Plany
na weekend mojej mamy:
Sobota
– 11:00 spotkanie w mieście z przyjaciółką, wykupienie wakacji,
na które razem jadą (Teneryfa), a potem spędzenie w domu
przyjaciółki reszty dnia, przeglądając w internecie (obie po
kursie komputerowym dla seniorów) wycieczki fakultatywne...
Niedziela
– również 11:00, msza święta, następnie spotkanie ze stałą
paczką. Co niedzielę po kościele ktoś z nich organizuje kawkę z
domowym ciastem u siebie w mieszkaniu, tym razem będzie to poszerzone o
obiad, spotkanie jest u koleżanki, która specjalizuje się w
robieniu gołąbków. Specjalizuje się koleżanka mamy, ale przy
organizacji obiadu nie kiwnie palcem, wszystko zrobi jej dobrze
wytresowana synowa ;-) Ale to temat na inną opowieść.
Chciałabym,
aby w wieku mojej mamy, moje weekendy tak wyglądały:-)
winter_flickr_Avelino Maestas_CC BY-NC-SA 2.0
Kiedy
w zeszłym tygodniu wychodziłam z lekcji angielskiego, pierwszy raz
w tym sezonie zimowym mnie to naszło i wiem, że już będzie
trzymać – przesyt zimą, marzenie o ciepełku i świetle. I tak
ten stan nadszedł wyjątkowo późno, zwykle dopada mnie początkiem
stycznia. Ale ta zima jest też wyjątkowo łaskawa i łagodna.
Wyobraź
sobie, że we wtorek pierwszy raz bawiłam cudze dziecko. Wiem, że
mnie wyklniesz, ale ja nie przepadam za dziećmi. Uważam, że są
zależne od nas, więc dbam nawet o cudze, szanuje je i jestem miła,
ale nie mam odruchów macierzyńskich i potrzeby rozczulania się nad
cudzymi malcami (o te słynne "tiu tiu tiu tiu" chodzi). Po urodzeniu swojego dzidziusia, zmieniła się tylko
jedna rzecz – jeszcze bardziej jestem wrażliwa na krzywdę dzieci.
Ale na krzywdę – dzieci, kobiet, zwierzaków, kogokolwiek –
zawsze wrażliwa byłam, teraz mam tylko jeszcze więcej empatii w
sobie.
Tak
więc, skutecznie do tej pory unikałam bawienia dzieci. A teraz, nie
było wyboru i Zuza, córa mojej siostry została u nas (oczywiście Zuza to takie pół-swoje dziecko). Prawie
dwulatka i prawie roczniak. Masakra. Józio zapatrzony jak w obrazek,
a kuzynka... Co rusz go niechcący walnęła, zabawki wybrane
wyrywała mu, a wciskała takie niechciane (w sumie sprytna, mała
bestyjka) i mimo że go uwielbia, starała się być w centrum mojej
uwagi. Momentami było super – np. jak tańczyliśmy. Dzieciaki
śmiały się do łez. Albo jak jedli, Zuza już samodzielnie (od
miesiąca tak ma) jadła jogurcik, Józio z pomocą mamy, ale
śledził czy kuzyneczka je to samo i cały czas sprawdzał co robi.
Natomiast pod koniec – byliśmy we trójkę 5 godzin – padałam
na pysk. W końcu skapitulowałam i puściłam im Myszkę Miki na
YouTube. Rodzice bliźniaków lub rodzeństwa z niewielką różnicą
w wieku – respekt!
Dziś
mam śpiączkę. Normalnie nieprzytomna chodzę. Zaczęłam dzień
zdrowym, pożywnym śniadankiem – pumpernikiel, ser Bieluch, pomidor
i duuużo rukoli – mając nadzieję, że to mnie obudzi, ale kiszka.
Nic nie pomogło. Więc snuję się po domu i staram się mimo
wszystko pożytecznie spędzić ten dzień. A mąż dziś od 7 rano
remontuje nam domek, tym razem pomaga mu tata, tak więc pewnie o
wiele raźniej mu się pracuje. Dlatego, na dziś to koniec, takie
espresso zamiast caffe lungo w ramach naszego spotkania;-)
P.S.
O Blogu Roku 2012 (pewnie zauważyłaś link u góry strony),
napiszę Ci jak przyjdzie pora, co i jak, a przede wszystkim
dlaczego ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz