/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

czwartek, 27 listopada 2014

4 tydzień we 4-kę: Wisła

  Przyjemności w domowych pieleszy nie mogłoby być bez książek. Na dzień przed porodem zaczęłam czytać książkę Anne Holt, W jaskini lwa, wciągający, norweski kryminał. Tylko, że... 
Nie znoszę twierdzeń, że o pewnym tematach coś się wie i można się o nich wypowiadać, tylko jeżeli się ich doświadczy, ale niestety czasami tak jest, a przynajmniej, żeby zrozumieć złożoność i głębie pewnych spraw, po prostu trzeba je przeżyć. Tak jest z opinią/faktem [test wyboru, skreśl niepotrzebne], że większości ludzi zwiększa się wrażliwość na krzywdę dzieci, kiedy posiadają swoje. U mnie to się stało dość skrajne, nie umiem patrzeć nawet na zdjęcia z różnych fundacji chorych maluszków, po prostu zaczyna mnie dusić w środku, to tak jakbym dobrowolnie narażała się na głęboki smutek i integrowała się z cierpiącą rodziną, co im nic nie daje, nie wiedzą nawet o moim stanie, a mnie wywraca flaki. Czym innym oczywiście jest pomoc charytatywna, to ma znaczenie i niesie wsparcie. Reasumując, odkąd mam dzieciaczki, a zwłaszcza nowo narodzone, kruchutkie maleństwo, paraliżuje mnie myśl o śmierci niemowląt. A tu niespodzianka, taki strzał w dziesiątkę po porodzie. Bo kryminał kręci się wokół wątku nagłej śmierci kilkuset niemowląt w Norwegii. Kilka razy się zastanawiałam, czy nie przerwać czytanie, ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Książka jest częścią sagi o komisarz Hanne Wilhelmsen. Wcześniej przeczytałam Śmierć Demona (tu w tle problem ingerencji państwa w opiekę nad dziećmi i szokujące zakończenie – dosłownie na ostatniej stronie okazuje się, że główna, pozytywna bohaterka mylnie rozwiązała sprawę), teraz natomiast zaczęłam czytać piątą część sagi: Ósme przykazanie. Jak domowe pielesze, rodzinny przedświąteczny klimat, to muszą być książki :-)

wygodny fotel, kawa z mleczkiem, cynamonem i miodem, 
dobra książka, idealne na listopad
Życie powoli wraca do Pampersowa. Przez pierwsze dwa tygodnie życia Zosi, w naszym domu panowała monotonia od spania, przez karmienie, po kupsko, i tak w kółko. Ma to spory urok, zwłaszcza jak się ten okres wspomina, ale w trakcie mózg paruje od monotonii. Wraz z początkiem 3 tygodnia życia Zosi zaczęło się coś dziać, wyzionęliśmy z norek i jak na zawołanie nieśmiałe słonko czasami wychyliło się zza chmurek:-) Zaczęło się od spaceru, potem kolejnego, po drodze zaliczyliśmy patronaż u lekarki, wizytę u teściów i cioci Ani, a dziś mini wycieczka – przejechaliśmy się do Wisły Soszów w poszukiwaniu śniegu – jest tylko na samych szczytach gór, nie ma jeszcze zimowego klimatu w Beskidach.
W międzyczasie Józio był u fryzjera, jest jak tornado. Zaczyna się grzecznie i niewinnie, a jak poczuje pierwsze, obcięte, łaskoczące włosy wpada w szał. Biedna fryzjerka...
Dziś próbowałam mu przetłumaczyć, że ma mózg i co to ten mózg. Nie wiem jak wyszło. Najpierw mi nie wierzył, potem zapytałam czy ma język, odpowiedział, że tak. Powiedziałam, że jak ma buzie zamkniętą (ostatnio bardzo rzadkie zjawisko, gada jak nakręcony), to go nie widzi, a on cały czas jest w buzi. Tak też nie widzi mózgu, ale on cały czas jest i odpowiada za to co myśli i robi. Potrzeba przedstawienia synkowi koncepcji mózgu wniknęła z tego, że ostatnio jak coś zbroi to słyszymy, że to nie on, to jego rączki, lub buzia były niegrzeczne. Wszystko wzięło się od zbierania plusów i minusów za zachowanie. Na lodówce wisi wielka lista, którą dostanie aniołek i podejmie decyzję, czy Józio zasłużył na kolejkę Lego Duplo, a kolejka to wielkie marzenie kolegi Józka:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates