Czy
przyszłoby Wam do głowy drukować mapę pokazującą trasę między
Dworcem Centralnym w Warszawie, a hotelem Marriott? Przyznam, że
nacisnęłam drukuj zanim zauważyłam, że te dwa budynki są po
przeciwnej stronie jednej ulicy ale mimo wszystko, dałam czadu.
Tak
się zaczął pośpieszny etap przygotowań do mojej małej podróży
służbowej. Brzmi nieciekawie? No to trzeba zrobić tak, żeby było
ciekawie. Po pierwsze towarzystwo – koleżanka, która pracuje boks
obok dla włoskiego klienta. Zna dobrze Warszawę. A właściwie to
dentystów warszawskich zna wręcz wybitnie – postanowiła, że
inwestycją jej życia będzie idealne uzębienie. Miała
narzeczonego, planowali ślub w Tanzanii u znajomego misjonarza, ale
stwierdziła, że wyprostuje sobie zęby. Przez
gigantyczną inwestycję w zęby ślub odłożyli o rok, w
międzyczasie związek rozpadł się, ale za to siedzi u najlepszego
chirurga ortodonty koło Olszówki, a czekając na tomografię pije
kawę stolik obok Martyny Wojciechowskiej. Koleżanka właściwie
bardziej pasuje do Warszawy niż naszej prowincji, jest najlepszym
profesjonalistą jakiego znam i uwielbia wyzwania.
warsaw_flickr_Metaphox_CC BY 2.0
Po
drugie – cel. Może najbardziej prestiżowa konferencja branży HR
w Polsce? Goście z całego świata (tłumacze symultaniczni siedzą
w kabinach, a osoby nie znające języka prelegenta, dostają
słuchawki i mogą wszystko mieć zaserwowane po polsku), idealni
mówcy, specjaliści znani na całym świecie. Patroni – Minister
Pracy oraz Irena Eris. Pięć wykładów równocześnie, wedle
zainteresowań można sobie wybrać tematykę: od lekkiej rozrywki na
mowie ciała Tomasza Kammela po prawdziwych geniuszy Gerry Beamish,
David Clutterbuck, Christie Ward i wielu innych. Do tego Expo –
stoiska największych firm powiązanych z branżą HR (przedszkola
przyzakładowe, bony, rejsy po morzu ze szkoleniami, czasopisma
branżowe, narzędzia do nowoczesnej rekrutacji). Wszystko w hotelu
Marriott. Każdy detal dopracowany.
Po
trzecie – nocleg. Jak Marriott to... Marriott. Pokoje bez zarzutu,
ale prawdziwą przyjemnością były posiłki. Przykładowo na
śniadaniu kilkanaście rodzajów sera, wędzone rybki, tuńczyk,
tosty francuskie, a do nich po 5 rodzai dżemów, naleśniki z
syropem klonowym, kiełbaski, jajka po benedyktyńsku, sałatki,
mnóstwo owoców, bakalii, musi, ekspres ciśnieniowy z doskonałą
kawą – cappuccino, espresso, latte, czekolada, herbaty, przepyszne
koktajle z owoców, croissanty, muffinki, różne drożdżówki,
gofry a do nich bita śmietana, kandyzowane owoce, czy czekolada, na
życzenie robione omlety wg zamówienia i... Długo by jeszcze
wymieniać, ale najważniejszy był widok z restauracji na Pałac
Kultury. No i stali bywalcy, głównie mężczyźni, biznesmeni ze
swoimi palmtopami i innymi gadżetami od których nawet na czas
śniadania nie mogą się oderwać, część też stanowiły bogate
rodzinki, z dziećmi, które w swoich drogich dresach zaspane
schodziły na śniadanie, tak nudne dla nich jakby podawano samą
jajecznicę. Ale pewnie dla nich to codzienność. No i te niuanse –
żeby wjechać windą na piętro w hotelu trzeba włożyć w widzie
kartę do czytnika. Świat dostępny tylko dla wybranych.
Po
czwarte – rozrywka. Część zapewniona przez organizatora Kongresu
Kadry, a część zapewniona przez naszą inwencję własną :-)
Skupmy
się na punkcie czwartym...
Wzięłam
walizkę z górnej półki pociągu, Intercity pierwsza klasa.
Pustki, ksiądz, pracująca na laptopie businesswomen i para
konduktorów z Pragi. Obok mnie towarzyszka mojej podróży.
Zazdroszczę jej ogromnie jednej cechy – entuzjazmu. Mam talent do
przewidywania jak się sprawy potoczą, jaki ktoś jest naprawdę.
Duża dawka empatii, wiedzy socjologicznej i magia pierwszego
wrażenia pryska. Oczywiście też popełniam błędy, jednak zwykle
udaje mi się przewidzieć jak to dalej będzie, zwłaszcza, kiedy
dominuje czynnik ludzki w danej sytuacji. Moja znajoma za to ma w
sobie radość dziecka, entuzjazm do nowości, zachwycają ją
ludzie, ich osiągnięcia, osobowość. Chłonie. Jednak chłonie
tylko jeden wymiar, jedną perspektywę. Tą wartościową.
Wyjechałyśmy
z peronu ruchomymi schodami. Na prawo Złote Tarasy, na lewo
Marriott, na wprost Pałac Kultury. Magia wielkiego miasta, gdzie
wszystko jest znane. Zmęczone drogą, marzyłyśmy tylko o
rozpakowaniu się i wzięciu prysznicu. Poszłyśmy na recepcję.
-
Pokój dwuosobowy, jedno łóżko czy dwa? - zapytał młody Ralph
Murphy zza lady recepcyjnej
-
Dwa, ale miło, że jest Pan otwarty. - odpowiedziałam
-
Czy ja jestem otwarty? To hotel, widziałem wszystko. To miejsce ma
swoje zasady, a do nich należy moje pytanie.
Odświeżywszy
się w pokoju poszłyśmy na miasto. Ponieważ był 11 listopada,
wszędzie watahy mundurowych pilnowały porządku. Wieczorem było
już po demonstracjach, ale narodowcy dalej kręcili się po ulicach
z flagami. Psychodeliczne wrażenie.
Znajoma
opowiedziała mi, jak to kiedyś była w Warszawie, pod Pałacem
Prezydenckim protestowali dziadkowie z Radia Maryja, żeby krzyż na
część pamięci katastrofy Smoleńskiej dominował nad RP, Kamery
pokazywały tylko jedną stronę ulicy, po drugiej tymczasem znajduje
się knajpa z wódeczką za 4 złote, Przekąski Zakąski. Zrobiła
się pod nim specyficzna loża szyderców, która stanowiła kontrast
dla wojowniczych babć i dziadków.
Szłyśmy
koło zamku, oglądając ludzi, zabytki, knajpki, wszystko. Pogoda
była idealna, wręcz ciepła jak na listopad. Zatrzymałyśmy się
by zjeść żurek i oscypki z grilla w klimatycznej restauracji
Podwale Kampania Piwna, a potem przez różne, zwłaszcza irlandzkie
knajpy, szłyśmy docelowo do Hard Rock Cafe na Margaritę.
O
dość przyzwoitej porze wróciłyśmy do pokoju, żeby mieć rześki
umysł na konferencji następnego dnia. Gorzej nam poszło w
poniedziałek wieczorem, bo położyłyśmy się spać przed
trzecią...
warsaw_flickr_Eric The Fish_CC BY 2.0
W
poniedziałek od 8:00 prelegenci mieli wykłady. Wiadomo –
atmosfera luźna ale mimo wszystko do 16 trwały wystąpienia, więc
pod koniec dnia byliśmy lekko zmęczeni. Zaraz po nich przebrałyśmy
się w pokoju i popędziłyśmy do Teatru Capitol, gdzie dla
uczestników konferencji najpierw był zaplanowany występ –
spektakl z udziałem tancerzy z Tańca z Gwiazdami, a potem bankiet i
dyskoteka z otwartym barem.
Oj
HR-y potrafią się bawić... Ludzie szaleli na parkiecie. O dziwo
towarzystwo mieszane, mimo że działy kadr kojarzą się mi z
kobietami, ale może było więcej osób takich jak ja, które tylko
pośrednio mają związek z tą branżą? Wiedzieliście, że ludzie
naprawdę znają wszystkie kroki Gangnam Style?! Kiedyś słyszałam
w radiu, że sekretarz generalny ONZ się tym śmiesznym tańcem
zachwycał, jak widać nie tylko on... Bawiliśmy się świetnie,
choć przyznam, że ja do pierwszej z hakiem. Potem chciałam już
wracać, ale znajoma postanowiła troszkę poflirtować i na prawie
godzinę zniknęła, a potem jeszcze uparła się, że odprowadzimy
jednego faceta do hotelu. Spotkałyśmy go w windzie tego samego dnia
rano, coś tam do mnie zagadnął i utkwiło nam w pamięci, że
mieszka u nas. Na dyskotece najpierw się świetnie bawił, tańczył,
wygłupiał się, ale w miarę wzrostu poziomu alkoholu we krwi,
robił się coraz bardziej żałosny. Moim zdaniem konferencje
branżowe, imprezy integracyjne czy szkolenia wyjazdowe to nie
miejsca, żeby się zalać w trupa. Wyluzować – tak, zbłaźnić
się – nie. Ludzie nie umieją sobie postawić granicy. A znajoma
uparła się, że odprowadzi takiego bezgranicznego ludzia do hotelu.
Więc
wracaliśmy całe wieki bo się lekko słaniał i wisiał na jej
ramieniu. Oczywiście nie obyło się bez zaproszenia do jego pokoju,
mimo że żona gdzieś tam w Poznaniu za nim pewnie tęskniła. Ku
naszej rozpaczy okazało się, że mieszka dokładnie w pokoju obok
nas (Marriott to spory hotel), ale na szczęście był zbyt zalany,
żeby to zarejestrować. Na drugi dzień nie wpadłyśmy już na
niego, ciekawe czy było to przypadkiem, czy się o to postarał?
warsaw'92_flickr_Akuppa_CC BY-NC-SA 2.0
O
dziwo, nie chciało się nam spać. Zmęczenie dopadło nas dopiero w
pociągu powrotnym i troszkę zmuliło na następny dzień w pracy.
Było
niesamowicie. Intelektualnie, inspirująco i co tam chcecie na i.
Oczywiście cieszyłam się z powrotu do synka i męża, ale szara
rzeczywistość to niekoniecznie moja broszka. Za to sąsiadka
mieszkająca nad nami robi ostro porządki słuchając w kółku
Lulajże Jezuniu... Może to jakaś terapia??? Każdy żyje po
swojemu, czyż nie?