Takie
weekendy jak ten, dają mi mega kopa energii życiowej:-) W
piątek wybraliśmy się na koncert Natalii Przybysz „Kozmic Blues:
Tribute to Janis Joplin ”. Synek tak kręcił tyłkiem, machał
rączkami i bił brawo, że robił większe szoł niż piosenkarka,
swoją drogą fantastyczna. Ale rytmicznie bujający się, lekko w
szale, 16-miesięczny dzieciak, przyciąga. Rozbawił wszystkich i tym
sposobem byliśmy jedyną częścią widowni, która się
roztańczyła. Reszta, jak to zwykle bywa, sztywna jak w wojsku.
A
wczoraj z samego rana, zapakowaliśmy naszą trójkę, wózek, jedzenie i moją
Mamę do auta, i postanowiliśmy z deszczowego Podbeskidzia uciec na
słoneczny zachód. Udało się, idealnie. Przez Kłodzko, do Polanicy
Zdrój, potem Kudowy Zdrój, po koncert nad jeziorem Nyskim i późną
nocą powrót do domu.
Taki
model wycieczek znam ze swojego domu rodzinnego, przynajmniej raz w roku, rejony
do 5 godzin oddalone od domu, zwiedzanie, obiadek, ponownie
zwiedzanie i nach
house.
Tak, żeby obniżyć koszty. Częściej jeździliśmy na Wschód, do
Krynicy Zdrój (z obowiązkowym przystankiem w Starym Sączu), ale
miasteczka z niemieckim duchem w pięknym, starym budownictwie, okwiecone, z
deptakami, są równie dobrą propozycją.
Było
cudownie i jest po co wracać (Błędne Skały za mną chodzą).
Polanica Zdrój to świetna propozycja na dłużej – centrum
przecina rzeczka, nad którą, co kawałek wiszą łukowate mostki,
piękne kawiarenki, relaks kuracjuszy. A kawałek dalej, całkiem
inaczej zagospodarowana Kudowa Zdrój – tam wyróżnia się punkt
centralny, plac koło zameczku, z pięknymi palmami w donicach i
deptakiem przez park, w stronę jeziora. Bajka.
W
Polanicy jedliśmy idealne gofry z bitą śmietaną i truskawkarnia,
a w Kudowiec łososia w sosie śmietanowo-koperkowym i lody. Raj w
gębie. Józio zakupił swoje pierwsze w życiu okulary
przeciwsłoneczne z filtrem UV oraz ręcznie malowaną, drewnianą
tabliczkę, do przyklejenia na drzwi jego przyszłego pokoju „Tu
rządzi Józek”. Wakacyjne suweniry, które jeszcze bardziej cieszą
rodziców niż dziecko? Must be;-)
Piątek, sobota i... Niedziela. Za
chwilę wypad na bielskie Błonie, skoro słonko łaskawie zerka zza
chmur.
A
w zeszły weekend... Józio siedział na koniu, płynął rowerkiem
wodnym, podziwiał paralotnie na górze Żar, jadł wafelka z lodów
w parku koło zamku w Pszczynie. Co jak co, nasze miasto jest
idealnie położone na wycieczki i weekendowe wypady :-)
13:30,
14.07.2013, wszem i wobec deklaruję, że jestem bardzo szczęśliwa.
Tak – jest w moim życiu spora lista trudnych tematów, do
załatwienia, wcale nie zamkniętych i często nie pozwalających mi
zasnąć, ale trudno się nimi cały czas zadręczać, a jak tylko
jest pogoda, naprawdę umiemy sobie zorganizować czas i super go
spędzić ciesząc się życiem (w końcu Godere
la vita, la dolce vita per sempre).
No
i jeszcze „małe co nieco” cytując słynnego miśka :-)
07.07.2007
– Anacapri na wyspie
Capri. Upał, kwiaty, lazur morza, statki, bajka. Obiecałam sobie,
że nigdy nie zapomnę tego dnia i jest to jedyna data, którą tak
dobrze kojarzę :-) (no ok, jedyna poza typowymi: śluby (moje;-), urodziny). A w innej szerokości geograficznej… W tym dniu
przyjaciółka mojej siostry brała ślub. Jak poszli na plener,
robić sobie zdjęcia na rynku starego miasta, jakieś dewotki ich
goniły, że trzy kosy w dacie, nieszczęście im pisane.
Sześć
lat później, w tym dniu, na świat przyszedł Mikołaj, duży, mały
człowiek. Siostra urodziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz