/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

niedziela, 6 lipca 2014

Babski wypad do Warszawy

Miałyśmy szczęście jak głupie. Na naszym babskim wypadzie do Warszawy. Zaczęło się niewinnie – pociąg Bielsko-Warszawa. Na pokładzie EIC spotkałyśmy Panią profesor kulturoznawstwa. Bardziej żyła genderowymi wystawami niż uczelnią, ale było o czym słuchać bo wracała z Wiednia po półrocznym kontrakcie i opowiadała jak to u nas, jak to u nich. I jeżeli chodzi o to co się dzieje w świecie artystów, to ponoć nie mamy czego się wstydzić.
 

Warszawa Centralna, noc której nie ma, sklepy w Złotych Taras o 22 otwarte w najlepsze, ulice pełne „odstawionych” ludzi. Piątek wieczór. Spałyśmy w Nowotelu. Na 15 piętrze z widokiem na Pałac Kultury, który zdawał się być na wyciągnięcie ręki z łóżka. Pierwsza noc, pierwsze śniadanie – bez niespodzianek, wszystko było, nic ekstra (mimowolnie porównywałam hotel z Marriottem, w którym spałam ostatnio w Wawie, a tam... piękna sala widokowa na posiłki, świeże koktajle z truskawek, omlety, które przyrządzają kucharze na Twoich oczach, no cuda na kiju). Taki wyraźny, jedyny minus w Novotelu to obsługa kelnerów, w weekend sami praktykanci, stoły nie posprzątane, brak sztućców czy filiżanek, żeby samemu sobie to zrobić. No i cena... Wawa tania nie jest. Ale co tu dużo gadać i tak najważniejsza była lokalizacja – koło Dworca Centralnego i Sali Kongresowej.



Sobotę – piękną, słoneczną, spędziłyśmy na zwiedzaniu Łazienek Królewskich. Wolnym spacerkiem, zatrzymując się gdzie nam się podoba, z wyższością patrzyłyśmy na grupy turystów pędzonych niczym owce. Taki park powinno się w nastroju chillout odwiedzić. Żeby odpocząć poszłyśmy na sok ze świeżo wyciskanych cytrusów, a następnie odwiedziłyśmy Ogród Botaniczny. Trochę takich ogrodów na świecie już widziałam. Wiadomo – nie spodziewałam się egzotyki, to nie ten klimat, czy klifów z widokiem na morze jak w Ogrodzie Botanicznym w Blanes na Costa Brava, ale łączki z chwastami (nie unikatowymi dzikimi roślinami, tylko zapuszczonej łączki w części ogrodu), to się nie spodziewałam. Tyle w temacie bo potem znowu nadszedł czas na palec boży – udało nam się przejechać autobusem z Łazienek do centrum na 5 minut przed zamknięciem trasy, bo protestowały pacany przeciwko spektaklowi Golgota Picnic. Dla prowincjuszy jak my, zastanawianie się, gdzie będzie jakaś manifestacja nie jest automatyczne ;-)

Przeszłyśmy sobie przez centrum spacerkiem, żeby wylądować na szalonym obżarstwie w polecanej knajpce Piwna Kampania Podwale 25. Niebo w gębie – ja zamówiłam pierogi wiedeńskie. Na przystawkę podano nam kapusta kiszoną i ogóreczki, a stoły obok uginały się od płonących szaszłyków, 8 golonek dla 7 chłopa i jednej babeczki i litrowych piw. Fantastyczny nastrój, pyszne jedzenie, przyzwoite ceny, tylko nieprzyzwoite kelnerki – łukiem omijały Polaków, żeby podejść do obcokrajowców i ich napiwków. Jena dosłownie odmówiła nam podejścia do stolika i podeszła do Szwedów, którzy ledwo co zasiedli do stołu. Nienaturalna selekcja na lepszych i lepsiejszych.
Ponieważ na słodycze jest drugi żołądek to wracając do hotelu kupiłyśmy jeszcze po gałce lodów i... poszłyśmy się na godzinkę zdrzemnąć, a potem zrobić na bóstwa przed koncertem Toma Jones wSali Kongresowej. Jak zasłoniłyśmy żaluzje tak zaczęła się burza z nawałnicą. Jak wyszłyśmy z hotelu tak ulice przyjemnie parowały w ciepełku, które znowu wróciło do stolicy.

Koncert był fenomenalny. I młodzi i starsi - znacznie, taki wiek emerytalny ale odstrzelone towarzystwo, że głowa mała. Dominowały dwie opcje – albo w lnach, styl na drogą, ekskluzywną elegancję, albo bardzo sexy. Połowę koncertu wszyscy stali, tańczyli, machali szalami, śpiewali z artystą, zabawa przednia, old school. Tak do trzech utworów przed końcem koncertu Toma Jones, kiedy doszło do zwarcia prądu i wszystko wysiadło. Rozgrzana publiczność kwadrans śpiewała od Sto lat po słynne Polacy nic się nie stało, zespół próbował trzy razy wyjść i zagrać ale jak zaczynali tak wszystko znowu wysiadało. A gwiazda? Jak na gwiazdę przystało, Tom wkurwił się i poszedł. Wzbudziło to spory żal publiczności, jego publiczności. Brakowało minimalnego gestu na koniec. O tym czego ze strony organizatorów brakowało to nie wspomnę. Jakąś młodą dziewczynę posłali na scenę co wybąkała, że koncert się skończył, bo artysta wyszedł. Żadnego przepraszam, żadnego słowa po angielsku, mimo że połowa publiczności z różnych części świata. „Wysokie” standardy organizator LiveNation zaprezentował. Nasze szczęście w nieszczęściu, że było to pod sam koniec występu.
Byłyśmy w takich emocjach (mimo wszystko pozytywnych), że najpierw poszłyśmy na Margaritę do HardRock Cafe, a potem na hot wings do KFC w Złotych Tarasach. Myślałam, że nie zasnę, euforia pokoncertowa, ale padłam jak mucha. A rano... Ulewa jak z cebra. Jemy śniadanie i myślimy: może poczekamy do południa, kiedy trzeba zdać pokój i potem zobaczymy co dalej?


 

Zjadłyśmy, wróciłyśmy do pokoju, żeby podjąć ostateczną decyzję co robimy i... chmury się rozstąpiły, a zza nich wyłoniło się słoneczko. No to na miasto! Żeby uczcić rozpogodzenie wylądowałyśmy na Nowym Świecie na pysznym prosecco z truskawkami (już po 11 było więc to nie przegięcie, ponoć po 11 wypada pić, James Bond czy jakiś inny autorytet tak twierdził...), potem przedreptałyśmy Nowy Świat, Stary Rynek i co się dało z dwa razy. Nie mogłyśmy się zdecydować, gdzie zjeść, więc poszłyśmy do Polki Magdy Gessler. Zamówiłyśmy placki z sosem z grzybów oraz wodę. Siedziałyśmy na uroczym patio. Nie można niczego się przyczepić, a trzeba przyznać, że obsługa była przemiła – dopytywali czy smakowało, doradzali. Najbardziej rozbawił mnie papier toaletowy obwiązany kokardą w WC. Wizja Pani Gessler nawet tam sięga :-)
Na pożegnanie usiadłyśmy sobie w cieniu parasola na Starym Rynku i zamówiłyśmy Sex On The Beach. Nie chciało się kończyć tej przygody.

Miłym domknięciem był powrót w towarzystwie lekkiej i nietypowej dla mnie książki (przypadkowa, pożyczona od koleżanki, babska o... Warszawiance: Kudłata Doroty Berg, pasowała do tego wypadu) i pani, która jechała z nami w przedziale. Moja branża HR, podyplomowe studia z Zarządzania Kompetencjami robi w Warszawie więc miałyśmy tematów bez liku. Nie wiem, kiedy wylądowałyśmy z powrotem w domu. A tam moi mężczyźni przygotowali mi kiełbaskę, którą upiekli na ognisku:-) Oni: tata i syn, mieli męski weekend :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates