/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 9 sierpnia 2015

I przysięgam Ci...

Ponieważ nigdy i nigdzie nie przestaję być antropologiem z zamiłowania, kiedy tylko trafia mi się okazja odwiedzić inne geograficznie / kulturowo / zwyczajowo miejsce, jestem w siódmym niebie i napawam się obserwowaniem.
Tym razem miałam okazję uczestniczyć w ślubie i weselu Zielonoświątkowców. Absolutnie nie mam zamiaru wypowiadać się na temat tej religii – za mało pamiętam z wykładów na Porównawczych Studiach Cywilizacji. Ba! Nawet nie mam zamiaru komentować ślubów i wesel w ramach tej religii. Za to skomentuję ten konkretny ślub, tej konkretnej pary i moje subiektywne wnioski:-)
Były elementy, które o wiele bardziej mi się podobały i... był to rytuał ceremonii ślubnej. Zminimalizowany obrządek (tak, wiem, elementy mszy katolickiej mają ogromnie istotne symboliczne znaczenie, ale Jezus nie chodził co tydzień do kościoła, więc poco cały rozbudowany rytuał powtarzać co tydzień, dobrze, że przynajmniej nie w łacinie się to odbywa). Znacznie bardziej podobała mi się muzyka. To obrządek charyzmatyczny, muzyka taka jak przeciętnemu Polako-Katolikowi jak ja, kojarzy się z gospel. Energiczna, bardziej poruszająca. Nie patetyczne organy, ale cały skład zespołu grał.
Bardziej podobało mi się wnętrze kościoła – jest takie, jakie znam z kościołów katolickich np. w Niemczech. Przypomina pokój domu, z wygodami dla ludzi (miękkie ławki, dozownik z wodą do picia, wnętrze duże ale nie przypominające moloch), bez muzeum typowego nawet dla nowo budowanych kościołów u nas Katolików – obrazy, freski, rzeźby. Lubię to w starych kościołach mających funkcję zabytku, w nowych wolę skromność i przyjazność.


  
Była jakaś magia w tym, że wszyscy się znali, to daje poczucie wspólnoty, ale tu nie można nic Katolikom zarzucić, nas jest za dużo, żebyśmy tak dobrze się znali. Ta magia małej grupy ma dla mnie jednak też ujemny wymiar. Przez pewien czas byłam członkiem Przymierza (gdzie nomen omen spotkania są wzorowane na nabożeństwach religii z obrządkiem charyzmatycznym – żywiołowa muzyka, modlitwa głosów, więcej ekspresji) i to co ostatecznie zakończyło nasz romans (mój i Przymierza) to był radykalizm poglądów – w małej grupie ludzie wzajemnie się nakręcają, kontrolują i wyrabiają jedyne słuszne sposoby myślenia. Dla sprawiedliwości muszę dodać, że z tego samego powodu, z jakiego wycofałam się z udziału w spotkaniach Przymierza, wycofałam się z EFKI (organizacja feministyczna), czy klubu GAJA (organizacja ekologiczna). Nie odnajduję się przy radykalnych poglądach bo moim zdaniem zawsze kogoś krzywdzą. Jednocześnie uważam, że wszystkie te grupy są potrzebne – w polityce rządziłaby tylko ekonomia, a tak to przedstawiciele tych grup lobbują za swoimi wartościami i jest szansa na równowagę.
Oczywiście to wszystko co mi się spodobało w nabożeństwie Zielonoświątkowców, można znaleźć w większości parafii katolickich na Zachodzie Europy – mniejsze budżety, mniejszy dystans ambony do wiernych. Co się nawet przejawia w muzyce - nie patetyczne organy, które są przyjemne na wielkie uroczystości, a zespoły muzyczne, które aktywizują parafian.
Całkiem nie moją bajką są takie elementy jak tamtejsza starszyzna (5 starszych mężczyzn, decydujących o wszystkich newralgicznych kwestiach w życiu parafii i parafian). Ale jak wspomniałam, odnoszę się tylko do tego ślubu, w którym uczestniczyłam, a nie do całej religii (w mojej jest mi bardzo dobrze, jeżeli chodzi o aspekt wiary).


Nie spodobał mi się 1 element – była to całkowicie decyzja panny młodej, choć po sugestii ze strony pastora – przysięganie mężowi uległości. Rozumiem, że w Biblii z 5 razy jest nakazane mężowi miłować żonę, a żonie z 6 razy być uległą mu (a 1 raz go miłować), ale Starego Testamentu chyba nie można przyjmować literalnie? Inaczej kamieniowalibyśmy niejednego. I ja wiem, że taka młoda żona tym chciała powiedzieć „ufam ci mężu bezgranicznie” (moim zdaniem), ale powiedziała również „nie będę miała charakteru, żeby budować partnerstwo, w przypadku tematów, w których nie będziemy się zgadzać”. I jeżeli do przysięgi podchodzić sumiennie, to jeżeli niestety mąż nie będzie dobroduszny, to co?
Samo wesele było spokojniejsze niż przeciętne Polsko-Katolickie imprezy. W pięknym hotelu, dobrze nas nakarmiono, dopieszczono każdy element wystroju, było uroczo. Brakowało mi tańców, których nie było, za to był bardzo rozbudowany program zabaw i innych atrakcji (typu budka z wesołymi zdjęciami w przebraniach, czy koncert gitarzysty i saksofonisty). O północy ogłoszono zakończenie wesela i prowadzący opowiedział piękną przypowieść na podbudowanie pobożności. A dnia następnego... Nikt nie ma kaca, wszyscy wyspani, a horyzonty troszkę poszerzone o to jak można bawić się inaczej.
Zaraz jedziemy nad jeziorko do Czech, a para młoda zdobywa jakiś szczyt w górach.

1 komentarz:

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates