Tym
razem będzie troszkę inaczej o moim zjeździe w Szkole Coachów,
zwłaszcza, że tematyka dotyczyła metodologii pracy. Niezbyt
wdzięczny temat.
Tym razem będzie od strony PKP. Do Katowic, na
uczelnię dojeżdżam pociągami, które uwielbiam bo kojarzą mi się
z wakacjami w dzieciństwie, a poza tym mogę w nich czytać (o
ironio losu, osoba, która kocha podróże jak ja ma chorobę
lokomocyną, więc w samochodzie czy autokarze nie mogę przeczytać
nawet smsa, żeby nie zrobiło mi się niedobrze).
Wolę
składy otwarte, niż z przedziałami – nie jest się skazanym na
bliski kontakt, w zamkniętej klitce, z różnej jakości
towarzystwem. Mam swoje ulubione stacje – Goczałkowice Zdrój,
stacja między dwoma jeziorami, jakby na moście z torów. Rankiem
spowita mgłą, popołudniu ukazująca najpiękniejszą stronę
wszystkich pór roku. Łabędzie, alejka ze starymi drzewami.
Nostalgię budzi stary budynek dworcowy, mógłby być piękny, a
zdewastowany, z ogromnym bilbordem czeka na kupca.
Od
tej soboty mam także stacją budzącą negatywne emocje. Tychy.
Wracam wieczorem z Katowic do Bielska. Pociąg podjeżdżając na
stację przejechał przez coś. Pomyślałam „Boże, żeby to nie
był człowiek, czy zwierzaczek”, patrzę na sąsiadów, ani
powieka im nie drgnęła, myślę więc „Głupia jesteś, pewnie
gałąź, typowe odczucie, znane tym ludziom, którzy częściej
pociągami jeżdżą”. A na stacji stoimy, stoimy, stoimy około 30
minut. Poszła plotka, że pociąg się zepsuł, naglę konduktor
mówi przez megafon, że potrąciliśmy człowieka i nie wiadomo,
kiedy i czy pojedziemy. Aż mnie ścisnęło w żołądku, myślę
biedny człowiek, szybka modlitwa, żeby wszystko było dobrze z nim.
A wokół mnie... Wściekłość ludzi, że się śpieszą, że
niektórzy do pracy, że autokary powinni podstawić...
Homo
homini lupus est.
Thomas Hobbes
Potem
jakaś parka, wcześniej obcych sobie ludzi, którzy niesamowicie
dobrze odnaleźli się w tej sytuacji, poszła do konduktora zapytać
o transport zastępczy. Siedzieli w drugiej części wagonu, ale wszystko
opowiadali tak głośno, żeby każdy słyszał. Dowiedzieli się
ponoć, że mężczyzna wtargnął na przejście na torach zaraz
przed stacją, że zginął i czekamy na prokuraturę, więc pociąg
nie pojedzie. A potem opowiadali o prawach fizyki przy samochodowych
wypadkach, o polskim więziennictwie, o samobójcach w statystykach
(bo kto wie)... Woda na młyn.
Zadzwoniłam
po męża, powiedział, że po mnie przyjedzie. Zresztą większość
ludzi tak zrobiła bo nawet chciałam powiedzieć, że mamy dwa wolne
miejsca w samochodzie ale wszyscy wokół mnie byli poumawiani na transport.
Wychodząc – a właściwie szukając drogi wyjścia z dworca, który
się remontuje i jest zamknięty – wpadłam na szlochającą
spazmatycznie kobietę. Mogę się tylko domyślać, że bliską
potrąconemu mężczyźnie. Znam tę rozpacz aż za dobrze.
Na
następny dzień miałam okazję porozmawiać z ciekawą osobą,
prowadzącą nasze zajęcia w szkole. Psychologiem, terapeutką, ona
pracuje z umierającymi w szpitalu, jej mąż jest GOPRowcem, a
najlepsza przyjaciółka, też psycholog... Pracuje z maszynistami, z
ich traumą po zabiciu człowieka na torach. Mówi, że nie
wyobrażamy sobie jak to silny szok dla nich i poczucie bezradności,
nie wyobrażamy sobie jak dużo ich ma takie doświadczenia...
Powiedziała
mi też, że reakcja ludzi była typowa. Niedopuszczenie do siebie
myśli o śmierci, o tym jak życie każdego z nas jest ulotne. To
pomaga. Ale czy jest godne?
P.S.
A przy okazji czytam właśnie kryminał historyczny o Złotym
Pociągu, ukrytym przez Nazistów w Austrii, z łupami wojennymi.
Czarne
Słońce,
James Twining
Jeden z nowych, świątecznych smaków kawy z syropem, muffinka double chocolate, dobra książka, można czekać na pociąg...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz