/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 24 listopada 2012

Yuppies made in Warsaw

Czy przyszłoby Wam do głowy drukować mapę pokazującą trasę między Dworcem Centralnym w Warszawie, a hotelem Marriott? Przyznam, że nacisnęłam drukuj zanim zauważyłam, że te dwa budynki są po przeciwnej stronie jednej ulicy ale mimo wszystko, dałam czadu.
Tak się zaczął pośpieszny etap przygotowań do mojej małej podróży służbowej. Brzmi nieciekawie? No to trzeba zrobić tak, żeby było ciekawie. Po pierwsze towarzystwo – koleżanka, która pracuje boks obok dla włoskiego klienta. Zna dobrze Warszawę. A właściwie to dentystów warszawskich zna wręcz wybitnie – postanowiła, że inwestycją jej życia będzie idealne uzębienie. Miała narzeczonego, planowali ślub w Tanzanii u znajomego misjonarza, ale stwierdziła, że wyprostuje sobie zęby. Przez gigantyczną inwestycję w zęby ślub odłożyli o rok, w międzyczasie związek rozpadł się, ale za to siedzi u najlepszego chirurga ortodonty koło Olszówki, a czekając na tomografię pije kawę stolik obok Martyny Wojciechowskiej. Koleżanka właściwie bardziej pasuje do Warszawy niż naszej prowincji, jest najlepszym profesjonalistą jakiego znam i uwielbia wyzwania.

 warsaw_flickr_Metaphox_CC BY 2.0

Po drugie – cel. Może najbardziej prestiżowa konferencja branży HR w Polsce? Goście z całego świata (tłumacze symultaniczni siedzą w kabinach, a osoby nie znające języka prelegenta, dostają słuchawki i mogą wszystko mieć zaserwowane po polsku), idealni mówcy, specjaliści znani na całym świecie. Patroni – Minister Pracy oraz Irena Eris. Pięć wykładów równocześnie, wedle zainteresowań można sobie wybrać tematykę: od lekkiej rozrywki na mowie ciała Tomasza Kammela po prawdziwych geniuszy Gerry Beamish, David Clutterbuck, Christie Ward i wielu innych. Do tego Expo – stoiska największych firm powiązanych z branżą HR (przedszkola przyzakładowe, bony, rejsy po morzu ze szkoleniami, czasopisma branżowe, narzędzia do nowoczesnej rekrutacji). Wszystko w hotelu Marriott. Każdy detal dopracowany.
Po trzecie – nocleg. Jak Marriott to... Marriott. Pokoje bez zarzutu, ale prawdziwą przyjemnością były posiłki. Przykładowo na śniadaniu kilkanaście rodzajów sera, wędzone rybki, tuńczyk, tosty francuskie, a do nich po 5 rodzai dżemów, naleśniki z syropem klonowym, kiełbaski, jajka po benedyktyńsku, sałatki, mnóstwo owoców, bakalii, musi, ekspres ciśnieniowy z doskonałą kawą – cappuccino, espresso, latte, czekolada, herbaty, przepyszne koktajle z owoców, croissanty, muffinki, różne drożdżówki, gofry a do nich bita śmietana, kandyzowane owoce, czy czekolada, na życzenie robione omlety wg zamówienia i... Długo by jeszcze wymieniać, ale najważniejszy był widok z restauracji na Pałac Kultury. No i stali bywalcy, głównie mężczyźni, biznesmeni ze swoimi palmtopami i innymi gadżetami od których nawet na czas śniadania nie mogą się oderwać, część też stanowiły bogate rodzinki, z dziećmi, które w swoich drogich dresach zaspane schodziły na śniadanie, tak nudne dla nich jakby podawano samą jajecznicę. Ale pewnie dla nich to codzienność. No i te niuanse – żeby wjechać windą na piętro w hotelu trzeba włożyć w widzie kartę do czytnika. Świat dostępny tylko dla wybranych.
Po czwarte – rozrywka. Część zapewniona przez organizatora Kongresu Kadry, a część zapewniona przez naszą inwencję własną :-)


Skupmy się na punkcie czwartym...


Wzięłam walizkę z górnej półki pociągu, Intercity pierwsza klasa. Pustki, ksiądz, pracująca na laptopie businesswomen i para konduktorów z Pragi. Obok mnie towarzyszka mojej podróży. Zazdroszczę jej ogromnie jednej cechy – entuzjazmu. Mam talent do przewidywania jak się sprawy potoczą, jaki ktoś jest naprawdę. Duża dawka empatii, wiedzy socjologicznej i magia pierwszego wrażenia pryska. Oczywiście też popełniam błędy, jednak zwykle udaje mi się przewidzieć jak to dalej będzie, zwłaszcza, kiedy dominuje czynnik ludzki w danej sytuacji. Moja znajoma za to ma w sobie radość dziecka, entuzjazm do nowości, zachwycają ją ludzie, ich osiągnięcia, osobowość. Chłonie. Jednak chłonie tylko jeden wymiar, jedną perspektywę. Tą wartościową.
Wyjechałyśmy z peronu ruchomymi schodami. Na prawo Złote Tarasy, na lewo Marriott, na wprost Pałac Kultury. Magia wielkiego miasta, gdzie wszystko jest znane. Zmęczone drogą, marzyłyśmy tylko o rozpakowaniu się i wzięciu prysznicu. Poszłyśmy na recepcję.


- Pokój dwuosobowy, jedno łóżko czy dwa? - zapytał młody Ralph Murphy zza lady recepcyjnej
- Dwa, ale miło, że jest Pan otwarty. - odpowiedziałam
- Czy ja jestem otwarty? To hotel, widziałem wszystko. To miejsce ma swoje zasady, a do nich należy moje pytanie.
Odświeżywszy się w pokoju poszłyśmy na miasto. Ponieważ był 11 listopada, wszędzie watahy mundurowych pilnowały porządku. Wieczorem było już po demonstracjach, ale narodowcy dalej kręcili się po ulicach z flagami. Psychodeliczne wrażenie.
Znajoma opowiedziała mi, jak to kiedyś była w Warszawie, pod Pałacem Prezydenckim protestowali dziadkowie z Radia Maryja, żeby krzyż na część pamięci katastrofy Smoleńskiej dominował nad RP, Kamery pokazywały tylko jedną stronę ulicy, po drugiej tymczasem znajduje się knajpa z wódeczką za 4 złote, Przekąski Zakąski. Zrobiła się pod nim specyficzna loża szyderców, która stanowiła kontrast dla wojowniczych babć i dziadków.
Szłyśmy koło zamku, oglądając ludzi, zabytki, knajpki, wszystko. Pogoda była idealna, wręcz ciepła jak na listopad. Zatrzymałyśmy się by zjeść żurek i oscypki z grilla w klimatycznej restauracji Podwale Kampania Piwna, a potem przez różne, zwłaszcza irlandzkie knajpy, szłyśmy docelowo do Hard Rock Cafe na Margaritę.
O dość przyzwoitej porze wróciłyśmy do pokoju, żeby mieć rześki umysł na konferencji następnego dnia. Gorzej nam poszło w poniedziałek wieczorem, bo położyłyśmy się spać przed trzecią... 

 warsaw_flickr_Eric The Fish_CC BY 2.0
 
W poniedziałek od 8:00 prelegenci mieli wykłady. Wiadomo – atmosfera luźna ale mimo wszystko do 16 trwały wystąpienia, więc pod koniec dnia byliśmy lekko zmęczeni. Zaraz po nich przebrałyśmy się w pokoju i popędziłyśmy do Teatru Capitol, gdzie dla uczestników konferencji najpierw był zaplanowany występ – spektakl z udziałem tancerzy z Tańca z Gwiazdami, a potem bankiet i dyskoteka z otwartym barem.
Oj HR-y potrafią się bawić... Ludzie szaleli na parkiecie. O dziwo towarzystwo mieszane, mimo że działy kadr kojarzą się mi z kobietami, ale może było więcej osób takich jak ja, które tylko pośrednio mają związek z tą branżą? Wiedzieliście, że ludzie naprawdę znają wszystkie kroki Gangnam Style?! Kiedyś słyszałam w radiu, że sekretarz generalny ONZ się tym śmiesznym tańcem zachwycał, jak widać nie tylko on... Bawiliśmy się świetnie, choć przyznam, że ja do pierwszej z hakiem. Potem chciałam już wracać, ale znajoma postanowiła troszkę poflirtować i na prawie godzinę zniknęła, a potem jeszcze uparła się, że odprowadzimy jednego faceta do hotelu. Spotkałyśmy go w windzie tego samego dnia rano, coś tam do mnie zagadnął i utkwiło nam w pamięci, że mieszka u nas. Na dyskotece najpierw się świetnie bawił, tańczył, wygłupiał się, ale w miarę wzrostu poziomu alkoholu we krwi, robił się coraz bardziej żałosny. Moim zdaniem konferencje branżowe, imprezy integracyjne czy szkolenia wyjazdowe to nie miejsca, żeby się zalać w trupa. Wyluzować – tak, zbłaźnić się – nie. Ludzie nie umieją sobie postawić granicy. A znajoma uparła się, że odprowadzi takiego bezgranicznego ludzia do hotelu.
Więc wracaliśmy całe wieki bo się lekko słaniał i wisiał na jej ramieniu. Oczywiście nie obyło się bez zaproszenia do jego pokoju, mimo że żona gdzieś tam w Poznaniu za nim pewnie tęskniła. Ku naszej rozpaczy okazało się, że mieszka dokładnie w pokoju obok nas (Marriott to spory hotel), ale na szczęście był zbyt zalany, żeby to zarejestrować. Na drugi dzień nie wpadłyśmy już na niego, ciekawe czy było to przypadkiem, czy się o to postarał?

warsaw'92_flickr_Akuppa_CC BY-NC-SA 2.0
 
O dziwo, nie chciało się nam spać. Zmęczenie dopadło nas dopiero w pociągu powrotnym i troszkę zmuliło na następny dzień w pracy.
Było niesamowicie. Intelektualnie, inspirująco i co tam chcecie na i. Oczywiście cieszyłam się z powrotu do synka i męża, ale szara rzeczywistość to niekoniecznie moja broszka. Za to sąsiadka mieszkająca nad nami robi ostro porządki słuchając w kółku Lulajże Jezuniu... Może to jakaś terapia??? Każdy żyje po swojemu, czyż nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates