/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 30 grudnia 2014

Praca nieletnich

Przygotowani na Sylwestra? My mamy w planie wymknięcie się na małe małżeńskie tete-a-tete na baseny termalne, ale o północy domówka z dzieciaczkami, będą ciastka robione przez synka, zimne ognie i... No szampana to ja się nie napiję, ale co tam, latem z truskawkami jest równie smaczny jak w Sylwestrową noc ;-)


Rozpusty, pochwał, doceniania siebie przez siebie i wielu innych duchowych i cielesnych przyjemności na Nowy Rok 2015 :-)




Read more ...

piątek, 26 grudnia 2014

białe święta :-)

A na Podbeskidziu dostaliśmy prezent:


Read more ...

niedziela, 21 grudnia 2014

przedświateczna krzątanina w wersji soft

Zapach ciastek orzechowych przedarł się bezwzględnie z mieszkania babci do nas. Wypada się upomnieć tak bezczelnie o poczęstunek? Zawsze można posłać Józka, ukochany wnuczek wszystko wyłudzi... No i dostaliśmy całą blachę ciastek z orzechów laskowych z ogrodu. Połowa już zjedzona, wstyd i hańba :-) A dziś my pieczemy sernik, gotujemy szynkę. Jutro odbieramy karpie i sumy wyłowione prosto ze stawu, będą się moczyć w zalewie z maślanki, żeby nie było czuć ich mułem. Cały czas w tle, w naszym domu lecą kolędy – od klasyki, po amerykańskie, wesołe piosenki świąteczne. No i światełka. Teraz chyba cieszą najbardziej choinki i ozdoby świąteczne. Z zapachem wypieków miesza się lekka nuta lasu, to nasza sosna kupiona w nadleśnictwie, pachnie i uwodzi. Uwielbiam tę ciepłą świąteczną atmosferę i cieszę się, że nie ciąży na nas przygotowanie całej kolacji Wigilijnej. Możemy w spokoju, przy lekkiej krzątaninie spędzić te dni poprzedzające święta.
 Przed:
 Z prezentów mam tylko jedno życzenie – żebyśmy wszyscy byli zdrowi. Wahałam się czy jutro i pojutrze puszczać Józka do przedszkola, czy nie pielęgnować faktu, że jest zdrowy. Ale kiedyś musi tam iść, był w zeszłym tygodniu, teraz idzie w poniedziałek i wtorek, analogicznie na dwa dni w kolejnym tygodniu. Dla niewtajemniczonych – na 22 i 23 oraz 29, 30, 31 grudnia są listy w przedszkolu, tylko nieliczne dzieci są zapisane i będą na zajęciach. Przykładowo na 5 stycznia na zajęcia nie ma zapisanego ani jednego dziecka. Ten rok to dla nas nowa rzeczywistość, pierwsze decyzje w sprawie przedszkola Józka, a co najważniejsze pierwsze w życiu święta Zosi:-)
Po:

W Wigilie idziemy z moją mamą do teściów, w Boże Narodzenie uroczysty śniadanio-obiad spędzamy u mamy, a w drugi dzień świąt zapraszamy rodzinkę do nas, to nowość – chyba duma nas rozpiera z naszego nowego gniazdka i chcemy się podzielić z bliskimi naszą radością.
Przyznam, że bardzo chętnie spędziłabym święta wraz z Sylwestrem poza domem – albo w ciepełku np. na wyspach Kanaryjskich, albo wśród wysokich gór np. w Popradzie na basenach termalnych. Kwintesencją świąt jest dla mnie bliskość rodziny i celebrowanie. Uwielbiam nasze świąteczne potrawy – moczka i makówka, ryby, kapusta z grzybami, barszcz czerwony z uszkami, sałatka warzywna, w sumie dwanaście pozycji, a do tego rozbudowane zwyczaje, sianko pod obrusem, łuski karpi do portfeli, śpiewanie kolęd. Jednak relaks, nieumęczenie się z przygotowaniami, sprzątaniem przed i po gościach... Bezcenne. Część jedzonka i tradycji można zabrać ze sobą i gdyby tylko była kasa to już jestem spakowana. Podobnie moja mama, mój mąż, dzieciaki.

Z całego serducha, życzę Wam spokojnego i szczęśliwego roku 2015, udanych i radosnych świat w rodzinnej atmosferze i w szerokości geograficznej, która Wam najbardziej odpowiada:-)
Read more ...

piątek, 19 grudnia 2014

Głębokie gardło, głęboki kontekst

Umysł nie toleruje stagnacji, albo się rozwija albo się cofa. Więc jak nazwać czas spędzony w domu, z konwersacją pomiędzy 31-latką, a 1,5 miesięczniakiem? Gdzie adrenalina skacze, kiedy pojawia się choroba. Gdzie planujemy multizadaniowo ale ciągle to samo – pranie, gotowanie, sprzątanie, karmienie, przebieranie kup, spanie, zabawa. Koniec podniet dnia.

Dla mnie „urlop” macierzyński to przeżycie kształtujące charakter. W moim przypadku, chyba pozytywnie, z korpoludka nastawionego na cele, w człowieka. Spokojniejszego, otwartego. Wbrew pozorom, takie podejście czyni z nas bardziej wydajnych pracowników, bo dzięki umiejętnościom interpersonalnym potrafimy dobrze zdefiniować prawdziwe, długoterminowe cele.
Jednak trudno mówić o nabywaniu nowych kompetencji. Znajomość języków obcych się cofa, wypada się z obiegu nowinek businessowych. Dlatego robię co mogę, żeby umysł mi nie zwiotczał.
 Czego się dziś nauczyłam? Skończyłam książkę Laury Lippman Co wiedzą zmarli i znam dzięki niej nowe pojęcie: wypowiedzi osadzone w „głębokim kontekście”. Tak mówi moja Mama, opowiada historię danego wydarzenia poprzez czynniki na nie wpływające, przeciwieństwem jest mój mąż, którego styl nazwałabym „do rzeczy”.
Z Wysokich Obcasów dodatku do gazety Wyborczej, dowiedziałam się o „animal studies” - czyli badaniu relacji między zwierzętami, a człowiekiem. Zwierzęta definiuje się jako istoty żywe, inne niż człowiek, ale też czujące.
Czasami przeraża mnie jak bardzo jestem wytworem swoich czasów. Na szczęście w wersji a priori – interesowałam się bollywoodem, zanim większość osób o nim się dowiedziała, tańczyłam salsę zanim zaczął się światowy boom (dlatego tańczę salsę kubańską, nie LA czy mambo). A teraz czas na ekologię w moim wydaniu. Nie skrajną: nie mówię, nie jedzmy zwierząt, ale mówię nie torturujmy ich (nie kupuję swetrów z agory odkąd wiem, że króliczkom wyrywa się futerko na żywo, zamiast je ścinać przez kilka miesięcy zanim padną z bólu i wyczerpania, wyrywane jest trochę dłuższe niż ścinane). Może dzięki temu, że na czele kościoła Katolickiego stoi papież z imieniem Franciszek (św. Franciszek opiekował się zwierzętami) animal studies nie wzbudzi takiej paniki w kościele jak gender?
A za oknem jesień... W domu mamy już małą sztuczną choineczkę w jadalni, ozdobioną w bańki-wiolonczele i szklane aniołki, czekamy jeszcze na prawdziwą do salonu. Józio będzie już wciągnięty w nasze tradycje – jeździmy po karpie i sumy do stawu, gdzie na miejscu są ogłuszane i patroszone, smaczniejsze, szczęśliwsze i oczywiście droższe, ale lepiej mieć mniej, a dobrej jakości. A do tego naturalna, pachnąca choinka, którą postawimy w salonie z kominkiem w sobotę. To będą nasze pierwsze święta w domu:-)

P.S. Oglądaliśmy film Królowa XXX, o aktorce porno, znanej z Głębokiego Gardła, Lindzie Lovelace, która wycofała się z przemysłu pornograficznego i walczy o prawa kobiet. Film poruszający, smutny, choć znając biografię Lindy spodziewałam się, że będzie bardziej drastyczny.
Read more ...

poniedziałek, 15 grudnia 2014

myślisz tak jak jesz


Czytam właśnie kryminał Laury Lippman Co wiedzą zmarli. Jest nieźle pokręcony, autorka ma fenomenalną zdolność opisywania „myśli” bohaterów, zgodnie z okładką buduje „oniryczny klimat”. Przyznam, że musiałam się przestawić z poprzednich kryminałów, gdzie słowa były lekkie i szybkie jakby ktoś z karabinu nimi strzelał, teraz jest głębia, a żeby konstrukcja powieści miała sens, trzeba się w nią wczytać.
Trafiłam na fragment, w którym dwóch policjantów rozmawiało o spotkaniach klasowych po latach. Jeden sklasyfikował przemiany jakie zachodzą z biegiem lat w ludziach na 3 grupy: 1) ludzie dobrze zakonserwowani, niewiele się zmieniający, po latach poznajesz ich w mgnieniu oka 2) ludzie brzydko się starzejący, puchną, łysieją, wszystko im obwisa 3) dotyczy tylko kobiet, które w szkole były szarymi myszkami, z biegiem lat wyrastają z kompleksów, uczą się jak dbać o siebie, trenują, inwestują w ubrania i kosmetyki. Nie wiem, czy ta klasyfikacja jest prawdą, ale kto z nas nie chciałby być zadbany? A jednak... Tyle szarości na ulicach. I nie mówię o byciu szczupłym, modelki XXL pokazały światu że krągłości potrafią być seksowne. Prawda jednak jest taka, że albo ma się dużo samozaparcia i pomysłowość albo ma się dużo kasy, żeby dobrze wyglądać. Nie musi się drogo jeść żeby było zdrowo, jednak przygotowanie potraw staje się bardziej czasochłonne jeżeli chcemy mieć coś smacznego, a nie stać nas na wykwintne produkty. Nie trzeba chodzić systematycznie do SPA, żeby mieć piękną cerę, jednak robienie różnych pult na maseczki w domu, nie jest przyjemne i wymaga systematyczności. Nie trzeba mieć karnetu w siłowni i na basenie, żeby być wysportowanym i jędrnym, ale ćwiczenie w domu oznacza dużo samodyscypliny. Nie trzeba ubierać się w drogich butikach, żeby mieć swój styl i umieć dobrać ciuszki, jednak trzeba się na tym znać i umieć rozróżnić to w czym się dobrze wygląda od tego jak chciałoby się w swojej wyobraźni wyglądać.

źródło: http://www.empik.com/zamien-chemie-na-jedzenie-bator-julita,p1079210550,ksiazka-p



Miałam w swoim życiu taki etap, że cały mój dzień był rozpisanym grafikiem. Pobudka codziennie o 7:00, potem 50 przysiadów i ćwiczenia rozciągające, zajęcia w szkole, zajęcia po szkole, basen, 500 brzuszków przed pójściem spać, 100 pociągnięć szczotką po włosach, masaż twarzy w czasie nakładania kremu... Dużo takich punktów do codziennego grafiku trzeba byłoby wpisać. Nazwijmy to uzależnieniem od terminarza. No i się wypaliłam. Po trzech latach takiego życia zniechęciłam się do samodyscypliny. Postawiłam na głos serca, na to żeby znaleźć swoją drogę, być w jednym dobrą, a nie we wszystkim, wybrałam odrobinę spontaniczności. To pozytywny aspekt, uwolnienie siebie, jednak jest też negatywna strona. Teraz do ćwiczenia potrzebuję klubu fitness, bo inaczej mogę zapomnieć o systematyczności.
Co do jedzenia to wybrałam drogę pośrodku. Ani ja ani maż nie lubimy „tracić czasu w kuchni”, czasami zdarza nam się zjeść paluszki rybne, czy zupę z mrożonymi wcześniej warzywami. Jednak kupując patrze na numerki – nie kupię jajek z numerem zaczynającym się od 3 czy owoców z numerem 8*, czytam etykietki i jak mam wybór, wybieram naturalne i zdrowsze produkty. Chyba sporo ludzi tak postępuje, ma już świadomość konsekwencji jakie niesie za sobą dobór jedzenia, jednocześnie w pędzie życia kombinujemy jak je sobie ułatwić.
Pomiędzy kryminałami przeczytałam książkę Julity Bator Zamień chemię na jedzenie, moje uczucia mieszają się między podziwem, a myśleniem o tym, że nie przepadam za ortodoksją. Pomyślcie jak ciężko zrobić przyjęcia na którym masz gości unikających wszystkiego co chemiczne, sztuczne w jedzeniu:-) Jednocześnie wiem, że grupa ludzi jedzących zdrowo rośnie, Beata Pawlikowska jest jedną z propagatorek takiego podejścia. I cieszę się bardzo. Dzięki zasadzie popyt czyni podaż, zdrowe produkty będą coraz powszechniejsze i coraz łatwiej dostępne.
Ciekawostka, zjawisko poboczne, zaobserwowane przy okazji wielu rozmów o szkodliwości aspartamu w gumach do żucia, sposobie przyrządzania kurczaków w McDonald's, czy np. filmie PETA w którym Palmela Anderson pokazuje jak kurczaki do KFC są skubane „na żywca” z wyrywaniem łapek w... USA (nie produkowane w fabrykach, naturalne to często też etyczne jedzenie). Ludzie wpadają w paranoję spiskowych teorii, dezinformacji, od propagandy koncernów po prywatę pod szyldem ekologów. Wszyscy nas oszukują w imię mamony, a my nie wiemy jak jest naprawdę i komu uwierzyć. I to nie będzie moja pierwsza taka konkluzja: chyba zawsze najlepiej kierować się zdrowym rozsądkiem i wybrać złoty środek.
A ja prywatnie dodałabym do tego „I nie czyń bliźniemu swemu – w tym braciom mniejszym – co Tobie nie miłe”.

*Kody PLU (można je zobaczyć np na pomarańczach):
Produkty ekologiczne mają 5-cyfrowy numer PLU, który zaczyna się numerem 9.
Konwencjonalne produkty mają 4-cyfrowy numer PLU, od numeru 4 rozpoczynający się.
Genetycznie zmodyfikowane (GMO) produkty posiadają 5-cyfrowy numer PLU, który zaczyna się numerem 8.

Przykazanie na drogę:


Nigdy nie kupuj orzeszków na wagę i innych produktów tego typu, wg badań są tam fekalia, pleśń, kurz w drastycznych ilościach.
Read more ...

wtorek, 9 grudnia 2014

matka w kiblu

Idę sobie sikać. Nic nadzwyczajnego, czynność zgoła powszechna i pospolita. Faktu tego nie zmienia przyjęcie mikołajkowe z przebranym gościem za niemrawego i bez polotu zacnego białobrodego, które toczyło się za drzwiami toalety. Oddaję się więc, spokojnie czynnościom fizjologicznym, kiedy słyszę płacz. Za drzwiami jest cała gromadka dzieci, od razu myślę „Boże tylko nie moje dziecko”, ale wyczulone ucho matki nie da się oszukać. Moje i kropka.
W pośpiechu ubieram się, myję ręce i wybiegam. Mąż mój trzyma paczkę pierogów z fetą i serem na głowie Józka, kiedy na sekundę ją odrywa, widzę synka z całą twarzą we krwi. Rok szybciej umrę jak nic, po tym widoku.
Czy jest na sali lekarz? Nie, ale fachowe oko ciotki pielęgniarki zdiagnozowało: będzie szycie, jedźcie na pogotowie. A wszystko po spotkaniu z żeliwnym kaloryferem, takiej starej daty z żeberkami.
Zosia została u dziadków, a my popędziliśmy z pierworodnym do szpitala pediatrycznego, do izby przyjęć. Nie polecam takiego patentu na spędzanie świąt. Cztery szwy. W piątek wizyta kontrolna – Zośka zaczyna samodzielne życie bez mamy, bo nie chcę niemowlaka ciągnąc do szpitala i idę sama z Józkiem. Moja Mama zaczyna opiekę nad sztuką nr 2 (obie chyba się na to cieszą, bo Zośka na słowo „babcia” uśmiecha się jakby miała odlot, a babcia mości gniazdko).
I teraz pytanie konkursowe: jak przekonać prawie trzylatka (= wulkan energii) do „odpoczywania, polegiwania, nie biegania i spokoju”, bo takie dostał zalecenie???

Tekst Roku 2014
Read more ...

czwartek, 4 grudnia 2014

Nowy rozdział, z noworodka w niemowlaka

Wraz z pierwszy dniem ostatniego miesiąca roku mężczyźni opuścili przystań. Wyruszyli spełniać swoje obowiązki, a kobiety pozostały w domu. Innymi słowy Józek wrócił do przedszkola, a mój mąż po miesiącu spędzonym z nami, do pracy. Nastały rządy bab. Od razu przeniosłyśmy się do pokoju przy tarasie, który docelowo będzie jadalnią, ale na razie nie stać nas na duży, wymarzony stół. Wolną przestrzeń zagospodarowałyśmy wygodnym fotelem, piłką do treningów (która służy za siedzisko bujane do uspakajania niemowląt) oraz stolikiem i łóżeczkiem Zosi. Jest tu dużo światła i widok na nasz mały stawik w ogrodzie. Bardzo kojące miejsce. Czasami swoje terytorium zakłócamy tylko babskim serialem, Men in Trees (liczyłam na coś w stylu Przystanek Alaska, ale niestety idzie bardziej w kierunku romansu, w każdym razie akcja toczy się na Alasce, więc piękne widoki i specyficzne, lokalne klimaty są zapewnione).

 Nasza lodówka, wspomnienie wakacji 2014 - Warszawa, Lublin, Bułgaria, zachodnie wybrzeże Bałtyku... Tak, dalej mnie nosi na wakacje!

A skoro oglądam serial po angielsku, staram się troszkę czytać po włosku, żeby nie stracić całkowicie kontaktu z językiem obcym. I tym sposobem trafiłam na stronę Corriere della Sera, a na niej na blog „27 godzina”. To dla mnie taki odpowiednik Wysokich Obcasów przy gazecie Wyborczej. Porusza tematy psychospołeczne, nowoczesna, dedykowana dla kobiet i mądrych mężczyzn, którzy nawet jak mają inną opinię lubią wiedzieć co się dzieje. 27 godzina bo doba jest za krótka, jeżeli chce się utrzymać równowagę między pracą, domem, a sobą samym.
W jednym z artykułów, które ostatnio przeczytałam trafiłam na blog, którego nazwę ja bym przetłumaczyła jakokiedyś była wódka”. Autorka opisuje w tym blogu siebie jako tę kochającą złą matkę. Otwarcie mówi o potrzebie istnienia jako ja-kobieta, a nie tylko ja-matka. Taka postawa robi się coraz silniejszym trendem. Jednak to tylko poboczny nurt, ciągle dominuje wizja, a właściwie ideologia miłości macierzyńskiej ponad wszystko (co w praktyce nie oznacza koniecznie, że takie matki więcej czasu spędzają z dziećmi, czy bardziej je kochają, a jedynie pewną opresyjność w zachowaniach i gloryfikowanie w opowieściach statusu matki, może ze strachu, że tak jak prace domowe ta funkcja też nie będzie doceniona).     

Nie dziwi mnie więc burza jaka rozpętała się po audycji w radiowej Trójce Matka Polka Frministka o małżeństwie, które zdecydowało, że to tata zajmie się dzieckiem po urodzeniu, a mama wróci do pracy trzy dni po porodzie. Ja bym takiej decyzji nie podjęła, ale jesteśmy różne, a dobra opieka i więź z dzieckiem to pochodna razem spędzonego czasu, wspólnych wspomnień, dobrego poznania się z maluszkiem, a nie skutek porodu. Dzięki temu taką samą silną więź może mieć tata z dzieckiem, czy rodzice adopcyjni. Kochać, szanować i być ze sobą to recepta na dobry związek z małym czy dużym człowiekiem.


Obrazek na dziś 

P.S. Baliśmy się, że Józek po miesiącu spędzonym z dwojgiem rodziców bez prezerwy w domu, za Chiny Ludowe nie będzie chciał do przedszkola wrócić, a ten zrobił nam awanturę w pierwszy dzień, że go za wcześnie odebraliśmy bo tak się dobrze bawił i nie mógł się doczekać powrotu do przedszkola. Teraz trzymajcie kciuki, żeby choć dwa tygodnie wytrzymał zdrowy bo jutro ma Mikołajki w przedszkolu, w sobotę czeka go duża impreza rodzinna z wujkiem przebranym za Mikołaja, a za tydzień idzie do Teatru Lalek Banialuka na przedstawienie.
Read more ...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Andrzejki 2014, po naszemu

  Wszystko jest dla ludzi, jednak wszystko z umiarem. Co do słodyczy, alkoholu, zakupów, sprzątania, pobudzania adrenaliny, co do prawie wszystkiego mam ten umiar. Jest jednak 1 wyjątek - jeden ze słodyczy, czekolada. Moja słabość. Nie każda, dobrej jakości czekolada, mogłabym chyba zjeść każdą ilość bez poczucia zamulenia, czy przesytu. I tylko odrobina rozsądku i honoru przed tym mnie powstrzymuje. Czekolada to mój najlepszy sposób na walkę ze stresem, lub na świętowanie czegoś. Szybko, tanio, zawsze na miejscu (a później zawsze z nami w bioderkach...). Jak zwykły wieczór chcę uprzyjemnić, otwieramy sobie czekoladę Lindt lub dużą Milkę, najchętniej z całymi laskowymi orzechami. Latem jest tyle atrakcji, ruchu, a do tego soczyste owoce, smaczne sałatki i wystarczająca ilość witaminy D ze słońca, nie ma takiej chcicy na czekoladę, ale jesienią czy zimą... Dlatego teraz, kiedy karmię Zosię i nie odchudzam się, teraz kiedy siedzę w domu i co chwilę coś kusi podjeść, teraz gdy małe wysysa ze mnie wszystko i mam wilczy apetyt, teraz... nie jem czekolady:-) Już miesiąc bez nałogu
   No ale nie miało być o czekoladzie, a o Andrzejkach. O tym, że ze smutkiem myślałam, że będzie to dzień jak co dzień i jak miło było się tym razem pomylić. 
 Odkąd skończyły się czasy studenckie, kiedy każdy pretekst do imprezy musiał być wykorzystany, wcale nie obchodziłam co roku tego święta, ale wtedy tak wiele się działo, częste spotkania ze znajomymi, randki, wycieczki... Nie miało znaczenia, że kolejna okazja mnie omija. Jednak odkąd są dzieciaki i zrezygnowaliśmy z mężem np. z kursu salsy, a przez remont domu znacznie ograniczyliśmy spotkania towarzyskie, odczuwam lekki niepokój i nostalgię, kiedy w takie okazje nic się u nas nie dzieje. Moje przemyślenia podsyca to jak fantastycznie żyje moja Mama, przykładowo w tym miesiącu poza stałymi wypadami we wszystkie czwartki z koleżankami do knajpki, we wszystkie niedziele po kościele z paczką znajomych z młodości na kawę do jednego z nich, była też w kinie na filmie Bogowie, w BCK na operetce, odwiedziła ją znajoma z Włoch, a do tego z okazji Andrzejek bawi się w hotelu Gołębiowski w Wiśle; zdecydowanie to ja bardziej niż ona żyję jak stary piernik.
   Jednak mąż wyciągnął nas na małą wycieczkę na Przegibek, gdzie na samym szczycie było biało, a widok niesamowity na oszronione szczyty gór otaczające to malownicze miejsce, wieczorem zjedliśmy uroczystą obiadokolację, a potem zabezpieczeni sporą ilością zdrowych przekąsek (bakalie, orzechy, słonecznik oraz pitne jogurty) oglądaliśmy filmy (m.in. Wilk z WallStreet). Ba! Wieczorem nawet laliśmy wróżbę z wosku dla Józka (ewidentnie wyszła mu wymarzona kolejka z torami). Wisienką zwieńczającą te drobne przyjemności było urozmaicenie mojego codziennego rytuału kąpieli (30 min tylko dla mnie, wyrwania się z Pamperoswa) pianką i świecami. 
 
Przegibek, niedziela 30 listopada, Andrzejki. Uroczo.

   A poza tym odwiedziła nas znajoma, taki promyczek światła, fotograf, tancerka, wulkan energii, troszkę wbrew temu, że cierpi na bardzo ciężką chorobę i systematycznie ląduje w szpitalu. Koleżanka wpadła na kawę i porobić trochę zdjęć naszej rodzinie. Później sobie przypomniałam, że to nie pierwsze nasze Andrzejki z sesją zdjęciową. Dwa lata temu, z ośmiomiesięcznym Józkiem planowaliśmy Andrzejki u nas w domu z moją sis, ale jej córa się pochorowała i nie dotarli do nas (Andrzejki 2012). Po tym spotkaniu miała być świąteczna sesja zdjęciowa dzieciaków. Sesja się odbyła ale zamiast dzieciaków z rodu Paprotnych był Józek z rodzicami na zdjęciach. Natomiast rok temu w czasie Andrzejek byłam na szkoleniu w hotelu Olympic w Ustroniu, moje pierwsze zetknięcie z NLP w businessie (Andrzejki 2013).
  Swoją drogą takie profesjonalne sesje zdjęciowe to teraz bardzo popularne zjawisko. Świat narcyzów, selfie i promowania się na portalach społecznościowych. Nie jestem  fanką takich sesji, to są piękne zdjęcia jednak pozbawione emocji, wspomnień, magii chwili. Jednak mamy to szczęście, że wśród znajomych są fotografowie, którzy bardzo chętnie dają się wykorzystać, ba sami się oferują :-)

Read more ...

czwartek, 27 listopada 2014

4 tydzień we 4-kę: Wisła

  Przyjemności w domowych pieleszy nie mogłoby być bez książek. Na dzień przed porodem zaczęłam czytać książkę Anne Holt, W jaskini lwa, wciągający, norweski kryminał. Tylko, że... 
Nie znoszę twierdzeń, że o pewnym tematach coś się wie i można się o nich wypowiadać, tylko jeżeli się ich doświadczy, ale niestety czasami tak jest, a przynajmniej, żeby zrozumieć złożoność i głębie pewnych spraw, po prostu trzeba je przeżyć. Tak jest z opinią/faktem [test wyboru, skreśl niepotrzebne], że większości ludzi zwiększa się wrażliwość na krzywdę dzieci, kiedy posiadają swoje. U mnie to się stało dość skrajne, nie umiem patrzeć nawet na zdjęcia z różnych fundacji chorych maluszków, po prostu zaczyna mnie dusić w środku, to tak jakbym dobrowolnie narażała się na głęboki smutek i integrowała się z cierpiącą rodziną, co im nic nie daje, nie wiedzą nawet o moim stanie, a mnie wywraca flaki. Czym innym oczywiście jest pomoc charytatywna, to ma znaczenie i niesie wsparcie. Reasumując, odkąd mam dzieciaczki, a zwłaszcza nowo narodzone, kruchutkie maleństwo, paraliżuje mnie myśl o śmierci niemowląt. A tu niespodzianka, taki strzał w dziesiątkę po porodzie. Bo kryminał kręci się wokół wątku nagłej śmierci kilkuset niemowląt w Norwegii. Kilka razy się zastanawiałam, czy nie przerwać czytanie, ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Książka jest częścią sagi o komisarz Hanne Wilhelmsen. Wcześniej przeczytałam Śmierć Demona (tu w tle problem ingerencji państwa w opiekę nad dziećmi i szokujące zakończenie – dosłownie na ostatniej stronie okazuje się, że główna, pozytywna bohaterka mylnie rozwiązała sprawę), teraz natomiast zaczęłam czytać piątą część sagi: Ósme przykazanie. Jak domowe pielesze, rodzinny przedświąteczny klimat, to muszą być książki :-)

wygodny fotel, kawa z mleczkiem, cynamonem i miodem, 
dobra książka, idealne na listopad
Życie powoli wraca do Pampersowa. Przez pierwsze dwa tygodnie życia Zosi, w naszym domu panowała monotonia od spania, przez karmienie, po kupsko, i tak w kółko. Ma to spory urok, zwłaszcza jak się ten okres wspomina, ale w trakcie mózg paruje od monotonii. Wraz z początkiem 3 tygodnia życia Zosi zaczęło się coś dziać, wyzionęliśmy z norek i jak na zawołanie nieśmiałe słonko czasami wychyliło się zza chmurek:-) Zaczęło się od spaceru, potem kolejnego, po drodze zaliczyliśmy patronaż u lekarki, wizytę u teściów i cioci Ani, a dziś mini wycieczka – przejechaliśmy się do Wisły Soszów w poszukiwaniu śniegu – jest tylko na samych szczytach gór, nie ma jeszcze zimowego klimatu w Beskidach.
W międzyczasie Józio był u fryzjera, jest jak tornado. Zaczyna się grzecznie i niewinnie, a jak poczuje pierwsze, obcięte, łaskoczące włosy wpada w szał. Biedna fryzjerka...
Dziś próbowałam mu przetłumaczyć, że ma mózg i co to ten mózg. Nie wiem jak wyszło. Najpierw mi nie wierzył, potem zapytałam czy ma język, odpowiedział, że tak. Powiedziałam, że jak ma buzie zamkniętą (ostatnio bardzo rzadkie zjawisko, gada jak nakręcony), to go nie widzi, a on cały czas jest w buzi. Tak też nie widzi mózgu, ale on cały czas jest i odpowiada za to co myśli i robi. Potrzeba przedstawienia synkowi koncepcji mózgu wniknęła z tego, że ostatnio jak coś zbroi to słyszymy, że to nie on, to jego rączki, lub buzia były niegrzeczne. Wszystko wzięło się od zbierania plusów i minusów za zachowanie. Na lodówce wisi wielka lista, którą dostanie aniołek i podejmie decyzję, czy Józio zasłużył na kolejkę Lego Duplo, a kolejka to wielkie marzenie kolegi Józka:-)
Read more ...

sobota, 22 listopada 2014

Rodzinna atmosfera

Czy czujecie już ducha świąt? 
Prezent dla naszego psiaka  :-)
Read more ...

wtorek, 18 listopada 2014

Mały kryzys




Niezbędnik karmiącej mamy - tetra, krem, notes (życie ułatwia notowanie godzin jedzenia, z której piersi, kupska itp.) i coś dla przyjemności mamy, kryminał i gazetka Wysokie Obcasy, do składu powinna dojść jeszcze komórka pod ręką, żeby kontrolować czas :-)
Powtórka z rozrywki. Mam dwójkę cudownych dzieciaków, takich co pozwalają mamie na poczytanie książki, napisanie bloga, czy kąpiel z pianką. Jasne, że to jest w kradzionych chwilach, w tzw. międzyczasie, ale nie każdy rodzic noworodka i malucha ma takie momenty dla siebie, dla zdrowia psychicznego. Nie każdy jest wyspany, a jak wspominałam nasza dwójka śpi genialnie: Józek 22 - 8 (choć teraz z przedszkolem robi się to 20 - 6, na szczęście to tylko w tygodniu, kiedy rano go budzimy), Zośka 23 karmienie, sen do godz. 5-6, karmienie i sen 9-10. Jesteśmy wyspani, a dla mnie to podstawa, żeby żyć, a nie wegetować.
Mimo to włączył mi się syndrom, który z Józkiem po pierwszym tygodniu w domu też miałam. Nosi mnie. Mam poczucie, że dzidziuś, kochany nad życie, to jednak taka mała kotwica. Żeby nie zwariować, piszę intensywnie ze znajomymi, zaplanowałam już wstępnie przyszłoroczne wakacje (dwie opcje – jedna jak się uda zebrać paczkę, a druga jakbyśmy mieli jechać sami, na celowniku Chorwacja), ba! Nawet wynalazłam miejsce, gdzie chcę pojechać na 40 urodziny (do Engadin Bad Scuol w Szwajcarii , na 30-tkę dostałam wyjazd na baseny termalne w Austrii, więc liczę na to, że zrobi się z tego mała tradycja...). Nosi mnie i fizycznie (wakacji!) i psychicznie (tęsknię za wolnym umysłem od wsłuchiwania się w to czy maleństwo nie płacze, spokojnie oddycha, a czy drugie bawi się bezpiecznie). Wiem, że jeszcze kilka miesięcy, trochę stopni na plusie i wycieczki będzie można robić całą rodzinką, przynajmniej po okolicy, ale teraz... Nie mogę się doczekać odmiany w codzienności. Miłej ale zbyt udomowionej i monotonnej jak dla mnie.
Składam zamówienie: wakacji, słonka, ciepełka, na już. A najchętniej to pobawiłabym się dziś wieczorem tu: Hotel Paradise Lago Taurito, słońce, 26 stopni, wszystko dla duszy dziecka, a na dodatek widzieliśmy to miejsce zwiedzając rok temu Gran Canarię i wygląda tak jak na obrazku! (taki detal, że w życiu nie będzie nas stać, ale marzenie nic nie kosztuje)
Jak się okazało mąż, który wybrał 2 tygodnie opieki, a teraz jeszcze 2 tygodnie ojcowskiego żeby być z nami, chyba ma podobne stadium, bo dziś przyznał, że marzy mu się koncert TOTO w Warszawie w czerwcu... Brak nam tylko na moje i jego plany trzech drobiazgów, czasu, kasy i kasy.

Moje laktacyjne wspomagacze
Read more ...

poniedziałek, 17 listopada 2014

Matka nie głosuje wg RP

Nie uwierzycie co mnie wczoraj spotkało. Odmówiono mi możliwości zagłosowania.
Kto ma dzieci ten wie, a kto nie ma jest w stanie sobie wyobrazić, że jeżeli w dzień się karmi co 1,5 godziny, daje to godzinną przerwę na zrobienie czegokolwiek. Czegokolwiek! Więc mając tę godzinę do dyspozycji popędziłam oddać głos na wczorajszych wyborach.
Po kilku kółkach, żeby znaleźć miejsce do zaparkowania, szczęśliwa, że zdążyłam wyprzedzić tłumek ludzi z kościoła jak w procesji podążający do urny, staję przed elegancką, starszą babeczką ze szponami, których żadna Esmeralda, z żadnej telenoweli by się nie powstydziła. Pani szuka, szuka. Trzy razy pyta czy jestem pewna, że mieszkam pod numerem domu 15 (no kurwa, nawet nie wierzy widząc to w dowodzie!), bo mnie nie może znaleźć. Po chwili znajduje mnie, wykreśloną długą niebieską kreską jak wskaźnik EKG krzyczący, że nastąpił zgon. Obok ma notatkę „dopisano na końcu”, ale na końcu mnie nie dopisano. Czas leci. Zawołała przewodniczącego komisji. Pan nic nie wiedział poza numerem telefonu do przewodniczącej okręgu wyborczego, rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. W końcu przewodniczący mówi, że nie mogę tu głosować bo jestem w szpitalu! Ja mówię, że chyba mnie widzi tu i teraz, a nie w szpitalu, gdzie byłam prawie dwa tygodnie temu bo rodziłam. Pan znowu rozmawia. Po chwili mówi, że mam moją obecność potwierdzić wypisem ze szpitala albo pojechać do szpitala zagłosować. Ja mówię, że potwierdzam moją obecność dowodem, a szpital ma stałe procedury wypuszczania pacjentek po trzech dobach, wystarczy im dać znać, żeby mnie wykreślili ze swojej listy. Nie bo oni dostali zgłoszenie ze szpitala, że w nim jestem i tylko jak przyniosę pokazać im wypis to mnie na końcu listy dopiszą. Mówię, że mam w domu tygodniowe dziecko, że chciałam spełnić swój obowiązek obywatelski i nie wiem czy dam radę przyjechać drugi raz na głosowanie (a popołudniu mieliśmy gości, o czym pana już nie informowałam), w takim razie chcę złożyć skargę. Oczywiście okazało się to nie takie proste, coś z jakiegoś urzędu trzeba pobrać i do okręgowej komisji zawieźć i coś tam, coś tam. Odpuściłam. Wyszłam z dużym niesmakiem.
Kiedyś już poświęciłam się dla państwa i poszłam na wakacjach głosować. Najpierw zgoda na głosowanie poza okręgiem oznaczała stanie w gigantycznej kolejce, w godzinach pracy w ratuszu, a potem cenny dzień nad morzem zmarnowany na szukanie w upale odpowiedniej komisji wyborczej bo to nie w każdej można było zagłosować. Nie ma jak zniechęcić tych, którym jeszcze się chce starać:-/
Widok z okna sypialni, gdzie spędzam teraz większość życia...

Read more ...

piątek, 14 listopada 2014

Zosia premierowo



Zosia w pierwszym tygodniu życia
Poród – troszkę (z dużym akcentem na to słowo) krótszy i mniej bolesny niż pierwszy (który niestety doskonale pamiętam). Ale to jednak spora różnica. Poza tym analogicznie przebiegał jak poród Józka. Po odejściu wód, częste i prawie bezbolesne skurcze. Dobry czas, żeby się ogarnąć i zorganizować (bo przecież portfel z dokumentami jest w torebce, a nie w torbie do szpitala itd.). A, że rodziliśmy po halnym, w noc pełni, dosłownie ostatnie miejsce było w szpitalu, a do tego ta wymarzona rodzinna sala (jedna, jedyna na szpital, wolna).
3/4 porodu spędziłam w wannie. Na sam finisz nie mogłam już i wyszłam, i Józek i Zosia rodzili się w pozycji bocznej, przy tacie, który odcinał pępowiną i od razu wylądowali u mamy, ciałko do ciałka. Bardzo podobni – różni ich tylko to, że Józek ma firmową dziurkę w brodzie po mojej rodzinie, a Zosia nie. Tak to bliźniaki z różnicą 2,5 roku.
Józek miał 3150 g i 55 cm (urodził się w pierwszym dniu 38 tyg ciąży).
Zosia miała 3050 g i 56 cm (urodziła się w ostatnim dniu 38 tyg ciąży).
W obu przypadkach miałam szczęście nie być nacinaną i szybko doszłam do siebie, ale teraz to już w ogóle ekspresowo. Poza osłabieniem i szybszym męczeniem się, po porodzie nic mnie nie bolało i mogłam wszystko robić. Na tydzień po porodzie mieliśmy patronaż - brzuszek całkiem zniknął, zostały mi 4 kg do pozbycia się (choć nie wiem jak to będzie bo teraz mam wilczy apetyt przy karmieniu naturalnym). Ale w takie większe o jeden rozmiar jeansy wchodzę!!! :-)


Pierwsze dni – jak na razie Józio nie okazał cienia zazdrości, może dlatego, że zwłaszcza tata staje na rzęsach, żeby nie miał do niej powodu. Przygotowuje nam rzeczy do kąpieli córci (Józek, my z tatą kąpiemy), pokazuje jej swoje zabawki, słoneczko za oknem itp. Ale pewnie przyjdzie na to czas, jak będą o zabawki walczyć ;-)
Zosia to aniołek. Oczywiście na razie, bo na początku dziecko prawie cały czas śpi. Mieliśmy pierwszą trudną noc bo trzeba było ją przestawić, ona w nocy miała dzień ze względu na poranny poród. Ale teraz w nocy jest karmiona około 23 i około 5, potem wstaje około 9. W dzień je często ale mało (zwykle co 1,5 godziny, czasami co 3). Zasypia na cycu, dlatego o tej 23 raz dziennie ją dokarmiamy mlekiem modyfikowanym (jest chuda i musimy pilnować przybierania na wadze) i myślę, że też dzięki temu tak idealni daje nam się wyspać. Jak nauczy się więcej zjadać od mamy i jak będę miała dość pokarmu, od mm odejdziemy.


Porada na tym etapie, karmienienie czuję się ekspertem ale to co usłyszałam od pielęgniarek w szpitalu, a nam się sprawdziło: dzidziuś powinien być max 10-15 min karmiony tylko z jednej piersi. Potem minimum 1,5 godziny przerwy (czas liczy się od początku karmienia, nie od zakończenia;-), a w pierwszym miesiącu trzeba pilnować, żeby karmień na dobę nie było mniej niż 8. Ja nawału nigdy nie miałam ale z tego co widziałam, biała kapusta z lodówki jest niezastąpiona. 
A na śpiączkę przycycową: przebrać przed karmieniem pieluchę, nawet jak nie jest to konieczne to malca rozebrać i ubrać, potem okrężny masaż stóp i dłoni pobudza odruch ssania, a dotykanie noska i policzków budzi. U nas to mało pomaga i walczymy okropnie. Córcia jest rozbudzona totalnie, patrzy tym swoim wzrokiem, kręci silnym karkiem (jak ją lekarka zobaczyła po porodzie to powiedziała, że rozgląda się jakby co najmniej miesiąc miała), przeszczęśliwa łapie jeden łyk i... Odpływa. Potem wszystkie zabiegi nie pomagają, odkładam ją do łóżeczka i po chwili rozpaczliwe szukanie sutka się zaczyna. Jak przerwa jest krótka to ją przykładam, a jak długa to ją przetrzymujemy te 1,5 godzin. Taki jest mój aniołek#2, mało płacze, dużo się uśmiecha (choć wiem, że to nie uśmiech świadomy, ale wygląda uroczo), ładnie śpi w nocy ale z tym, żeby się najadła to systematyczna bitwa się toczy.

Porównanie 2 vs 1 # ciążapoza tym, że dzieciaki są z wyglądu prawie identyczne, to zachowania również mają takie samo na tym etapie. Nawet dwa rodzaje płaczu, "le, le, le" oznacza chce mi się jeść, drugi typowy płacz jest na całą resztę nieszczęść niemowlaka.
Natomiast spora różnica jest we mnie. Jestem o niebo spokojniejsza. Już drugiego dnia w domu zostałam na godzinkę sama z dwójką, oczywiście ledwo mąż wyszedł i stało się to czego się obawiałam najbardziej: Józek super pilnie chciał sikać (w przedszkolu sika sam, ale u nas trzeba na wyższą toaletę go podsadzić, a potem zdjąć), a Zosia zaczęła akurat jeść. Pierwszy raz zrobiłam to jak supermen: jedno przyssane do cyca i podtrzymywane jedną ręką, drugie podniosłam drugą ręką. Ale ponieważ zgodnie z zasadą Prawa Murph'ego, zdarza się to praktycznie za każdym razem, kiedy z nimi choć na chwilę zostaję sama, teraz biorę głęboki wdech, małą odkładam do łóżeczka, szybko działam z Józkiem i wracam po nią. Nie jest źle, choć wymęczająco, przy jednym łapie się chwile dla siebie, przy dwójce to praca na pełnych obrotach non stop, dlatego mąż stara się wszystkie formalności i ważne sprawy załatwiać, w czasie popołudniowej drzemki Józka.
Na mój spokój i pogodę ducha przypuszczam, że w dużej mierze poza doświadczeniem wpływa to, że nie stosuje diety prewencyjnej (mamom karmiącym zaleca się jedzenie... niczego, lista tego czego nie wolno lub z czym trzeba uważać to prawie wszystko, po pierwszym miesiącu wolno po jednym produkcje wprowadzać, dla niewtajemniczonych przykładowo teraz wolno mi wg diety prewencyjnej zjeść 1/2 jabłka co dwa dni!). Trochę o tym poczytałam i jest to dość nowy wymysł Europy Wschodniej, więc staram się jeść zdrowo z ograniczeniem wydymających warzyw (np. fasola), czosnku, bardzo ostrego przyprawiania, orzechów, kakao (ale to czasowo), cytrusów (jem cytrynę np w surówkach, parę kropli, czy jogurt pomarańczowy) i tłustych smażonych potraw (choć kotlet schabowy już jadłam). A jakby się coś zaczęło dziać to zaczniemy wtedy stosować jałową dietę.
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates