/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 28 kwietnia 2013

Wszyscy mamy tajemnice

Radio Zet (rano słuchamy Zetki, w samochodzie Antyradia, a wieczorem i w weekendy Trójki) ćwierka o długim, majowym weekendzie, którego początek proklamowali 26/05. Dla mnie może być – mimo że w poniedziałek i wtorek idę do pracy, to perspektywa wyjazdu do Tyrolu, oraz plany na ten weekend wpisują mi się w schemat „weekendu majowego”. Może tylko rdzennej, polskiej tradycji grilla brak ;-)
Dziś idziemy na koncert jazzowy włoskiego zespołu, a wczoraj mój mąż wyjechał w Polskę, na warsztaty fingerstyle grania na gitarze, a ja ściągnęłam sobie, do mnie, z Krakowa przyjaciółkę z lat studenckich, AN. Upiekłam ciasto czekoladowe, mój hit – mimo pieca z czasów PRL (zwie się Ewa), który muszę mieć w czasie pieczenia otwarty, żeby temperatura się utrzymała, wychodzi zawsze i szybko się robi (SIĘ ROBI). Moje dziecię trochę nam przeszkadzało, od czasu mojego pięciodniowego pobytu w Ustroniu, mały maminsynek chce cały czas na rączki, do mamy i tylko kukał na AN. Udało się nam tego uniknąć jak był noworodkiem, a teraz mu się takie ciągotki włączyły. Poza tym to ma teraz śmieszny etap, wszystko co chce – a cały czas coś chce – pokazuje palcem i jak się go o coś zapyta to odpowiada w swoim języku. Więc można już pogadać ;-)
AN żyje całkiem inaczej niż ja. Uczy obcokrajowców języka polskiego, więc nie ma stałych godzin pracy, korporacji, mieszka z siostrą i kotem owocożercą, otacza się obcokrajowcami, czyta mądre rzeczy. A poza tym za rzadko się widujemy. Dlatego przed spotkaniem zawsze mam obawę, że wynudzi się ze mną. A po spotkaniu, zawsze mi mało wspólnie spędzonego czasu.
AN jest zdobyczna. Gdyby była facetem powiedziałabym, że odbiłam ją mojej koleżance. Przyniosła Józiowi dwie książki, przepiękne: Eva Susso, Benjamin Chaud Babo chce oraz Karina Schaapman Mysi Domek, Sam i Julia. Strzał w dziesiątkę, mój malce uwielbia książki, i czytać (czyta na głos w swoim języku), i oglądać, i jeść. Papier jest taki pyszny :-/ Oczywiście z czytaniem żartuję, mały komentuje coś tam po swojemu. Wyjaśniam, bo w zeszłym tygodniu dowiedziałam się, że niemowlęta uczy się czytać!!! Metoda Globalna jest stosowana przez moich znajomych z pracy, z którymi chodziliśmy też do szkoły rodzenia. Ich synek jest o 3 tygodnie młodszy od Józia, czyli ma 13 miesięcy.
 spring_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
 Jak już jesteśmy w temacie, właśnie skończyłam czytać pożyczoną od koleżanki z pracy książkę Harlana Cobena Wszyscy Mamy Tajemnice. Świetna, na zachętę do przeczytania, dwa cytaty:
1. Zawsze mamy osiemnaście lat i czekamy aż zacznie się życie.
2. –Jest jedna piosenka, którą uwielbiam – rzekł Lex – Ma taki refren: Twoje serce jest jak spadochron. Wiesz dlaczego?
- Zdaje się, że to chodzi o umysł, który jest jak spadochron: dobrze działa, tylko jeśli jest otwarty.
- Nie, znam tamten tekst. Ten jest lepszy. Twoje serce jest jak spadochron: otwiera się tylko wtedy, gdy spadasz.
Read more ...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Skąpiradło emocjonalne


Wyobraź sobie, że wczoraj miałaś swój ślub. Emocje, emocje, emocje. Do tego milion wrażeń, inne otoczenie niż na co dzień. Ty w centrum uwagi, która normalnie się nie zdarza. A dziś idziesz do pracy, do ludzi, którzy są w tym samym miejscu, w którym ich zostawiłaś w zeszłym tygodniu. Czujesz się jak w równoległej, niedopasowanej rzeczywistości, lata świetlne za nimi. Ja czuję się podobnie. Ze ślubem jest o tyle łatwiej, że jest to powszechne doświadczenie, o którym możesz opowiedzieć i wszyscy zrozumieją o czym Ty do licha do nich gadasz!

A ja opowiedzieć nie powinnam i nie chcę. O tym co inni uczestnicy opowiadali (jak ktoś ma w planie zostać scenarzystą telenowel, zapraszam na taką sesję), ani o tym co odkryłam w sobie – żebyście nie zakładali okularów tego mojego odkrycia, patrząc na mnie.
Cel: zrozumieć swoje emocjonalne granice. Po co? Będąc coachami czy trenerami, prędzej czy później na grupie, którą będziemy prowadzić zderzymy się ze swoimi demonami. Aby wyjść z takiego spotkania cało i profesjonalnie, trzeba nazwać te demony i zobaczyć jak teraz na nie reagujemy, poznać swoje mechanizmy, w laboratoryjnej rzeczywistości sesji. W tym celu coś robiliśmy (przekonywanie kogoś do tego by oddał nam coś cennego, znalezienie na spacerze czegoś co naszym zdaniem nas symbolizuje, szukanie pytaniami granic przestrzeni swojej i cudzej), lub omawialiśmy (pierwsze wrażenie, wypowiedź do kogoś). Po każdej „sytuacji” następowała rundka autoanalizy (na głos), a potem inne osoby opisywały to jak cię ODBIERAJĄ. To słowo klucz. Nie jesteś taka, to tylko ktoś patrząc z perspektywy swoich demonów tak cię odebrał. A jednak. Uderzało to często w czułe struny. Gigantyczne emocje swoje i cudze. Nigdy bym nie uwierzyła, że coś takiego się zdarzy, może dlatego, że nigdy wcześniej nie byłam na terapii grupowej, a to ten worek, nie śliczny, lukrowany woreczek z etykietką szkolenie. Może dlatego, że grupa była niesamowita. Od razu na TAK, żeby jak najwięcej się nauczyć i pomóc innym.
Ugrzecznione skąpiradła emocjonalne z pierwszego dnia, już drugiego miały mózgi nastawione na obserwację, na poziomie snajperski. Zresztą to też był dzień płaczu, omawiania chorób i śmierci. Dzień katharsis, przełomu.

curtain_flickr_Ninad Pundalik_CC BY-NC-SA 2.0


Zawsze mam sny – szalone, jednak większość z nich jest bardzo miła. Przez pięć dni w Ustroniu nic mi się nie śniło. Dziś, w pierwszą noc w domu śniło mi się, że załatwiam ubezpieczenie grupowe dla mojej firmy i że zaproponowano mi (dla mnie) opcję ubezpieczenia dostępną tylko dla dyrekcji i wybranych, w zamian za lepszą dla firmy ubezpieczeniowej prowizję i gorsze warunki dla pozostałych osób, a ja odmówiłam i wybrałam uczciwe załatwienie zadania. W prawdziwym świecie nigdy nie zajmowałam się ubezpieczeniami.

Chwilami wolałabym, żeby ten wyjazd do Ustronia na trening interpersonalny, nigdy nie miał miejsca i nie wiedzieć tego co wiem o sobie, bo co jeśli nie dam rady nic z tym zrobić? Najbardziej pozytywny wniosek – kocham nad życie mojego syneczka i bardzo za nim tęskniłam. Oczywiście to nie odkrycie, zawsze to wiedziałam, ale nie zawsze umiałam o tym krzyczeć:-)

Ostatniego dnia, w ostatniej godzinie nasza psychoterapeutka – nomen omen, człowiek legenda – powiedziała, że do dwóch tygodni po treningu, będzie nam się utrzymywać stan nieadekwatności emocjonalnej (nie złe, ale nieadekwatnie silne uczucia). W tym czasie mamy być dla siebie wyjątkowo łagodne i troskliwe, dokonywać pięciokrotnej selekcji decyzji i tego co mówimy, nasz szef, czy dzielnicowy, mogą nie zrozumieć, że my teraz pracujemy nad sobą, zbawiamy przy okazji świat i chcemy być bardziej szczere dla jego dobra.

Read more ...

sobota, 20 kwietnia 2013

Pomyślę o tym jutro



We Włoszech mieszkałam na zamkniętym osiedlu, w apartamentowcu. Okno w moim pokoju wychodziło na ogród, za którym znajdował się kolejny blok. Znacie ten efekt – jak ktoś się w Ciebie wpatruje, po pewnym czasie poczujesz na sobie ciężar tego wzroku. Tak poznałam, albo raczej zobaczyłam sąsiada ekshibicjonistę. Systematycznie stawał nago w oknie. Najpierw wydawało mi się to śmieszne. Ex chłopak mojej przyjaciółki miał zwyczaj wietrzenia się w oknie. Nawet kiedy nocowali w schronisku, co rano stawał jak go Pan Bóg stworzył w otwartym oknie i tak się budził. Jednak Włoch-ekshibicjonista świdrował mnie tym spojrzeniem, więc szybko stało się to drażniące i starałam się chodzić w głębi pokoju, tak, żebym ani ja go, ani on mnie nie widział.

W socjologii mówi się o „zasadzie grzecznej nieuwagi”. Już małe dzieci uczymy, że nie należy się ostentacyjnie gapić na innych. Wystawianie się na widok drażni.

Od czterech dni jestem na treningu interpersonalnym w Szkole Coachów. Wiwisekcja. Nie dość, że cholernie boli, to jeszcze nie wiem co zrobić z ogromem, dramatyzmem i brutalną prawdziwością informacji zwrotnej jaką dostałam. Nigdy się nie spodziewałam tego co do mnie dotarło – może dzięki temu, że mamy genialną trenerkę-terapeutkę.
Jak mawiała Scarlett O'Hara: "Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Pomyślę o tym jutro". Na tyle mnie dzis stać. Idę na grilla.

Read more ...

sobota, 13 kwietnia 2013

All the good things are wild and free*


W przyszłym tygodniu czekają mnie dwa szkolenia. Pomijając ilość (dwa dni trwa pierwsze, potem pięć dni, do niedzieli włącznie trwa drugie) to jeszcze forma jest nietypowa. Pierwsze to coaching efektywnościowy (pierwsza sesja, na stanowisku pracy), a drugie to Szkoła Coachów (pierwszy zjazd), a dokładnie to pięciodniowy trening interpersonalny.

Ustroń_flickr_Simczuk_CC BY-SA 2.0
 
 
Mąż koleżanki również w tym roku zapisał się do konkurencyjnej Szkoły Coachów (wersja droższa, bo ja bujam się w Ustroniu, on w Londynie na pierwszym i ostatnim warsztacie, reszta spotkań jest w Katowicach).
beskidy_flickr_ajok_CC BY-SA 2.0
Program mamy identyczny. On swój trening interpersonalny skończył tydzień temu. Polegał on na pięciodniowym rozważeniu swoich emocji tu i teraz (sic!). Najpierw cisza, potem pierwsze głosy z ośmioosobowej grupy uczestników, następnie lawina. Dostali zakaz picia alkoholu, zakaz podejmowania ważnych życiowo decyzji przez minimum trzy miesiące od treningu. W trakcie ludzie płakali, wrzeszczeli i generalnie byli wykończeni. Cel – poznanie swoich granic emocjonalnych i nauka kontroli nad nimi. A ze mnie święty Tomasz…

 
*Henry David Thoreau i Madonna:-)
Read more ...

czwartek, 11 kwietnia 2013

Witalizujące życie

Widok na 5+, Szczyrk, hotel SPA, warsztaty z prowadzenia zebrań. Ale prawdziwe miodzio to mały basen, z podświetlaną wodą, ścianą z okien z idealną panoramą i niebem lampek nad głową, które powolutku zmieniają swe barwy jak kobieta nastrój. Zmrok zapada, 100% relaksu, 105% nastroju rozpusty.

A do tego wyborne towarzystwo, którego wcześniej się obawiałam. Ale to chyba tak troszkę jest, że ludzi są fajniejsi w rzeczywistości, niż pozornie nam się wydaje, jeżeli mamy z nimi do czynienia tylko w pracy. Tam walczą o pozycję, są zmęczeni, stresują się. A wystarczy zmienić otoczenie i voilà! Bardziej miękkie, fajne oblicze pojawia się.
wiosna_flickr_necopunch_CC BY-NC-ND 2.0 (oba zdjęcia)

Na jeden dzień, środa, wpadłam do szarej rzeczywistości, która w tym miesiącu stanowi totalną odmianę do codzienności ;-) A dziś konferencja. Sami dyrektorzy i spotkanie w ramach loży. Elitarny klub, o który lekko się otarłam w ramach zastępstwa za mojego szefa. I to też niepełne spotkanie… Catering w stylu „witalizujące przekąski” – czyli sałatki z kiełkami, mini marcheweczki, świeży szpinak i co bądź, a wszystko podane z dodatkami w stylu haute cuisine. Ciekawe jak bufet wygląda w pełnej, całodziennej wersji spotkania…

Tak to ja mogę pracować…
 
 
 
Read more ...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Foodstagramming

Cały tydzień działy się takie drobnostki, które notowałam w głowie, jako warte zapamiętania i opowiedzenia Ci. Ale niestety ja mam wenę, kiedy mam czas. A co jak co, w tym miesiącu mam harmonogram każdego dnia dopięty na ostatni guzik. I teraz w głowie pustka...
W czwartek i piątek miałam szkolenie in company. A wczoraj obchodziliśmy urodziny męża – pizza, dużo wina, sałatka mojej mamy, maca i tort made by teściowa. Nasza praca sprowadziła się do posprzątania mieszkania i zadbania o wystrój – girlandy i świece. Coś czego mi na większości imprez, na jakie jesteśmy zapraszani do domów, brakuje. Ludzie przesadzają z ilością jedzenia, a nie zadbają choćby o jeden drobiazg, żeby dom wyglądał odpowiednio do okazji.
Dziś byliśmy na basenie dla niemowlaków (chodzimy od października 2012 i planujemy w maju przenieść się na normalny basen), teraz Józio gra na swojej gitarze, a ja piszę. Mąż jest w pustym w tej chwili domu teściów i nagrywa nowe projekty (wokal i gitara). Zaczął współpracę ze świetnym gitarzystą i pianistką. Nawet jak nic z tego nie wyjdzie to, sporo się od nich nauczy.
A jutro... spakowana torba już czeka. Dwa dni w hotelu SPA z cudownym miękkim szkoleniem z komunikacji. Trochę będę na cenzurowanym bo jestem w grupie z moim szefem, ale co tam, jakoś to będzie :-)

 fettucine_flickr_VancityAllie_CC BY-NC-SA 2.0
Do leniwego porannego śniadania, złożonego z pysznej kawy i dwóch zimnych kawałków pizzy z wczoraj (jedna z rukolą i włoską szynką, druga ze szpinakiem, czosnkiem i salami) czytałam sobie o  foodstagrammingu – mówiąc w skrócie o robieniu zdjęć potrawom w restauracjach i publikowaniu ich później na Facebooku, na blogach, w sieci. Coraz więcej restauracji decyduje się na zakazywanie robienia zdjęć. Mnie to nie cieszy, zwłaszcza na wakacjach lubię „na pamiątkę” sfotografować to co jem, ale mój mąż będzie zachwycony (wkurzają go moje japońskie zapędy) a o ironio, na urodziny dostał aparat fotograficzny :-)



Read more ...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

A posteriori

Ja, moja mama, mój mąż, mój synek, mój pies, cały mój świat na idealnym Bożonarodzeniowym spacerze... Wróć! Na prawie idealnym – bo w sielankowo zimowej scenerii, zamiast radośnie wiosennej – spacerze Wielkanocnym w okolicy hotelu Zimnik w Lipowej. Tak było dziś, w zastępstwie pierwotnych planów. A wszystko przez śnieżycę. Ale po kolei.
 
Dwa dni temu mój małżonek zaliczył dziurkę, taką zbyt głęboką, żeby obeszło się bez konsekwencji – zniszczyła się felga, więc jak mu przyszło zawieźć auto do naprawy, postanowił wymienić opony na letnie. Tym sposobem rozjuszył złego ducha zimy, która postanowiła zstąpić na ziemię, ze zdwojoną siłą w niedzielę Wielkanocną (jakbyście się zastanawiali jak to się stało, że sypało). 
 easter2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0 
I tym sposobem, o mały włos nie spóźniliśmy się do kościoła, gdzie mieliśmy zamiar przyjechać dużo przed czasem, ponieważ nasz synek miał mieć mszę dla roczniaków. Zdążyliśmy na styk. Oczywiście – niestety tu winy na zimę nie da się zwalić – z naszym zakręceniem, nie pomyśleliśmy, że wypadałoby chrzestnym rodzicom dać znać o mszy z okazji roczku Józia... Ale co tam... Grunt , że mały był grzeczniutki w kościele:-)
Potem pojechaliśmy do teściów, a tam akcja – tatę złapał postrzał, a my... na letnich oponach nie umieliśmy podjechać pod ich dom. Zresztą okazało się, że to był pikuś wobec powrotu do naszego domu, ale to było dwa martini później, więc miałam pełen dystans do „kontrolowanych” poślizgów mojego męża.

Dzisiaj mieliśmy mieć spęd rodzinny w domu mojej mamy, poza stałym składem miał dojechać do nas wujek smerf maruda ze swoją córką, jednak widząc co się dzieje za oknami odwołali wizytę. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej... pomijając nieadekwatną pogodę do oczekiwań, to lepszych świąt sobie nie wyobrażam (no chyba, że ktoś zafundowałby mi pięciogwiazdkowy hotel na Bali). Spaliśmy do 9 z hakiem (chyba nasz malec zapomniał sobie przestawić zegar biologiczny na letni), potem leniwe, późne śniadanko, z wcześniej zrobionych pyszności (żur, sałatka warzywna, gotowana w domu szynka, babka itd.), następnie każdy z nas miał czas dla siebie – obaj moi mężczyźni grali na gitarach, jeden na prawdziwej, drugi zabawkowej, tańcząc przy tym swoje wygibasy (nawyki Józia: muzyka = taniec, książka = „czytanie” na głos w swoim dialekcie), a ja pochłaniam dziś książkę Kathy Reichs Zabójcza Podróż. Jedyną przerwą w lenistwie był opisany wcześniej spacer w samo południe :-) Pyszności, laba, rodzinka w dobrym nastroju, co więcej do szczęścia trzeba?! To są udane święta, mimo białego shitu za oknem!
 

P.S.1 Zamiast tradycyjnego śmigusa dyngusa i primaaprilisowych żartów mieliśmy dziś bitwę na śnieżki, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma;-)
P.S.2 Zewsząd do mnie krzyczy, że pora się zabrać za siebie (tzn. włączyć program Anonimowi Czkoladoholicy i Ćwiczę Choć Nienawidzę), why why why!!! Nawet w książce główna bohaterka Temperance Brennan, prowadzi monolog do samej siebie o tym jak ćwiczy i co je, żeby tyłeczek pozostał na miejscu. Szlag z tą presją!
 TB_flickt_Little Phoenix_CC BY-NC-SA 2.0

Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates