Puste
drogi, ozdobione domy, zmierzch. Jedziemy do Krakowa, a ja w głowie
pisze. Ubieram myśli w zdania, jak zwykle w czasie podróży,
zwłaszcza, kiedy nie jestem kierowcą. Umysł jest otwarty na
bodźce, ale one są przytłumione przez szyby samochodu i pozostaje
więcej miejsca dla wyobraźni.
Przejeżdżamy
przez Alwernię, jak to pięknie i bajkowo brzmi. Prawie jak Narnia.
No w końcu to tu wylądowało ufo (jak ktoś widział wytwórnię
filmową Alvernia Studios, wie o czym mówię). A tak naprawdę nazwa
pochodzi od góry La Verna w Toskanii, na której św. Franciszek
otrzymał pierwsze stygmaty. Od świata baśni, przenosimy się do
wizji średniowiecznej wsi, biednej i pod ciężkim jarzmem – czy
takie obrazy nie pojawiają Ci się w głowie jak słyszysz Przeginia
Duchowna?
No
i jak po takiej podróży nie cofnąć się w czasie? Tak troszeczkę,
do czasów studenckich, gdzie parę piw z wszystkich czyniło
filozofów. W końcu Kraków to miasto intelektualistów, a połowa
zaproszonych na Sylwestra była polonistami, więc przegląd
literatury polskiej po cytatach, też miał miejsce. Troszkę się
śmieję, ale było to przyjemne – jestem zmęczona ludźmi, którzy
kończą studia i przestają żyć. Nie mają pasji, nie rozwijają
się w żadnym kierunku (sport, kino, książka), nie robią nic,
żeby choć minimalnie dalej żyć jak wrócą z pracy. Oczywiście –
nie ma czasu i nie ma kasy, ale nie wszystko kosztuje (nordic
walking, biblioteka), a im więcej ma się spraw, tym lepiej się
organizuje czas. No i rozmowy sprowadzają się do narzekania na
pracę, podniecania się osiągnięciami dzieci (bo to ich życiem
się żyje) i kończą się ewentualnymi opowieściami o tym jak źle
z polską służbą zdrowia.
Wyjechaliśmy
wieczorem. Nowa Huta. Bloki, wielka płyta, ale swojsko i przyjaźnie.
Troszkę zieleni, troszkę domków jednorodzinnych, różne kształty
bloków i nie ma okrutnych mrówkowców, które przygnębiają swoją
masowością. Mieszkanko mojej przyjaciółki i domówka na
Sylwestra. Jedzonko – pyszności (zwłaszcza smakowała mi cukinia
z dynią i sosem beszamelowym z piekarnika, majstersztyk), atmosfera
swobodna, doskonałe wino i... Grzeczne niemowlaki. Nie doszło do
chóralnego wycia, czego się obawiałam :-) A niemowlaków była
trójka, z czego Józio najstarszy.
fireworks_flickr_Vironevaeh_CC BY-SA 2.0
Rano
– mycie naczyń, coca-cola na czczo i dłuuuugi prysznic, żeby
odzyskać równowagę. Pierwszy dzień Nowego Roku. To może na
basen? Pomaga :-)
A
teraz, powoli się kończy mój urlop. Dobrze, ze przede mną
szkolenie w Szczyrku, jest mi trudniej wrócić do pracy, niż po
macierzyńskim – Józio jest coraz fajniejszy w kontaktach. Mały
słodziak. Teraz ma zajawkę na podawanie ręki, chichra się jak
opętany. No i jego gadanie w niemowlęcym slangu jest coraz bardziej
urozmaicone. Nie wyobrażam sobie nie pracować, ale mieliśmy
cudowne dwa tygodnie dla siebie i szkoda, że już się kończą.
Pierwsze święta Józia za nami. Pierwsze we troje.
fireworks_flickr_Vironevaeh_CC BY-SA 2.0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz