Mam
cudowną Mamę, która z racji mojej anginy na trzy dni wzięła do
siebie Józia, tak, że mąż może spokojnie remontować dom (męczy
się z listwami podłogowymi), a ja mogę sobie spokojnie chorować i
wykorzystując bycie w domu bez dziecka, które pcha paluszki do
laptopa albo domaga się „odłożyć komputerek!”. Posortowałam
zdjęcia z ostatniego roku – Tyrol w maju, Polanica i Kudowa Zdrójw lipcu, Gran Canaria w sierpniu. Trzeba by coś wywołać. Uwielbiam
komponować albumy – dodaje pocztówki, zasuszone kwiaty, w różnym
formacie wywołuje zdjęcia, dlatego wybieram te albumy z folią
samoprzylepną. Choruję z wakacjami w tel :-) I generalnie
wspomnieniami bo nawet sobie poczytałam jak zeszłoroczny tłusty czwartek spędzałam (w zaspach śniegu jadąc do Krakowa).
Znak na plaży w Puerto Rico, dla palących i nie... Ciekawe jak dziś tam wieje wiatr...
W
mojej firmie jest akcja L4 POD LUPĄ i wszyscy chorujący mają
niezapowiedziane wizyty kontrolne przedstawicieli firmy zewnętrznej
specjalizującej się w takich usługach, którzy sprawdzają, czy
chorzy faktycznie chorują. Ja myślę sobie, luzik, jestem naprawdę
chora więc czego mam się bać? Tylko, że umówiłam Józia do
lekarza i zawiozłam go do niego. I jak L4 mam na 7 dni, w czasie
których mam zamiar plackiem leżeć (poza jeszcze swoją wizytą
kontrolną u lekarza) tak akurat gości miałam w tę niecałą
godzinę, kiedy mnie nie było. No więc na poniedziałek mam
wezwanie do firmy na spotkanie komisyjne i będzie „pogadanka”, o
tym gdzie mnie wcięło. Szlag. Skserowałam receptę na której jest
data wystawienia jej i mam nadzieję, że na tym się skończy
dochodzenie.
tzw. Kanaryjska Wenecja
Dziś słoneczna sobota, my uziemieni w domu (Józio kaszle ale
anginy nie podłapał), a nad nami młot pneumatyczny, sąsiedzi
robią rozpier*****. Można zwariować. Kują tuż nad naszymi
głowami, niesie się do ostatniego nerwu w mojej czaszce. Na
szczęście Józek ze stoickim spokojem mówi tylko „hałas” plus
raz na czas jak nagle coś się zwali (ściana?) to się przytula. To jeszcze potęguje moją potrzebę, żeby wreszcie do naszego nowego domku się przeprowadzić, całkiem już nie jak w domu czuję się w naszym mieszkaniu.
Na
jednym z lutowych szkoleń pokazywali nam wyższość konsensusu nad
kompromisem.
KONSENSUS:
Czyli
i to co chce A i to co chce B zaspokojone, kiedy dojdzie się do
punktów wspólnych – czyli np.
A:
ja chcę nad morze →
(a dokładnie o co chodzi?) ja chcę się
opalać na leżaku
B:
ja chcę w góry →
(a dokładnie o co chodzi?) ja chcę chodzić
kilometrami
No
i przez takie wzajemne jątrzenie wartości, które idą za
„chceniem” dochodzi się do porozumienia zaspokajającego i te i
te potrzeby.
KOMPROMIS:
A.
jest w Warszawy
B
jest z Wrocławia
Na
randki każde chce się spotykać we swojej miejscowości. Wg zasad
kompromisu to i to się poświęca, więc spotykają się w połowie drogi między tymi miastami, w jakiejś Pścinie
Dolnej, w której nic nie ma do roboty.
Teraz
się uczy konsensusu, a nie kompromisu, który wyszedł z mody;-)
W
każdym razie dobrze, że w moim przypadku i A (ja) i B (mąż)
chcemy tego samego, oto nasze wymarzone miejsce na wakacje: Lopesan Baobab Resot (ba, nawet pod
nim byliśmy).
Żadne porozumienie stron nie jest potrzebne, szukamy tylko sponsora.
Ktoś chętny? Choć jak się dobrze zastawnowię to ja chcę do Tajlandii, bardzo, a moja druga połowa już nie-za-bardzo. Hym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz