Nie
uwierzycie co mnie wczoraj spotkało. Odmówiono mi możliwości
zagłosowania.
Kto
ma dzieci ten wie, a kto nie ma jest w stanie sobie wyobrazić, że
jeżeli w dzień się karmi co 1,5 godziny, daje to godzinną przerwę
na zrobienie czegokolwiek. Czegokolwiek! Więc mając tę godzinę do
dyspozycji popędziłam oddać głos na wczorajszych wyborach.
Po
kilku kółkach, żeby znaleźć miejsce do zaparkowania, szczęśliwa,
że zdążyłam wyprzedzić tłumek ludzi z kościoła jak w procesji
podążający do urny, staję przed elegancką, starszą babeczką ze
szponami, których żadna Esmeralda, z żadnej telenoweli by się nie
powstydziła. Pani szuka, szuka. Trzy razy pyta czy jestem pewna, że
mieszkam pod numerem domu 15 (no kurwa, nawet nie wierzy widząc to w
dowodzie!), bo mnie nie może znaleźć. Po chwili znajduje mnie,
wykreśloną długą niebieską kreską jak wskaźnik EKG krzyczący,
że nastąpił zgon. Obok ma notatkę „dopisano na końcu”, ale
na końcu mnie nie dopisano. Czas leci. Zawołała przewodniczącego
komisji. Pan nic nie wiedział poza numerem telefonu do
przewodniczącej okręgu wyborczego, rozmawiali, rozmawiali,
rozmawiali. W końcu przewodniczący mówi, że nie mogę tu głosować
bo jestem w szpitalu! Ja mówię, że chyba mnie widzi tu i teraz, a
nie w szpitalu, gdzie byłam prawie dwa tygodnie temu bo rodziłam.
Pan znowu rozmawia. Po chwili mówi, że mam moją obecność
potwierdzić wypisem ze szpitala albo pojechać do szpitala
zagłosować. Ja mówię, że potwierdzam moją obecność dowodem, a
szpital ma stałe procedury wypuszczania pacjentek po trzech dobach,
wystarczy im dać znać, żeby mnie wykreślili ze swojej listy. Nie
bo oni dostali zgłoszenie ze szpitala, że w nim jestem i tylko jak
przyniosę pokazać im wypis to mnie na końcu listy dopiszą. Mówię,
że mam w domu tygodniowe dziecko, że chciałam spełnić swój
obowiązek obywatelski i nie wiem czy dam radę przyjechać drugi raz
na głosowanie (a popołudniu mieliśmy gości, o czym pana już nie
informowałam), w takim razie chcę złożyć skargę. Oczywiście
okazało się to nie takie proste, coś z jakiegoś urzędu trzeba
pobrać i do okręgowej komisji zawieźć i coś tam, coś tam.
Odpuściłam. Wyszłam z dużym niesmakiem.
Kiedyś
już poświęciłam się dla państwa i poszłam na wakacjach
głosować. Najpierw zgoda na głosowanie poza okręgiem oznaczała
stanie w gigantycznej kolejce, w godzinach pracy w ratuszu, a potem
cenny dzień nad morzem zmarnowany na szukanie w upale odpowiedniej
komisji wyborczej bo to nie w każdej można było zagłosować. Nie
ma jak zniechęcić tych, którym jeszcze się chce starać:-/
Widok z okna sypialni, gdzie spędzam teraz większość życia...
Miałam identyczną sytuację 3 lata temu, gdy byłam w ciąży i leżałam 2tyg w szpitalu. Gdy wyszłam akurat były wybory po kilku dniach i też nie dopuszczono mnie do głosowania, bo ponoć byłam nadal w szpitalu pomimo, że stałam przed komisją z dowodem osobistym- absurd! ;) Musiałam iść do Urzędu Gminy to wyjaśnić i podpisać jakiś wniosek, ale to nic nie dało i w końcu dałam sobie spokój, bo nie chciało mi się stać pod jakimś biurem i czekać, a byłam w 9-tym miesiącu ciąży. Nie to nie. Od tego czasu nie chodzę na żadne wybory, odechciało mi się.
OdpowiedzUsuńNo jest to bardzo zniechęcające. Ja głosować będę, ale nigdy już w czasie wyjazdu.
Usuń