/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

piątek, 19 września 2014

Miniwycieczki i zapach jesieni

Deptak i lotnisko w Bielsku-Białej, nasze częste miejsce spacerów - bardzo atrakcyjne dla dzieci (lotnisko = samoloty, modele samolotów, latawce, a obok mini zoo ze strusiami, wielbłądami, konie etc. do tego rowery, rolki, inne dzieci i dużo psiaków)

Poranki i wieczory przypominają już o jesieni, ale w dzień, w promieniach słońca można się jeszcze zapomnieć. Uwielbiam spacery – to często u nas takie małe wycieczki, prawie zawsze gdzieś podjeżdżamy autem i dopiero tam idziemy na spacer, stosunkowo rzadko zdarza mi się dreptać w okolicy domu, mimo że jest piękna. Wtedy jakoś tak nie wypoczywam, nie wracam aż tak zregenerowana. Dzisiaj mini wycieczka na lotnisko (zdj.). Piechur ze mnie wytrawny ale równinny, po płaskim mogę iść godzinami. Kiedyś, w czasach szkoły chodziłam też po górach, to ma dużo uroku, może kiedyś uda się do tego wrócić, zwłaszcza, że koło Beskidów mieszkamy. Kanapki nigdzie tak dobrze nie smakują jak na zdobytym szczycie :-) 
Mija właśnie pierwszy rok, od czasów, kiedy miałam z 5 lat, w którym nie odwiedziłam Zakopanego. Jest na tyle blisko od nas, że jak nie na kilka dni, to przynajmniej na jeden dzień w roku tam jeździliśmy. Stałą, widokową trasą, jak już Wam pisałam, od Jeziora Żywieckiego, przez Zawoję, z przystankiem na drożdżówki w Jabłonce itd. Potem zaliczaliśmy jakąś dolinkę, po południu obiadokolacja na Krupówkach i z zachodem słońca droga powrotna do domu. Miss this.
Będzie mi też brakowało dzikiego wina, które oplatało ozdobne belki na naszym tarasie. Jesienią stawało się najpiękniejsze – czerwone liście były jak z baśni. Belki spróchniały, ale były takie urocze, że nie mieliśmy sumienia ich ruszać. W zeszłym tygodniu kos z impetem w nie uderzył, a potem odbił się o nasze okno (niestety będzie trzeba zainwestować w firany bo ptaki wpadają nam na okna) i dokonał żywota. Jednak jego uderzenie wystarczyło do tego by jedna z belek częściowo się posypała. Nie chcielibyśmy, żeby nam na głowę spadły, kiedy będziemy popijać kawę na tarasie, więc musieliśmy je zlikwidować (od tamtej pory do puli zabaw synka doszła zabawa w drwala).
Na tym zakończę wpis, wrażeniem spokoju, flow dnia codziennego w delikatnych promieniach słońca. To oczywiście wycinek rzeczywistości, druga para kaloszy to problemy z przyłączem drogi miejskiej (częściowo musimy doprowadzić ją przez niedawno wyremontowaną z funduszy UE drogę, co oznacza, że jest ona na gwarancji i nasz wykonawca przyłącza musi dostać dodatkowe pozwolenia na przejście przez ten fragment, a prace na drodze może tylko wykonać firma, która drogę robiła, wykonawca ma to więc w dupie i już drugi nam się wycofuje z pracy) i klika innych „załatwień”, wśród których są dodatkowe badania synka (po zatruciu w Bułgarii nie toleruje nic mlecznego ale też odpadają rzeczy tłuste i „dodatki”, które są nie do przewidzenia, jedno zje i jest ok – np. orzechy - a drugie – np. pół małej łyżeczki makowca - powoduje wymioty). Se la vi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates