Hym...
wyobrażałam sobie to inaczej. Sądziłam, że jak napiszę pierwszy
wpis, no może pierwsze dwa wpisy, zacznie mój blog żyć. A tu
kicha. Wiem, że wejścia na bloga są i to liczne, ALE nie wiem, czy
to na przykład nie przypadkowe kliknięcia na stronę? W końcu nie
mam żadnych komentarzy, więc chyba z tego wynika, że nikogo nie
inspiruje, czy porusza to co napisałam.
W
sumie spodziewałam się braku popularności bloga – po pierwsze,
nie ujawniłam się w swoim środowisku z pisaniem, nie mogę sama
się zareklamować i polecić swojego bloga komuś. Po drugie,
również z tego samego powodu nie mogę dołączyć do google+, żeby
blog lepiej się wyszukiwał, ponieważ wyświetli się moje
nazwisko. Kolejnym punktem jest tytuł – jak ktoś zna włoski,
wie, ze to takie masło maślane. Blog miał się nazywać Godersi
la vita
(cieszyć się życiem, to
enjoy life)
ale większość dobrych adresów stron jest zajęta. Uparłam się
jednak na ten tytuł, ale nie wiem, czy język włoski też nie
odstrasza – większość adresów blogów jest w języku polskim
lub angielskim. Po czwarte i chyba najważniejsze, nie mam bloga
tematycznego. Ani nie jest to blog ciążowo-macierzyński, ani taka
autoterapia frustratki, ani ze mnie stylistka, kosmetyczka, czy
fotograf, a teraz chyba te dziedziny są najpopularniejsze. Mało kto
szuka pamiętnika dorosłej babeczki, raczej wyszukuje się
tematyczne blogi.
Ja
sama szukałam takiego bloga jak mój – o życiu. Zwłaszcza, kiedy
byłam w domu w czasie urlopu macierzyńskiego. Nudziły mnie
słodkopierdzące, monotematyczne wpisy mamusiek, którym coś tam
kwitnie pod sercem. Wolałabym się dowiedzieć kim są, jak
mieszkają, co je interesuje, czy miały fajny dzień, a przy okazji
co z ich dzieciaczkami i jakimi poradami mogą się podzielić.
Szukałam więc takiej przyjaciółki na odległość. Osoby, która
pisze o tym, o czym plotkują między sobą babeczki przy dobrej
kawie. Od polecanych filmów, przez politykę, po pampersy i kupki. I
nie znalazłam takiej „przyjaciółki”, a przynajmniej nie w
polskich blogach. Uznałam więc, ze jest to jakaś nisza na rynku
blogów, a ponieważ od zawsze pisałam do szuflady i dawno mnie
nosiło, żeby wreszcie coś z tym zrobić postanowiłam odważyć
się i założyć bloga. Bałam się przede wszystkim, że dowie się
rodzina i mnie zlinczuje. Nie bałam się, że blog wpadnie do
czarnej dziury internetu i nie będzie żył. A chyba troszkę tak
się stało.
Nie
zrozumcie mnie źle – dalej będę pisać (choć pewnie jak wrócę
do pracy mniej). W końcu w dużej mierze robię to dla siebie. Muszę
tylko pogodzić się z pewnymi faktami, a może kiedyś się to
zmieni i jednak kogoś zainspiruje :-)
Witam,
OdpowiedzUsuńnajlepiej polecić się na forach i innych blogach o podobnej tematyce, skoro wśród znajomych nie możesz. Nie poddawaj się.
ASK0