsce ma swoje zasady, a do nich należy moje pytanie.
Odświeżywszy się w pokoju poszłyśmy na miasto. Ponieważ był 11 listopada, wszędzie watahy mundurowych pilnowały porządku. Wieczorem było już po demonstracjach, ale narodowcy dalej kręcili się po ulicach z flagami. Psychodeliczne wrażenie.
Znajoma opowiedziała mi, jak to kiedyś była w Warszawie, pod Pałacem Prezydenckim protestowali dziadkowie z Radia Maryja, żeby krzyż na część pamięci katastrofy Smoleńskiej dominował nad RP, Kamery pokazywały tylko jedną stronę ulicy, po drugiej tymczasem znajduje się knajpa z wódeczką za 4 złote, Przekąski Zakąski. Zrobiła się pod nim specyficzna loża szyderców, która stanowiła kontrast dla wojowniczych babć i dziadków.
Szłyśmy koło zamku, oglądając ludzi, zabytki, knajpki, wszystko. Pogoda była idealna, wręcz ciepła jak na listopad. Zatrzymałyśmy się by zjeść żurek i oscypki z grilla w klimatycznej restauracji Podwale Kampania Piwna, a potem przez różne, zwłaszcza irlandzkie knajpy, szłyśmy docelowo do Hard Rock Cafe na Margaritę.
O dość przyzwoitej porze wróciłyśmy do pokoju, żeby mieć rześki umysł na konferencji następnego dnia. Gorzej nam poszło w poniedziałek wieczorem, bo położyłyśmy się spać przed trzecią... 

 warsaw_flickr_Eric The Fish_CC BY 2.0
 
W poniedziałek od 8:00 prelegenci mieli wykłady. Wiadomo – atmosfera luźna ale mimo wszystko do 16 trwały wystąpienia, więc pod koniec dnia byliśmy lekko zmęczeni. Zaraz po nich przebrałyśmy się w pokoju i popędziłyśmy do Teatru Capitol, gdzie dla uczestników konferencji najpierw był zaplanowany występ – spektakl z udziałem tancerzy z Tańca z Gwiazdami, a potem bankiet i dyskoteka z otwartym barem.
Oj HR-y potrafią się bawić... Ludzie szaleli na parkiecie. O dziwo towarzystwo mieszane, mimo że działy kadr kojarzą się mi z kobietami, ale może było więcej osób takich jak ja, które tylko pośrednio mają związek z tą branżą? Wiedzieliście, że ludzie naprawdę znają wszystkie kroki Gangnam Style?! Kiedyś słyszałam w radiu, że sekretarz generalny ONZ się tym śmiesznym tańcem zachwycał, jak widać nie tylko on... Bawiliśmy się świetnie, choć przyznam, że ja do pierwszej z hakiem. Potem chciałam już wracać, ale znajoma postanowiła troszkę poflirtować i na prawie godzinę zniknęła, a potem jeszcze uparła się, że odprowadzimy jednego faceta do hotelu. Spotkałyśmy go w windzie tego samego dnia rano, coś tam do mnie zagadnął i utkwiło nam w pamięci, że mieszka u nas. Na dyskotece najpierw się świetnie bawił, tańczył, wygłupiał się, ale w miarę wzrostu poziomu alkoholu we krwi, robił się coraz bardziej żałosny. Moim zdaniem konferencje branżowe, imprezy integracyjne czy szkolenia wyjazdowe to nie miejsca, żeby się zalać w trupa. Wyluzować – tak, zbłaźnić się – nie. Ludzie nie umieją sobie postawić granicy. A znajoma uparła się, że odprowadzi takiego bezgranicznego ludzia do hotelu.
Więc wracaliśmy całe wieki bo się lekko słaniał i wisiał na jej ramieniu. Oczywiście nie obyło się bez zaproszenia do jego pokoju, mimo że żona gdzieś tam w Poznaniu za nim pewnie tęskniła. Ku naszej rozpaczy okazało się, że mieszka dokładnie w pokoju obok nas (Marriott to spory hotel), ale na szczęście był zbyt zalany, żeby to zarejestrować. Na drugi dzień nie wpadłyśmy już na niego, ciekawe czy było to przypadkiem, czy się o to postarał?

warsaw'92_flickr_Akuppa_CC BY-NC-SA 2.0
 
O dziwo, nie chciało się nam spać. Zmęczenie dopadło nas dopiero w pociągu powrotnym i troszkę zmuliło na następny dzień w pracy.
Było niesamowicie. Intelektualnie, inspirująco i co tam chcecie na i. Oczywiście cieszyłam się z powrotu do synka i męża, ale szara rzeczywistość to niekoniecznie moja broszka. Za to sąsiadka mieszkająca nad nami robi ostro porządki słuchając w kółku Lulajże Jezuniu... Może to jakaś terapia??? Każdy żyje po swojemu, czyż nie?
Read more ...

sobota, 17 listopada 2012

Socjalizacja antycypująca o świcie



Moja nauczycielka angielskiego opowiadała nam jak to jej przyjaciółka, nagle zaczęła żyć w innej rzeczywistości. Jak przestały mówić w jednym języku i właściwie stały się sobie obce. A wszystko zaczęło się prozaicznie. Przyjaciółka X związała się z facetem, który pracuje jako programista w innym mieście niż razem mieszkają. W tym innym mieście ma mieszkanie z kolegą. Mają wspólną sypialnie z dwoma łóżkami, ale jednak wspólną. Jako programista mógłby pracować z domu ale nie chce. Na wakacje jeździ z kolegami. I on i panna X uwielbiają jogging i wspinaczkę ściankową, ale on nie lubi biegać i wspinać się z babami, więc nie robią tego razem. Pobrali się, bo oboje chcieli mieć dziecko, choć mieszkają praktycznie osobno. Panna X na dodatek bardzo się zakochała w programiście. Zrezygnowała z całego swojego życia, a zwłaszcza ze swoich dotychczasowych znajomych i spotykają się tylko ze znajomymi męża. Ten z racji pochodzenia i zawodu jest dość zamożny, podobnie jego znajomi. Panna X przestała pracować. Codziennie chodzi na fitness – ma nawet swojego trenera, gra w tenisa, dalej się wspina, codziennie odwiedza kosmetyczkę. Nie ma dnia w którym by nie jadła łososia albo siemię lniane bo to ważne jak powietrze do życia. Dba o planetę.

Plan dziecko zrealizowali. Przed porodem miała licznik kroków. Ile dziennie należy ich zrobić, żeby nie mieć hemoroidów? Jadła tylko zdrowe jedzenie, spała w białej pościeli bez barwników, chodziła na pilates dla mam w ciąży i na basen, do porodu miała doule, rodziła w pozycji horyzontalnej i miała ten specjalny żel co pomaga w rozciąganiu się pochwy, a kosztuje chyba z 500 zł. Po porodzie oczywiście dziecko nosiła w chuście, tetry, żadnych pampersów, szare mydło, żadnych chemicznych chusteczek nawilżających czy emulgatorów w płynach do kąpieli bo to nie ekologiczne. Teraz dziecko jest troszkę starsze, ma pięć miesięcy i chodzi z nim na basen dla niemowląt, do szkoły muzycznej dla niemowląt, na masaże Shantala dla niemowląt, do kina na seanse dla niemowląt (przyciszony głos, przyciemnione światła) i terapię dla mam i dzieciaczków. Niedługo zaczną chodzić na rytmikę w języku angielskim dla dzieci, a od 6 roku życia są specjalne Uniwersytety Dla Dzieci (odpowiednik Uniwersytetu Trzeciego Wieku dla starszych osób). W domu leci tylko RMF Classic i codziennie godzinę czyta dziecku wiersze. Jest bardzo zapracowana mimo, że 8 godzin dziennie ma nianie i pomoc domową, ale trzeba w międzyczasie napełnić mydelniczki i generalnie śledzić każdy krok niani. Tata pracuje. Liczy się dziecko, fitness i zdrowe żywienie.
yoga_flickr_Grand Velas Resort_CC BY-SA 2.0

X jest postacią rzeczywistą ale zarazem weberowskim typem idealnym, przedstawicielem swojej klasy społecznej. Teraz to nie moda, samochody, sztuka jak to kiedyś było określają status. Rzeczy materialne zostały zepchnięte na drugi plan wobec zdrowego stylu życia, na który można sobie pozwolić tylko mając pieniądze. Veblen wymyślił ciekawą koncepcję klasy próżniaczej, w której opisywał styl życia elity jako ciężką pracę – aby utrzymać swój status społeczny trzeba wiedzieć co kupić, jak się ubrać i jak nie odstawać od swoich. Klasa próżniacza kreuje i podtrzymuje zasady tego co jest w dobrym guście, a dzisiaj w dobrym guście jest jeść zdrowo, ćwiczyć i być (zwykle pseudo) ekologicznym.




Nie stać mnie na jedzenie łososia codziennie, ani na prywatnego trenera, ale mogłabym codziennie ćwiczyć, uczyć się języków obcych (same kursy przecież nie wystarczą), jeść mniej smażonego, a więcej gotowanego (nasz parowar jest jeszcze dziewicą).

Wymyśliłam sobie więc, że powinnam wstawać o 5:00 (teraz wstaję 5:45). Mogłabym zjeść normalne śniadanie, poćwiczyć kwadrans, wziąć prysznic, a potem pouczyć się chwilę języków obcych. Nie musiałabym gnębić się całe popołudnie wizją, że fajnie byłoby zabrać się za siebie, aż dochodzi godzina 21:00, kiedy Józio po kąpieli smacznie śpi, a ja nie mam sił na nic poza lekką książką lub filmem.

coffee_flickr_JB London_CC BY-NC 2.0


Niestety, bynajmniej nie jestem skowronkiem, w czasach kiedy miałam 3 miesiące wakacji szybko mój zegar przestawiał się na wstawanie o 11, a kładłam się spać o 3 nad ranem. Byłam bardzo szczęśliwa i najbardziej twórcza w tych godzinach. Nie powiem – poranki są magiczne. Rześkie powietrze, cały dzień przed nami, ale co ja zrobię, że rano najlepiej mi się śpi, a jak zmuszę się, żeby wstać, to czuję się ociężała i wieki się rozbudzam? Pewnie jest to kwestia wyrobienia sobie nawyku (jeżeli mnie pamięć nie myli, to 72 razy trzeba coś powtórzyć, a stanie się nawykiem, czyli naszą drugą naturą).

Dam Ci znać, jak przynajmniej jeden tydzień uda mi się wstawać rano. To co? Może kawki na obudzenie i pobudzenie, a do tego czekolada z endorfinami (ale 85% gorzka Lindt, to prawie nie słodycz)?



Read more ...

sobota, 10 listopada 2012

Film drogi

Ford Albinos. Białe, wybitnie nachalne auto, z wybitnie dobrym kierowcą u steru. To mój mąż, w swoim samochodzie, który po wciśnięciu pedału gazu odkrywa swoje włoskie ja – to od gestykulowania i dramatyzowania. Polityka Zero Tolerancji dla złych kierowców. Siedzenie obok, moje miejsce.
Jakoś ostatnio nasze drogi prowadzą do Wrocławia. Tak się zaczęło od koncertu Erykah Badu na 30 urodziny mojego męża i od tamtej pory co rusz, jakiś event w tym pięknym mieście. Tym razem najlepszy koncert na jakim byłam do tej pory. Tommy Emmanuel, wirtuoz gitary akustycznej, mistrz fingerstyle, a przede wszystkim charyzmatyczna osobowość, która rozkochuje w sobie publiczność od pierwszych akordów. A na scenie jest sam, bez orkiestry, chórków, czy tancerzy. Ale on jeden wystarczy.
wroclaw_flickr_coincidentalimages_CC BY-NC-SA 2.0
Po pracy zawieźliśmy naszą pociechę do dziadków. Pierwszą noc poza domem spędził w drugim miesiącu życia, kiedy rodzice postanowili pojechać na imprezę do Katowic, ale że tego faktu nie pamięta, ta noc była całkiem jak ta pierwsza – dużym przeżyciem. Dla nas, rodziców, bo Józio to jadł, spał, bawił się i nic sobie z emocji mamy i taty nie robił. Zresztą teraz go czeka taki tydzień, w niedzielę ja jadę do Warszawy, a mąż do Wrocławia na szkolenie. Pech, że zbiegło nam się to w tym samym czasie, ale must be i koniec.
Latem, specyficznego smaczku podróżom dodają motocykliści i kampery mijające nas na trasie. Zimą, czy jesienią – tirowcy. Kiedyś rozważałam napisanie doktoratu o kulturze tirowców. Takie międzynarodowe porównanie – tirowcy w Pakistanie zdobiący swoje auta, tak, że zza szyb nic nie widać i prawie się nie da prowadzić, kierowcy w Australii, którzy mają problemy z narkotykami bo przez monotonię dróg łykają amfetaminę jak tik taki, kierowcy w Afryce, którzy na początku trasy wybierają sobie jedną dziwkę i biorą ją na całą trasę, a ona poza usługami typowymi dla swojej branży, świadczy im usługi typowe dla tradycyjnej żony, pierze, przygotowuje posiłki, sprząta i tak przy okazji zaraża HIV...
 tractor trailer_flickr_tbn97_CC BY-NC-SA 2.0
Jesień... Wyjechaliśmy w drogę otoczeni kakofonią barw zachodzącego słońca. Wracaliśmy w okolicach północy. Przystanek na trasie – kawa w McCafe, pyszna mocha i dalej w drogę. Stolik po prawej, jakaś dzieciarnia, dają sobie przy cocacoli życiowe porady, o tym jak się do łóżka zaciągnąć, kiedy sobie na co pozwolić, a kiedy to obciach. Po lewej przy stoliku dwóch rasowych Ślązaków – wypisz wymaluj, dwa stereotypowe typy idealne w realu. Naprzeciwko trzyosobowe stadko karków – wyglądają jak odmiany Pudziana od szyi w dół, a głowy jak zapałki. Rządzą swoim stolikiem. Obsługa – bardzo młoda i skupiona na sobie. Nocna zmiana. Mikroświat.
Read more ...

sobota, 3 listopada 2012

Melanż z wódeczką jak chupa chups

Zaczęło się niewinnie. Pewnie zwykle tak się zaczyna.

Pojechałam odwiedzić koleżankę, która od pół roku mieszkała na Sycylii, w Katanii, gdzie w ramach stypendium Erasmusa studiowała. Czuła się tam jak ryba w wodzie, korpulentna blondynka, która nie robiła wrażenia na rodakach, tam przeżywała swoje pięć minut. A poza tym to miejsce… Pływałaś kiedyś w morzu na koniu? Ona pływała. Ciemne plaże z wulkanicznym piaskiem, groźna Etna górująca nad miastem, doskonałe jedzenie, słońce cały rok, metro (taka Katania ma metro, a taki Kraków?).

W 5 minut nawiązują się przyjaźnie bo ludzie są bardzo otwarci, nie trzeba łamać pierwszych lodów ;-)
catania_flickr_ludik_CC BY-NC-SA 2.0

Czas niewinności odszedł z zachodzącym słońcem. Najpierw na ulice wyszły lokalne foczki, panny o pupach w stylu Beyonce, niebotycznie natapirowanych włosach, koniecznie w białych, obcisłych spodniach. Potem młodzi ludzie zaczęli zbierać się na placach, palić, pić alkohol. Kolejnym stałym punktem programu był wypad do baru na shoty. Miałam wrażenie, że inspiracją do nich były lizaki chupa chups, czekoladowe, kawowe, truskawka ze śmietaną, brzoskwinia ze śmietaną. Oczywiście podawane w rynience i płonące. Przy pierwszym płonącym drinku ma się stracha, ale technika szybko wchodzi w krew z procentami.

Potem trzeba potańczyć. Ktoś obok zrzucił stanik, ktoś już nie trzyma się na nogach, jest niesamowicie ciasno na parkiecie, wszystko wiruje, ale jeszcze sporo pamiętam. Przerwa – nad ranem idziemy w okolice zamku, gdzie w zatłoczonych knajpach jemy po arancino (ryż w panierce, ulepiony w kulkę z serem, mięsem i innymi atrakcjami w środku, pieczony w głębokim tłuszczu, więc dawka energii z każdym ugryzieniem jest spora). Po posiłku obowiązkowo espresso. Wracamy potańczyć.

A świt słońca, można spędzić na plaży. Trzeba tylko uważać, żeby nie stanąć na jakąś zużytą prezerwatywę.

Tak jest w tygodniu, bo w weekend wypad do Taorminy, jednego z pierwszych kurortów turystycznych na świecie, do dalej zniszczonego po II wojnie światowej Palermo, albo na złocisty piasek i lazurowe morze w Syrakuzach. Kawa płynie strumieniami, w końcu trzeba mieć na wszystko siły.

sicilia_flckr_Sicilia Mare_CC BY-ND 2.0
 
Inna scena.

Upał. Środek dnia. Postanowiłam przejść się sama po starówce Katanii. Piękna choć zniszczona. W kawiarniach i na ulicach sami mężczyźni. Pomijając młodą parę. Są tak abstrakcyjni, że robię im zdjęcie, jak zagubieni chodzą między wąskimi uliczkami, sami, w ślubnych strojach.

Spojrzenia mnie nie opuszczają. Męski wzrok lepi mi się do skóry. W którymś momencie, kiedy ulica wychodząca z głównego placu się zwęża, słyszę falę cykania. To mężczyźni. Włosi z południa. Może i jest to podziw dla mojej osoby ale tak nachalny i odrażający, że mam ochotę się schować. W torbie mam zwiniętą wiatrówkę, więc zakładam ją. Przy 40 stopniach na polu zapinam się pod szyję i wracam szybko do mojego hostelu.

Koleżanka boi się bez lokalnych znajomych wyjść rano do piekarni ze swojego mieszkania.

 taormina_flickr_gnuckx_CC BY 2.0

Scena trzecia.

Taormina. Starsi panowie w białych kapeluszach, mówi się, że to mafia. Miliony turystów, widok jak z bajki, cukierkowe kamieniczki. Kościółki, kwiaty, artystyczne kompozycje. Wszystko czyste, nowe, drogie. Czuję się jak w równoległej rzeczywistości.

Byłaś kiedyś w pociągu na morzu? Jutro wsiądę do pociągu na trasie Palermo – Rzym. Pociąg w Mesynie wjedzie na prom i na nim przepłyniemy na stały ląd.

W Taorminie z koleżanką świętujemy mój ostatni dzień na Sycylii. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że być może już nigdy jej nie spotkam. Teraz mieszka w Londynie w zamkniętym osiedlu. Ma kota i „partnera”, a za ścianą para gejów po ślubie w LA pilnuje porządku i moralności. Dosłownie. Wezwali policję nawet jak zdarzyło jej się pranie powiesić na balkonie. To psuje wizerunek osiedla i jest zakazane.

Jej świat jest zupełnie inny niż ten, w którym żyła kilka lat temu w Katanii. Mój świat też jest zupełnie inny. Czasami podejmujemy jakąś decyzję – o zmianie pracy, o wyjściu za mąż, o wyjeździe na stypendium i wszystko się zmienia wokół nas. A czy my się zmieniamy? Jak sądzisz moja droga?


Scena czwarta

Jak Ci to opowiadam, mój synek wypił sam (czytaj: samemu trzymając) całą butlę mleczka z kaszką. Pierwszy posiłek „bez pomocy” skonsumowany. Mój świat.
Read more ...

piątek, 2 listopada 2012

Czerwony, żółty, zielony, niebieski i fioletowy


Na jednym wdechu widzę słońce, uśmiech mojego synka, wino i krewetki w panierce, przyrządzone przez mojego męża w wieczór Halloween. Na wydechu widzę gigantyczną tęsknotę za moją rodziną, ledwo co pożegnaną.

Wczorajszy dzień, święto zmarłych z chryzantemami, Józiem na rękach taty i tęczą nad cmentarzem. Zrobiliśmy maraton odwiedzający tych, których kochamy - tych żywych i tych już niestety nieobecnych. Tradycyjnie, bez pośpiechu, po raz pierwszy z naszym malcem.
 
chrysanthemum_flickr_pengkey_CC BY-NC-ND 2.0
Jak byłam mała miałam dwa jamniki. Było między nimi 7 lat różnicy. Sissi, jak cesarzowa władała całym domem. Uwielbiała bułkę z serem żółtym, ale jak dostała ją kiedyś trzy dni pod rząd na śniadanko, na łóżku mamy, dokładnie na jej poduszce, zrobiła kupę. Wiedziała kto ją karmi i kogo trzeba zdyscyplinować, chociaż mamę kochała najbardziej. Młodsza była Iris, za każdym poszłaby wszędzie, ale za to była z niej wesoła przylepa. Pamiętam, że pojechaliśmy na wystawę psów. Nawet na nią nie weszliśmy jak zobaczyłam zagłodzonego, malusieńkiego psiaka, przed bramą wejściową. Teraz wiem, że takich psów nie wolno kupować – zasada podaży vs popyt, jak ludzie kupują takie bidule zaniedbane to pseudohodowcy będą je rozmnażać. Ale wtedy tylko chciałam ją uratować, przytulić i dać jej dom. Jak ją kupowaliśmy na niebie była tęcza, wiec psinie dostało się imię po bogini greckiej, patronce tęczy – Iris. Jako dziecko uwielbiałam mitologię…
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates