/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

wtorek, 29 stycznia 2013

The end XOXO

Spektakularnie? Oj bywało... Słodko gorzkie prawo młodości. Pierwszy. Ratownik. Pierwsza randka: kawiarnia, w której głosił przemówienie o wyższości muzyki Bjork nad czymś tam. Potem kino, Oczy szeroko zamknięte. Nie pamiętam co było w międzyczasie, ale zerwanie okazało się mistrzowskie... Był ratownikiem na basenie, na którym pływałam w każdą sobotę. Zaczęłam go zbywać, nie odpowiadałam na smsy (pierwsza komórka – 14 lat), ale na basenie wpadaliśmy na siebie. Nie zawsze miał zmianę, ale tamtego sobotniego ranka, miał. Krzyczał na mnie z brzegu, że mówię jak to czasu nie mam, a on widzi, że co chwilę coś się dzieje w moim życiu tylko bez niego. Próbowałam go ignorować i pływać. Myślałam, że przestanie. Inni mieli ubaw. Dla niego dużo emocji, dla mnie dużo pływania pod wodą, żeby go nie słyszeć.


Drugi. Miłość platoniczna (jego) i korespondencyjna. Trzy lata pisał do mnie codziennie. Dopiero jak przestał pisać, to stwierdziłam, że był fajny, najfajniejszy. Monarchista, lekarz, intelektualista. Musiałam się dokształcać, żeby raz na czas mu odpisać. Inspirująca znajomość i... Pewnie jakbyśmy nie żyli ze sobą tylko na papierze, to nawet bym go nie lubiła.
 love_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0


Trzeci. Mr T. Pierwsza liga na imprezach, ostatnia w życiu. Dzięki niemu wyleczyłam się z kompleksów i płycizny. Bardzo zakochany. Alpinista przemysłowy, ex komandos, o czym przypominał z każdym łykiem piwa. Dobry dla sweet sixteen, kiedy ma się pstro w głowie. Niedobry w przyszłości. Do takiego wniosku doszłam pod wpływem trzeciej lampki wina, w naszej ulubionej knajpie. Żyliśmy wtedy w takiej telenoweli. Jego najlepszy przyjaciel spotykał się z moją najlepszą przyjaciółką. Zeswataliśmy ich. Generalnie byliśmy wtedy mistrzami swatania. Wiedzieliśmy wszystko o sobie. Ale czerwone wino, obraz gołej zielonej baby nad stolikiem w knajpie i decyzja. Mr T, zostańmy przyjaciółmi. To nie był mocny tekst. Chyba się lekko wkurwił.


Potem szereg przelotnych Grześków, Michałów i nie-pamiętam-już-imeinia. Aż do Michała Konkretnego. MK był królem wśród romantyków. Obwiesił całe miasto plakatami z wyznaniem miłości do mnie. Jak wracałam ze studiów na weekend do niego, to od piątkowego popołudnia do niedzielnego wieczoru, miałam idealny program rozrywek, który zawsze zaczynał się prezentami oraz wierszem, lub cytatem na moją cześć (!!! na moją cześć !!!). Jak to zwykle bywa w takich przypadkach zagłaskiwania, zaczęłam się dusić i kiedy los tak nami pokierował, że znaleźliśmy się w mieście prawdziwej miłości, Veronie, z balkonem Romea i Julii, postanowiłam go rzucić.

Po tym jak go rzuciłam wpadł w depresję, taką że jego najbliższy przyjaciel wyciągnął go na wakacje Jamajka – Meksyk – Brazylia. Żeby go wyrwać z otępienia. Wiecie jakiego mam bzika na punkcie podróży! Myślałam, że szlag mnie trafi, why why why! Dlaczego mnie ze sobą nie zabrał?!

Potem miałam paczkę kumpli i niechęć do związków. Walentynki spędzone na oglądaniu meczu Polska-Ktoś tam, na moim zepsutym telewizorze (górna połowa ekranu, piłkarze od pasa w dół, równo na środku linia i poniżej piłkarze od głowy do pasa...), dużo: „to spotykamy się na starym mieście”, albo „dzisiaj impreza u...”. Rozrywkowo, bez sensu. Ale od czego są studia...


No i nadeszła epoka Drania. Drań był egoistą. W sumie byłby tzw. „Przeciętnym” ale przez jedną cechę zyskał imię „Drania” - nie pozwalał nazwać naszego związku „związkiem”. Po pół roku, kiedy zwykle dopadało mnie zmęczenie materiału, które prowadziło prostą drogą do zerwania, tym razem doprowadziło mnie do zadania pytania:

- Drogi Draniu, albo wóz, albo przewóz. Idziemy do przodu albo kończymy znajomość.

On stwierdził, że kończymy, ja... zatrułam się likierem czekoladowym na Słowacji, gdzie akurat przebywaliśmy. Żgałam pół nocy. A kolejną noc przetańczyłam z obecnym mężem, już w Ojczyźnie...

Mój mąż, jest moją pierwszą miłością. Może przez to, tak naprawdę, tylko on potrafi mnie zranić i tylko on potrafi mnie uszczęśliwić :-) Ma nade mną władzę i mam nadzieję, że nie wykorzysta jej przeciwko mnie. Kocham go i przez to jestem bezbronna, co mnie przeraża.

Skoro opowiedziałam Ci o końcach, powinnam jeszcze o początkach – za każdym razem. Każdym! W czasie tańca. Tylko tak zgadzałam się na pierwszą randkę.


To dziś było retrospektywnie:-) Wątek poboczny – przyjaciółki, które próbowały odbić mi facetów, ale o tym w kolejnym (którymś z kolejnych) odcinku :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates