Złe siostry z Kopciuszka mogłyby być
managerkami naszego hotelu Victoria Palace w Bułgarii – pałac pozorów. Gigantyczny, kryształowy
abażur przy wejściu, obrazy, fotele jak króla afrykańskiego, coś z bambusa, coś
malowanego, wielkie wazy, rzeźby, tarasy z basenami, kilka barów w tym jeden w basenie,
sam budynek tak reprezentatywny, że prawie na wszystkich pocztówkach się
znajdował przytłaczając swoim ogromem. Wychodząc z hotelu wystarczyło
przekroczyć deptak i znajdowało się w sercu malowniczej Zatoki Nesebyrskiej w
Słonecznym Brzegu. Ale… Ten brud! Od pokoju hotelowego, po jadalnie, przez
taras z leżakami przy basenach. Przykład? Basenowy, który generalnie nie robił
nic, a jak już go ktoś wezwał, to największe brudy zbierał rękami bez rękawic,
a następnie na bufecie z jedzeniem coś układał. Multum personelu hotelowego,
który specjalizował się w tym, żeby „nic nie widzieć” – od sprzątaczek, przez kelnerów
po kierowników. Mój mąż sam zabrał odkurzacz od sprzątaczki, żeby po 8 dniach
pobytu wreszcie odkurzyć nasz pokój bo sama na to nie wpadła (zresztą nawet
łaskawie udostępniając nam odkurzacz, nie pomyślała, żeby zaproponować, że ona
to zrobi), ja natomiast przed każdym posiłkiem wycierałam stoły na których
jedliśmy bo nie dało się przy nich siedzieć.
Nie wiem, czy kiedyś do Bułgarii
wrócimy, to nie nasz klimat. Zmieniło się niby w niej wiele od tego jak ponad
10 lat temu byłam w Sozopolu (co najbardziej się rzuca w oczy – kiedyś dominowały
na plażach Niemki i Bułgarki, prawie wszystkie topless, teraz to rzadkość), ale
wiele pozostało bez zmian, czyli brak podstaw higieny i… dominująca nad wieloma
krajami ilość sex shopów oraz klubów gogo. Dodatkowo, to co widać choćby w
słynnym Nessebarze, gdzie zrobiliśmy sobie wycieczkę, nie dbają o to co mają.
Trochę jest lepiej niż było, ale tu jakaś dobudówka, tu coś się sypie, tu w
części pod ochroną UNESCO, wszędzie parkują samochodami zamiast ten drobny
skrawek wyłączyć z ruchu. Jak nie trzeba to po co coś zmieniać? I tak miliony
turystów się przewija co roku, bo ciepło i stosunkowo tanio.
Na usprawiedliwienie naszych wrażeń
z Bułgarii przyznam, że na pewno na nasz odbiór Słonecznego Brzegu rzutowało
to, że w pierwszym tygodniu mieliśmy pecha i wspominane wcześniej glony
faktycznie były w zatrważającej ilości wzdłuż brzegu morza, żadna przyjemność z
pływania czy spacerów. Na drugi tydzień, kiedy dosłownie zniknęły i mogliśmy
korzystać z uroku – co trzeba przyznać – przepięknej, szerokiej, drobnopiaszczystej
plaży i bardzo ciepłego morza z łagodnym zejściem w głąb, zachorowało nam
dziecko i to tak poważnie, że nasz 2,5-letni synek wylądował w klinice pod
kroplówką (prawdopodobnie zatruł się jedzeniem). Później musieliśmy bardzo na
niego uważać, zresztą jeszcze nie doszedł do siebie.
Tak minęły nam dwa tygodnie, bardzo
cieszę się, że tam byliśmy, że mamy swoje zdanie i że mamy nowe wspomnienia.
Jeszcze napiszę więcej o tym wjeździe, ale na dziś wystarczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz