/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 16 września 2012

Roma - motyle w brzuchu

Motyle w brzuchu. Takie dziwne do opisania uczucie radości, która zamiast jak to zwykle bywa wydostać się na zewnątrz, introwertycznie kumuluje się w żołądku prowadząc do przyjemnego napięcia. Najbardziej wyraźny moment, w którym pamiętam, że coś takiego przeżywałam był w Rzymie, kiedy podczas ponad miesiąca nauki języka włoskiego, dokładnie w święta wielkanocne szłam kupić sobie loty do McDonalda koło Schodów Hiszpańskich. Właśnie postawiono na nich donice, które jeszcze przed moim wyjazdem miały zamienić się w dywan kwiatów. Było ciepło. Za chwile planowałam iść w stronę Piazza di Popolo i wsiąść do tramwaju, następnie do autobusu i pojechać do mieszkania Pani Mercedes, u której znalazłam nocleg, na czas mojego pobytu we Włoszech. Wiedziałam, że Pani Mercedes właśnie przyrządza tradycyjny obiad na Pasqua, Wielkanoc i że wszyscy już na mnie czekają, żebyśmy razem usiedli do ich ogromnego drewnianego stołu, antyku sprowadzonego z jakiegoś klasztoru. W końcu świętej pamięci mąż Pani Mercedes był antykwariuszem. Patrzył na mnie ilekroć przekraczałam próg ich apartamentu, z portretu otoczonego świecami i świeżymi kwiatami. Wierna wdowa zrobiła mu w domu ołtarzyk.
Ach przepraszam moja droga, jak zwykle zagaduję Cię na progu, zanim usiądziesz w fotelu, a ja podam Ci herbatę. Mogą dziś być piramidki z Liptona, smak herbaty toffi i gruszka? Polecam dodać odrobinkę śmietanki. Nie znosisz bawarki? Mam nadzieję, że nie będzie Ci przeszkadzało, że ja sobie zrobię. Może innym razem się skusisz, polecam zwłaszcza miętę z mlekiem. Moja słabość. Dziś nie mam nic słodkiego dla nas. Pokuta bo wczoraj zjadłam zbyt dużo Michałków. Za to może się skusisz na odrobinę likieru kawowego z Lidla? W końcu mąż jest dziś na delegacji i możemy sobie poplotkować do późna. Opowiedz mi najpierw co u Ciebie nowego...


A u nas po staremu. Czyli cały czas coś się dzieje. Wpadłam dziś z synkiem na chwilę do mojej mamy, poszliśmy razem na mszę. Znowu powiało chłodem z ambony – tym razem ksiądz grzmiał o tym, jak to aptekarze winni kierować się moralnością i nie sprzedawać środków antykoncepcyjnych. Byłyśmy też na spacerze, na lotnisku. Młody tetryk rozprawiał na ławeczce ze starym tetrykiem o tym, jak to biegnąca obok nas droga to trasa pijaków. Jak to stary tetryku, nie wiedziałeś? Przecież każdy skrót to droga wybierana przez pijaków! Na dodatek tych niewychowanych. Dla równowagi w przyrodzie, minęły nas dwie mamuśki jadące na rolkach i pchające wózki. One przynajmniej były pogodne i nikogo nie umoralniały.
No ale wracając do Rzymu. Już kiedyś obiecałam Ci, że pobawię się w Elizabeth Gilbert i zrobię moją wersję Jedz z Jedz, Módl się, Kochaj. Opowiem Ci więc o tym jak dostałam stypendium w Instytucie Włoskim w Krakowie (a właściwie, jak sobie je wychodziłam i wybłagałam), o tym jak przez ruch Focolari spotkałam cudownych ludzi, którzy zaoferowali mi darmowy nocleg i jak to się dalej potoczyło.

 [Schody Hiszpańskie by Znalezione w Internecie http://www.raywclarke.com/inerior-design-inspirations.htm]
 
Takie motyle w brzuchu też zawsze czułam na początku nowego związku, pełna nadziei i bez uprzedzeń, zawsze na równej pochyłej do szybkiego znudzenia się partnerem, na etapie, kiedy jeszcze sobie z tego nie zdawałam sprawy. Rzym również zaoferował mi Włocha na przystawkę. Wiem, że zbluźnię, ale najlepiej odda to jak wyglądał prosty opis: o aparycji Jezusa. Tego z Nazaretu, a przynajmniej tego jak jest portretowany. Wystające kości policzkowe, ciemna karnacja, dość szczupły. Równa pochyła dla naszej znajomości zaczęła się, gdy zobaczyłam jak tańczy, gdy okazało się, ze nie słyszał o Janis Joplin i... gdy odkryłam, że ma podwójne uzębienie. Dwa równoległe rzędy zębów w dolnej szczęce (górnej nie miałam jak wybadać). Ohyda.
Za to rozśmieszał mnie tak, że płakałam, brzuch mnie bolał i nie umiałam oddychać. Nauczył mnie jednego włoskiego słowa – resina. To nic romantycznego. No może troszkę. Lubiliśmy siadać pod drzewami w parku Villa Borghese, a ja pobrudziłam sobie moją dżinsową marynarkę żywicą (resina), lepką, bajecznie pachnącą i cholernie źle piorącą się żywicą. Był miłym i ciekawym chłopakiem, ale nie umywał się do mojej ekipy z kursu włoskiego. Nie pamiętam już ich imion, ale nigdy nie zapomnę kim byli i jacy byli.
Długowłosa blondynka, troszkę starsza ode mnie, żołnierz w armii Izraela. Gej z Nowego Jorku, który w wieku 35 lat na Wall Street dorobił się takiej kasy, że jak go poznałam był już od kilku lat na emeryturze. Teraz pomieszkiwał w Rzymie i chodził na termalną jogę (ćwiczoną w czymś podobnym do sauny). Była też Holenderka, babcia, która na emeryturze spędzała każdy rok mieszkając w innym kraju i ucząc się w nim języka. Takie hobby i praca nad rozwojem umysłu na starość. Najbardziej zaprzyjaźniłam się jednak z Glaucią z Brazylii. W swoim kraju była dentystką. Mieszkała nad morzem w Rio De Janeiro, a codziennie do pracy dolatywała samolotem z Rio do Sao Paulo! Ponoć to nic nadzwyczajnego. Przyjechała do Rzymu za mężem, który przez dwa lata miał tam być na kontrakcie. Miała dużo czasu i chęci zwiedzania, tak jak ja, więc zajęłyśmy się dogłębnie antropologią jedzenia w lokalnych restauracjach.
Nasza szkoła znajdowała się sto metrów od wspomnianych Schodów Hiszpańskich, więc na nich zwykle czekałam na Glaucie. Szybko przekonałam się, że to miejsce dla osób szukających sponsora. Eleganccy panowie błyskawicznie wyławiali Cię spośród tysięcy jednodniowych turystów. Ich szósty zmysł. Moje zmysły kazały mi szybko zmienić miejsce spotkań z Glaucią. Wystarczyło ze stopni przenieść się wyżej, na murek ponad schodami ciągnący się niczym balustrada wzdłuż drogi prowadzącej do Villa Borghese. Miejsce zresztą okazało się o wiele lepsze od schodów. Spokojniejsze, z widokiem na ogrody na dachach najbogatszych kamienic znajdujących się w sercu miasta.
Pierwsze dni upłynęły mi na wyrobieniu sobie przyjemnych zwyczajów. I tych troszkę mniej przyjemnych, jednak koniecznych. Ogromny apartament Pani Mercedes miał małe pięterko, a na nim dwa pokoje i łazienka, na czas pobytu w Rzymie należał tylko do mnie. Otyła Pani Mercedes nie umiała wejść po wąskich kręconych schodach prowadzących na piętro. Zaglądała tam tylko nasza sprzątaczka, Rumunka Ania, ale podczas mojego pobytu, wolałam sama sobie sprzątać, więc było to całkowicie moje królestwo. Zakłócał je tylko sąsiad mieszkający w bloku naprzeciwko. Okno z mojej sypialni znajdowało się na wysokości okna, w którym codziennie stawał nago i obserwował nasz blok. Nie wiem czy patrzył na mnie, czy po prostu wietrzył się nago w oknie, ale kiedyś nawet zawołałam Anię, pogoniła go nieprzyjaznymi gestami na cały jeden dzień. Poza tym dom był idealny i wyglądał ja antykwariat. Do bloków należał nawet basen, ale kwietniowa pogoda (było pięknie ale jednak nie upalnie) i wspomniane sąsiedztwo, nie zachęcało do kąpieli.
We włoskim stylu śniadania nie jadłam w domu. Na przystanku była tabaccheria, która z daleka zapraszała zapachem espresso Illy oraz świeżymi cornetto. Wybierałam rogaliki z masą budyniową i pyszna kawkę. Zawsze na stojąco – jeżeli chce się usiąść, wszystko jest droższe. W pierwszych dniach za nic w świecie nie chciałam się spóźnić na zajęcia. A ponieważ w Rzymie korki są niemiłosierne, a drogi czasami wyglądają jak wielkie parkingi, bo stojące w korku pojazdy nawet o milimetr się nie ruszają, rozkłady autobusów są tylko na capolinea, na zajezdniach. Musiałam więc brać spore wyprzedzenie i zwykle dojeżdżałam nawet godzinę przed czasem, dzięki czemu tak dobrze poznałam zasady panujące na Schodach Hiszpańskich.
Szybko oczywiście przyjęłam również zasadę DOPODOMANI, czyli spokojnie, powoli, pojutrze będzie czas. Godzina spóźnienia na zajęcia? Nic nie szkodzi. Najważniejsze, że zdążyłaś na przerwę, bo jak zawsze idziemy razem na panini zapiekane z mozzarellą i szpinakiem oraz kolejne espresso do baru na parterze. A może tym razem napijesz się z nami Marocchnino Caffee (espresso z czekoladą)?
 [Marocchino by Znalezione w Internecie http://www.espressospot.com/2011/12/illy-shares-their-marocchino-caldo-recipe-for-free/]


We Włoszech herbata wychodzi nie za smaczna. Mój włoski przy
jaciel był nietypowy, uwielbiał herbatę, ale poza nim, nie spotkałam drugiego miłośnika herbatki. Za to kawa... Do 10 rano wolno tylko pić cappuccino. Potem rządzi espresso. Ale jakość kawy, niechęć do chemicznej rozpuszczalnej, a zwłaszcza lokalna woda bogatsza w wapń, powoduje, że kawa tak nie szkodzi, a smakuje o niebo lepiej niż u nas.
Po świętej 13:00 i ani o minutę później podanym panini zaczynała się druga część zajęć, ta ważniejsza i prawdziwsza bo już wszyscy się obudzili i dotarli na kurs. Można było popracować. Nasz nauczyciel uwielbiał Berlusconiego, więc jaki temat zajęć by nie był, wszystko kończyło się peanem pochwalnym na jego cześć. No ale to było jeszcze w czasach przed bunga, bunga i innymi atrakcjami.
Po zajęciach czas spędzałam z Glaucią, spacerowałyśmy, a ostatecznie, zawsze szłyśmy coś zjeść do polecanych przez nią knajpek. Potem wracałam do domu. Uwielbiałam te chwile. Pani Mercedes zwykle nie było, włączałam telewizor na filmach dla dzieci, pamiętam, że leciał serial „Napisała Morderstwo” i tak uczyłam się włoskiego. Potem prysznic, ubrania powieszone na wieszakach i tak suszące się bo nie miałam żelazka, kolczyki, perłowy cień do powiek i perfumy. Używałam wtedy perfum Kenzo Jungle Elefant. Ten zapach już zawsze będzie mi się dobrze kojarzyć... Środy i poniedziałki należały do ekipy z kursu włoskiego. Caipirinha Drink truskawkowa, znajomi z innych klas i noce do bladego świtu spędzane na Piazza Navona... W czwartki za to szłam tańczyć z moim znajomym. Życie klubowe jakoś mnie nie zachwyciło w Rzymie, ale tańczyć uwielbiam, więc czemu nie, a w weekendy wycieczki...
Pozostałe dni – odsypianie. Zwłaszcza z piątku na sobotę, żeby rano mieć siły i pojechać choćby jeden raz na targ, na Piazza Campo do Fiori, gdzie w bajkowej scenerii starych kamienic i posępnego pomnika Giordano Bruno kakofonią barw rozkwitało o poranku targowisko – kwiaty, warzywa, gwar i wszystko jak w filmie, albo zrobić sobie wycieczkę pociągiem. Do strajkującego wiecznie Neapolu, do Palermo z ruinami po II Wojnie Światowej i pysznymi arancini, lub do Montepulciano znanego choćby z filmu Pod Słońcem Toskani. Mimo że sił brak bo w tygodniu byliśmy na zajęciach zamiast w szkole, w Bomarzo – w ekstrawaganckim ogrodzie szaleńca, manierystycznym parku potworów stworzony przez zakochanego męża dla żony. Co powiecie na taką scenerię do nauki trybu Condizionale, warunkowego?



[Campo di Fiori by Znalezione w Internecie http://therepublicofless.wordpress.com/category/uncategorized/]
 
Najprzyjemniejsza jednak była Wielkanoc, o której zaczęłam Ci mówić na samym początku, ale co było dalej opowiem Ci przy okazji następnego spotkania, bo mi dziecko zaczyna się budzić i marudzić. Właśnie mu zmieniam dietę – z mleczko, mleczko, mleczko, na troszkę mleczka, kaszki i zupek i chyba nie jest zbyt szczęśliwy z tego faktu. Habitus rządzi nami od najmłodszych lat.
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates