Moje
idealne święta? W hotelu. Takim pięknie położonym, oświetlonym
jak z bajki, może ze spa, może taki jak Lysec w Bojnicach*.
Mało tradycyjnie? No nie do końca, jechałoby z nami troszkę
tradycyjnego jedzonka i cała rodzina. No i wszyscy by odpoczęli, bo
moim zdaniem przygotowanie 12 tradycyjnych dań, wysprzątanie domu,
spakowanie prezentów i zrobienie wystroju to ogromna praca i
człowiek nie ma sił czasami się nią nacieszyć, a tak to wszyscy
wrócą zrelaksowani. Wiem, że moja mama pojechałaby z nami w
ciemno, wiem, że moja siostra czy teściowa, nigdy by tego nie
zrobiły.
Moje
święta i tak były idealne. Pierwsze we troje. Z mnóstwem
prezentów, tysiącem spraw na ostatnią chwilę, z pojawieniem się
na świecie Ząbóla Pierwszego, wyprawą w poszukiwaniu zaginionego
śniegu i z małym kłamstewkiem.
christmas3_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

W
Boże Narodzenie postanowiliśmy mieć czas dla siebie. Ponieważ
Józio dostał pod choinkę sanki, wybraliśmy się na wycieczkę na
Biały Krzyż w Szczyrku. Dopiero na szczycie można było znaleźć
śnieg. Byliśmy też w kościele na pełnym „miłości i
świątecznej radości” kazaniu, w czasie którego proboszcz głosił
słowa pełne potępienia dla Złych Katolików, którzy mówią, że
prezenty pod choinkę przynosi Mikołaj, bo Mikołaj to przynosi
prezenty 6 grudnia, a 24 grudnia wszyscy Dobrzy Katolicy wiedzą, że
Aniołek przynosi prezenty (sic!). Tradycyjnie już było też o Złych Ludziach zabijających nienarodzone dzieci (in vitro) i takie
tam inne „ciepłe” słowa. A z sympatyczniejszych rzecz – wybił
się na światło dzienne pierwszy ząbek naszego synka, Ząból
Pierwszy. Troszkę więcej się ślini, ale poza tym nie było
żadnych efektów specjalnych typu marudzenie, gorączka itp.
wątpliwych atrakcji.
Natomiast
drugi dzień świąt, kiedyś był dniem spotkań w domu mojej mamy,
a od czasu śmierci naszych bliskich, gdzie nagłym cięciem moja
rodzinka się wykruszyła, wszyscy chodzimy do pradziadków Józia od
strony męża. Bardzo fajni ludzie, można z nimi super pogadać,
więc widzimy się co jakiś czas. Jak zwykle spotkanie było
zdominowane śpiewem – na gitarze gra teść, mój mąż i jego
brat, a dziadkowie śpiewają prawie zawodowo :-) Opowiadali jak w
młodości wybierali się kolędować. Wchodzili na posesje i
śpiewali od serca. Kiedyś weszli na teren domu wczasowego, jeden z
wczasowiczów wziął kapelusz i zebrał dla nich pieniądze, był w
szoku, że nie chcą ich zabrać, więc wszyscy strzelili sobie po
kielonku wódeczki i byli zadowoleni. Kto dziś nie przyjąłby
pieniędzy? Opowiadali też jak weszli do jednego gospodarstwa, byli
zaprzyjaźnieni z właścicielami posesji więc, dziewczyny poszły
do domku gospodarczego umyć w półmroku ręce. Na brzegu widziały
mydelniczkę, wszystkie ostro zaczęły mydlić ręce, tylko nadziwić
się nie mogły, że z mydła robi się mazia. Okazało się, że
ktoś zostawił tam pasztetówkę, którą po ciemku wzięły za
mydło. Jedna z dziewczyn ze śmiechu się posikała, a że mróz był
srogi, miała zapewniony prawie okrakiem powrót do domu.

christmas2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Teraz
mam kilka dni urlopu – do 7 stycznia, kiedy to jadę na szkolenie
do Szczyrku, dwa dni w hotelu SPA z mądrymi ludźmi i otwartym barem
;-) życie jest piękne. A w międzyczasie Sylwestrowe Kinderparty
– powiem tylko, że jedziemy do Krakowa i będzie tam 3 dzieciaków,
z których Józio jest najstarszy :-)
*z
miejscowością Bojnice łączy się trochę wspomnień, kiedyś Wam
opowiem ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz