/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 27 sierpnia 2016

Kto chce więcej krwi, kotów i kryminałów? (sory, kota nie było)


Cóż tu dużo mówić, żal dupsko ściska, przegrałam z kretesem z opowiadaniem Po burzy (i całą resztą). Olać porównania i kto ma ochotę na próbkę tego jak piszę, poniżej mój pomysł na opowiadanie konkursowe Szkoły Letnich Zabójców, gdzie kryterium była długość oraz to, że Klarę zabił Zbigniew (a może jednak nie?)...


Jeżeli Ci się spodoba – polub Emilię i ten post na FB! (tu)



Droga Powrotna, autor Emilia Paprotna
Zapaliła kolejnego papierosa. Bawiąc się nim, delikatnie strzepywała popiół. Gdyby ktoś stanął blisko niej, usłyszałby pytanie: „Jak Iza stała się Kasią?”. Wypowiadała je niczym mantrę, równomiernie, systematycznie, pozornie bez emocji, raz po raz, nie licząc że cokolwiek się zmieni. Choć może powinna zapytać dlaczego Kasia zapomniała o Izie?
Ale dziś Iza wróciła, jak fala uderzeniowa i nie chciała ponownie się ukryć w podświadomości, zalewając goryczą żołądek i umysł.
Dzień zaczął się tak pięknie. Bestwina, mała miejscowość na Podbeskidziu, z dominacją rdzennych mieszkańców nad przyjezdnymi. Rdzenni przyglądali się podejrzliwie napływowym, takim jak Kasia. Mieszkała tu już prawie 14 lat, ale dalej była obca i nie sądziła, żeby się to miało zmienić. Kiedyś nawet zastanawiali się z sąsiadami, czy można umownie wyznaczyć jakiś rok, przed którym osiedlonych tu mieszkańców traktowano jako swoich, a po którym jako obcych. Doszli do wniosku, że trzeba szukać z dwa pokolenia wstecz.
Pozwoliła wspomnieniom tamtej rozmowy wrócić, kiedy czekała na tarasie aż zaparzy się kawa w ekspresie. Zapowiadał się gorący, letni dzień. Koniki polne odgrywały symfonie w otaczającej dom z przodu i z tyłu łące. Zauważyła, że „sąsiedzi z góry” zaczęli cosobotni rytuał sprzątania. Starsze, miłe małżeństwo Kozłowskich, oboje z pasją, Agnieszka mając 65 lat trenowała jogę, a jej starszy o cztery lata mąż Zbigniew był dalej aktywny zawodowo, a na dodatek pasjonował się fotografią miejską. Miło mieć takich sąsiadów. Domki z typowej deweloperki ułożone były jak klocki wzdłuż uliczki przecinającej wzgórze na pół. Różniły się tylko wykończeniem. Wszystkie dopieszczone, wypielęgnowane, zadbane, z niechlubnym wyjątkiem – dom pierwszy, rogowy. Ponieważ znajdował się koło ruchliwej drogi, dopiero niedawno udało się go sprzedać. Wszyscy sąsiedzi doskonale się integrowali, narzekając na nieskoszoną trawę, czy brak kwiatów. Kasia czuła, że to od niej oczekują interwencji, gdyż to jej działka była druga i przylegała do domku rogowego. Pomyślała, że się tym zajmie jak wszystkim, ale nie dziś.
Właśnie wstawała z krzesła tarasowego, żeby nalać sobie kawy i przygotować śniadanie dla jeszcze śpiącego męża, kiedy usłyszała podjeżdżający samochód. Gdyby, tak jak w każdy weekend od razu zajęła się przygotowaniem śniadania dla męża, nie zauważyłaby samochodu, który podjechał pod dom „sąsiadów z dołu”. Dom na prowincji, czy przeciętny, dostawczy Citroen zupełnie do niego nie pasował. A jednak, była pewna, że to Igor. Tę charakterystyczną twarz z kwadratowym podbródkiem poznałaby wszędzie. Po ponad czternastu latach lizania ran, nic we wszechświecie nie postanowiło jej ostrzec. Koniki polne grały dalej, kawa pachniała, jak zwykle, a mąż Maciek spał spokojnie, czekając aż obudzi go na śniadanie.
- Witaj Izo – minęła sekunda, która dla niej była jak wieczność, zanim wpadła w panikę. Umysł się obudził i przypomniał, że tu na ślepej uliczce w Bestwinie, nikt nie zna Izy, włącznie z jej mężem. Na trzęsących się nogach ruszyła ku Igorowi. Czuła jak zaczyna się kurczyć w sobie. Była w dresie, z rudą i od kilku tygodni spraną płukanką na włosach, ważyła o 15 kg więcej, niż kiedy ostatni raz się widzieli, jakby każdy rok chciał ją od nowa ukształtować, zwiększając pancerz ochronny o kilogram.
- Igor – powiedziała, w taki sposób, że w tym imieniu zawarło się wszystko, cały ból, lawina wspomnień i ominięte formuły grzecznościowe.
- Co za pieprzony zbieg okoliczności! Ty tutaj? Jak miło cię widzieć – zrobił pauzę, czekając na reakcję. Po chwili ciszy niezrażony kontynuował – Musisz koniecznie nas odwiedzić. W firmie oczywiście.
- Bo przecież nie w domu, co by żona powiedziała na widok byłej kochanki – wyrwało jej się.
- Sama wiesz. - spochmurniał na ułamek sekundy, ale szybko wrócił błysk w oku, jak automat – Słuchaj! Mamy trzecie dziecko, doczekaliśmy się wreszcie dziewczynki. Mam tu na tapecie telefonu fotkę Ani z naszą maleńką, ale ze mnie szczęściarz!
Zaczął podsuwać telefon przed oczy Kasi, kiedy wreszcie zadziałał instynkt samozachowawczy i przez ściśnięte gardło zmusiła się, by powiedzieć:
- Nie chcę… - musiała przerwać by zaczerpnąć powietrza – nie chcę cię znać. Oddaj mi przysługę i zapomnij, że mnie widziałeś, że mnie w ogóle kiedyś znałeś. Tyle chociaż jesteś mi winien.
Potykając się pobiegła do domu. Kiedy znalazła się w bezpiecznych murach zerknęła na ulicę. Biały dostawczy Citroen właśnie odjeżdżał.
 
Gdy tylko mąż wyszedł na popołudniową partyjkę brydża, Kasia rzuciła się na lodówkę. Kiełbasa, brytfanka zapiekanki, lody. Próbowała przytkać jedzeniem myśli. Z Maćkiem nie mogli mieć dzieci. Ona nie mogła. Igor obiecał jej dzieci. Kiedy jednak zaszła w ciążę, dla jej dobra przygotował dwie kreski kokainy, zapłakaną przywiązał do łóżka i wpuścił do domu starą kobietę, ponoć lekarkę. Razem z dzieckiem wyszła z niej dusza. Duszy dała na imię Łucja. Jednak zrekompensował Kasi wszystko. Odszedł od żony, która wtedy była w ciąży z ich drugim synem. Uzależnił ją od kokainy i od siebie. Rozpracował lęki i potrzeby, czytał w niej. A potem jakby nigdy nic wrócił do żony, zabierając ze sobą resztę sensu istnienia Izy. Trafiła na odwyk, terapię i piekło w jednym. A potem w jeden dzień się spakowała, rzuciła pracę, zerwała znajomości, choć to właściwie stało się dużo wcześniej, bo znajomi odeszli wraz z Igorem i jego pieniędzmi. Wylądowała w pustce.
Trzy tygodnie później spotkała Maćka, obecnego męża, którego podstawowym atutem było to, że wszystkim różnił się od Igora. Pięć lat od niej młodszy, wieczny student. To ona miała samochód i wkład na kredyt na dom. Przedstawiła mu się jako Kasia i tak już zostało. Formalnością było przekonanie urzędnika, by użył jej drugiego imienia na ślubie, na którym Maciek był bardzo pijany.
Doszła do granicy możliwości, przestała jeść i zwymiotowała. Jak za starych dobrych czasów bycia Izą, królową fitness. Nos zapchał się wymiocinami i zaczęła kichać. Musiała się oczyścić, sponiewierana obżarstwem i wymiotami przetoczyła się znad toalety do umywalki. Opłukała twarz i nos. Spojrzała na swoje odbicie. Instynktownie postanowiła sięgnąć po drugi zasób z przeszłości – uwielbiała biegać. Założyła buty, zamknęła dom i… w pół kroku zastygła. Osłabiona wymuszonymi wymiotami, kilkunastoma latami bez treningu i nadwagą nie miała sił się poniżać przed sąsiadami. Marszobiegiem ruszyła przez łąkę.
Zaczął zapadać zmrok, kiedy zobaczyła trampek. Śmieci w polach, to norma, ale mimo wysiłku nie umiała przestać widzieć nogi, na którą trampek był założony. Ciekawość wygrała z lękiem. Podeszła bliżej, żeby obejrzeć ten horror. Ale horroru nie było. Szybko zorientowała się, że to młoda dziewczyna, Klara Sokołowska, córka „sąsiadów z dołu”. Leżała na brzuchu, jakby spała. Jedyny niepokój budziła głowa: poszarpane włosy, sztywna, z otwartymi oczami. Kasia odruchowo sięgnęła po telefon. Nie zabrała go. Co robić? Biec do domu i zadzwonić na policję, czy prosto do rodziców Klary? A jak uznają, że jest podejrzana? Nie, to niemożliwe. A może sama sobie wmówi, że nie wyszła pobiegać? Przecież jej tu nie powinno być. Cały ten dzień nie powinien się wydarzyć.
Zaczęła już wracać w kierunku domu, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Całe jej jestestwo ciągnęło w kierunku Klary. Wróciła. Jakiś pies w oddali zaczął szczekać.
- Co mam robić maleńka? Co byś chciała, żebym zrobiła? Wiesz, mogłam mieć córeczkę w twoim wieku. Ciekawe, może byście się zaprzyjaźniły? A może duszyczka mojej córeczki powędrowała do ciebie, żeby być blisko mnie i dziś uciekła, bo też go zobaczyła? – część Kasi, mówiła, że rozmawianie z trupem jest irracjonalne, ale nie umiała przestać, tak bardzo tego potrzebowała, poczuła że płyną jej łzy po policzkach, bezgłośnie płakała – Wiesz… Jeżeli wezwę policję, wszyscy sąsiedzi się dowiedzą, że nie mam na imię Kasia. Będę skończona, wszystko runie. A ciebie i tak ktoś znajdzie, ciało to tylko skorupa. Ja wiem, czego chcesz, wiem co cię odkupi. Dowiem się, kto ci to zrobił.
Kasia stanęła nad ciałem, tak, żeby zostawić możliwie najmniej śladów, a jednocześnie jak najwięcej zobaczyć. Sińce na szyi, pewnie po duszeniu, zerwany rękaw koszulki, rozwiązany jeden trampek. Koniec. Nic nie leżało obok ciała. „Czego ja się spodziewałam?” Powiedziała do siebie w myślach. I wtedy usłyszała: złamaną gałąź, szelest trawy. Nie myśląc już o możliwości zostawienia śladów szybko weszła w gęstą, wysoką trawę. Kucnęła i nasłuchiwała. W szarości zmierzchu, zza traw zorientowała się, że stoi przed nią mężczyzna, jednak dopiero kiedy się odezwał rozpoznała kto to.
- Dalej tu Klara leżysz i gnijesz – syknął - Daje twoim rodzicom miesiąc do wyprowadzki. Nie wytrzymają dłużej. Wiesz? To tylko będzie bonusik, najważniejsze że nikomu nic nie wypaplasz. Ale mi dziś szczęście sprzyja.
Kasia usłyszała pstryk aparatu i kilkakrotnie zabłysła migawka. Zbigniew, „sąsiad z góry” odszedł.
Kiedy uznała, że wystarczająco się oddalił, postanowiła wyjść z kryjówki.
- Mamusia pomoże ci Łucjo i zniszczy tego co ci to zrobił. Mówią, że sprawca wraca zawsze na miejsce zbrodni. Ten miał pecha. Dobranoc kochanie.





Read more ...

środa, 24 sierpnia 2016

Bardzo osobiście. Z drogi do Lublina



Wiem, że ulegam syndromowi „chcę mieć wszystko”. Chcę być obecną i troskliwą mamą, chcę być chwilami tylko żoną i partnerką dla męża, chcę być bliską mamie córką, dbającą o relację najlepszą przyjaciółką, człowiekiem który się rozwija i ma swoją pasję, a do tego jeszcze kobietą sukcesu. A czas nie z gumy. Intencje są, motywacja i nawet umiejętności też się meldują; Jednak zwykle albo trzeba dokonać wyboru priorytetów, albo coś robić „w tak zwanym międzyczasie” i z dewizą, że tym razem nie perfekcyjnie, a „dość dobrze” musi wystarczyć.
Zawsze nienawidziłam pojęcia „w międzyczasie”, bo to oznaczało dla mnie maraton, w głowie listę spraw do załatwienia, a nie to co jest prawdziwym życiem, czyli bycie naprawdę, tu i teraz (in time, mindfulness). Czuję jak wtedy zatracam świadomość swojego ciała, sygnałów ostrzegawczych. ale i przyjemności czerpanej z wyostrzonych zmysłów.

Kocham intensywność swojego życia, ale dopiero niedawno zeszłam z 5 biegu (tak, wiem że wiele aut ma 6 biegów, ale jestem pewna, że również wiele osób pędzi i się zatraca jeszcze bardziej niż ja, zostawiam im więc highway, mnie wystarczy droga szybkiego ruchu). Odpada dla mnie pierwszy bieg, podświadomie wiem, że optymalnie dla mnie jest startować z dwójki, jak przy oblodzonej nawierzchni. Na jedynce jest mi po prostu źle – nie umiem być sama ze sobą, bez zewnętrznych bodźców, nie radzę sobie, zapadam się w emocjach. Ja jestem organizatorem, takim animatorem czasu wolnego, urozmaiconego aktywnie lub biernie, ale zawsze celowo . Może być smażing, plażing, długie spanie, spacery, ale albo obserwuję, albo tworzę, dowiaduję się, albo smakuję. Ważne, żeby świadomie część siebie mieć zaabsorbowaną. Wtedy nie ma paniki.
Ostatnio starannie zwiększam wgląd w siebie. Zafundowałam sobie rozrysowanie genogramu. Takiego drzewa genealogicznego, tylko zamiast korzeni rodowych rozpisuje się w nim 3 pokolenia wstecz relacje rodzinne (płeć, wykształcenie, temperament, rozkład pokoleniowy, relacje między osobami, zawody, czy życiowe dramaty jak poronienia, czy czyjaś śmierć z wiekiem, kiedy nastąpiła), im lepiej się zna rodzinę, tym szybciej wychodzi co odwzorowujemy w swoim życiu. Mnie pięknie się wytłumaczyła pewna moja patologiczna cecha – potrzeba bycia lubianą. Tak wiem, każdy chce być lubiany. Ale większość dojrzałych ludzi, w wieku 16 lat (w kulturze zachodnio europejskiej jest to wiek przejścia, prymitywne plemiona w takich momentach życia wykonywały rytuały przejścia od dziecka do świata dorosłych), godzi się z faktem że nie wszyscy będą nas lubić, a ja… Mam kilka takich kobiecych pseudo przyjaźni z przeszłości. Przykład jakiego kalibru to mój masochizm? Pewna P załatwiała mi i sobie mieszkanie na pół roku we Włoszech, planowała dopiero w samolocie powiedzieć mi, że załatwiła je tylko sobie. Miałam wylądować w Rzymie i pozostać na lotnisku. Całkowitym przypadkiem od wspólnej, prawdziwej już przyjaciółki dowiedziałam się co planuje i zadbałam o siebie. I co? Piszę do niej co roku życzenia na święta, na które nawet nie zawsze mi odpowie. Instynkt na szczęcie broniłby mnie przed głębszą relacją z nią, ale jak popieprzona walczę o poprawność relacji między nami, co jest bzdurą.


No ale nie o tym miało być. Popłynęłam, bo po raz pierwszy mam chwilę czasu i potencjał nagromadzonych przemyśleń do opisania. Znowu jestem w drodze po samorozwój, Lublin, 4 dni, a zaraz po powrocie zaczynamy wakacje. Więc spakować musiałam nas z tygodniowym wyprzedzeniem, jednocześnie pakując się na delegację i na dwudniowy pobyt dzieci („w tak zwanym międzyczasie”) u teściów, bo mąż wtedy wyjeżdża grać koncert.
„W międzyczasie” spędziliśmy weekend nad polskim morzem, którego nie zdążyłam opisać, ale mam zamiar nadrobić i wysłałam opowiadanie na konkurs kryminalny Wysokich Obcasów. Opowiadanie napisałam w dniu, kiedy mąż grał koncert w Czechach, dzieci położyłam spać i miałam czas między 21, a 23 kiedy mąż wracał (jojczy, że palę światło w nocy – zemsta za to, że ja jojczę, jak chce w nocy słuchać muzyki do zasypiania). Ale to był „ten dzień”, taki w którym świetnie mi się pisze, więc ledwo nadarzałam spisać to co samo się tworzyło w wyobraźni. Camillą Lackberg nie jestem, a szczęścia też w konkursach nie mam, ale czułam wewnętrzne zobowiązanie napisania na ten konkurs – WO czytają wszyscy w moim domu rodzinnym od zawsze, a do tego cały czas marzy mi się wydanie powieści kryminalnej, więc stwierdziłam, że muszę spróbować, zwłaszcza, że każda próba to trening warsztatu.

Do moich pasji (podróże, powieści kryminalne biernie i aktywnie) powinnam dodać analizowanie, obserwowanie i kolekcjonowanie ludzi. Tak wiem, nie napiszę tego w CV w pozycji hobby, bo brzmi zbyt psychodelicznie;) chodzi oczywiście nie o ciała, a o osobowości. Zawsze w czasie samotnych podróży poznaje ludzi w drodze, mam ten dar (chyba zwany umiejętnością słuchania), że opowiadają mi o sobie. Choć przyznam, że często są to tak trudne opowieści, że nie wiem jak sobie mam poradzić z tym co mi zostawili w pamięci. Tym razem trafiło mi się jednak łagodnie.
Podróż zaczęłam wcześnie rano od Pendolino. Cieszyłam się jak dziecko (zresztą moje dzieci bardzo mi zazdrościły), że pierwszy raz będę miała okazję pojechać EIP. Na tak przemawia, to że jest w nim wygodnie, jedzie się szybko, a obsługa profesjonalna, na nie (jak dla mnie) cena i klimat businessowy. Pendolino jedzie docelowo do Gdyni, w Warszawie peron w peron stał EIP i EIC (zwykły ekspres IC), oba do Gdyni, w pierwszym sami szarzy businessmani, ewentualnie typy „ze świata”, z wyglądem managerów dobrych restauracji czy trenerów zarządzania (tak samo drogi kostium, ale do tego ekscentryczne korale). A po drugiej stronie kolorowo, głośno, z emocjami, które dają mi pole do obserwacji, turyści, rodziny, studenci, misz masz.
Czekając pół godziny na przesiadkę w stolicy, usiadłam visa vi Marriottu (ciężki bagaż spowodował, że nie miałam sił podejść pod pałac kultury, więc pałac przyszedł do mnie, cały odbijał się w hotelu) i starałam się zgadnąć, kto z wychodzących podejdzie po taksówkę, po tempie chodzenia, spojrzeniach, pewności (taksówki widać od razu wychodząc z dworca, jeżeli ktoś szedł niepewnie, to zwykle oznaczało, że chce gdzieś na nogach się dostać). Dobra jestem;)


Następnie przesiadłam się właśnie do EIC, trasa Warszawa-Lublin. Dostałam najbardziej nielubiane przeze mnie miejsce – 4 naprzeciwko siebie miejsca oddzielone stolikiem, na dodatek odwrotnie do kierunku jazdy. Usiadł naprzeciwko mnie mężczyzna, 43 lat, beretka, sztruksowa marynarka, a w niej sfatygowany, zapisany notes, który przeglądał, dopisywał coś, pewne rzeczy oznaczał kołem, inne wykreślał przekątna kreską. Myślę dziennikarz. I ba! Wyszło potem w rozmowie, że dziennikarz, najpierw w Warszawie studiował dziennikarstwo i równocześnie pracował, a teraz w Irlandii kilkanaście lat mieszka. Kiedyś w czasie wykładu zrobił zdjęcia życia do reportażu, pod salą wykładową przewróciła się furgonetka z pieniędzmi, które dosłownie latały w powietrzu, zjechało się wojsko, a on z lotu ptaka wszystko obserwował.
Obok niego usiadła starsza pani. Czasami na kogoś się patrzy i myśli, że jest w tej osobie tyle ciepła, że mogłaby być naszą babcią (choć 60+ to za młoda na moją babcię). Poczynając od doboru kolorów – brązowe spodnie, oliwkowa bluzka i rdzawy kardigan. Zauważyłam, że pije wodę z aloesem (ostatnio moja przełożona przynosi ją często do pracy, bo uwielbia, więc od razu rozpoznałam) i ma bardzo ładną cerę. Obu nam zrobiło się zimno i tak zaczęła się rozmowa, do której dołączył się dziennikarz, o którym wcześniej pisałam.
Okazało się, że w całej znanej jej historii rodzinnej, w każdym pokoleniu, jeden członek rodziny miał bardzo silną alergię na chemię. Wszelką chemię. Przykładowo nie może pić butelkowanej wody mineralnej, ponieważ butelki są destylowane, po 10 min ma w gardle wysypkę jak kasza manna i silny katar na 3 dni. Wszędzie podróżuje z jonizatorem, sama robi sobie posiłki bo wszystko czyści w jonizatorze przed przyrządzeniem, a jeżeli je warzywa z działki, bez pestycydów, tylko z chemią z „powietrza” wystarczy w odpowiedniej proporcji woda z solą i pozostawienie ich na 30 min w niej.
W czasie rozmowy wyszło, że pani ma ogromną wiedzę na temat chemii, bilansowania posiłków i Irlandii bo tam przeprowadziła się jej córka. Wyszło też, że to bardzo samoświadoma osoba. Przyznała, że jak się w coś angażujemy to z reguły poglądy nam się robią coraz skrajniejsze i ona ma tak ze zdrowym żywienie, jedyny sposób to być tego świadomym i nie męczyć sobą innych.
Rozmowa tak się potoczyła, że dziennikarz opowiedział o dramacie jaki go spotkał, w walce o prawo opieki nad swoim dzieckiem. Pierwszy raz miałam ten luksus, że nie musiałam kogoś wyciągać z marazmu – owszem troszkę poprowadziłam, dodając pojedyncze komentarze, ale to starsza pani „zaopiekowała się sytuacją”, ja ją tylko odważyłam. Mówiła o wglądzie w siebie, o pokoleniowym ciężarze (który z kolei otworzył temat ojca dziennikarza, który spłodził go prawie jako rówieśnik starszej pani i był żołnierzem AK).
I dziennikarz; i starsza pani okazali się bardzo ciekawymi i bogatymi w przemyślenia ludźmi (moje ulubione: ciężkie przeżycia nas nie wzmacniają, ale zmieniają perspektywę i poziom szacunku do tego co się ma). Takie osobowości uwielbiam w mojej kolekcji;)

P.S. Pisząc słucham koncertu gospel, mieszkam w „tym” hotelu, gdzie jeden z pokoi prowadzi do 17 wiecznego kościoła, a budynek jest na drewnianych palach, więc przez 300 lat lekko osiadł z kątem pochylenia w jedną stronę. Jest klimat.
Read more ...

niedziela, 21 sierpnia 2016

Czasem morze, a czasem góry, ale prawie wszędzie z maluchami;)


 



Mieszkam pod górami, ale nie jeżdżę na nartach/snowboardzie, więc mam ambicję, przynajmniej te góry przedreptać. Ostatni raz byłam jednak wieki temu w górach, w 7 miejscu ciąży na Magurce i to z Przegibka (najkrótsza droga). Nie ciągnie mnie do gór, ze mnie piechur deptakowy, mogę zrobić kilometry po płaskim, jednak przyznaję, że nic tak dobrze nie smakuje jak pierogi z jagodami w schronisku:) A takie jak jadłam wczoraj!


Wyjechaliśmy na Szyndzielnię kolejką gondolową, dzieciaki zachwycone. Następnie przeszliśmy z Szyndzielni na Klimczok i to ostrzejszym szlakiem. Józek biegł prawie całą drogę, nie spodziewałam się po nim takiej kondycji i zapału. A Zosia… Zosia się niosła w nosidle i chyba górskie powietrze zawiera jakiś środek nasenny dla maluchów, bo obudziła się na obiad i zjazd „cuchcią” jak nazwała kolejkę gondolową.
\



 Szyndzielnia w Beskidach



Noga Zosi i nosidło;-)



Klimczok w Beskidach i obiad w schronisku:)

Read more ...

wtorek, 9 sierpnia 2016

Typowy dla nas wakacyjny czas


Poddaje się. Nie nadążam uzupełniać informacji na blogu, a żeby napisać jeszcze coś przemyślanego (lub przynajmniej z kategorii przemyślenia), to nie ma szans. Przede mną maraton Sopot – Lublin – Sevilla, a za nami intensywne wycieczkowo i towarzysko weekendy. Był Cieszyn, Ogrodzieniec, Łąki koło Pszczyny, Goczałkowice, Węgierska Górka, trzy grille, dwa babskie wypady wieczorne, basen w Cygańskim Lesie, niezliczona ilość i… to w dwa, słoneczne weekendy. Tak żyjemy, intensywnie, rodzinnie, korzystając z każdej chwili.
Goczałkowice Zdrój kwitną


Basenowe mrowisko

Ja i moja najlepsza przyjaciółka, domyślnie. Na widoku woda i piwko

Cieszyn, why why nie ma ekstra czeskiej knajpki z prażonym serem i knedliczkami zaraz za granicą?



Garden time, basenik dla dzieci, a dla dużych winko typu frizzanet





Węgierska Górka, u nas zaczęło padać, więc ruszyliśmy w stronę słońca. Typowe dla nas:)

 Ogrodzieniec - turniej rycerski

Read more ...

Literalnie opisana sytuacja - badanie okresowe, what a fun!


Spędziłam dziś pół dnia na ekstremalnych wrażeniach pt. „badania okresowe dla osób kierujących samochodem kat B w celach służbowych”. Ubaw, że boczki zrywać, a adrenalinka też skacze, kiedy trzeba.

Po pierwsze o 7 stajesz w ogromnej kolejce, wraz z wychudzonymi urzędniczkami i nic nie rozumiejącymi Ukraińcami. Po drugie dostajesz listę „gabinetów” do odwiedzenia, w tym jeden w innym budynku. Kto ma szczęście wpadnie na klucz i w dobrej kolejności podejdzie, gdzie trzeba, bo niby jest dowolność, ale de facto lekarze jak skończy się kolejka wychodzą do domu i w danym dniu już się na badanie nie załapiesz. Przykładowo w pomieszczeniu, gdzie robi się olśnienie bada się też słuch, ale nie każdy to ma zlecone, więc mimo że jest kolejka, jak się zaczną osoby bez zleconego badania akustycznego dodatkowa pielęgniarka wychodzi.

Ja trafiłam w bingo i przeszłam wszystkie gabinety, po to by dostać swoją dawkę sponiewierania – ostatnie badanie psychologiczne. Test 1, test 2, testu trzeciego pani prowadząca zapomniała mi dać. Po odczekaniu w kolejne numer 1000, weszłam do gabinetu do testu na maszynie (symulacja pedałów auta i reakcji). Podniosłam sobie poprzeczkę ubierając wysokie obcasy na koturnach. Na pytanie czy w takich butach prowadzę, oczywiście powiedziałam „NIE” (nic, że na badanie dojechałam autem i zaparkowałam pod oknem psycholog). Żeby wcisnąć pedał musiałam zapierać się o biurko psycholożki rękami…

Następnie była rozmowa. Tam pani zorientowała się, że nie mam testu trzeciego, popatrzyła na mnie i mówi „w tym teście badamy reakcję na stres, ale ja po pani widzę, że pani bierze inicjatywę, wypełnię go pani, będzie szybciej”. Ok…

Potem opowiedziała mi: jak dostała wszystkie, rozliczne mandaty w życiu, jak pojechała na koncert do Niemiec, ona 67 lat, koncert metalowy, ale zna wokalistę, poznała go przez pewnego Peruwiańczyka, trzynastolatka, jednak prawie tam nie dojechała, bo dzwoniła do Niemiec bez +48 (?), a potem zainteresowała się gitarami jumbo czy jakoś tak, a to był sam początek jej opowieści… Na zakończenie podała mi do podpisania in blanco wyniki testu i nie chciała mnie wypuścić, tak długo jak nie dodam jej do znajomych na facebooku.

Uważam, że wojsko prowadzi jakieś nieludzkie, eksperymentalne testy na ludziach i padło na mnie.

Read more ...

piątek, 5 sierpnia 2016

Sezon urodzinowo-imieninowo-grillowy


Sezon urodzinowo-imieninowo-grillowy kwitnie. Tak, tak, obchodzimy i urodziny i imieniny w rodzinie – tyle tylko, że urodziny z pompą, a imieniny to pretekst do spotkania się z bliskimi, smaczniejszego jedzenia, czy wycieczki. Poza tym co sami organizujemy, też bywamy gośćmi. Józek chodzi do figloparków i tego typu miejsc na urodziny kolegów z przedszkola, my zwykle na domówki. Jest to bardzo wygodne i bezpieczniejsze przy 4-6 latkach.
Ze mnie jest zwierze towarzyskie, spotkania w gronie znajomyc ogromnie pozytywnie ładują mi baterie:)




 Jeden z nielicznych figloparków z prawdziwą kawiarnią dla rodziców PERON w Bielsku-Białej, niestety tym razem jabłecznik ze zgniłych jabłek się trafił :(


 Nasz dawny wędzok, do remontu




Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates