Dzisiaj
będzie tekst parentingowo – powiedzmy – etyczny. O
przyprowadzaniu chorych dzieci do przedszkola.
Chore
dziecko nie powinno iść do p-kola, natomiast różni rodzice w
różnym momencie uznają dziecko za chore. Co gorsze – co lekarz
to inna szkoła. Nasz pediatra powiedział, że jak dziecko kaszle
czy ma katar to to są symptomy choroby i nie powinno iść do
przedszkola, żeby innych nie zarażać, zwłaszcza jeżeli trwa to
ponad 3 dni. Natomiast moja siostra należy do grupy rodziców,
którzy uważają, że tak długo jak nie ma gorączki (38 i w górę
po lekach), to puszcza się je do p-kola bo inaczej nigdy do niego
nie chodziłoby. Trzecią grupą są rodzice w takiej sytuacji z
pracą, że nie mogą sobie pozwolić na częste zwolnienie na
opiekę, a nie mają nikogo kto z doskoku by został z dzieckiem w
domu (dziadkowie, niania). Bardzo współczuję tej grupie – to są
trudne sytuacje. I to ten trzeci przypadek wpływa na
trudniejszą sytuację kobiet na rynku pracy.
Ostatnio
rekrutowałam analityka finansowego, do zespołu młodej mamy, liderki. Od
niej usłyszałam, że wszystko jej jedno czy będzie to kobieta, czy
facet, byleby nie była to matka małych dzieci! Zwolnienia długie
typu urlop macierzyński, czy rodzicielski to nie problem w
korporacji, szuka się zastępstwa, które spokojnie zdąży się
wdrożyć, a często później osoba taka zostaje w firmie. Problemem
są krótkie, częste L4. Problemem są mamy, które cały ciężar
rodzicielskiej opieki biorą na siebie – bo one i z p-kola
odbierają i zawożą do niego dzieci, bo tylko one za każdym razem
biorą opiekę na dzieci, więc choćby była wyjątkowa sytuacja, na
nadgodziny nie zostaną, a czas pracy do p-kola chcą dostosować.
Czasami dlatego, że ojciec unika pomocy, a czasami im samym wydaje się, że są niezastąpione bo nie ma jak mama. Pracuję w firmie prorodzicielskiej, nadgodzin mniej niż w innych
firmach, pokój wypoczynku dla ciężarnych, nie ma problemu z
powrotem po urlopie macierzyńskim, a odkąd jest rodzicielski to
poza jednym przypadkiem, gdzie tatuś poszedł na drugie pół roku,
wszystkie mamy decydują się na rok przerwy, więc nie można mówić
o wyzysku pracodawcy, ale ciężko być pełnoetatowym
pracownikiem i samotną (choć z mężem), pełnoetatową matką 2-3
małych dzieci. Wystarczy partnerstwo lub przynajmniej trochę
wsparcia ze strony męża i już z tych mam robią się najlepsi
pracownicy – bardziej wydajni bo chcą jak najmniej siedzieć w
firmie. Work
smart not hart,
w pracy chodzi o skuteczność, a nie napracowanie się.
Czytałam niedawno dwa
wpisy innych bloggerek w podobnym temacie i komentarze do nich (Marleny
i Ineski). Właściwie to z jednym i drugim się zgadzam. U Marleny temat
jest bardzo kompleksowo opisany, chyba podsumowaniem byłoby
stwierdzenie, że katar to nie choroba, a nadmiar wydzieliny w nosie
i pokazany jest kontrast wobec podejścia w Polsce, a tego w krajach
skandynawskich czy UK, z przykładem ciekawego artykułu o p-kolach bliżej natury. Natomiast
Ineska pisze, że nie posyła synka z katarem do p-kola, żeby nie
zarażał innych dzieci i martwi się, że co chwile musi zostać w domu ale też
szybko wyprowadza malca z przeziębień i do niczego poważniejszego
nie dopuszcza.
Dziecko
na pewno warto hartować, ale czasami tak trudno określić granicę,
zwłaszcza jak samemu było się wygrzaną i wypieszczoną
księżniczką :-) To jest ogromny problem u mnie, jestem nawet nie
ciepło, a gorąco-lubna i w teorii jestem za zimnym chowem, a w
praktyce mieszkając w bloku nigdy nie włączaliśmy ogrzewania, a
całą zimę było 25 stopni C mimo wietrzenia (środkowe, ocieplone
mieszkanie, na stronę południową), natomiast i tak, nie umiałam
się przełamać i trzymać synka cały czas na bosaka, co wielu
poleca, jak dotykałam nóżki i były lodowate to mi serducho pękało i
lądował w milusich, ciepluchnych skarpetach. Czasami myślę, że jeżeli chodzi o zdrowie naszego dziecka to ze mnie jednak jest rozmemłana mamuśka, która
co innego zdroworozsądkowo uznaje za słuszne, a w praktyce
zamartwia się każdym glutem. Dobrze, że w innych kwestiach, jak aktywność, podróże itp, to co myślę, robię i nasz synek często do domu wraca tylko się wyspać.
Dużo rodziców, choćby nie wiem jak dziecko cherlało, powie, że to "alergia". Na pewno w naszym wychowaniu (w "polskiej szkole") za dużo lęku jest przed przeciągami, zimnymi stopami, czapami na kark, czoło i uszy od wczesnej jesieni po późną wiosnę, a co najważniejsze za mały nacisk kładzie się na codzienne przebywanie na świeżym powietrzu (zimno zabija zarazki, to w salach przedszkolnych, zwłaszcza jeżeli nie są wietrzone maluchy są narażone na zachorowanie). Jednak wydaje mi się zwykłą nieuczciwością jest przyprowadzać dziecko osłabione, z symptomami choroby (a często nawet diagnozą lekarską) do przedszkola, bo tam są inne dzieciaki, które danym wirusem mogą się zarazić gorzej niż nasze (np. dzieci tuż po innej chorobie, astmatycy, czy dzieci chore na serce, a one też mają prawo do normalnego życia i korzystania z dobrodziejstw takich instytucji jak przedszkole). W makóweczki.pl jedna z mam, która w komentarzach pod postem przeczytała, że to ona powinna izolować swoje dziecko jak ma chore serce od innych dzieci, które mają prawo z katarem i kaszlem do przedszkola chodzić, napisała taki komentarz:
"I chciałam zauważyć, że szanowanie zdrowia innych to nie „specjalna potrzeba”. Prawo do zdrowia jest uznawane za jedno z fundamentalnych praw człowieka. Prawo do zdrowia po raz pierwszy zapisano w dokumentach ONZ w uchwalonej 10 grudnia 1948 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Przyprowadzając chore dziecko do przedszkola narażasz (a moze nawet łamiesz) jedno z podstawowych praw człowieka wobec innych dzieci i pracowników."Magda
Dużo rodziców, choćby nie wiem jak dziecko cherlało, powie, że to "alergia". Na pewno w naszym wychowaniu (w "polskiej szkole") za dużo lęku jest przed przeciągami, zimnymi stopami, czapami na kark, czoło i uszy od wczesnej jesieni po późną wiosnę, a co najważniejsze za mały nacisk kładzie się na codzienne przebywanie na świeżym powietrzu (zimno zabija zarazki, to w salach przedszkolnych, zwłaszcza jeżeli nie są wietrzone maluchy są narażone na zachorowanie). Jednak wydaje mi się zwykłą nieuczciwością jest przyprowadzać dziecko osłabione, z symptomami choroby (a często nawet diagnozą lekarską) do przedszkola, bo tam są inne dzieciaki, które danym wirusem mogą się zarazić gorzej niż nasze (np. dzieci tuż po innej chorobie, astmatycy, czy dzieci chore na serce, a one też mają prawo do normalnego życia i korzystania z dobrodziejstw takich instytucji jak przedszkole). W makóweczki.pl jedna z mam, która w komentarzach pod postem przeczytała, że to ona powinna izolować swoje dziecko jak ma chore serce od innych dzieci, które mają prawo z katarem i kaszlem do przedszkola chodzić, napisała taki komentarz:
"I chciałam zauważyć, że szanowanie zdrowia innych to nie „specjalna potrzeba”. Prawo do zdrowia jest uznawane za jedno z fundamentalnych praw człowieka. Prawo do zdrowia po raz pierwszy zapisano w dokumentach ONZ w uchwalonej 10 grudnia 1948 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Przyprowadzając chore dziecko do przedszkola narażasz (a moze nawet łamiesz) jedno z podstawowych praw człowieka wobec innych dzieci i pracowników."Magda
Przedwczoraj
byliśmy odwiedzić moją siostrę – obiecała nam ubranka dla Zosi
po Zuzie (3,5). Oczywiście nie miała ich, dostała nam się siateczka
ubranek po Mikołaju (1,5), chłopięce mamy po naszym Józku, choć też nie
wszystkie bo część daliśmy siostrze, a ona „gdzieś do teściów
je zawiozła, już dawno", cytat z przedwczoraj. Wchodzimy, Zuza kaszle, akurat
rodzice podają jej Ibum Forte. Mąż pyta „Co to, chora?”, na co
szwagier mówi „Nie, leki tylko na wzmocnienie”. A siostra
„Zuza jutro ma iść do teatru, nie chce jej się więc udaje
chorobę”. Całe spotkanie leciała z rąk mamy, słaba, szkliste
oczy (normalnie to żywe srebro), nie przestawała kaszleć, tak ją
dusiło. Dla nich udawanie, że dzieci są najodważniejsze na
świecie i zawsze zdrowe to kwestia honoru. Dopiero łapiąc niuanse
z rozmowy można dowiedzieć się, jak jest naprawdę. Że są
normalni. Siostrze do córy wypsnęło się zdanie "Zuza, czy Ty jednego tygodnia nie możesz być zdrowa?!". Jak ja bym na ich miejscu postąpiła? Przy tym, że ja
jestem na końcówce ciąży, a Józek ledwo co wyleczył się z
HDMF, które od Zuzy złapał, a ich syn ma teraz po tym powikłania
(które są albo alergią albo jednak to nie powikłania i ospa)? Nam zostawiłabym decyzję.
Zadzwoniłabym, powiedziałabym, że zapraszamy ale Zuza coś kaszle
i sami uznajcie czy chcecie przyjechać. Dla mnie to byłoby uczciwe.
Nie ma jednej diagnozy, każde dziecko i każda choroba powinny być indywidualnie traktowane. Jeżeli malec jest silny, ma apetyt i raz na czas przy tym smarknie czy zakaszle, posłałabym go do przedszkola, a wieczorem zrobiła kurację czosnkowo-cebulowo-cytynową. Dziecko to człowiek, sama w takim stanie bez problemu poszłabym do pracy czy na zajęcia. Natomiast kiedy dochodzi osłabienie, bolesne symptomy, czy nawet katar, który też potrafi być bardzo męczący jak nam bez przerwy cieknie z nosa - nie narażałabym ani swojego dziecka, ani cudzych. Ale każdy rodzic ma swoje sumienie, swoje ego (bo jak piszę o siostrze to myślę, że o to u niej chodzi), swój rozsądek i niestety swoje możliwości zapewnienia opieki. Nikt nigdy nie powiedział, że wychowanie dzieci jest łatwe, a każdy etap tego wychowania to inne dylematy. Wiem tylko, że nasz synek odkąd miał 6 m-cy chodził na basen, na rytmikę, a później na przygotowanie do przedszkola i nigdy niczym się tam nie zaraził. 90% jego chorób jest po spotkaniach z Zuzą, przedszkolakiem, który nigdy nie choruje zdaniem rodziców.
Nie ma jednej diagnozy, każde dziecko i każda choroba powinny być indywidualnie traktowane. Jeżeli malec jest silny, ma apetyt i raz na czas przy tym smarknie czy zakaszle, posłałabym go do przedszkola, a wieczorem zrobiła kurację czosnkowo-cebulowo-cytynową. Dziecko to człowiek, sama w takim stanie bez problemu poszłabym do pracy czy na zajęcia. Natomiast kiedy dochodzi osłabienie, bolesne symptomy, czy nawet katar, który też potrafi być bardzo męczący jak nam bez przerwy cieknie z nosa - nie narażałabym ani swojego dziecka, ani cudzych. Ale każdy rodzic ma swoje sumienie, swoje ego (bo jak piszę o siostrze to myślę, że o to u niej chodzi), swój rozsądek i niestety swoje możliwości zapewnienia opieki. Nikt nigdy nie powiedział, że wychowanie dzieci jest łatwe, a każdy etap tego wychowania to inne dylematy. Wiem tylko, że nasz synek odkąd miał 6 m-cy chodził na basen, na rytmikę, a później na przygotowanie do przedszkola i nigdy niczym się tam nie zaraził. 90% jego chorób jest po spotkaniach z Zuzą, przedszkolakiem, który nigdy nie choruje zdaniem rodziców.
Mam koleżankę- mamę 4latki, która tak jak Twoja siostra zawsze udaje, że jej dziecko w ogóle nie choruje- jak kaszle to od tego, że biegała i się zmęczyła, jak ma katar to alergia (nie wiadomo na co, bo testy jej robili i nic nie wyszło) jak wylądowała w szpitalu z gorączką 40st. i zapaleniem krtani to, że się pomylili lekarze i panikowali niepotrzebnie itd. itp. Tych przykładów jest wiele. Trochę mnie to dziwi, a trochę śmieszy szczerze mówiąc. Ale tak jak piszesz każdy jest inny i innymi priorytetami się kieruje w życiu. Ja chorego-czy przeziębionego dziecka nie poślę do p-kola, bo po co-żeby się męczył z zapchanym nosem i kaszlał co chwile i zarażał inne dzieci?? Bez sensu.
OdpowiedzUsuń