/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

piątek, 29 marca 2013

A priori

Idzie wiosna… czujesz? Nie, nie za oknem. W zmianach, planach. Dzieje się. A u mnie… Duuużo fantastycznych szkoleń, wyjazdów… Mogłabym na kwiecień i maj patrzeć wiecznie w moim kalendarzu. 
Beautiful!
Tegoroczną Wielkanoc obchodzimy pod znakiem roczku naszego synka, więc tak troszkę nietypowo. Ale co i jak to opowiem Ci po wszystkim. A na nadchodzące dni – samej radości!
Gdy zaś Chrystus zmartwychwstaje,
Wszystkim radość wielką daje.
Słońce, miesiąc są jaśniejsze,
Uczcić święto chcą dzisiejsze.
Alleluja, alleluja!*
*Pieśń Wysławiajmy Chrystusa Pana
 easter_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Read more ...

niedziela, 24 marca 2013

Teleexpress

Na szybko, bo jedyne o czym marzę to sen (a na balkonie gra świeczka urodzinowa...).
Wczoraj obchodziliśmy, przed czasem, urodzinki Józia. Zaprosiliśmy chrzestnych z dziećmi. Upiekliśmy pierogi z fetą i rozmarynem oraz sernik z migdałami i rumem. Były baloniki z jedynką, Tort w kształcie samochodu Zygzak (czekoladowo-alkoholowy, z czarną porzeczką, pycha), napis na pół ściany z papierowych liter happy birthday, no i jedna świeczka na roczek, TA świeczka. Taki plastikowy kwiat ze świeczkami na płatkach, jak się jego środek zapali, najpierw płonie sztuczny ogień, potem płatki się rozwijają i gra muzyczka sto lat. Problem w tym, że muzyka nie przestaje grać. I dziś rano, jak wychodziliśmy z domu w biegu, zapomnieliśmy wynieść świeczkę na śmietnik i drugą noc gra nam na balkonie. Józio śpi, mąż śpi, a ja dostaję kocikwiku.
sleep_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Dziś dzień był szalony i cudowny. Odwiedziny brata mojej babci, Smerfa Marudę (król pesymistów i narzekania, gdyby pominąć jego gderanie to super człowiek, ma prawie 90-tkę, a łazi po Beskidach, pływa, przeżywa wiadomości ze świata, dwa razy w roku jeździ na wakacje – polskie morze lub Chorwacja), potem objedliśmy się do upadłego, dla mnie: sandacz z grilla, frytki, surówka i białe winko w Zajeździe Pod Delfinem koło Skoczowa, a na zakończenie dania, lody z bitą śmietaną u Janeczki w Wiśle (kolejne miejsce, w którym jest multum dzieci, a nie ma przewijaka dla niemowląt!!!). Tak to ja mogę spędzać słono*/ śnieżno / słoneczne weekendy:-)
A tak przy okazji, zaliczyliśmy rodzicielskie faux pas. Pewni, że nasz synek ma wszystkie jedynki, opowiadaliśmy chrzestnym, jak to ewidentnie naszemu malcowi wyrzyna się właśnie 5-ty ząbek, bo ślini się jak buldog, a tymczasem, dziś odkryłam, że już ma sporą, dawno urodzoną dwójkę górną, więc teraz to już 6-ty ząb idzie. Codziennie wieczorem myjemy zęby...
*wyłożą z dróg tony soli, cudownej dla aut, koszmarnej dla zwierząt i roślin, soli, którą dawno powinny wiosenne deszcze spłukać.
Read more ...

wtorek, 19 marca 2013

Teoria wielkiego podrywu

Nie wierzę w idealne związki. Dobre związki to te, w których zakotwiczeni ludzie, są w stanie zaakceptować swój unikatowy zestaw wad, których każdy z nas ma pełno. Jedni tylko je przemilczają, inni nie dopuszczają do świadomości dławiąc samych siebie, a „inniejsi” są chwilowo ślepo zakochani – to akurat hormony w mózgu, działające tymczasowo.
Jestem z tych co uwielbiają thrillery, kryminały, ewentualnie filmy akcji, plus babskie, amerykańskie, pełne kolorów i szybkiej akcji seriale. NIE komediom romantycznym! Poza dniami, kiedy mam PMS, albo inne stadia zmęczenia ducha. Wtedy lubię coś śmiesznego i płytkiego, albo właśnie romantycznego. Tym razem padło na The Vow. I mi się spodobało. Polski tytuł to chyba I że Cię nie opuszczę. Ona traci pamięć w wypadku i z miłości „jednej na milion” nic nie pamięta. Za to wpada w wir „poprzedniego” życia. Zanim rzuciła prawo, żeby rzeźbić, zanim wyszła za tego „jedynego” za mąż, za to co rano prostowała włosy, mieszkała z rodzicami i chodziła do modnych klubów. On próbuje ponownie ją w sobie rozkochać. The End jest Happy, więc zostaje się z nieznośną lekkością bytu i chwilową wiarą w księcia i księżniczkę z bajki.
Moje życie to pęd. Cały czas się coś dzieje. Dobrego i złego. Czasami uważam się za szczęściarę, a czasami zastanawiam się jak się w to wszystko wpakowałam. Na pewno nie spodziewałam się, że sobota będzie najtrudniejszym dniem tygodnia od prawie trzech lat, przez remont. Mąż się w nim zajeżdża robiąc większość rzeczy samemu (bo umie, bo kasy brak), a ja frustruję uznając połowę prac za zbędną. Do tego długi się piętrzą, marzenia o Indiach, Brazylii i Dubaju oddalają i giną w niebycie. A z drugiej strony... W wielu sprawach tak super się dogadujemy – co do wychowania synka, co do tego gdzie nam się podoba, co zamawiamy w restauracji, co robimy w wolnym czasie i jak rozwijamy nasze pasje. Tak to już chyba musi być w życiu. Nie biało, nie czarno, tylko w zależności od ilości witaminy D ze słońca.

P.S. Babcia B obcięła grzywkę naszego synka, jak od garnka, jak na godzinkę został u niej w tę niedzielę bez nas. Bidulek wygląda strasznie z tą kurtyną na czole.
Read more ...

sobota, 16 marca 2013

Just relax, take it easy

:-) nie mam dziś weny. Mogłabym Ci opowiedzieć o tym, że wracam na studia, a dokładnie do Szkoły Coachingu, na rok, mogłabym o szukaniu parkietu i kafelek do naszego remontującego/budującego się domu, czy choćby o tym jak spięłam dziś 4 litery i ugotowałam dwudaniowy obiad, co mi się nie zdarza: pomidorówa, udko z kurczaka, smażona cukinia i inne warzywa oraz moje ukochane ziemniaczki z piekarnika z rozmarynem (Józio nie chce jeść już niemowlęcych pultów ze słoiczka, tylko to co my).
Ale to jakieś mdłe i nieciekawe. Wcześniej planowałam opisać moją znajomą. Taką zjawę z przeszłości – osobowość depresyjno maniakalna, z szaloną siostrą bliźniaczką. Ale chyba to gotowanie wyssało mi rozum bo nie umiem fajnie nic sklecić:-) może innym razem;-)
A teraz ... mam ochotę na pleśniowy ser, grzane wino i dobry film, niech będzie Female Perversions. Dołączysz się?

P.S. Apuglia (Bari) z Warszawy za 186 PLN, przez chwilę miałam ochotę napisać do siostry, że świat się da za grosze zwiedzać i może by się ruszyła (nocleg i jedzenie na południu Włoch, można znaleźć za mniejszą kasę niż u nas, a pogoda np. w maju już tam będzie fajna). Ale stwierdziłam, że jak zwykle jak ją zagadnę na gtalk to nawet mi nie odpisze. Po co ma być mi przykro, a ona z tych co z brzuchem ciążowym nigdy, nigdzie by nie poleciały, więc sensu to nie ma.
P.S.2 Tęsknię za ciepełkiem i zielenią!!!!!!!!!!!!!!!!
 spring_flickr_slack12_CC BY-NC-ND 2.0
Read more ...

piątek, 8 marca 2013

Żona ze Stepford

Boshe! Dziś pierwszy raz w życiu ktoś nazwał mnie gospodynią i już od godziny przeżywam. Kobieta, per Pani, specjalista, żona, mama, wszystko, tylko nie gospodyni! Fakt – siedzę na opiece nad synkiem w domu, miałam ubrany dres i włosy niedbale spięte gumką, ale paznokcie w kolorze korala i umiejętność profesjonalnego spławienia kominiarza, który coś tam chciał mi wcisnąć, to powinno mu zasugerować, że nie jestem gosposią. Prawda??!!
A Józio... okazało się, że ma zapalenie gardła, dostał antybiotyki. Przy podawaniu ich miota się jak osa, a po zamienia się w muchomora – chyba jest uczulony na ten antybiotyk. Generalnie dzidziok mój, czuje się jednak lepiej. Został tylko jeden skutek uboczny choroby – totalne rozpuszczenie! Z wychowanego, jak na roczniaka chłopczyka, zamienił się w małego wymuszacza. Ratunku!

A moja odskocznia – żadna niespodzianka. Książka, znowu od znajomego z pracy, pożyczona i polecona :-) Czytam właśnie o kotatsu (w Bezsenności w Tokio, Marcina Bruczkowskiego), czyli w wersji tradycyjnej dziura w ziemi z piecykiem, a nad nią konstrukcja à la stół. A w wersji nowoczesnej, lampa do ogrzewania pod stolikiem. Wszystko to, żeby zagrzać sobie dolną połowę ciała. W sumie to jest fascynujące – niby globalizacja, wszystko podległo unifikacji, a jednak są takie subtelne różnice, które czynią świat ciekawszym.
Nigdy nie zapomnę jak w USA zaskoczyło mnie całkiem inne rozwiązanie muszli klozetowej – jest ona pełna wody i tą wodę wsysa w czasie „spłukiwania”, a nie zalewa się wszystkiego wodą ze zbiornika. Zresztą wracając do ogrzewania, kiedyś parę dni mieszkałam w Lizbonie u starszej Pani. Ona na stole też miała specjalny obrus trzymający temperaturę, a pod stołem jakiś grzejniczek i tak się „dogrzewała”.

Z tego pobytu w Lizbonie pamiętam też, jak wstawałyśmy z koleżanką 20 minut wcześniej niż byłoby to konieczne, tylko po to, żeby „spróbować” pościelić łóżko – 10 ozdobnych kap, serweta na środku, wszystko idealnie równe i podwinięte pod materac. Byłam cała spocona ze stresu po ścieleniu tego łóżka, a i tak jak wracałyśmy do domu, nasze łóżka były poprawione do wzorcowej perfekcji.
Kiedyś opowiem Ci o wałkach pod głowę, psich kupskach, rodzynkach na szczęście i zdradzie miłosnej – taka była moja wyprawa do Portugalii, jedna z dwóch ;-) A dziś – między nami, kobietami – wszystkiego najlepszego w dniu babeczek :-)
w day_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

Read more ...

niedziela, 3 marca 2013

30

birthday_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

03.03.2013, 30 urodziny...


Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą.” myśl na dziś, za Margaret Thatcher.
Robicie plany? Takie w stylu do 30 to... Kiedyś byłam od tego uzależniona. Każda godzina przewidziana. Fakty – fantastyczna organizacja czasu. Mity – szczęście. No i doszłam do tej trzydziestki. Nigdy nie liczy tego jako przełomowego wieku. Tik tak. Bez znaczenia.

Czym jest szczęście? Czekaniem na coś. Po 90-tce chciałabym pomyśleć, że w pełni wykorzystałam dany mi czas. Dlatego zdecydowałam się założyć bloga. Choć chwilami mi wstyd za ten ekshibicjonizm i za to, że może mam za mało talentu by dawać innym do czytania, to co napisałam. Jednak, jak powiedział Mark Twain „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj. :-) 

A do tej pory? Nurkowałam, byłam na 4 kontynentach, prowadziłam szkolenia, zakładałam (z wieloma innymi) Partie Kobiet, zbierałam głosy dla WWF (kiedy zbierałam w pracy głosy w petycji przeciwko reklamówkom foliowym, większość osób uznała, że to oszustwo i podpisują się pod przywróceniem poprzedniego dyrektora...), zrobiłam patent pilota wycieczek i pracowałam we Włoszech w tym zawodzie, jeździłam na wielbłądzie, koniu i kładzie, na pustyni, kąpałam się w morzu koło delfinów, kiedy chodziłam na wybiegu zgubiłam but, pracowałam jako modelka dla rzeźbiarzy, uczyłam się Esperanto i odrzuciłam oświadczyny raz, a raz przyjęłam :-), mam szaloną rodzinkę, leciałam helikopterem nad Wielkim Kanionem, mam dwie publikacje z socjologii turystyki, zaczęłam studia doktoranckie na UJ i zrezygnowałam z nich, piszę bloga i nie mam przed Tobą tajemnic :-)

Emilia Paprotna, nazwisko nieprzypadkowe, ale nie z mojego dowodu. Czasami tak trzeba, żeby nie zostać zlinczowanym :-)


------------------------
Zapraszam do dołączenia do grona moich znajomych – informuję o postach na blogu i takich tam ;-) http://www.facebook.com/emilia.paprotna
To tak, jakby ktoś myślał jaki mi dać prezent ;-)
Read more ...

sobota, 2 marca 2013

Kurcze blade

Nie tak miało być. Ale czasami plany biorą w łeb. W piątek zdechło moje autko. Na środku skrzyżowania, sama w szpilkach je spychałam na pobocze. Jak zdechło pobiegłam z trójkątem, oczywiście znikąd na moim pasie pojawiła się karetka, żeby dodać odrobiny pikanterii sytuacji i smaczku grozy wymijającym mnie kierowcom. Trójkąt też cudem przetrwał bo z trzy razy prawie w niego wjechali – hamowanie z piskiem opon, tak, że auta za nim na prawo i lewo były poobracane. A jak już zepchnęłam się na pobocze, spławiłam kilku wręczaczy wizytówek – może lawetę? Ubezpieczanie? Zrobiłam to co zwykle robią żony, zadzwoniłam po męża, żeby natychmiast przyjechał mnie ratować. Auto odholowaliśmy do mechanika, który nie wyrokuje dobrze po pierwszym przeglądzie.
3 Bielitzery (piwo w bielskim browarze) i od razu poziom stresu i adrenaliny wrócił do normy, i... Imprezę ze znajomymi, trzeba było kończyć. Bo w sobotę, czyli dziś (zaproszeni: moja siostra i kuzyn męża z rodzinami) i w niedzielę (poprawiny z naszymi rodzicami) też mieliśmy imprezować – jedna babcia upiekła karczek, druga nóżki z kurczaka w miodzie, ciocia ciasto Rafaello... Mieliśmy świętować urodzinki. Mieliśmy, bo Józio w nocy postawowi, że przyszedł czas na jego pierwszą gorączkę w życiu i mimo czopków, okładów i całych połaci miłości od taty i mamy, temperatura malca oscyluje między 37-39 stopni. Tragedii nie ma, ale że jeść nie chce, słania się słaby jak muszka i postanowiliśmy odwołać gości.
  balon_flickr_lacomj_CC BY-NC-SA 2.0
Więc zamiast teraz pytać – co wolicie? Cuba libre czy winko Carlo Rossi, białe, czerwone, różowe? Czytam książkę Jestem mamą, pod redakcją Katarzyny Tubylewicz. Ostatnio mam szczęście – sporo osób coś mi poleca do czytania i zarazem to dostarcza. Ta książka też jest od wyjątkowej osoby, mojej dobrej znajomej, bardziej doświadczonej mamy. I mimo tego, że jest to zbiór opisujący przeżycia różnych mam, to czyta się to lekko i przyjemnie. Clou książki dotyczy właśnie różnorodności przeżycia ciąży, porodu i pierwszych lat życia dziecka. Totalnej różnorodności. Wbrew tendencji niektórych mamusiek, zwłaszcza pań 50+, które na podstawie tego jak przeżyły swoje macierzyństwo, którego chyba już dobrze nie pamiętają, wyrokują o „bezsprzecznych zasadach” i tym „jak to jest”.
Niektórym kobietom nie jest potrzebne pielęgnowanie własnego życia – rozpoczynają nowe i są z nim szczęśliwe, ja musiałam mieć coś swojego, osobnego. Było mi o tyle łatwo, że nie byłam sama – bardzo pomagał i pomaga mi mąż, który w nocy dzielnie wstawał do dziecka. Był na tyle nieprzytomny, że czasami chciał przewijać Rubla, naszego kota, zamiast Maćka.” (s. 78, pisze Justyna Sobolewska) Są fragmenty, które trafiają w sedno mojego doświadczenia, jak ten zacytowany (no może poza tym o kocie, bo mamy psa). Są i takie, które są mi obce i nawet niezgodne z moimi poglądami.
A Józio... Wypluł rosołek i śpi teraz z tatą.


Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates