Ajerkoniak,
zapach piernika, lampki na choince, tym dziś zabarwione są moje myśli. Cieszę się każdą chwilą z synkiem, w domowych pieleszach.
Oglądaliśmy sobie jeden odcinek Strażaka Sama, czytaliśmy
Kubusia Puchatka, bawiliśmy się w łaskoty i wiele innych spraw
mieliśmy razem do załatwienia, ale najważniejsze było to, że
zapaliliśmy światełka na choince. Rozdziawiona buzia i to śmieszne kręcenie dłońmi, które oznacza mega radość
i podniecenie u Józia. Kiedy taki maluch jest czymś tak bardzo
poruszony robi to wrażenie. W takie dni, nie potrzebuję istnieć w
żaden inny sposób, nie określają mnie sukcesy, kariera, lista
rzeczy do zrobienia przed śmiercią.
christmas_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
A
w świecie? Sensacja, jednym tchem w prasie wymieniania się okropną
masakrę w szkole podstawowej w Newtown
i to, że Nikon oszukał blogerkę Segritte (fajne podsumowanie tu).
Bo się porzygam. W skrócie chodzi o to, że kiedy popularna
blogerka na Facebooku wpisała, że zepsuł się jej aparat, firma
Nikon zaoferowała jej naprawę za darmo, a później wystawili jej
rachunek i cały światek blogerów wypiął się na Nikona. No i
właśnie o ten światek blogerów chodzi. Po raz pierwszy przyszła
mi refleksja, że właściwie to mój świat. Świat z którym się
nie identyfikuję, nie utrzymuję kontaktów, nie śledzę forów,
trendów i tego jak się powinno promować. Piszę bloga dla pisania,
nie dla bloga. A jednak, przy takim, osobistym profilu, już zawsze
będę striptizerką.
winter_flickr_Avelino Maestas_CC BY-NC-SA 2.0
W
tym tygodniu miałam okazję być w Restauracji Blu na służbowej kolacji. Jedzenie
przepyszne, wnętrze ciekawe, tylko znajduje się w niej „przy
okazji” galeria sztuki i niestety psuje ona cały wystrój bo
wnętrze jest zawalone wciśniętymi na siłę obrazami i
ekspozycjami (rzeczy są bardzo ładne, tylko niekoniecznie ich
miejsce jest w tej przestrzeni). Oczywiście nie byłabym sobą,
gdybym poza tym co się działo w realu, w mojej głowie nie miała
alternatywnej rzeczywistości, troszkę bardziej surrealistycznej i
znanej tylko mnie.
Podstawowym
minusem wieczoru było to, że prawie godzinę czekaliśmy na
jedzenie, więc jak tylko nam podano drugie danie zamówiłyśmy
deser, Crème
brûlée. Byłyśmy tam w czwórkę, w tym była z nami jedna
koleżanka z zagranicznego oddziału naszej firmy. Z powodu jej
wizyty odbywało się całe to spotkanie. Zamówiłyśmy jej
taksówkę, na godzinę 18:00, żeby mogła wrócić do hotelu. Około
17:30 skończyłyśmy drugie danie, sztućce na godzinie piątej i
czekamy, czekamy, czekamy. Dziwnie zmieszany kelner podchodzi do nas
i pyta drżącym głosem:
- Panie
zamawiały yyy... Panie zamawiały taksówkę?
- Nie,
krem brulee – odpowiedziałam na szczęście w myślach, po
sekundzie zawahania powiedziałam głośno: Tak, ale dopiero na
18:00
- Aha,
to kierowca się pomylił, taksówka poczeka bo już jest.
Pięć
minut później podano nam deser.
A
co Emilia robi w kibelku? Przykładowo stoi po ciemku i macha nad
sedesem rękami. Taki widok można byłoby zobaczyć, ale mam
nadzieję, że nikt w toalecie restauracji nie zamontował kamer.
Wszystko dlatego, że publiczne toalety to jedne z najbardziej
skomplikowanych miejsc na świecie. Raz żeby woda zaczęła się lać
z kranu, albo żeby światło się zapaliło, trzeba pomachać
rękami, bo wszystko jest na czujniki, innym razem wciska się guzik
lub naciska się specjalny pedał (to moje ulubione rozwiązanie,
popularne we Włoszech i najbardziej higieniczne). W tej toalecie
liczyłam na czujniki, więc żeby zapalić światło machałam
rękami, nie pomyślałam, że akurat tym razem jest tradycyjny
włącznik na ścianie...
christmas_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
P.S.
1 Sprostowanie 1 – z ciąży siostry to chyba nici. Wpadłam na
pomysł, że troszkę ją podejdę, zaproponuje babskie spotkanie,
puki jest czas, bo jak drugi dzidziuś się pojawi to już tak łatwo
nie będzie się zgadać. Odpowiedziała mi na to, że najpierw
musiałoby dojść do zapłodnienia, zmieniłam więc sytuację w
żart, stwierdzając, że przecież każdy, nawet najbardziej odległy
pretekst jest dobry. Myślę, że nie kłamałaby mi tak bezczelnie,
najwyżej przemilczałaby temat, gdyby faktycznie była w ciąży, a
jeszcze nie chciała się przyznać.
P.S.
2 Sprostowanie 2 – z tą siłownią to jest tak: nienawidzę jej z
całego serca zanim do niej wejdę, a jak już się troszkę
rozgrzeję, po jakiś 5 minutach, zaczynam uważać, że to super
sprawa i pod koniec zajęć bardzo żałuję, że nie chodzimy na nią
przynajmniej dwa razy w tygodniu bo wtedy człowiek by się
fantastycznie rozkręcił. Cykl się zawsze powtarza i mimo że o tym
wiem, to nigdy nie chce mi się na nią iść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz