Mąż
to postanowił mi małą sinusoidę emocjonalną zgotować w ostatnie
dni, najpierw mnie porządnie wkurzył, potem udobruchał, a
następnie zaproponował ten mój długo wyczekany wyjazd do Zakopca.
Przy boskiej pogodzie. I... odmówiłam. Ja! Bo wujek Smerf Maruda
zmarł i to przy mojej Mamie, więc sytuacja nią bardzo wstrząsnęła.
Bo nasz synek ma grypę bostońską. Bo ja mam nerwicę, że się
zaraziłam, cytując Doktora Google:
„Zespół
dłoni, stóp i ust (HFMD
- Hand, foot and mouth disease) albo "zakażenie coxsackie".
[…] Choroba
jest bardzo zakaźna,
bo przenosi się drogą kropelkową lub pokarmową. […] Choroba
bostońska może być niebezpieczna dla kobiet w ciąży i bardzo
niekorzystnie wpływać na płód.
(mamazone).
Potem
jeszcze dobiły mnie wieści, że 30% dzieci rodzi się z wrodzoną
grypą bostońską, jeżeli mama zachoruje w ostatnim trymestrze
ciąży (czyli ja). Kurwa, kurwa, kurwa.
Bałam
się, że Józio zarazi się czymś w przedszkolu, a wygląda na to,
że to on zarazi całe przedszkole. O ironio! W czwartek 25/09 (wreszcie) zaczął
przedszkole. Dzielnie, nawet nie chciał pluszaka ze sobą. No ale
krótka to kariera przedszkolaka. Trwała tylko do wykrycia i potwierdzenia
przez lekarza choróbska, całe 3 dni. Mąż siostry z chorą Zuzą nas odwiedził.
Z
bonusików ekstra - wszystko już dla Zosi wyprałam i czeka mnie ta
impreza od nowa – bo wirus przez zabawki, kocyki, nawet piasek w piaskownicy też się przenosi.
Ponieważ synek z bąblami i osłabieniem śpi niespokojnie mąż
mnie wspiera i tylko on w nocy do jego pokoiku kursuje, kiedy się
obudzi (normalnie robimy to na zmianę). W pakiecie od współmałżonka mam masaże antystres i
głupawe komedie oglądane w łóżku (z wczoraj Serving
Sara).
Szkoda, że procentów mi nie wolno :-/
Po
moich kursach NLP powinnam teraz zrobić sobie wizualizację siebie
zdrowej, niezainfekowanej i tadam! Ale sił nie mam i za mało
doświadczenia, żeby sama siebie przez proces przeprowadzić. Staram się
przynajmniej stosować pozytywne myślenie i więcej porad wujka
Google nie czytać. Pogoda pomaga, jest pięknie, więc spacerujemy.
W niedzielę Goczałkowice Zdrój. Zapora, woda, zieleń (jak widać na zdjęciach jeszcze
zieleń dominuje). Mąż szkolił dzielnie naszego labradora - ciągnie idąc na smyczy z tej szalonej radości, która nigdy jej nie opuszcza. Ja rozpuszczałam Józka, większą część spaceru Królu Lulu kazał się w wózku wieźć (już chory, tylko my tego jeszcze nie wiedzieliśmy).
Z ciekawostek - powiesiliśmy zdjęcie na ścianie. Mamy do niego sentyment, jest wykonane przed helikopterem, którym chwilę później lecieliśmy nad Wielkim Kanionem w USA. Była to niezła przygoda, bo wszystkie loty odwołali, taki był wiatr, ale na nasze szczęście trafiliśmy na jakiegoś jankeskiego wariata, który zgodził się wylecieć z nami. Pokazujemy to zdjęcie synkowi zadając idylliczne pytanko "A kto jest na tym zdjęciu?" licząc na słodkie "mamusia i tatuś". A było tak:
- Józiu, a kto jest na tym zdjęciu?
- Helikopter! Mamusia i tatuś zasłaniają helikopter! - Józek ma priorytety, nie ma co;-)
Z ciekawostek - powiesiliśmy zdjęcie na ścianie. Mamy do niego sentyment, jest wykonane przed helikopterem, którym chwilę później lecieliśmy nad Wielkim Kanionem w USA. Była to niezła przygoda, bo wszystkie loty odwołali, taki był wiatr, ale na nasze szczęście trafiliśmy na jakiegoś jankeskiego wariata, który zgodził się wylecieć z nami. Pokazujemy to zdjęcie synkowi zadając idylliczne pytanko "A kto jest na tym zdjęciu?" licząc na słodkie "mamusia i tatuś". A było tak:
- Józiu, a kto jest na tym zdjęciu?
- Helikopter! Mamusia i tatuś zasłaniają helikopter! - Józek ma priorytety, nie ma co;-)
O kurcze to współczuje tego choróbska.. Obys sie nie zaraziła od synka, bo to faktycznie groźna choroba. Zdrówka dla Józia!
OdpowiedzUsuńDzięki Ineska :-) I pozdrowienia dla Twojego przedszkolaka :-)
OdpowiedzUsuń