W
moim świecie są takie dwa miesiące w roku, które trzeba przetrwać
i już. Popielaty listopad i srebrny luty. Ja ciepłolubne i
światłolubne stworzenie usycham w listopadzie, gdzie szarość i
plucha dopiero zaczynają się rozkręcać, a w perspektywie jeszcze
cały sezon zimowy. Grudzień jest świąteczny, pełen światełek i
urozmaicony, a styczeń jakoś z rozbiegu mija. Przybija mnie
ponownie luty, kiedy mam już dość niepogody, a tu jeszcze cały
ponury marzec przed nami. Kwiecień to nadzieja, budząca się
wiosna, nawet jak bywa brzydki, odliczam już dni do wakacji. Od
kwietnia mogłabym się budzić z zimowego snu i zapadać w niego po
złoto-rdzawym październiku, kiedy bywa piękne babie lato.
Ciepłe
crumble z lodami oraz melko z
adwokatem – idealny pocieszacz na niepogodę. Podstawą jest nie
tylko smak ale i zapach imbiru i cynamonu.
Pocieszanie się jedzeniem to nie najlepsza metoda, ale bardzo skuteczna ;-)
To mi jeszcze pozostało z dzieciństwa - widzenie nazw miesięcy, podobnie dni tygodnia w kolorach. Kiedyś miałam to dość silne, lubiłam się tym bawić, teraz to tylko lekkie zabarwienie, jak mgła, dodatkowe wrażenie i lekko pobudzony dodatkowy zmysł. Synestezja to cudowna cecha dzieci i dobrych pisarzy:-)
I
w każdym miesiącu bywają cudowne dni... tylko, że ja tak kocham
lato i upały...
Oj ja też jestem ciepłolubna i uwielbiam lato! I to prawda, że jedzenie pyszności poprawia humor- niestety ;)
OdpowiedzUsuń