/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 29 września 2015

No i wygrałam garki, a mąż się ze mnie śmieje.

Śmiech losu. Nie lubię gotować. Wydaje mi się, że nie jestem w gotowaniu marna, ale ponieważ nie jest to moja pasja, to na pytanie „czy umiesz gotować”, odpowiadam „nie, bo nie lubię”. Za to kocham pisać! No i wzięłam udział jak dotąd w 4 konkursach pisarskich nie licząc konkursu na blog roku (ale tam się liczy też/przede wszystkim umiejętny social media marketing, a tym się wcale nie zajmuję bo piszę tylko dla pisania) i co? Dupa! Nic nie wygrałam, za to jeden jedyny raz wzięłam udział w konkursie na przepis kulinarny, tylko dlatego że tak straszny mam niedosyt podróży (a za 1 miejsce był rejs do fiordów) i co? Na podium, 3 miejsce. Zestaw garów. Buahaha!
A oto mój przepis. Być może taki przepis istnieje, ale nic mi o tym nie wiadomo (przy miliardzie blogów i programów kulinarnych na pewno istnieje), wedle mojej wiedzy, ja go wymyśliłam:

TARTA ZE SZPINAKIEM I GRZYBAMI
200 g ciasta francuskiego
2 doże cebule
różne grzyby (pieczarki, kurki)
masło (do smażenia)
pomidorki koktajlowe
1 op. szpinaku mrożonego
1 całe jajko i 3 żółtka
1 opakowanie sera feta (preferuję półtłusty)
duże opakowanie śmietany 12%
3 ząbki czosnku
gałka muszkatołowa
tymianek
oliwa z oliwek
do smaku: pieprz, sól

Ciasto francuskie rozkładamy na blachę wraz z papierem, nakłuwamy widelcem i na ok 8 minut wsadzamy do piekarnika nagrzanego do 180st;
Cebule obieramy, drobno kroimy, smażymy na masełku;
Grzybki smażymy na masełku;
Szpinak podsmażamy na masełku, kiedy cały jest rozpuszczony dodajemy 3 żółtka i 1/2 śmietany, sól pieprz do smaku, mieszamy aż masa będzie jednolita.
Miksujemy opakowanie sera feta z pozostałą 1/2 śmietany, 1 całym jajkiem i 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej.
Pomidorki kroimy na pół, skrapiamy oliwą z oliwek, obsypujemy tymiankiem.
Drobno kroimy 3 ząbki czosnku, delikatnie go podsmażamy.
Kładziemy warstwowo:
na ciasto francuskie równo rozkładamy usmażoną cebulę, na nią warstwa masy ze szpinakiem, następnie warstwa zmiksowanego sera feta, całość obsypujemy grzybami, na górę rozkładamy pomidory, a między nimi sypiemy czosnek.
Całość wstawić do piekarnika i piec ok 30 minut (180 st).

 I do piekarnika...

Tartę bardzo polecam, na obiad (na ciepło), piknik (na zimno) i jako drugie „ciasto”. Uwierzcie mi, że przyjemniej jest kiedy jedno ciasto na spotkaniu jest na słodko, a drugie w wersji pikantnej. A grzybki tak pięknie pachną....

Read more ...

środa, 23 września 2015

Babie lato z babą - perfekcyjna babka cytrynowa

  Dobre jedzonko to takie, które pieści wszystkie zmysły. W przypadku tej babki ze skórką z cytryny (przepis wg Madame Edith), na pierwszy plan wysuwa się zmysł węchu (aromat pieczonego ciasta i skórki z cytryny) i smaku (puszysta, pyszna), a właściwie i wzroku, no po prostu jest idealna. Dziś rozświetlamy sobie dzień cytrynowo:-)
Przepis całkowicie skopiowany od Madame Edith, podarowałam sobie tylko polewę i posypanie cukrem pudrem, za którym nikt z nas, domowników nie przepada. Babka byłaby banalna w przygotowaniu, gdybym nie nienawidziła ścierać skórki z cytryny (polecam wynająć, do tego dziecko, jeżeli ma się je i jest dostatecznie duże lub męża, jeżeli ma się dobry egzemplarz – ja w domu byłam sama z 10 miesięczną pannicą, która i tak okazała łaskę i na czas całego procesu produkcji ciasta, zajęła się sobą).



Pychotka...

 Element niezbędny do produkcji ciast - dzieci zajęte sobą. Ja po jednej stronie blatu, plac zabaw po drugiej;-)

A w następnym odcinku... już chodzi za mną babka z makiem (wg tego przepisu).


Read more ...

niedziela, 20 września 2015

Takie tam, dygresje pogodowe


Tak było w czwartek - 31 stopni, słonko, w Polsce jak na Karaibach. A dziś, well... o połowę mniej.


Maślanka i babeczka cytrynowa, a do tego słynne Millenium cz. 2.

Dziś, w ramach mrocznego nastroju (poza dalszą lekturą Millenium), w planie mocny film, Sybil ze świetną rolą, którą stworzyła Jessica Lange.
Read more ...

piątek, 18 września 2015

make my day :-)




Dziś mam piękny dzień. Tak, wiem: nie chwal dania przed zachodem słońca. Ja jednak wolę inne powiedzenie: ciesz się chwilą :-) Dlatego podzielę się z Wami tym, jak fajnie mija mi dziś czas. Po poranku z przygotowaniem synka do pójścia do przedszkola, zostawiłam Zosię u Babci i poszłam na zajęcia z jogi. Czasami zdycham całe zajęcia (jak jest dużo siłowych ćwiczeń w pozycji psa), jednak tym razem akcent był na rozciąganie i ćwiczyło mi się po prostu świetnie.

Źródło: http://www.portalyogi.pl/blog/category/joga-cwiczenia-odchudzajace/page/2/


Jak wróciłam Zosia spała u Babci, więc miałam chwilę na spokojne śniadanie (tost z kremem z białego sera, łososiem wędzonym i cytrynką, pomidorki z bazylią i pyszna biała kawka z ekspresu), ale co jadłam jest drugorzędne wobec tego, że świeciło słonko i mogłam to zrobić na tarasie w ogrodzie.




  Dodatkowo relaks przy Głowie Niobe Marty Guzowskiej. Czuję się jak w klimacie najlepszej klasyki kryminałów pokroju Aghaty Christie, tylko że zamiast okrętu i Śmierci na Nilu mamy wszystkich podejrzanych zebranych w pałacu w Nieborowie...

Potem już w towarzystwie Zosi, postanowiłam rozprawić się z pomidorami z działki. Mamy ciocię, która jest pasjonatką upraw z ogródka działkowego. Niestety jakość produktów (jabłka zgniłe w środku, ogórki z ogromnymi, twardymi pestkami i miękkie, bez smaku pomidory) jest średnia. Za to wszystko zdrowe, "i-tak-podarowane", więc szkoda marnować. I co począć z całym wiaderkiem pomidorów działkowych? Tym razem postanowiłam zrobić domowe suszone pomidory.



 Pachnie jak we włoskiej restauracji:-)
Może na kolację zrobimy sałatkę wg przepisu mojej włoskiej znajomej, polecam:
pomidorki koktajlowe
pomidory suszone
feta pokrojona w kostkę
czerwona cebula posiekana
rukola
prażony słonecznik
oliwa z oliwek
odrobina octu balsamicznego
pierz
całość wymieszać i użyć siemię lniane do posypania
Zosia wybawiła się (uwielbia oglądać i podjadać książki), zjadła obiadek, przeszłyśmy się na spacer z psem, po powrocie jeszcze potańczyła do piosenki chu chu ua - TAK, MOJE NIEMOWLAKI TAŃCZĄ. Miał to Józek od pierwszych miesięcy i ma to Zosia, jak słyszą muzykę, która im się spodoba (większość), to rytmicznie się bujają. Urocze i niemożliwe do sfilmowania bo jak widzą kamerę to z pełną powagą i w pełni usztywnione na nią patrzą. A po wygibasach zasnęła. Miałam czas, żeby ogarnąć kuchnię (pomidory suszone zrobiłam przy Zosi, ale nie dała mi już szans na posprzątanie po akcie twórczym) i zaczęłam robić obiadek, bo za chwilkę chłopaki wrócą z wielkiego świata jak wiecie z postu o mojej codziennej rutynie.

Robi się obiadek, mięsko w sosie z odrobiną czerwonego wina i bulionem, ziemniaczki i mizeria.

Kochani, Wam też życzę miłego dnia :-)
Read more ...

czwartek, 17 września 2015

Czy naszym mamom łatwiej było być mamami?

Nie raz już słyszałam: kiedyś to było łatwiej (w sensie być mamą było łatwiej), albo wręcz przeciwnie, kiedyś to było trudniej. Wydaje mi się, że po prostu było inaczej. Żaden gadżet nie zastąpi pomocy dziadków w wychowaniu dzieci. A kiedyś częściej ludzie żyli w wielopokoleniowych rodzinach, babcie sprowadzały swoje życie do roli babci (teraz często dalej pracują, dalej chcą żyć, podróżować, chodzić na fitness), a mamy nie pracowały zawodowo. 

Teraz są gotowe słoiczki, soczki (można z nich nie korzystać na co dzień, ale w razie wyjazdu, czy nieplanowanego wyjścia ratują życie), milion pomocy naukowych, lepsze leki, huśtawki elektroniczne, kojce, leżaczki, co dusza zapragnie. A przede wszystkim są pampersy (lub pieluszki ekologiczne, o wiele wygodniejsze niż tetra na agrafkę). Są bardziej zaangażowani ojcowie (co w przypadku weekendowych tatuśków lub całkowicie biernych tatuśków podnosi o 100% poziom frustracji mam). Za to są też nadgodziny, targety i moda na mamę idealną. 

Gdzieś kiedyś wyczytałam, że nigdy w historii nie było takiej presji na wielozadaniowość kobiet i bycie w tym perfekcyjnym: masz być fitness modelką, eko mamą i dyrektorem korporacji w jednym, a i systematycznie spotykać się z koleżankami z czasów bycia singielką (co jest super fajne i niezbędne dla zresetowania mózgu, ale czas nie jest elastyczny, bo wyspana też powinnaś być, dla zdrowia, urody i bystrości umysłu). Rodzice są przeciążeni poczuciem odpowiedzialności bo wiedzą dzięki psychoanalizie, jak swoim postępowaniem mogą wpłynąć na dalsze życie dziecka. Obwiniają się, jak nigdy dotąd w historii, za postępowanie potomnych, a jednocześnie i tak nie mają dla dzieci i siebie nawzajem czasu.
Dlatego jeżeli miałabym sobie na jakiekolwiek podsumowanie pozwolić, to uważam że fizycznie jest teraz może i łatwiej, jednak psychicznie o wiele trudniej być mamą. 
Mamy gadżety;-) i to całkiem sporo, na szczęście pożyczone lub kupione używane (ekologicznie, ekonomicznie, po przyjacielsku).
Read more ...

poniedziałek, 14 września 2015

Jest pogoda, jest przygoda i głośna baba

W ten weekend popisaliśmy się znajomością najbardziej zatłoczonych miejsc na Podbeskidziu i ruszyliśmy w procesji drogą spacerową koło lotniska (obok drogi rowerowej i najdłuższej w Polsce rolkostrady), a niedzielę spędziliśmy na Dębowcu. Tam to dopiero dziki tłum psów, dzieci, emerytów. Z nami nie było tylko emerytów, bo pies i dzieci się wybrały.
Tłumu się spodziewaliśmy na Dębowcu, o placu zabaw, ładnej kapliczce (i brzydkich posągach obok niej) czy całorocznym torze saneczkowym wiedzieliśmy od Józka, który już tu był z Babcią, ale rozwaliła nas karczma przy polanie pod Dębowcem (czy przy 536 m n.p.m. można mówić o schronisku?), a raczej megafon nastawiony na maksymalną głośność, w którym bez przerwy wydzierała się jakaś babeczka: FRYTKI RAZ, BARSZCZYK Z KROKIETEM DWA. No katastrofa. Ja Was proszę, przecież na Dębowiec idzie się poudawać, że prawie się jest w górach i prawie blisko natury, a z tą kobieciną w tle to najwyżej własny głodek można pokontemplować, na pewno nie widoczki!

 
Czekam na miseczkę z wodą i dokarmianie przez Zosię biszkopcikami
Read more ...

piątek, 11 września 2015

Gdy pada deszcz, dzieci się nudzą, a matki irytują


Niewinna wycieczka w leniwe popołudnie do Parku Słowackiego w centrum Bielska-Białej. A tam zadowoleni rodzice patrzą jak ich pociechy wciskają patyki w wytryski fontanny. Co z tego, że się popsuje? Przecież to publiczne. Dzieciaki lokalne bez opieki wycierają smarki do poręczy zjeżdżalni, a znudzone matki palą papierosy bezpośrednio na placu zabaw... A potem wypłoszył nas do domu deszcz...



P.S. Żeby nie było, ja też nie raz przymykam oko na coś, dla świętego spokoju od dzieciaczka, ale to jest moim kosztem. Przykładowo od 30 cudownych minut córa bawi się nowymi rolkami papieru do pakowania. Nie wiem czy po jej zabawie będzie się on jeszcze do pakowania czegokolwiek nadawał...
Read more ...

środa, 9 września 2015

Moja codzienna rutyna


Matka Polka - na 1 rękę moja psinka, labradorka, na 2 rękę wózek z moją Zosią (nie, nie mam zdeformowanej ręki, nasz piesek ciągnie jak szalony, kiedy ją coś zaciekawi i smycz odbiła mi się na ręce). Jeszcze tylko brakuje siatek z zakupami w 3 ręce (a zdarzało się...).

Nienawidzę rutyny, ale lubię celebrować rytuały (takie przyjemne, nie tradycja dla tradycji). Dlatego bardzo przygotowuję się do świąt, urodzin, wakacje jak odgrzewane kotlety przywołuję codziennie we wspomnieniach, a kawę piję w ładnych filiżankach lub klimatycznych kubkach (jak mam czas). Jednak w jakiś sposób każdemu z nas tworzy się pewien rytm dnia, wynikający z obowiązków, temperatury i światła, zwyczajów innych domowników (z naciskiem na dzieci i zwierzaki).
Soboty zaczynam często wypadem z synkiem do pobliskiego centrum, jest tam rodzinna piekarnia i mały rzeźnik z dobrej jakości produktami, tak żeby śniadanie było wyjątkowe. Sobota to dzień dużych spraw – dalszych wycieczek lub poważniejszych prac domowych czy remontów. A wieczorem odbywają się często „prawdziwe imprezy” (no wiecie, z odrobiną alkoholu, a jak się da to bez dzieci, ale to bardziej myślenie życzeniowe). 

Niedziela za to jest leniwa, a śniadanie i obiad robi mój mąż (dlatego prawie w każdą niedzielę jamy obiad poza domem, buahaha;-) ), lubimy w ten dzień spotkać się ze znajomymi, czy wybrać się na spacer. W niedzielę Zosia ma rano lekcje pływania dla niemowlaków, a Józek w środę popołudniu. 

Wtorki i czwartki witam z jogą, a dziecko/dzieci (w zależności od tego czy Józek jest w przedszkolu) bierze moja Mama, zwykle prosto z zajęć pędzę na zakupy, czy sprzątam dom, więc malców odbieram w południe. Jednak pozostałe dni, kiedy nie dzieje się coś wyjątkowego wyglądają następująco:
 
5:30 dzwoni budzik męża, ja go szturcham (nienawidzi tego), żeby się obudził i szybko go wyłączył, bo obudzi mi Zosię), mąż wychodzi z domu o 6:20, kiedy reszta śpi.
6:30 dzwoni mój pierwszy budzik, wstaję z drugim o 6:45 (papa wakacje, kiedy wstawaliśmy około 8:00). Biorę prysznic, a jeżeli wieczorem się kąpałam w wannie, to wykonuję tylko podstawową toaletę. 

Następnie na palcach, żeby nie obudzić córki (10 m-cy) idę do pokoju synka (3,5). Lepiej mu się wstaje, jak sądzi, że ma wybór i może zadecydować czy najpierw je śniadanko, czy myje się, czy też ubiera. Zawsze zaczynamy i tak od ubierania, potem mycie, czesanie, a na końcu jedzonko (zwykle odrobina zupki mlecznej, bo za chwilę i tak będzie jadł śniadanie w p-kolu, bardziej chodzi o wyrobienie mu nawyku, kiedy wrócę do pracy dzień będziemy wszyscy zaczynać o 5:30).
Kiedy synek je, ja mam czas na ubranie się i doprowadzenie do ładu. Następnie przygotowuję córci porcję mleczka i idę ją obudzić, ubrać.
7:30 wychodzimy z domu, ja, Zosia, Józek. Psinkę wypuszczamy do ogrodu z jej pokoju (sypia w takim pokoiku gospodarczym, szumnie nazywanym jej pokojem).
8:00 Józek zostaje w przedszkolu, a my wracamy. Zosia jest już baaardzo senna (czytaj: marudna), ale z doświadczenia wiem, że dobrze ją trochę przetrzymać bo potem ładniej śpi i budzi się zadowolona. Bawię się z nią, robię jej śniadanko właściwe (porcja kaszki), a ja piję pyszną kawkę, żeby jakoś ten czas sobie umilić. Jedzonko dostaje też nasz piesek.
9:00 Zosia idzie na drzemkę (zwykle 1-1,5 godziny). Ja robię sobie śniadanie. Raz robię super zdrowe śniadanie mistrzów (opis), a raz zjadam kawałek ciasta co został z dnia poprzedniego... Cóż... Czytam przy tym książkę i mam kwadrans dla siebie (to jest naprawdę święte 15 minut, jak mi ktoś je przerwie, gryzę). Następnie „ogarniam dom” - zmywarka i pralka w ruch, układanie zabawek, składanie prania, zwykle zdążę zamarynować mięsko na obiad, postawić warzywa na zupę do gotowania itp. itd, prawie zawsze mam coś do załatwiania, więc wydzwaniam do urzędu, gminy, znajomych. Działam jak automat na przyśpieszonych obrotach, żeby zdążyć, przed pobudką Zosi.

10:30 Zosia wstaje, pije kompocik lub soczek z marchwi, zwykle wtedy ma ochotę chwilę pobawić się sama w kojcu.
11:30 Zosia je obiad, ja też coś przekąszę (zupa / kanapka z serii 1 chlebek dużo nabiału: z 2 plastry szynki, grubo sera, różnie, warzywa / koktajl: owoce z jogurtem). W czasie tego posiłku jem chyba zawsze zdrowo, do słodkiego mam słabość albo z samego rana ze zmęczenia albo wieczorem z zamiłowania;-).
12:00 Idziemy na spacer: wózek z Zosią, smycz z labradorką i ja. Jak jest paskudna pogoda (deszcz, silny wiatr) i nie da się wyjść jest gorzej, z pół godziny Zosia ogląda książeczki, bawi się zabawkami, a potem muszę wymyślać cuda na kiju, żeby nie marudziła (przynajmniej ostatnimi czasy, kiedyś chętnie posiedziała w bujaczku, teraz zapomnij).


Już jesiennie...

Widzicie porcelanowego (ładnie brzmi, ale nie wiem z czego jest) kota na dachu? Uwielbiam wypatrywać takie piękne detale.

13:30 Zosia znowu coś pije, czasami je biszkopcika, chlebek ryżowy, a najchętniej piętkę ze zwykłego chleba i około 14:00 idzie spać na 1-1,5 godziny (to druga i ostatnia drzemka).
14:00 mój czas!!! Wtedy powstają wszystkie posty na blogu (blogerzy deklarują, że piszą posty kilka godzin, ja to robię w 30 minut i... przydałoby się nie publikować ich wtedy, a poczekać 1 dzień i przeczytać, żeby wyłapać literówki), pisze się książka, na szybko robię drugie danie. Nawet jeżeli Józio nie idzie do p-kola, on też ma drzemkę o tej porze, więc to mój święty czas prawie zawsze (w trybie od pn do pt).

Zoom na witrynę z książkami, która również jest na zdjęciu poniżej.

 Moje miejsce pracy :-)

15:30 Zosia obudzona, zadowolona, je jogurt dla niemowląt zmiksowany z 1 suszoną śliwką, 1/2 banana i innym owocem, co jest.
15:40 chłopaki przyjeżdżają z wielkiego świata (mąż jadąc z pracy zabiera Józka z przedszkola), jemy obiad.
Reszta dnia wygląda różnie, czasami spacer całą rodzinką, czasami jedziemy do dziadków, czasami mąż na siłowanie lub squasha, a my wtedy rozkładamy klocki lego i szalejemy, bywa że cały dom zmienia się w lotnisko i tata ma jedno dziecko pod jedną pachą, a drugie pod drugą i biegają. 

Koło 18:30 dzieciaki zawsze, a czasami my, dorośli też, jemy kolację. Przed snem Józio pije mleczko w kubeczku, a ja lub tata czytamy mu książkę. Zosia też pije butle mleka przed zaśnięciem i myciem swoich całych 2 zębów.

Ostatnio jestem wieczorami samotną matką, ponieważ mąż musi pomóc teściom z generalnym remontem. Takie tygodnie to dla mnie wyjątek, bawimy się tym faktem z dzieciakami. Przykładowo kąpiel to nie zwyczajne doświadczenie, tylko impreza z pianką i ciasteczkami, które okropnie kruszą się do wody. Kiedy jestem cały dzień sama z dzieciakami na głowie, potrzebuję resetu i około 20:30, kiedy maluchy już zasną stworzyłam nowy, tymczasowy zwyczaj - dobra książka i kiść bezpestkowych winogron. 

No jakbym się umówiła z Panią Martą Guzowską na dostawę adekwatnych do potrzeb przyjemności - połykam dosłownie Ofiarę Polikseny, kiedy moja rodzicielka bawi się w Turcji na wakacjach (akcja Ofiary toczy się w miejscu wykopalisk koło Troi).

W tygodniu, kiedy Józio rano musi wstać do przedszkola staramy się o 20:00 położyć dzieciaki spać (a przynajmniej wtedy zacząć je kąpać), w piątki i soboty zwykle kładziemy je o 22:00, my idziemy spać cały tydzień między 21:30 (życzeniowo i bardzo rzadko), a 23:30 (zwykle).

Tak wygląda moja jesienna rutyna na urlopie rodzicielskim. Lato nie ma żadnej rutyny, wtedy wychodzi moja bezgraniczna zachłanność na życie i korzystamy z każdej możliwej okazji / atrakcji / wycieczki. Kiedy tylko jest piękna pogoda, prawie każdy dzień wygląda u nas jak wielka przygoda,  (ale... to chyba normalne, ostatnio czytałam u Lifemanagerki o aktywności fizycznej i miała podobną uwagę). 

Zima jest filmowa – wieczorami lubimy włączyć jakiś film, zrobić popcorn, kakao i całą naszą czteroosobową bandą wcisnąć się pod kołdrę w sypialni. Dodatkowo ja lubię wytypować sobie jakiś jeden serial na zimę (była zima z Dexterem, Rodziną Borgia, ostatnią zimę umilał mi serial Uwaga Faceci!), oglądam po angielsku lub włosku i napawam się kolorami, których brak mi za oknem, a których pełno w amerykańskich serialach. Że nie mamy telewizji i telewizora, oglądanie czegokolwiek, zwłaszcza systematycznie faktycznie wpływa na plan dnia. 

Wiosna upływa nam pod znakiem tysiąca i jednej imprezy rodzinnej oraz pierwszych zrywów wycieczkowych i planowania wakacji, na filmy nie ma już czasu i ochoty.


 Możecie sobie wyobrazić jak u nas w sobotę rano pachnie... (czosnkowa kiełbaska, szyneczka wiejska, maślane rogaliki, chlebek itp itd), kiedy wieziemy te przysmaki z synkiem ze sklepików do domu, jesteśmy na czczo, dobrowolna tortura!
Read more ...

poniedziałek, 7 września 2015

Kwestia uchodźców i dobrego smaku

Wolnych myśli kilka w temacie, o którym każdy ma coś do powiedzenia.

POWINNIŚMY: Miałam o problemie uchodźców nie pisać. Bo wszyscy mają coś do powiedzenia, nagle wszystkie rozumy pozjadali i muszą doradzać. Każdy wie co powinniśmy zrobić (wpuścić, nie wpuścić, ba! Potępić innych, że wpuszczają). Ja się czuje za mała i za głupia, żeby znać tak jednoznaczną odpowiedź.

SZACUNEK: Kiedyś na zajęciach w szkole NLP losowaliśmy karty z aniołami, a na nich były napisane wartości, o których mieliśmy pamiętać przez kolejny rok studiów. Ja wylosowałam ANIOŁA niosącego SZACUNEK. Uznałam, że to piękna wartość. Ważniejsza chyba nawet od miłości, bo ta jest kapryśna. I teraz sobie o niej myślę, kiedy widzę te wszystkie memy na temat uchodźców. Zobaczmy w nich drugiego człowieka i uszanujmy go. Co nie znaczy, że nie mamy prawa wymagać od nich szanowania nas i naszych wartości. Możemy chcieć ich ugościć ale na naszych zasadach, związanych z asymilacją, ale nie mamy prawa pozbawiać ich człowieczeństwa, a wiele osób z pierwszych ławek w kościołach nagle pokazuje jaka jest ich prawdziwa osobowość – agresywna i okrutna. Co to za filozofia być pełnym miłosierdzia dla tych co są jak my i z nami się zgadzają?

PROBLEM: Mniejszości są problematyczne. Nikt nie czekał z otwartymi ramionami na fale emigrantów z Polski w okresie wojen, czy na zarobkiewiczów z lat '90. Miałam kiedyś okazję żyć (przez całe 2 tygodnie) w polskiej diasporze pod Rzymem. Absolutnie się nie zasymilowali z Włochami (w dużej mierze z przyczyn finansowych - życie "w stylu włoskim" jest kosztowne). Większość żyła i przyjaźniła się tylko z innymi Polakami, jadali według polskich zwyczajów, upijali się wódką, nie winem. Na ich szczęście nie wyróżniali się tak jak emigranci muzułmańscy, ale to tylko dlatego że kultura Polski nie różni aż tak od kultury Włoskiej. Jednak wcale nie byli lubiani, oni byli zamknięci i reszta kraju była zamknięta na nich. Światy te koegzystowały w zgodzie bo nikt nikomu nic nie narzucał. Mniejszości polskiej nie przyszło do głowy zmieniać włoskich wartości, tak jak to marzą sobie Islamiści i tu powinien być jasny sygnał, broniący Europy przed islamizacją. Nie dla narzucania nam ich wartości, ich przestrzeni, ich tradycji.
Całkiem innym problemem niż wyżej opisany kulturowy jest problem ekonomiczny. Gdybyśmy mieli pewność, że wszyscy uchodźcy chcą uczciwie i według naszych zasad (takich jak my mamy dla siebie) pracować, myślę, że lęk przed nimi byłby mniejszy.

FANATYZM: Nie przeszkadza mi, że ktoś jest Muzułmaninem. Ale przeszkadza mi teokracja, prawo religijne, obrzezanie dziewczynek, okrucieństwo wobec tego co inne. To wszystko łączy się teraz z Islamem, ale kiedyś... No bądźmy uczciwi, przez stulecia łączyło się z Katolikami, inkwizycją, krucjatami. Nie jesteśmy tacy lepsi, jesteśmy tylko na innym etapie historii. Na takim, w którym ja mówię z dumą o swoich wartościach, ale żebym mogła to robić, nie na miejscu wobec dramatu – a dramatem jest ucieczka ze swojego kraju – jest robić sobie prostackie żarty w mediach społecznościowych.

TOLERANCJA: Uważam się za osobę tolerancyjną i uważam że to jedna z najtrudniejszych wartości. Toleruję ojca, który jest ascetą, przestrzega surowych religijnych zasad, ale nie toleruję już jeżeli przymusza do tego żonę czy dzieci. A on powie, moja rodzina, moje zasady. Moim zdaniem najmądrzejszą regułą w tym wszystkim są słowa bodajże Jana Pawła II „Wolność jednego człowieka, kończy się na drugim człowieku”.

Read more ...

piątek, 4 września 2015

Z walizką do biblioteki





Stało się. Chodzę z ogromną torbą do biblioteki wypożyczyć książki. Mam ich 16 do zmieszczenia. 8 dla mnie, 8 dla Józka, 8 dla Zosi. Maksymalnie 8 książek można wypożyczyć, a że mieszkamy daleko od Książnicy Beskidzkiej z której korzystam, zawsze idę na maksa z wypożyczaniem.
Dla mnie dużo polskich autorów (poznaj konkurencję): Joanna Chmielewska, Nikodem Pałasz, Marta Guzowska (archeolog pisząca kryminały – archeologia to był mój pierwszy pomysł na studia, potem architektura, a potem prawo, skończyłam całkiem gdzie indziej)*. A do tego Stieg Larsson i 2 część Millenium oraz jeszcze nieznana mi Liza Marklund.
Natomiast dla Józia tym razem wypożyczyłam głównie książki dla rozrywki, a nie rozwoju. Staram się zachowywać między tymi pozycjami równą proporcję, ale oczywiście pozycje płytkie i modne są bardziej rozchwytywane niż te uczące, więc jak tym razem dopadłam je w bibliotece, to mu wypożyczyłam. Zosia ma za to bardzo babskie książeczki z twardymi kartkami – po Józiu ma pełno książeczek chłopięcych, więc jak jej już coś wypożyczam, to dla równowagi biorę „dziewczyńskie” książeczki.



Zosia i jej książeczki

Józio i jego książeczki

*główny bohater, antropolog Mario narzeka na to, że powinien chyba nosić koszulkę z napisem "w dzieciństwie chciałem być archeologiem", tak często to słyszy ;-)
Read more ...

środa, 2 września 2015

Pożegnanie lata




Na pewno jest dużo rodzin, które żyją intensywniej niż my, ale ja takich nie znam. Czasami wydaje mi się, że aż nie umiemy napawać się ciszą i spokojem, albo przynajmniej 1 atrakcją. Idealnym przykładem była niedziela. Śniadanko w ogrodzie, wygłupy, a potem szybka akcja zwiedzania kabin samolotów na lotnisku – to wszystko do 13, kiedy byliśmy umówieni ze znajomymi na placu zabaw w Ustroniu. A potem jeszcze wieczorem goście u nas. W takie dni czuję, że żyję, ale czasami na styk gdzieś docieramy z wywieszonym językiem, żeby się nie spóźnić.
W ten weekend cudownie pożegnaliśmy sezon urlopowy. Dużo bliskich nam ludzi, dużo przyjemności, dużo wrażeń. Pora zacząć sezon duszonek i pieczonych ziemniaczków z ogniska...



PIĄTEK - wycieczka na lotnisko i spacer koło najdłuższej rolkostrady w Polsce (ponoć)



SOBOTA - pokazy lotnicze (obserwowane i z naszego ogrodu i z lotniska, goście - dalsza część rodzinki - i wieczorny pokaz sztucznych ogni na lotnisku)


NIEDZIELA - wyprawa na 4 rodziny do Ustronia, plac zabaw, grill, same przyjemności


P.S. Od męskiej strony gości dostaliśmy fajne przepisy:
Hit Jaśka: Sałatka z ryżem, czosnkiem, ananasem
Hit Maciusia: Tagliatelle (lub tortellini ze szpinakiem) z mascarpone i łososiem 

P.S.II "Uwielbiam" nasz klimat, wczoraj o godzinie 11 było 35 stopni w cieniu, dziś 14, a do tego siąpi i jest ciemno...


Read more ...

wtorek, 1 września 2015

New rules

Zmieniamy Józkowi przedszkole. A właściwie powinnam napisać w czasie przeszłym bo dziś zaliczył 1 dzień. Przeprowadziliśmy się do naszego domu 1 lipca 2014, a zapisy do p-kola są w marcu, tak więc synek chodził do starej „lokalizacji”. Uwielbiał tamto p-kole, zwłaszcza wychowawczynie. Tamto przedszkole zaczął z miesięcznym opóźnieniem po zatruciu w Bułgarii (opis), ominął nas więc 1 września, 1 zebranie rodziców, a na dodatek nagle musiał trafić do grupy ze ścisłą dietą bezmleczną, nie wspominając o tym, że na przełom października i listopada miałam wyznaczony termin porodu Zosi, więc wszystko było „inne”, chyba bardziej stresujące. Teraz wiem, że sobie poradzi, mój dzielny chłopiec. A Zosia jakby wyczuła swobodę w domu bo co się ją położy na podłogę, żeby ćwiczyła obiera jeden cel – pokój Józka i jego zabawki, moja sprytna dziewczyna ;-)
 Zakwitło:-)
Read more ...

Moja lista blogów

Archiwum bloga

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates