Motyle
w brzuchu. Takie dziwne do opisania uczucie radości, która zamiast
jak to zwykle bywa wydostać się na zewnątrz, introwertycznie
kumuluje się w żołądku prowadząc do przyjemnego napięcia.
Najbardziej wyraźny moment, w którym pamiętam, że coś takiego
przeżywałam był w Rzymie, kiedy podczas ponad miesiąca nauki
języka włoskiego, dokładnie w święta wielkanocne szłam kupić
sobie loty do McDonalda koło Schodów Hiszpańskich. Właśnie
postawiono na nich donice, które jeszcze przed moim wyjazdem miały
zamienić się w dywan kwiatów. Było ciepło. Za chwile planowałam
iść w stronę Piazza di Popolo i wsiąść do tramwaju, następnie
do autobusu i pojechać do mieszkania Pani Mercedes, u której
znalazłam nocleg, na czas mojego pobytu we Włoszech. Wiedziałam,
że Pani Mercedes właśnie przyrządza tradycyjny obiad na Pasqua,
Wielkanoc i że wszyscy już na mnie czekają, żebyśmy razem
usiedli do ich ogromnego drewnianego stołu, antyku sprowadzonego z
jakiegoś klasztoru. W końcu świętej pamięci mąż Pani Mercedes
był antykwariuszem. Patrzył na mnie ilekroć przekraczałam próg
ich apartamentu, z portretu otoczonego świecami i świeżymi
kwiatami. Wierna wdowa zrobiła mu w domu ołtarzyk.
Ach
przepraszam moja droga, jak zwykle zagaduję Cię na progu, zanim
usiądziesz w fotelu, a ja podam Ci herbatę. Mogą dziś być
piramidki z Liptona, smak herbaty toffi i gruszka? Polecam dodać
odrobinkę śmietanki. Nie znosisz bawarki? Mam nadzieję, że nie
będzie Ci przeszkadzało, że ja sobie zrobię. Może innym razem
się skusisz, polecam zwłaszcza miętę z mlekiem. Moja słabość.
Dziś nie mam nic słodkiego dla nas. Pokuta bo wczoraj zjadłam zbyt
dużo Michałków. Za to może się skusisz na odrobinę likieru
kawowego z Lidla? W końcu mąż jest dziś na delegacji i możemy
sobie poplotkować do późna. Opowiedz mi najpierw co u Ciebie
nowego...
… A
u nas po staremu. Czyli cały czas coś się dzieje. Wpadłam dziś z
synkiem na chwilę do mojej mamy, poszliśmy razem na mszę. Znowu
powiało chłodem z ambony – tym razem ksiądz grzmiał o tym, jak
to aptekarze winni kierować się moralnością i nie sprzedawać
środków antykoncepcyjnych. Byłyśmy też na spacerze, na lotnisku.
Młody tetryk rozprawiał na ławeczce ze starym tetrykiem o tym, jak
to biegnąca obok nas droga to trasa pijaków. Jak to stary tetryku,
nie wiedziałeś? Przecież każdy skrót to droga wybierana przez
pijaków! Na dodatek tych niewychowanych. Dla równowagi w
przyrodzie, minęły nas dwie mamuśki jadące na rolkach i pchające
wózki. One przynajmniej były pogodne i nikogo nie umoralniały.
No
ale wracając do Rzymu. Już kiedyś obiecałam Ci, że pobawię się
w Elizabeth Gilbert i zrobię moją wersję Jedz z
Jedz, Módl się, Kochaj.
Opowiem Ci więc o tym jak dostałam stypendium w Instytucie Włoskim
w Krakowie (a właściwie, jak sobie je wychodziłam i wybłagałam),
o tym jak przez ruch Focolari spotkałam cudownych ludzi, którzy
zaoferowali mi darmowy nocleg i jak to się dalej potoczyło.
[Schody Hiszpańskie by Znalezione w Internecie http://www.raywclarke.com/inerior-design-inspirations.htm]
Takie
motyle w brzuchu też zawsze czułam na początku nowego związku,
pełna nadziei i bez uprzedzeń, zawsze na równej pochyłej do
szybkiego znudzenia się partnerem, na etapie, kiedy jeszcze sobie z
tego nie zdawałam sprawy. Rzym również zaoferował mi Włocha na
przystawkę. Wiem, że zbluźnię, ale najlepiej odda to jak wyglądał
prosty opis: o aparycji Jezusa. Tego z Nazaretu, a przynajmniej tego
jak jest portretowany. Wystające kości policzkowe, ciemna karnacja,
dość szczupły. Równa pochyła dla naszej znajomości zaczęła
się, gdy zobaczyłam jak tańczy, gdy okazało się, ze nie słyszał
o Janis Joplin i... gdy odkryłam, że ma podwójne uzębienie. Dwa
równoległe rzędy zębów w dolnej szczęce (górnej nie miałam
jak wybadać). Ohyda.
Za
to rozśmieszał mnie tak, że płakałam, brzuch mnie bolał i nie
umiałam oddychać. Nauczył mnie jednego włoskiego słowa –
resina. To nic romantycznego. No może troszkę. Lubiliśmy siadać
pod drzewami w parku Villa Borghese, a ja pobrudziłam sobie moją
dżinsową marynarkę żywicą (resina), lepką, bajecznie pachnącą
i cholernie źle piorącą się żywicą. Był miłym i ciekawym
chłopakiem, ale nie umywał się do mojej ekipy z kursu włoskiego.
Nie pamiętam już ich imion, ale nigdy nie zapomnę kim byli i jacy
byli.
Długowłosa
blondynka, troszkę starsza ode mnie, żołnierz w armii Izraela. Gej
z Nowego Jorku, który w wieku 35 lat na Wall Street dorobił się
takiej kasy, że jak go poznałam był już od kilku lat na
emeryturze. Teraz pomieszkiwał w Rzymie i chodził na termalną jogę
(ćwiczoną w czymś podobnym do sauny). Była też Holenderka,
babcia, która na emeryturze spędzała każdy rok mieszkając w
innym kraju i ucząc się w nim języka. Takie hobby i praca nad
rozwojem umysłu na starość. Najbardziej zaprzyjaźniłam się
jednak z Glaucią z Brazylii. W swoim kraju była dentystką.
Mieszkała nad morzem w Rio De Janeiro, a codziennie do pracy
dolatywała samolotem z Rio do Sao Paulo! Ponoć to nic
nadzwyczajnego. Przyjechała do Rzymu za mężem, który przez dwa
lata miał tam być na kontrakcie. Miała dużo czasu i chęci
zwiedzania, tak jak ja, więc zajęłyśmy się dogłębnie
antropologią jedzenia w lokalnych restauracjach.
Nasza
szkoła znajdowała się sto metrów od wspomnianych Schodów
Hiszpańskich, więc na nich zwykle czekałam na Glaucie. Szybko
przekonałam się, że to miejsce dla osób szukających sponsora.
Eleganccy panowie błyskawicznie wyławiali Cię spośród tysięcy
jednodniowych turystów. Ich szósty zmysł. Moje zmysły kazały mi
szybko zmienić miejsce spotkań z Glaucią. Wystarczyło ze stopni
przenieść się wyżej, na murek ponad schodami ciągnący się
niczym balustrada wzdłuż drogi prowadzącej do Villa Borghese.
Miejsce zresztą okazało się o wiele lepsze od schodów.
Spokojniejsze, z widokiem na ogrody na dachach najbogatszych kamienic
znajdujących się w sercu miasta.
Pierwsze
dni upłynęły mi na wyrobieniu sobie przyjemnych zwyczajów. I tych
troszkę mniej przyjemnych, jednak koniecznych. Ogromny apartament
Pani Mercedes miał małe pięterko, a na nim dwa pokoje i łazienka,
na czas pobytu w Rzymie należał tylko do mnie. Otyła Pani Mercedes
nie umiała wejść po wąskich kręconych schodach prowadzących na
piętro. Zaglądała tam tylko nasza sprzątaczka, Rumunka Ania, ale
podczas mojego pobytu, wolałam sama sobie sprzątać, więc było to
całkowicie moje królestwo. Zakłócał je tylko sąsiad mieszkający
w bloku naprzeciwko. Okno z mojej sypialni znajdowało się na
wysokości okna, w którym codziennie stawał nago i obserwował nasz
blok. Nie wiem czy patrzył na mnie, czy po prostu wietrzył się
nago w oknie, ale kiedyś nawet zawołałam Anię, pogoniła go
nieprzyjaznymi gestami na cały jeden dzień. Poza tym dom był
idealny i wyglądał ja antykwariat. Do bloków należał nawet
basen, ale kwietniowa pogoda (było pięknie ale jednak nie upalnie)
i wspomniane sąsiedztwo, nie zachęcało do kąpieli.
We
włoskim stylu śniadania nie jadłam w domu. Na przystanku była
tabaccheria, która z daleka zapraszała zapachem espresso Illy oraz
świeżymi cornetto. Wybierałam rogaliki z masą budyniową i pyszna
kawkę. Zawsze na stojąco – jeżeli chce się usiąść, wszystko
jest droższe. W pierwszych dniach za nic w świecie nie chciałam
się spóźnić na zajęcia. A ponieważ w Rzymie korki są
niemiłosierne, a drogi czasami wyglądają jak wielkie parkingi, bo
stojące w korku pojazdy nawet o milimetr się nie ruszają, rozkłady
autobusów są tylko na capolinea, na zajezdniach. Musiałam więc
brać spore wyprzedzenie i zwykle dojeżdżałam nawet godzinę przed
czasem, dzięki czemu tak dobrze poznałam zasady panujące na
Schodach Hiszpańskich.
Szybko
oczywiście przyjęłam również zasadę DOPODOMANI, czyli
spokojnie, powoli, pojutrze będzie czas. Godzina spóźnienia na
zajęcia? Nic nie szkodzi. Najważniejsze, że zdążyłaś na
przerwę, bo jak zawsze idziemy razem na panini zapiekane z
mozzarellą i szpinakiem oraz kolejne espresso do baru na parterze. A
może tym razem napijesz się z nami Marocchnino Caffee (espresso z
czekoladą)?
[Marocchino by Znalezione w Internecie http://www.espressospot.com/2011/12/illy-shares-their-marocchino-caldo-recipe-for-free/]
We
Włoszech herbata wychodzi nie za smaczna. Mój włoski przy
jaciel
był nietypowy, uwielbiał herbatę, ale poza nim, nie spotkałam
drugiego miłośnika herbatki. Za to kawa... Do 10 rano wolno tylko
pić cappuccino. Potem rządzi espresso. Ale jakość kawy, niechęć
do chemicznej rozpuszczalnej, a zwłaszcza lokalna woda bogatsza w
wapń, powoduje, że kawa tak nie szkodzi, a smakuje o niebo lepiej
niż u nas.
Po
świętej 13:00 i ani o minutę później podanym panini zaczynała
się druga część zajęć, ta ważniejsza i prawdziwsza bo już
wszyscy się obudzili i dotarli na kurs. Można było popracować.
Nasz nauczyciel uwielbiał Berlusconiego, więc jaki temat zajęć by
nie był, wszystko kończyło się peanem pochwalnym na jego cześć.
No ale to było jeszcze w czasach przed bunga, bunga i innymi
atrakcjami.
Po
zajęciach czas spędzałam z Glaucią, spacerowałyśmy, a
ostatecznie, zawsze szłyśmy coś zjeść do polecanych przez nią
knajpek. Potem wracałam do domu. Uwielbiałam te chwile. Pani
Mercedes zwykle nie było, włączałam telewizor na filmach dla
dzieci, pamiętam, że leciał serial „Napisała Morderstwo” i
tak uczyłam się włoskiego. Potem prysznic, ubrania powieszone na
wieszakach i tak suszące się bo nie miałam żelazka, kolczyki,
perłowy cień do powiek i perfumy. Używałam wtedy perfum Kenzo
Jungle Elefant. Ten zapach już zawsze będzie mi się dobrze
kojarzyć... Środy i poniedziałki należały do ekipy z kursu
włoskiego. Caipirinha Drink truskawkowa, znajomi z innych klas i
noce do bladego świtu spędzane na Piazza Navona... W czwartki za to
szłam tańczyć z moim znajomym. Życie klubowe jakoś mnie nie
zachwyciło w Rzymie, ale tańczyć uwielbiam, więc czemu nie, a w
weekendy wycieczki...
Pozostałe
dni – odsypianie. Zwłaszcza z piątku na sobotę, żeby rano mieć
siły i pojechać choćby jeden raz na targ, na Piazza Campo do
Fiori, gdzie w bajkowej scenerii starych kamienic i posępnego
pomnika Giordano Bruno kakofonią barw rozkwitało o poranku
targowisko – kwiaty, warzywa, gwar i wszystko jak w filmie, albo
zrobić sobie wycieczkę pociągiem. Do strajkującego wiecznie
Neapolu, do Palermo z ruinami po II Wojnie Światowej i pysznymi
arancini, lub do Montepulciano znanego choćby z filmu Pod Słońcem
Toskani. Mimo że sił brak bo w tygodniu byliśmy na zajęciach
zamiast w szkole, w Bomarzo – w ekstrawaganckim ogrodzie szaleńca,
manierystycznym parku potworów stworzony przez zakochanego męża
dla żony. Co powiecie na taką scenerię do nauki trybu
Condizionale, warunkowego?
[Campo di Fiori by Znalezione w Internecie http://therepublicofless.wordpress.com/category/uncategorized/]
Najprzyjemniejsza
jednak była Wielkanoc, o której zaczęłam Ci mówić na samym
początku, ale co było dalej opowiem Ci przy okazji następnego
spotkania, bo mi dziecko zaczyna się budzić i marudzić. Właśnie
mu zmieniam dietę – z mleczko, mleczko, mleczko, na troszkę
mleczka, kaszki i zupek i chyba nie jest zbyt szczęśliwy z tego
faktu. Habitus rządzi nami od najmłodszych lat.
Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz