/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 29 grudnia 2012

Oś czasu

Właśnie wróciłam z via Putignani w Bari. No nie dosłownie, tam mieszka adwokat, główny bohater książki, którą właśnie czytam: Gianrico Carofiglio Świadek mimo woli. Wróciłam, żeby opowiedzieć Ci o moim natręctwie myślowym.
Zgadzasz się z teorią potrzeb Piramidy Maslowa? Ja zawsze wierzyłam w nią, jednak w sposób względny – jeżeli jesteś skrajnie ubogi i głodny nie myślisz przede wszystkim o czytaniu, ale jeżeli generalnie dobrze się Ci powodzi, to nie raz z burczącym brzuchem pójdziesz do Empiku po autograf lubianego pisarza, albo zarwiesz noc na czytanie.

Jem słodkie pomarańcze, obrane, w kawałkach, przygotowane wcześniej. Piję kawę po amerykańsku, z ekspresu, czarną i myślę. Robisz sobie podsumowanie roku? Masz postanowienia na kolejny? Kiedy byłam w Warszawie na Kongresie Kadry, Bruno Rouffaer miał wykład pod tytułem Zmiany w czasie kryzysu: zarządzaj i kieruj sobą i swoją organizacją poprzez transformację i proces zmian. Sam o sobie mówi „Belgian leadership rebel”, właściwie poszłam na jego wykład bo poprzedniego dnia, wieczorem bardzo sympatycznie bawił się na bankiecie z kilkoma uczestnikami konferencji, wśród których przez chwilę się znalazłam i obiecałam mu, że posłucham jego prezentacji. Merytorycznie niewiele wniosła do mojego życia, ale ciekawie słuchało się jak po wielkim kryzysie wyciągał zwolnionych bankierów z depresji, jak wyglądały sesje, jak ludzie sobie poukładali na nowo życie (lub nie – dwóch popełniło samobójstwo, tylko dwóch). Najciekawsza była gra. Rozdał wszystkim osie czasu (kreski na kartkach papieru), z zaznaczonymi punktami co 10 lat. Od zera do setki bo bardzo prawdopodobne, że za parędziesiąt lat ludzie będą tej setki często dożywać. Na osi kazał nam zaznaczyć przełomowe momenty w życiu, które nas ukształtowały. Zastanowić się, czy były dobre, czy złe i czy mieliśmy na nie wpływ. Mieliśmy też zaznaczyć to co chcemy, żeby się jeszcze zdarzyło i mniej więcej kiedy w naszym życiu powinno to mieć miejsce. Wnioski ze ćwiczenia były takie, że większość z nas znajduje się nawet nie w połowie swojego życia i proporcjonalnie o wiele więcej czasu powinniśmy poświęcać na refleksja nad tym co będzie, niż nad tym co było.

Moim prywatnym wnioskiem z ćwiczenia było spostrzeżenie, że bardzo dużo przełomowych momentów w moim życiu, zdarzyło się w ostatnich latach i to dosłownie w odstępach zaledwie miesięcy – śmierć bliskich, ślub, narodziny synka, wyjazd na stypendium Erasmus, decyzja o zamieszkaniu w domu Mamy, pierwsza praca, zmiana pracy, przeprowadzka z Krakowa do Bielska, rezygnacja z doktoratu. Sprawy błahe i kardynalne. Większość z nich była bardzo dobra. Jestem z tych zmian zadowolona, jestem zadowolona z tego kim jestem tu i teraz, gdyby tylko pewne demony przeszłości mnie nie ścigały, gdyby tylko się remont domu skończył, gdybym tylko mogła złapać ten oddech pełną piersią... Brak mi taj bazy jaką jest bezpieczeństwo w Piramidzie Abrahama Maslowa.

cake_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0


Była u mnie wczoraj koleżanka. Bardzo ją lubię, tylko w czasie spotkań mam takie poczucie, że coś jest nie tak. Znamy się od czasów liceum i raz na rok się spotykamy. Tego typu znajomości nazywam odświeżaniem biografii, ponieważ po takim odstępie czasu, nie zagłębia się niuansów, opowiada się o tym co się zdarzyło i basta. Koleżanka uczy polskiego w szkole i prywatnie daje korepetycje, jest w ciąży, termin porodu ma na 1 czerwca, w zeszłym roku 1 czerwca brała ślub. Jest zakochana po uszy w mężu, ale jak opowiada to dla mnie ten związek jest takim układem wzajemnych kompromisów. Kupili apartament w nowym budownictwie, ogromny, bo każdy musi mieć osobne pokoje do pracy, nie wyobrażają sobie nie mieć „swojego pokoju”. Po zastanowieniu doszłam do wniosku skąd to moje wrażenie dziwności – ona nie komentuje. Opowiada co się dzieje, ale w sumie to nie wiadomo czy to dobrze, czy źle, czy ona tak chciała, czy on, czy to na podstawie doświadczenia, czy z góry podjęli jakieś decyzje. Pewnie kwestia stylu bycia, widywania się częściej, ale po spotkaniu mam poczucie jakbym przeczytała fragment książki w środku, bez wstępu, bez zakończenia. W każdym razie mam update informacji i pozbyłam się troszkę zapasów świątecznych z lodówki ;-)
Ciekawe jakie ona miała wrażenie po spotkaniu ze mną? W sumie to fajnie byłoby mieć swój pokoik, takie moje małe ekele. Ale to pewnie stanie się dopiero na starość, jak mąż mnie z łóżka wykopie przez problemy gastryczne, zmarszczki jak u shar pei i moczącą się szczękę na szafce :-)

Read more ...

czwartek, 27 grudnia 2012

Dolce far niente

Moje idealne święta? W hotelu. Takim pięknie położonym, oświetlonym jak z bajki, może ze spa, może taki jak Lysec w Bojnicach*. Mało tradycyjnie? No nie do końca, jechałoby z nami troszkę tradycyjnego jedzonka i cała rodzina. No i wszyscy by odpoczęli, bo moim zdaniem przygotowanie 12 tradycyjnych dań, wysprzątanie domu, spakowanie prezentów i zrobienie wystroju to ogromna praca i człowiek nie ma sił czasami się nią nacieszyć, a tak to wszyscy wrócą zrelaksowani. Wiem, że moja mama pojechałaby z nami w ciemno, wiem, że moja siostra czy teściowa, nigdy by tego nie zrobiły.
Moje święta i tak były idealne. Pierwsze we troje. Z mnóstwem prezentów, tysiącem spraw na ostatnią chwilę, z pojawieniem się na świecie Ząbóla Pierwszego, wyprawą w poszukiwaniu zaginionego śniegu i z małym kłamstewkiem.

 christmas3_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Wigilie spędziliśmy w domu teściów (wraz z moją siostrą i mamą). Siostra – oj! - postanowiła mieć swoje pięć minut i przyznała się, że jest w ciąży, termin ma na lipiec, nic więcej jak zwykle nie powie (przypominam, że parę dni temu wprost zaprzeczyła). Brzuszek już całkiem mocno widać, zresztą przy drugim dzidziusiu chyba już tak jest, że znacznie szybciej on rośnie.
W Boże Narodzenie postanowiliśmy mieć czas dla siebie. Ponieważ Józio dostał pod choinkę sanki, wybraliśmy się na wycieczkę na Biały Krzyż w Szczyrku. Dopiero na szczycie można było znaleźć śnieg. Byliśmy też w kościele na pełnym „miłości i świątecznej radości” kazaniu, w czasie którego proboszcz głosił słowa pełne potępienia dla Złych Katolików, którzy mówią, że prezenty pod choinkę przynosi Mikołaj, bo Mikołaj to przynosi prezenty 6 grudnia, a 24 grudnia wszyscy Dobrzy Katolicy wiedzą, że Aniołek przynosi prezenty (sic!). Tradycyjnie już było też o Złych Ludziach zabijających nienarodzone dzieci (in vitro) i takie tam inne „ciepłe” słowa. A z sympatyczniejszych rzecz – wybił się na światło dzienne pierwszy ząbek naszego synka, Ząból Pierwszy. Troszkę więcej się ślini, ale poza tym nie było żadnych efektów specjalnych typu marudzenie, gorączka itp. wątpliwych atrakcji.
Natomiast drugi dzień świąt, kiedyś był dniem spotkań w domu mojej mamy, a od czasu śmierci naszych bliskich, gdzie nagłym cięciem moja rodzinka się wykruszyła, wszyscy chodzimy do pradziadków Józia od strony męża. Bardzo fajni ludzie, można z nimi super pogadać, więc widzimy się co jakiś czas. Jak zwykle spotkanie było zdominowane śpiewem – na gitarze gra teść, mój mąż i jego brat, a dziadkowie śpiewają prawie zawodowo :-) Opowiadali jak w młodości wybierali się kolędować. Wchodzili na posesje i śpiewali od serca. Kiedyś weszli na teren domu wczasowego, jeden z wczasowiczów wziął kapelusz i zebrał dla nich pieniądze, był w szoku, że nie chcą ich zabrać, więc wszyscy strzelili sobie po kielonku wódeczki i byli zadowoleni. Kto dziś nie przyjąłby pieniędzy? Opowiadali też jak weszli do jednego gospodarstwa, byli zaprzyjaźnieni z właścicielami posesji więc, dziewczyny poszły do domku gospodarczego umyć w półmroku ręce. Na brzegu widziały mydelniczkę, wszystkie ostro zaczęły mydlić ręce, tylko nadziwić się nie mogły, że z mydła robi się mazia. Okazało się, że ktoś zostawił tam pasztetówkę, którą po ciemku wzięły za mydło. Jedna z dziewczyn ze śmiechu się posikała, a że mróz był srogi, miała zapewniony prawie okrakiem powrót do domu.
 
christmas2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
 
Teraz mam kilka dni urlopu – do 7 stycznia, kiedy to jadę na szkolenie do Szczyrku, dwa dni w hotelu SPA z mądrymi ludźmi i otwartym barem ;-) życie jest piękne. A w międzyczasie Sylwestrowe Kinderparty – powiem tylko, że jedziemy do Krakowa i będzie tam 3 dzieciaków, z których Józio jest najstarszy :-)

*z miejscowością Bojnice łączy się trochę wspomnień, kiedyś Wam opowiem ;-)
Read more ...

sobota, 22 grudnia 2012

Happy Xmas, Buon Natale, Wesołych Świąt!

U nas prawidłowo, krzątanina przedświąteczna, tylko taka po mojemu – z miejscem na dobrą kawę, na zabawę z synkiem i na szybki wpis na blogu:-) Posprzątane w większości już mamy – zostały nam podłogi do umycia i odkurzenia. Dzisiaj troszkę pichcenia przewidziałam, bo większość jedzenia dostaniemy – to co najważniejsze, od mojej mamy, czyli karpia, suma, moczkę i makówkę (tradycyjna śląska potrawa, o paskudnej nazwie i wybornym smaku) oraz sałatkę warzywną. Jutro chcemy się wybrać na cmentarz, żeby posprzątać i udekorować groby (a poza tym oczywiście idziemy na basen dla niemowlaków), a w Wigilie w planie mamy już tylko pisanie życzeń do przyjaciół i zajęcie się sobą, czyli np. zrobienie sobie manicure i pedicure:-) W końcu jaka Wigilia taki cały rok (też to słyszałaś w dzieciństwie?).
Wojtek chyba właśnie teraz, tradycyjnie pojechał po ryby prosto ze stawu. Są to szczęśliwe karpie, sumy i tołpygi, dobrze karmione i zabijane na miejscu, więc ich męka jest zminimalizowana, a rybki najwyższej jakości, a ja zaraz biorę się za pieczenie ciasteczek z migdałami (przepis znalazłam w... przypadkowo przeglądanym katalogu z kosmetykami Avon), w moich nowych foremkach z Home&You.
christmast morning__flickr_Anton Novojilov_CC BY-SA 2.0

Skończyłam wczoraj czytać książkę: Leif GW Persson „Między tęsknotą lata a chłodem zimy” i niestety nie przypadła mi za bardzo do gustu. Nie ma głównego bohatera, z którym tak bardzo lubię się zaprzyjaźnić czytając, a co jest najgorsze wprowadza milion postaci – kiedy policjant X coś robił, Y coś innego, a Z w tym czasie... Dosłownie tak zaczynają się poszczególne podrozdziały. Wiem, że zabieg ten ma na celu wprowadzenie w klimat i zawiłość sytuacji – książka opisuje zabójstwo premiera Olofa Palmego, który zginął od kuli w Sztokholmie w 1986 r. i jest jedną z hipotez możliwego rozwiązania sprawy, ale nie czyta się tego bardzo dobrze, przynajmniej dla mnie było zbyt dużo postaci wprowadzonych. Za to poszerzyłam swoją wiedzę o bardzo ciekawą dziedzinę – dowiedziałam się co to dziennikarstwo typu gonzo. Ale to tak przy okazji :-)

christmas home_flickr_slack12_CC BY-NC-ND 2.0

Nie wiem, czy uda mi się jeszcze coś napisać przed świętami, więc chciałabym złożyć Ci życzenia świąteczne:
  Kanon musi być
     – życzę Ci zdrowia i szczęścia.
  A do tego spełniania w życiu...
  ...i opatrzności Bożej,
     żeby nad nami czuwała.
 
Nie jestem specjalnie religijną osobą (może do deistów mi najbliżej, ale to raczej taka moja, łagodna filozofia mocnej wiary w Boga i wiary w kościół tylko jako w instytucję administracyjną). Jednak wydaje mi się, że ja takie życzenie najbardziej chciałabym usłyszeć w moim poplątanym i ostatnio bardzo niespokojnym życiu.
See you!
Read more ...

sobota, 15 grudnia 2012

Kierunek w sztuce powstały w 1924 r.

Ajerkoniak, zapach piernika, lampki na choince, tym dziś zabarwione są moje myśli. Cieszę się każdą chwilą z synkiem, w domowych pieleszach. Oglądaliśmy sobie jeden odcinek Strażaka Sama, czytaliśmy Kubusia Puchatka, bawiliśmy się w łaskoty i wiele innych spraw mieliśmy razem do załatwienia, ale najważniejsze było to, że zapaliliśmy światełka na choince. Rozdziawiona buzia i to śmieszne kręcenie dłońmi, które oznacza mega radość i podniecenie u Józia. Kiedy taki maluch jest czymś tak bardzo poruszony robi to wrażenie. W takie dni, nie potrzebuję istnieć w żaden inny sposób, nie określają mnie sukcesy, kariera, lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią.
  christmas_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

A w świecie? Sensacja, jednym tchem w prasie wymieniania się okropną masakrę w szkole podstawowej w Newtown i to, że Nikon oszukał blogerkę Segritte (fajne podsumowanie tu). Bo się porzygam. W skrócie chodzi o to, że kiedy popularna blogerka na Facebooku wpisała, że zepsuł się jej aparat, firma Nikon zaoferowała jej naprawę za darmo, a później wystawili jej rachunek i cały światek blogerów wypiął się na Nikona. No i właśnie o ten światek blogerów chodzi. Po raz pierwszy przyszła mi refleksja, że właściwie to mój świat. Świat z którym się nie identyfikuję, nie utrzymuję kontaktów, nie śledzę forów, trendów i tego jak się powinno promować. Piszę bloga dla pisania, nie dla bloga. A jednak, przy takim, osobistym profilu, już zawsze będę striptizerką.
 
winter_flickr_Avelino Maestas_CC BY-NC-SA 2.0

W tym tygodniu miałam okazję być w Restauracji Blu na służbowej kolacji. Jedzenie przepyszne, wnętrze ciekawe, tylko znajduje się w niej „przy okazji” galeria sztuki i niestety psuje ona cały wystrój bo wnętrze jest zawalone wciśniętymi na siłę obrazami i ekspozycjami (rzeczy są bardzo ładne, tylko niekoniecznie ich miejsce jest w tej przestrzeni). Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym poza tym co się działo w realu, w mojej głowie nie miała alternatywnej rzeczywistości, troszkę bardziej surrealistycznej i znanej tylko mnie.
Podstawowym minusem wieczoru było to, że prawie godzinę czekaliśmy na jedzenie, więc jak tylko nam podano drugie danie zamówiłyśmy deser, Crème brûlée. Byłyśmy tam w czwórkę, w tym była z nami jedna koleżanka z zagranicznego oddziału naszej firmy. Z powodu jej wizyty odbywało się całe to spotkanie. Zamówiłyśmy jej taksówkę, na godzinę 18:00, żeby mogła wrócić do hotelu. Około 17:30 skończyłyśmy drugie danie, sztućce na godzinie piątej i czekamy, czekamy, czekamy. Dziwnie zmieszany kelner podchodzi do nas i pyta drżącym głosem:
- Panie zamawiały yyy... Panie zamawiały taksówkę? 
- Nie, krem brulee – odpowiedziałam na szczęście w myślach, po sekundzie zawahania powiedziałam głośno: Tak, ale dopiero na 18:00
- Aha, to kierowca się pomylił, taksówka poczeka bo już jest.

Pięć minut później podano nam deser.

A co Emilia robi w kibelku? Przykładowo stoi po ciemku i macha nad sedesem rękami. Taki widok można byłoby zobaczyć, ale mam nadzieję, że nikt w toalecie restauracji nie zamontował kamer. Wszystko dlatego, że publiczne toalety to jedne z najbardziej skomplikowanych miejsc na świecie. Raz żeby woda zaczęła się lać z kranu, albo żeby światło się zapaliło, trzeba pomachać rękami, bo wszystko jest na czujniki, innym razem wciska się guzik lub naciska się specjalny pedał (to moje ulubione rozwiązanie, popularne we Włoszech i najbardziej higieniczne). W tej toalecie liczyłam na czujniki, więc żeby zapalić światło machałam rękami, nie pomyślałam, że akurat tym razem jest tradycyjny włącznik na ścianie...
christmas_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

P.S. 1 Sprostowanie 1 – z ciąży siostry to chyba nici. Wpadłam na pomysł, że troszkę ją podejdę, zaproponuje babskie spotkanie, puki jest czas, bo jak drugi dzidziuś się pojawi to już tak łatwo nie będzie się zgadać. Odpowiedziała mi na to, że najpierw musiałoby dojść do zapłodnienia, zmieniłam więc sytuację w żart, stwierdzając, że przecież każdy, nawet najbardziej odległy pretekst jest dobry. Myślę, że nie kłamałaby mi tak bezczelnie, najwyżej przemilczałaby temat, gdyby faktycznie była w ciąży, a jeszcze nie chciała się przyznać.

P.S. 2 Sprostowanie 2 – z tą siłownią to jest tak: nienawidzę jej z całego serca zanim do niej wejdę, a jak już się troszkę rozgrzeję, po jakiś 5 minutach, zaczynam uważać, że to super sprawa i pod koniec zajęć bardzo żałuję, że nie chodzimy na nią przynajmniej dwa razy w tygodniu bo wtedy człowiek by się fantastycznie rozkręcił. Cykl się zawsze powtarza i mimo że o tym wiem, to nigdy nie chce mi się na nią iść.
Read more ...

wtorek, 11 grudnia 2012

Ulica Sezamkowa

Ambiwalencja uczuć. Dziś jest szary, śnieżny, pracowity dzień, a na dodatek to wtorek – czyli dzień męża i żony, dzień wspólnego spędzania czasu na siłowni i basenie (Józio trafia we wtorkowe popołudnie do teściów). Problem w tym, że ja nienawidzę zimowego, nocnego wychodzenia (czytaj: po ciemku), żeby poćwiczyć. Generalnie zimą robi się ze mnie zwierze kanapowe, za siłownią w ogóle nie przepadam, a basen lubię bardzo ale latem. Mam ochotę ukryć się pod grubą kołdrą i przeczekać.
Dziś wszystko jest dobrze, wszyscy są zdrowi, Józio ma świetny humorek, cały czas coś gada po swojemu i chichra się, Wojtek jest szczęśliwy (w końcu uwielbia siłownię i basen...), w mieszkanku mamy cieplutko, obiadek jest z wczoraj, więc nawet nie trzeba się napracować, w radio grają kolędy, te amerykańskie, wesołe, pogodne, wciągające w sztuczny, ale jakże miły nastrój... No a do wyjazdu do Austrii zostały tylko 142 dni. Może przejedziemy się Grossglockner Hochalpenstrasse? Jest dobrze.
Dziś nie umiem podejmować decyzji. Cały weekend chodziła za mną czekolada – takiego smaka miałam na Lindora, albo Milkę z całymi orzechami 300 g albo przynajmniej batonika, a w domu pustka... No więc zeszłam sobie dziś do zakładowej stołówki, gdzie jest mały sklepik „przy okazji” i... kupiłam sobie chałwę. Obsesyjnie dalej myślę o czekoladzie.
Sponsorem odcinka była literka D jak D***.
 Santa Claus_flickr_TinkerBells_CC BY-NC-SA 2.0
Read more ...

sobota, 8 grudnia 2012

Opowiem Ci dziś bajeczkę o księżniczce Elenie

Opowiem Ci dziś o Mikołajach, małym i duży.
Moja siostra Lena zapragnęła wizyty Św. Mikołaja. Niby dla dzieci, ale kwestią sporną jest, kto miał większą frajdę... Ciocia Ania kupiła strój Mikołaja, spotkaliśmy się w domu teściów, Wojtek przebrał się za Mikołaja (wyglądał cudnie, wielki brzuch, broda zakrywająca całą twarz, płaszcz, spodnie, pas, czapa, tylko buty go zdradzały). Ponieważ Józio dostał również niemowlęcy strój Mikołaja, od mojej koleżanki, też go przebraliśmy, mały słodziak robił jeszcze większą furorę niż tata. Całą fura prezentów dla dzieci, od babć, cioć, rodziców. Tyle tylko, że dwa psiaki, Cioci i mojej siostry, wpadły w histerię i zaczęły szczekać na Dużego Mikołaja. No więc córcia siostry, Zuza, zaczęła płakać i nie chciała po prezenty podejść do strasznego, brodatego Mikołaja. Ale i tak radochy było co niemiara, a za rok jak dzieciaczki będą bardziej świadome, będzie jej jeszcze więcej.
Nie wykluczone zresztą, że za rok będzie o jedno maleństwo więcej. Może właśnie o Mikołaja, bo takie imię podoba się mojej siostrze, a po 1. brzuszek miała wydęty, po 2. cycuszki jakby większe, po 3. Sławek, jej mąż, skakał wokół niej jeszcze bardziej niż zwykle. Pkt. 1 zauważyła moja mama, pkt 2. zauważył – oczywiście – mój mąż, a pkt. 3 ja. Myślę, że psycholog miałby z nami duże pole do popisu ;-) Na razie gdybamy, jak siostra potwierdzi dam Ci znać.

Opowiem Ci dziś też o różnicach.
Moja siostra Lena jest, jak już nie raz wspominałam, jak z innej planety niż ja. W przyszłym roku obchodzimy 30 urodziny. Okrągła data to taki pretekst, żeby troszkę się porozpuszczać, zaszaleć. Cała rodzinka więc wie, o czym która z nas marzy.
Lena zażyczyła sobie nowych firanek, zasłon z eleganckimi spinkami i dopasowanych karniszy, do całego mieszkania, a do tego malowania wszystkich ścian w mieszkaniu, tak, żeby pasowały do zasłon :-) Malowali ostatni raz z rok temu, z tatuażami na ścianach i innymi wtedy „modnymi” pomysłami, czas więc najwyższy ponownie wszystko odmalować. Gwoli sprawiedliwości dodam, że jeden pokoik przerabiają na pokój Zuzy, dziecięcy.

curtains_flickr_B_Zedan_CC BY-NC-SA 2.0
W samym marzeniu o nowych zasłonach nie ma nic złego, pokazuje ono tylko jaka przepaść jest między mną i siostrą. A taka przepaść oznacza nieporozumienia i brak wspólnych tematów. To jest cudowne, że ludzie są różni, ale przyjaźnimy się łatwiej z osobami, z którymi wiele nas łączy. Zdaję sobie sprawę, że tak samo jak mnie brakuje wspólnych pasji z siostrą, tak jej brakuje wspólnego podejścia do życia ze mną.
Bo moje marzenie jest całkiem inne... Od dawna chodził mi po głowie Tyrol Austriacki. Miałam z nim już przelotny romans w czasie objazdowej wycieczki po Szwajcarii, która rozpoczynała się od zwiedzenia kilku miejsc w Austrii (Kaprun, Innsbruck), no i oczywiście kilka razy „zaliczyłam” Wiedeń. Ale wiecznie miałam poczucie niedosytu, zwłaszcza, że Austria jest tak blisko Polski. Problem w tym, że dla mnie jest droga – jedzenie, autostrady, wszystko. Co jakiś czas, kiedy planowaliśmy wycieczki podszeptywałam Wojtkowi pomysł na Austrię, choć kiedy mnie pytał co chcę na 30 urodziny to wstępnie myślałam o aparacie fotograficznym, jakimś małym, sprawnym kompakcie, bo mój staruszek jest połamany, klapka na baterie się otwiera, wygląda obskurnie i aż głupio komuś go podać by nam zrobił zdjęcia. Jednak wiedziałam, że z moją obsesją podróży, nic nie jest w stanie tak podnieść mi poziomu endorfin w mózgu, jak wycieczka. No i się zdecydowaliśmy z mężem. Przedłużymy sobie weekend majowy 2013, pojedziemy do Längenfeld, w którym znajduje się Aqua Park z basenami termalnymi, więc nawet jak nie będzie pogody, to będzie co robić. Józio kocha wodę, więc też powinien być zachwycony. Teraz musimy tylko trzymać kciuki by była dobra widoczność, bo z tym mamy pecha - ilekroć robimy wypad na Słowację do Popradu, do pobliskiego Aqua Parku, Tatr prawie nie widać, nie wyobrażam sobie, żeby tak samo miały nas Alpy potraktować!

 
 aqua dome_flickr_aqua dome_CC BY-ND 2.0

A jeżeli będzie pogoda, to może zrobimy sobie wypad do Niemiec, do znajdującego się stosunkowo niedaleko Längenfeld, Zamku Ludwika Szalonego. Pierwowzoru dla zamku w Disneylandzie (gdzie z kolei planujemy jechać w prezencie na komunię dla Józia ;-) ). Jest o czym marzyć...

Neuschwanstein_flickr_Nite Dan - Enjoypivel_CC BY 2.0

A Ty? Jak tam Mikołajki??? Jak tam przedświąteczna gorączka? U mnie reisefieber zdecydowanie ją wyparło ;-)

Read more ...

sobota, 1 grudnia 2012

Raz dwa trzy, w wielkim mieście niebo jasne

W moim mieście niebo jasne. Kret straszy na szklanym ekranie (którego nie posiadam) początkiem zimy, a u nas jesień trzyma się i nie puszcza. To już taka bezlistna, surowa jesień, o mroźnych wieczorach i porankach, ale dalej łaskawa dla kierowców i właścicieli domków jednorodzinnych, które trzeba ogrzać i odśnieżyć samemu.
Przyjemna lekkość bytu. Pamiętam jak kiedyś ciocia Irena kazała mi powtarzać 100 razy 'lekko' i nagrywała to na kasetę magnetofonową, żebym nauczyła się to poprawnie, idealnie wymawiać. Oj jakie to było wtedy nieszczęście, a teraz... ciepłe wspomnienie. A mnie tak dobrze, może dlatego, że zjadłam właśnie porcję perfekcyjnego tiramisu made by MaMa, według znajomych Włochów najlepsze jakie jedli w życiu, z dużą dawką koniaku, prawdziwym mascarpone, mocną, parzona kawką.

 
Pamiętam też wróżby andrzejkowe. Jak masz naście lat i marzenie o księciu z bajki w głowie, andrzejki są ważne. Potem to już tylko pretekst do imprezy, najlepiej jak w paczce znajomych ma się Jędrusia, na którym spoczywa odpowiedzialność zorganizowania takiej imprezy (tak ma moja mama), gorzej jak się nie ma ani znajomego Andrzeja ani nawet stałej paczki znajomych.
W piątek mieliśmy zrobić sesję zdjęciową w firmie szwagra. Józio dostał od mojej koleżanki z angielskiego kostium Mikołaja, miała mu towarzyszyć Zuza – aniołek i kundelek mojej siostry z założonymi rogami renifera. Niestety aniołek się rozchorował, sesję odwołano, a więc i spotkanie jakie zaplanowaliśmy po, też runęło w gruzach – a ja już upiekłam crumble z jabłkami, imbirem, cynamonem, rodzynkami i odrobiną banana (http://kotlet.tv/crumble-z-jablkami), kupiłam miodowe świece, a na ścianach powiesiłam wycięte z papieru, czarne nietoperze.

bat_flickr_Derek Keats_CC BY 2.0
Józio zjadł dziś swój pierwszy obiadek słoiczkowy z pomidorem. Na basenie już 3 razy jest zanurzany z głową pod wodę i... uwielbia to! Zaczyna raczkować, ale bardo nieporadnie i przez parę sekund. Odkrył co to wymuszanie i przeprowadził pierwsze próby na mamie. Tyle z nowości. Rewolucji brak ;-)

candle_flickr_medialoog_CC BY-NC-ND 2.0
"Andrzejki (pronounced an-dzey-ki) (...) In Poland, the holiday is celebrated on the night of the 29th through 30th of November. Traditionally, the holiday was only observed by young single girls, though today both young men and women join the party to see their futures" (http://en.wikipedia.org/wiki/St._Andrew%27s_Day)
Read more ...

niedziela, 25 listopada 2012

Monologi waginy

No to grubo przekroczyliśmy pół tysiąca gości na blogu:-) Welcome!
W ramach uczczenia tego faktu dwa „dialogi”. Pierwszy, z moją siostrą jest standardem, jak rytuał wymieniany podczas prawie każdej wizyty, drugi, mam nadzieję był jednorazowy.


Numer 1
Ja: Cześć.
Moja siostra: Cześć.
Ja: Co tam u Was słychać?
Moja siostra: Jak zwykle bez zmian.
Ja (w myślach): Dzięki za punkt zaczepienia do rozmowy.
Ja głośno: Acha. Może w pracy, z Zuzą? Nic nowego?
Moja siostra: Nie. A u Was?
Ja: Jak zwykle całkiem sporo się dzieje.
Moja siostra: cisza...
Ja (w myślach): Kurwa, to pogadałyśmy...


Numer 2
Ja: Dzień dobry
Sąsiadka z parteru: A Pani tu nie mieszka!
Ja: Mieszkam.
Sąsiadka z parteru: Nie, nie mieszka Pani, wiedziałabym.
Ja (nie wiedzieć czemu): Mieszkam, na trzecim piętrze.
Sąsiadka z parteru: Nie proszę Pani, bo jakby Pani tu mieszkała, to wiedziałabym o tym. Może Pani najwyżej być krewną, która odwiedza kogoś.
Ja (w myślach): A zwykłego dzień dobry to nie łaska?
Poszłam sobie.


A w Post Scriptum przeprosiny, choć przepraszać się nie powinno, tylko naprawiać błędy i ich nie powtarzać :-) Robię byki i literówki. Trochę z roztrzepania, trochę z autokorekty w Wordzie. Przepraszam osoby wyczulone i cierpiące przez moje niedbalstwo. Pragnę w ogóle nie wziąć za to odpowiedzialności i całą winą obarczyć Józia, perfidnego konsumenta mojego czasu ;-)

 walking with baby_flickr_timojazz_CC BY-NC 2.0

P.S. II Mieliśmy dziś bardzo fajny dzień – najpierw spacer z naszym psem, labradorką, która mieszka u mojej mamy, ale jest „rodzinna”, potem Józio był na swoim basenie dla niemowlaków, po którym pojechaliśmy na obiad do teściów, gdzie była moja siostra z rodziną, a więc też ukochana kuzyneczka Zuza. Dzieciaki się uwielbiają. Amory między nimi kwitły. A wieczorem odwiedziliśmy jeszcze pradziadków, babcia jak zwykle upiekła przepyszne ciasto. Taka „tradycyjna” niedziela, nawet rozpoczęła się jajecznicą i chlebem z masełkiem (czyli najbardziej tradycyjnym – ponoć – śniadaniem niedzielnym w Polsce). To nie do końca nasz styl spędzania wolnego czasu, ale raz na czas, całkiem miło tak się po cudzych domach pobujać ;-)

Read more ...

sobota, 24 listopada 2012

Yuppies made in Warsaw

Czy przyszłoby Wam do głowy drukować mapę pokazującą trasę między Dworcem Centralnym w Warszawie, a hotelem Marriott? Przyznam, że nacisnęłam drukuj zanim zauważyłam, że te dwa budynki są po przeciwnej stronie jednej ulicy ale mimo wszystko, dałam czadu.
Tak się zaczął pośpieszny etap przygotowań do mojej małej podróży służbowej. Brzmi nieciekawie? No to trzeba zrobić tak, żeby było ciekawie. Po pierwsze towarzystwo – koleżanka, która pracuje boks obok dla włoskiego klienta. Zna dobrze Warszawę. A właściwie to dentystów warszawskich zna wręcz wybitnie – postanowiła, że inwestycją jej życia będzie idealne uzębienie. Miała narzeczonego, planowali ślub w Tanzanii u znajomego misjonarza, ale stwierdziła, że wyprostuje sobie zęby. Przez gigantyczną inwestycję w zęby ślub odłożyli o rok, w międzyczasie związek rozpadł się, ale za to siedzi u najlepszego chirurga ortodonty koło Olszówki, a czekając na tomografię pije kawę stolik obok Martyny Wojciechowskiej. Koleżanka właściwie bardziej pasuje do Warszawy niż naszej prowincji, jest najlepszym profesjonalistą jakiego znam i uwielbia wyzwania.

 warsaw_flickr_Metaphox_CC BY 2.0

Po drugie – cel. Może najbardziej prestiżowa konferencja branży HR w Polsce? Goście z całego świata (tłumacze symultaniczni siedzą w kabinach, a osoby nie znające języka prelegenta, dostają słuchawki i mogą wszystko mieć zaserwowane po polsku), idealni mówcy, specjaliści znani na całym świecie. Patroni – Minister Pracy oraz Irena Eris. Pięć wykładów równocześnie, wedle zainteresowań można sobie wybrać tematykę: od lekkiej rozrywki na mowie ciała Tomasza Kammela po prawdziwych geniuszy Gerry Beamish, David Clutterbuck, Christie Ward i wielu innych. Do tego Expo – stoiska największych firm powiązanych z branżą HR (przedszkola przyzakładowe, bony, rejsy po morzu ze szkoleniami, czasopisma branżowe, narzędzia do nowoczesnej rekrutacji). Wszystko w hotelu Marriott. Każdy detal dopracowany.
Po trzecie – nocleg. Jak Marriott to... Marriott. Pokoje bez zarzutu, ale prawdziwą przyjemnością były posiłki. Przykładowo na śniadaniu kilkanaście rodzajów sera, wędzone rybki, tuńczyk, tosty francuskie, a do nich po 5 rodzai dżemów, naleśniki z syropem klonowym, kiełbaski, jajka po benedyktyńsku, sałatki, mnóstwo owoców, bakalii, musi, ekspres ciśnieniowy z doskonałą kawą – cappuccino, espresso, latte, czekolada, herbaty, przepyszne koktajle z owoców, croissanty, muffinki, różne drożdżówki, gofry a do nich bita śmietana, kandyzowane owoce, czy czekolada, na życzenie robione omlety wg zamówienia i... Długo by jeszcze wymieniać, ale najważniejszy był widok z restauracji na Pałac Kultury. No i stali bywalcy, głównie mężczyźni, biznesmeni ze swoimi palmtopami i innymi gadżetami od których nawet na czas śniadania nie mogą się oderwać, część też stanowiły bogate rodzinki, z dziećmi, które w swoich drogich dresach zaspane schodziły na śniadanie, tak nudne dla nich jakby podawano samą jajecznicę. Ale pewnie dla nich to codzienność. No i te niuanse – żeby wjechać windą na piętro w hotelu trzeba włożyć w widzie kartę do czytnika. Świat dostępny tylko dla wybranych.
Po czwarte – rozrywka. Część zapewniona przez organizatora Kongresu Kadry, a część zapewniona przez naszą inwencję własną :-)


Skupmy się na punkcie czwartym...


Wzięłam walizkę z górnej półki pociągu, Intercity pierwsza klasa. Pustki, ksiądz, pracująca na laptopie businesswomen i para konduktorów z Pragi. Obok mnie towarzyszka mojej podróży. Zazdroszczę jej ogromnie jednej cechy – entuzjazmu. Mam talent do przewidywania jak się sprawy potoczą, jaki ktoś jest naprawdę. Duża dawka empatii, wiedzy socjologicznej i magia pierwszego wrażenia pryska. Oczywiście też popełniam błędy, jednak zwykle udaje mi się przewidzieć jak to dalej będzie, zwłaszcza, kiedy dominuje czynnik ludzki w danej sytuacji. Moja znajoma za to ma w sobie radość dziecka, entuzjazm do nowości, zachwycają ją ludzie, ich osiągnięcia, osobowość. Chłonie. Jednak chłonie tylko jeden wymiar, jedną perspektywę. Tą wartościową.
Wyjechałyśmy z peronu ruchomymi schodami. Na prawo Złote Tarasy, na lewo Marriott, na wprost Pałac Kultury. Magia wielkiego miasta, gdzie wszystko jest znane. Zmęczone drogą, marzyłyśmy tylko o rozpakowaniu się i wzięciu prysznicu. Poszłyśmy na recepcję.


- Pokój dwuosobowy, jedno łóżko czy dwa? - zapytał młody Ralph Murphy zza lady recepcyjnej
- Dwa, ale miło, że jest Pan otwarty. - odpowiedziałam
- Czy ja jestem otwarty? To hotel, widziałem wszystko. To miejsce ma swoje zasady, a do nich należy moje pytanie.
Odświeżywszy się w pokoju poszłyśmy na miasto. Ponieważ był 11 listopada, wszędzie watahy mundurowych pilnowały porządku. Wieczorem było już po demonstracjach, ale narodowcy dalej kręcili się po ulicach z flagami. Psychodeliczne wrażenie.
Znajoma opowiedziała mi, jak to kiedyś była w Warszawie, pod Pałacem Prezydenckim protestowali dziadkowie z Radia Maryja, żeby krzyż na część pamięci katastrofy Smoleńskiej dominował nad RP, Kamery pokazywały tylko jedną stronę ulicy, po drugiej tymczasem znajduje się knajpa z wódeczką za 4 złote, Przekąski Zakąski. Zrobiła się pod nim specyficzna loża szyderców, która stanowiła kontrast dla wojowniczych babć i dziadków.
Szłyśmy koło zamku, oglądając ludzi, zabytki, knajpki, wszystko. Pogoda była idealna, wręcz ciepła jak na listopad. Zatrzymałyśmy się by zjeść żurek i oscypki z grilla w klimatycznej restauracji Podwale Kampania Piwna, a potem przez różne, zwłaszcza irlandzkie knajpy, szłyśmy docelowo do Hard Rock Cafe na Margaritę.
O dość przyzwoitej porze wróciłyśmy do pokoju, żeby mieć rześki umysł na konferencji następnego dnia. Gorzej nam poszło w poniedziałek wieczorem, bo położyłyśmy się spać przed trzecią... 

 warsaw_flickr_Eric The Fish_CC BY 2.0
 
W poniedziałek od 8:00 prelegenci mieli wykłady. Wiadomo – atmosfera luźna ale mimo wszystko do 16 trwały wystąpienia, więc pod koniec dnia byliśmy lekko zmęczeni. Zaraz po nich przebrałyśmy się w pokoju i popędziłyśmy do Teatru Capitol, gdzie dla uczestników konferencji najpierw był zaplanowany występ – spektakl z udziałem tancerzy z Tańca z Gwiazdami, a potem bankiet i dyskoteka z otwartym barem.
Oj HR-y potrafią się bawić... Ludzie szaleli na parkiecie. O dziwo towarzystwo mieszane, mimo że działy kadr kojarzą się mi z kobietami, ale może było więcej osób takich jak ja, które tylko pośrednio mają związek z tą branżą? Wiedzieliście, że ludzie naprawdę znają wszystkie kroki Gangnam Style?! Kiedyś słyszałam w radiu, że sekretarz generalny ONZ się tym śmiesznym tańcem zachwycał, jak widać nie tylko on... Bawiliśmy się świetnie, choć przyznam, że ja do pierwszej z hakiem. Potem chciałam już wracać, ale znajoma postanowiła troszkę poflirtować i na prawie godzinę zniknęła, a potem jeszcze uparła się, że odprowadzimy jednego faceta do hotelu. Spotkałyśmy go w windzie tego samego dnia rano, coś tam do mnie zagadnął i utkwiło nam w pamięci, że mieszka u nas. Na dyskotece najpierw się świetnie bawił, tańczył, wygłupiał się, ale w miarę wzrostu poziomu alkoholu we krwi, robił się coraz bardziej żałosny. Moim zdaniem konferencje branżowe, imprezy integracyjne czy szkolenia wyjazdowe to nie miejsca, żeby się zalać w trupa. Wyluzować – tak, zbłaźnić się – nie. Ludzie nie umieją sobie postawić granicy. A znajoma uparła się, że odprowadzi takiego bezgranicznego ludzia do hotelu.
Więc wracaliśmy całe wieki bo się lekko słaniał i wisiał na jej ramieniu. Oczywiście nie obyło się bez zaproszenia do jego pokoju, mimo że żona gdzieś tam w Poznaniu za nim pewnie tęskniła. Ku naszej rozpaczy okazało się, że mieszka dokładnie w pokoju obok nas (Marriott to spory hotel), ale na szczęście był zbyt zalany, żeby to zarejestrować. Na drugi dzień nie wpadłyśmy już na niego, ciekawe czy było to przypadkiem, czy się o to postarał?

warsaw'92_flickr_Akuppa_CC BY-NC-SA 2.0
 
O dziwo, nie chciało się nam spać. Zmęczenie dopadło nas dopiero w pociągu powrotnym i troszkę zmuliło na następny dzień w pracy.
Było niesamowicie. Intelektualnie, inspirująco i co tam chcecie na i. Oczywiście cieszyłam się z powrotu do synka i męża, ale szara rzeczywistość to niekoniecznie moja broszka. Za to sąsiadka mieszkająca nad nami robi ostro porządki słuchając w kółku Lulajże Jezuniu... Może to jakaś terapia??? Każdy żyje po swojemu, czyż nie?
Read more ...

sobota, 17 listopada 2012

Socjalizacja antycypująca o świcie



Moja nauczycielka angielskiego opowiadała nam jak to jej przyjaciółka, nagle zaczęła żyć w innej rzeczywistości. Jak przestały mówić w jednym języku i właściwie stały się sobie obce. A wszystko zaczęło się prozaicznie. Przyjaciółka X związała się z facetem, który pracuje jako programista w innym mieście niż razem mieszkają. W tym innym mieście ma mieszkanie z kolegą. Mają wspólną sypialnie z dwoma łóżkami, ale jednak wspólną. Jako programista mógłby pracować z domu ale nie chce. Na wakacje jeździ z kolegami. I on i panna X uwielbiają jogging i wspinaczkę ściankową, ale on nie lubi biegać i wspinać się z babami, więc nie robią tego razem. Pobrali się, bo oboje chcieli mieć dziecko, choć mieszkają praktycznie osobno. Panna X na dodatek bardzo się zakochała w programiście. Zrezygnowała z całego swojego życia, a zwłaszcza ze swoich dotychczasowych znajomych i spotykają się tylko ze znajomymi męża. Ten z racji pochodzenia i zawodu jest dość zamożny, podobnie jego znajomi. Panna X przestała pracować. Codziennie chodzi na fitness – ma nawet swojego trenera, gra w tenisa, dalej się wspina, codziennie odwiedza kosmetyczkę. Nie ma dnia w którym by nie jadła łososia albo siemię lniane bo to ważne jak powietrze do życia. Dba o planetę.

Plan dziecko zrealizowali. Przed porodem miała licznik kroków. Ile dziennie należy ich zrobić, żeby nie mieć hemoroidów? Jadła tylko zdrowe jedzenie, spała w białej pościeli bez barwników, chodziła na pilates dla mam w ciąży i na basen, do porodu miała doule, rodziła w pozycji horyzontalnej i miała ten specjalny żel co pomaga w rozciąganiu się pochwy, a kosztuje chyba z 500 zł. Po porodzie oczywiście dziecko nosiła w chuście, tetry, żadnych pampersów, szare mydło, żadnych chemicznych chusteczek nawilżających czy emulgatorów w płynach do kąpieli bo to nie ekologiczne. Teraz dziecko jest troszkę starsze, ma pięć miesięcy i chodzi z nim na basen dla niemowląt, do szkoły muzycznej dla niemowląt, na masaże Shantala dla niemowląt, do kina na seanse dla niemowląt (przyciszony głos, przyciemnione światła) i terapię dla mam i dzieciaczków. Niedługo zaczną chodzić na rytmikę w języku angielskim dla dzieci, a od 6 roku życia są specjalne Uniwersytety Dla Dzieci (odpowiednik Uniwersytetu Trzeciego Wieku dla starszych osób). W domu leci tylko RMF Classic i codziennie godzinę czyta dziecku wiersze. Jest bardzo zapracowana mimo, że 8 godzin dziennie ma nianie i pomoc domową, ale trzeba w międzyczasie napełnić mydelniczki i generalnie śledzić każdy krok niani. Tata pracuje. Liczy się dziecko, fitness i zdrowe żywienie.
yoga_flickr_Grand Velas Resort_CC BY-SA 2.0

X jest postacią rzeczywistą ale zarazem weberowskim typem idealnym, przedstawicielem swojej klasy społecznej. Teraz to nie moda, samochody, sztuka jak to kiedyś było określają status. Rzeczy materialne zostały zepchnięte na drugi plan wobec zdrowego stylu życia, na który można sobie pozwolić tylko mając pieniądze. Veblen wymyślił ciekawą koncepcję klasy próżniaczej, w której opisywał styl życia elity jako ciężką pracę – aby utrzymać swój status społeczny trzeba wiedzieć co kupić, jak się ubrać i jak nie odstawać od swoich. Klasa próżniacza kreuje i podtrzymuje zasady tego co jest w dobrym guście, a dzisiaj w dobrym guście jest jeść zdrowo, ćwiczyć i być (zwykle pseudo) ekologicznym.




Nie stać mnie na jedzenie łososia codziennie, ani na prywatnego trenera, ale mogłabym codziennie ćwiczyć, uczyć się języków obcych (same kursy przecież nie wystarczą), jeść mniej smażonego, a więcej gotowanego (nasz parowar jest jeszcze dziewicą).

Wymyśliłam sobie więc, że powinnam wstawać o 5:00 (teraz wstaję 5:45). Mogłabym zjeść normalne śniadanie, poćwiczyć kwadrans, wziąć prysznic, a potem pouczyć się chwilę języków obcych. Nie musiałabym gnębić się całe popołudnie wizją, że fajnie byłoby zabrać się za siebie, aż dochodzi godzina 21:00, kiedy Józio po kąpieli smacznie śpi, a ja nie mam sił na nic poza lekką książką lub filmem.

coffee_flickr_JB London_CC BY-NC 2.0


Niestety, bynajmniej nie jestem skowronkiem, w czasach kiedy miałam 3 miesiące wakacji szybko mój zegar przestawiał się na wstawanie o 11, a kładłam się spać o 3 nad ranem. Byłam bardzo szczęśliwa i najbardziej twórcza w tych godzinach. Nie powiem – poranki są magiczne. Rześkie powietrze, cały dzień przed nami, ale co ja zrobię, że rano najlepiej mi się śpi, a jak zmuszę się, żeby wstać, to czuję się ociężała i wieki się rozbudzam? Pewnie jest to kwestia wyrobienia sobie nawyku (jeżeli mnie pamięć nie myli, to 72 razy trzeba coś powtórzyć, a stanie się nawykiem, czyli naszą drugą naturą).

Dam Ci znać, jak przynajmniej jeden tydzień uda mi się wstawać rano. To co? Może kawki na obudzenie i pobudzenie, a do tego czekolada z endorfinami (ale 85% gorzka Lindt, to prawie nie słodycz)?



Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates