Przyjemności w domowych
pieleszy nie mogłoby być bez książek. Na dzień przed porodem
zaczęłam czytać książkę Anne Holt, W
jaskini lwa,
wciągający, norweski kryminał. Tylko, że...
Nie znoszę
twierdzeń, że o pewnym tematach coś się wie i można się o nich wypowiadać, tylko jeżeli się ich
doświadczy, ale niestety czasami tak jest, a przynajmniej, żeby
zrozumieć złożoność i głębie pewnych spraw, po prostu trzeba
je przeżyć. Tak jest z opinią/faktem [test wyboru, skreśl niepotrzebne], że większości ludzi zwiększa się
wrażliwość na krzywdę dzieci, kiedy posiadają swoje. U mnie to
się stało dość skrajne, nie umiem patrzeć nawet na zdjęcia z
różnych fundacji chorych maluszków, po prostu zaczyna mnie dusić
w środku, to tak jakbym dobrowolnie narażała się na głęboki
smutek i integrowała się z cierpiącą rodziną, co im nic
nie daje, nie wiedzą nawet o moim stanie, a mnie wywraca flaki. Czym
innym oczywiście jest pomoc charytatywna, to ma znaczenie i niesie
wsparcie. Reasumując, odkąd mam dzieciaczki, a zwłaszcza nowo
narodzone, kruchutkie maleństwo, paraliżuje mnie myśl o śmierci
niemowląt. A tu niespodzianka, taki strzał w dziesiątkę po
porodzie. Bo kryminał kręci się wokół wątku nagłej śmierci
kilkuset niemowląt w Norwegii. Kilka razy się zastanawiałam, czy
nie przerwać czytanie, ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Książka
jest częścią sagi o komisarz Hanne Wilhelmsen. Wcześniej
przeczytałam Śmierć
Demona
(tu w tle problem ingerencji państwa w opiekę nad dziećmi i
szokujące zakończenie – dosłownie na ostatniej stronie okazuje
się, że główna, pozytywna bohaterka mylnie rozwiązała sprawę),
teraz natomiast zaczęłam czytać piątą część sagi: Ósme
przykazanie.
Jak domowe pielesze, rodzinny przedświąteczny klimat, to muszą być
książki :-)
wygodny fotel, kawa z mleczkiem, cynamonem i miodem,
dobra książka, idealne na listopad
Życie
powoli wraca do Pampersowa. Przez pierwsze dwa tygodnie życia Zosi, w naszym domu
panowała monotonia od spania, przez karmienie, po kupsko, i tak w
kółko. Ma to spory urok, zwłaszcza jak się ten okres wspomina,
ale w trakcie mózg paruje od monotonii. Wraz z początkiem 3
tygodnia życia Zosi zaczęło się coś dziać, wyzionęliśmy z
norek i jak na zawołanie nieśmiałe słonko czasami wychyliło się
zza chmurek:-) Zaczęło się od spaceru, potem kolejnego, po drodze
zaliczyliśmy patronaż u lekarki, wizytę u teściów i cioci Ani, a dziś
mini wycieczka – przejechaliśmy się do Wisły Soszów w
poszukiwaniu śniegu – jest tylko na samych szczytach gór, nie ma
jeszcze zimowego klimatu w Beskidach.
W
międzyczasie Józio był u fryzjera, jest jak tornado. Zaczyna się
grzecznie i niewinnie, a jak poczuje pierwsze, obcięte, łaskoczące
włosy wpada w szał. Biedna fryzjerka...
Dziś
próbowałam mu przetłumaczyć, że ma mózg i co to ten mózg. Nie
wiem jak wyszło. Najpierw mi nie wierzył, potem zapytałam czy ma
język, odpowiedział, że tak. Powiedziałam, że jak ma buzie
zamkniętą (ostatnio bardzo rzadkie zjawisko, gada jak nakręcony),
to go nie widzi, a on cały czas jest w buzi. Tak też nie widzi
mózgu, ale on cały czas jest i odpowiada za to co myśli i robi.
Potrzeba przedstawienia synkowi koncepcji mózgu wniknęła z tego,
że ostatnio jak coś zbroi to słyszymy, że to nie on, to jego
rączki, lub buzia były niegrzeczne. Wszystko wzięło się od
zbierania plusów i minusów za zachowanie. Na lodówce wisi wielka
lista, którą dostanie aniołek i podejmie decyzję, czy Józio
zasłużył na kolejkę Lego Duplo, a kolejka to wielkie marzenie
kolegi Józka:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz