/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

środa, 9 września 2015

Moja codzienna rutyna


Matka Polka - na 1 rękę moja psinka, labradorka, na 2 rękę wózek z moją Zosią (nie, nie mam zdeformowanej ręki, nasz piesek ciągnie jak szalony, kiedy ją coś zaciekawi i smycz odbiła mi się na ręce). Jeszcze tylko brakuje siatek z zakupami w 3 ręce (a zdarzało się...).

Nienawidzę rutyny, ale lubię celebrować rytuały (takie przyjemne, nie tradycja dla tradycji). Dlatego bardzo przygotowuję się do świąt, urodzin, wakacje jak odgrzewane kotlety przywołuję codziennie we wspomnieniach, a kawę piję w ładnych filiżankach lub klimatycznych kubkach (jak mam czas). Jednak w jakiś sposób każdemu z nas tworzy się pewien rytm dnia, wynikający z obowiązków, temperatury i światła, zwyczajów innych domowników (z naciskiem na dzieci i zwierzaki).
Soboty zaczynam często wypadem z synkiem do pobliskiego centrum, jest tam rodzinna piekarnia i mały rzeźnik z dobrej jakości produktami, tak żeby śniadanie było wyjątkowe. Sobota to dzień dużych spraw – dalszych wycieczek lub poważniejszych prac domowych czy remontów. A wieczorem odbywają się często „prawdziwe imprezy” (no wiecie, z odrobiną alkoholu, a jak się da to bez dzieci, ale to bardziej myślenie życzeniowe). 

Niedziela za to jest leniwa, a śniadanie i obiad robi mój mąż (dlatego prawie w każdą niedzielę jamy obiad poza domem, buahaha;-) ), lubimy w ten dzień spotkać się ze znajomymi, czy wybrać się na spacer. W niedzielę Zosia ma rano lekcje pływania dla niemowlaków, a Józek w środę popołudniu. 

Wtorki i czwartki witam z jogą, a dziecko/dzieci (w zależności od tego czy Józek jest w przedszkolu) bierze moja Mama, zwykle prosto z zajęć pędzę na zakupy, czy sprzątam dom, więc malców odbieram w południe. Jednak pozostałe dni, kiedy nie dzieje się coś wyjątkowego wyglądają następująco:
 
5:30 dzwoni budzik męża, ja go szturcham (nienawidzi tego), żeby się obudził i szybko go wyłączył, bo obudzi mi Zosię), mąż wychodzi z domu o 6:20, kiedy reszta śpi.
6:30 dzwoni mój pierwszy budzik, wstaję z drugim o 6:45 (papa wakacje, kiedy wstawaliśmy około 8:00). Biorę prysznic, a jeżeli wieczorem się kąpałam w wannie, to wykonuję tylko podstawową toaletę. 

Następnie na palcach, żeby nie obudzić córki (10 m-cy) idę do pokoju synka (3,5). Lepiej mu się wstaje, jak sądzi, że ma wybór i może zadecydować czy najpierw je śniadanko, czy myje się, czy też ubiera. Zawsze zaczynamy i tak od ubierania, potem mycie, czesanie, a na końcu jedzonko (zwykle odrobina zupki mlecznej, bo za chwilę i tak będzie jadł śniadanie w p-kolu, bardziej chodzi o wyrobienie mu nawyku, kiedy wrócę do pracy dzień będziemy wszyscy zaczynać o 5:30).
Kiedy synek je, ja mam czas na ubranie się i doprowadzenie do ładu. Następnie przygotowuję córci porcję mleczka i idę ją obudzić, ubrać.
7:30 wychodzimy z domu, ja, Zosia, Józek. Psinkę wypuszczamy do ogrodu z jej pokoju (sypia w takim pokoiku gospodarczym, szumnie nazywanym jej pokojem).
8:00 Józek zostaje w przedszkolu, a my wracamy. Zosia jest już baaardzo senna (czytaj: marudna), ale z doświadczenia wiem, że dobrze ją trochę przetrzymać bo potem ładniej śpi i budzi się zadowolona. Bawię się z nią, robię jej śniadanko właściwe (porcja kaszki), a ja piję pyszną kawkę, żeby jakoś ten czas sobie umilić. Jedzonko dostaje też nasz piesek.
9:00 Zosia idzie na drzemkę (zwykle 1-1,5 godziny). Ja robię sobie śniadanie. Raz robię super zdrowe śniadanie mistrzów (opis), a raz zjadam kawałek ciasta co został z dnia poprzedniego... Cóż... Czytam przy tym książkę i mam kwadrans dla siebie (to jest naprawdę święte 15 minut, jak mi ktoś je przerwie, gryzę). Następnie „ogarniam dom” - zmywarka i pralka w ruch, układanie zabawek, składanie prania, zwykle zdążę zamarynować mięsko na obiad, postawić warzywa na zupę do gotowania itp. itd, prawie zawsze mam coś do załatwiania, więc wydzwaniam do urzędu, gminy, znajomych. Działam jak automat na przyśpieszonych obrotach, żeby zdążyć, przed pobudką Zosi.

10:30 Zosia wstaje, pije kompocik lub soczek z marchwi, zwykle wtedy ma ochotę chwilę pobawić się sama w kojcu.
11:30 Zosia je obiad, ja też coś przekąszę (zupa / kanapka z serii 1 chlebek dużo nabiału: z 2 plastry szynki, grubo sera, różnie, warzywa / koktajl: owoce z jogurtem). W czasie tego posiłku jem chyba zawsze zdrowo, do słodkiego mam słabość albo z samego rana ze zmęczenia albo wieczorem z zamiłowania;-).
12:00 Idziemy na spacer: wózek z Zosią, smycz z labradorką i ja. Jak jest paskudna pogoda (deszcz, silny wiatr) i nie da się wyjść jest gorzej, z pół godziny Zosia ogląda książeczki, bawi się zabawkami, a potem muszę wymyślać cuda na kiju, żeby nie marudziła (przynajmniej ostatnimi czasy, kiedyś chętnie posiedziała w bujaczku, teraz zapomnij).


Już jesiennie...

Widzicie porcelanowego (ładnie brzmi, ale nie wiem z czego jest) kota na dachu? Uwielbiam wypatrywać takie piękne detale.

13:30 Zosia znowu coś pije, czasami je biszkopcika, chlebek ryżowy, a najchętniej piętkę ze zwykłego chleba i około 14:00 idzie spać na 1-1,5 godziny (to druga i ostatnia drzemka).
14:00 mój czas!!! Wtedy powstają wszystkie posty na blogu (blogerzy deklarują, że piszą posty kilka godzin, ja to robię w 30 minut i... przydałoby się nie publikować ich wtedy, a poczekać 1 dzień i przeczytać, żeby wyłapać literówki), pisze się książka, na szybko robię drugie danie. Nawet jeżeli Józio nie idzie do p-kola, on też ma drzemkę o tej porze, więc to mój święty czas prawie zawsze (w trybie od pn do pt).

Zoom na witrynę z książkami, która również jest na zdjęciu poniżej.

 Moje miejsce pracy :-)

15:30 Zosia obudzona, zadowolona, je jogurt dla niemowląt zmiksowany z 1 suszoną śliwką, 1/2 banana i innym owocem, co jest.
15:40 chłopaki przyjeżdżają z wielkiego świata (mąż jadąc z pracy zabiera Józka z przedszkola), jemy obiad.
Reszta dnia wygląda różnie, czasami spacer całą rodzinką, czasami jedziemy do dziadków, czasami mąż na siłowanie lub squasha, a my wtedy rozkładamy klocki lego i szalejemy, bywa że cały dom zmienia się w lotnisko i tata ma jedno dziecko pod jedną pachą, a drugie pod drugą i biegają. 

Koło 18:30 dzieciaki zawsze, a czasami my, dorośli też, jemy kolację. Przed snem Józio pije mleczko w kubeczku, a ja lub tata czytamy mu książkę. Zosia też pije butle mleka przed zaśnięciem i myciem swoich całych 2 zębów.

Ostatnio jestem wieczorami samotną matką, ponieważ mąż musi pomóc teściom z generalnym remontem. Takie tygodnie to dla mnie wyjątek, bawimy się tym faktem z dzieciakami. Przykładowo kąpiel to nie zwyczajne doświadczenie, tylko impreza z pianką i ciasteczkami, które okropnie kruszą się do wody. Kiedy jestem cały dzień sama z dzieciakami na głowie, potrzebuję resetu i około 20:30, kiedy maluchy już zasną stworzyłam nowy, tymczasowy zwyczaj - dobra książka i kiść bezpestkowych winogron. 

No jakbym się umówiła z Panią Martą Guzowską na dostawę adekwatnych do potrzeb przyjemności - połykam dosłownie Ofiarę Polikseny, kiedy moja rodzicielka bawi się w Turcji na wakacjach (akcja Ofiary toczy się w miejscu wykopalisk koło Troi).

W tygodniu, kiedy Józio rano musi wstać do przedszkola staramy się o 20:00 położyć dzieciaki spać (a przynajmniej wtedy zacząć je kąpać), w piątki i soboty zwykle kładziemy je o 22:00, my idziemy spać cały tydzień między 21:30 (życzeniowo i bardzo rzadko), a 23:30 (zwykle).

Tak wygląda moja jesienna rutyna na urlopie rodzicielskim. Lato nie ma żadnej rutyny, wtedy wychodzi moja bezgraniczna zachłanność na życie i korzystamy z każdej możliwej okazji / atrakcji / wycieczki. Kiedy tylko jest piękna pogoda, prawie każdy dzień wygląda u nas jak wielka przygoda,  (ale... to chyba normalne, ostatnio czytałam u Lifemanagerki o aktywności fizycznej i miała podobną uwagę). 

Zima jest filmowa – wieczorami lubimy włączyć jakiś film, zrobić popcorn, kakao i całą naszą czteroosobową bandą wcisnąć się pod kołdrę w sypialni. Dodatkowo ja lubię wytypować sobie jakiś jeden serial na zimę (była zima z Dexterem, Rodziną Borgia, ostatnią zimę umilał mi serial Uwaga Faceci!), oglądam po angielsku lub włosku i napawam się kolorami, których brak mi za oknem, a których pełno w amerykańskich serialach. Że nie mamy telewizji i telewizora, oglądanie czegokolwiek, zwłaszcza systematycznie faktycznie wpływa na plan dnia. 

Wiosna upływa nam pod znakiem tysiąca i jednej imprezy rodzinnej oraz pierwszych zrywów wycieczkowych i planowania wakacji, na filmy nie ma już czasu i ochoty.


 Możecie sobie wyobrazić jak u nas w sobotę rano pachnie... (czosnkowa kiełbaska, szyneczka wiejska, maślane rogaliki, chlebek itp itd), kiedy wieziemy te przysmaki z synkiem ze sklepików do domu, jesteśmy na czczo, dobrowolna tortura!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Archiwum bloga

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates