Już
jako dziecko pisałam pseudo powieści. Moja pierwsza, stworzona
przez ośmiolatkę, jeszcze przed komunią, była (ciekawe czemu) o
dwóch siostrach: Joannie i Sabinie. Dobrej i Mniej Dobrej dla
uwypuklenia kontrastu. Potem zaczęłam pisywać opowiadania fantazy.
Na początku studiów za to urodziła się prawdziwa powieść, pod
tytułem Sirocco (gorący, suchy wiatr wiejący znad Afryki zwłaszcza
w kierunku Italii). Gnioty totalne, ale przecież na gniotach też
się ćwiczy warsztat??!! Badaczom
nawet udało się ustalić ile dokładnie godzin ćwiczenia jest
faktycznie
niezbędnych do osiągnięcia mistrzostwa,
jest to 10 000
godzin ćwiczeń
(3 godziny dziennie przez 10 lat). Przykładowo Beatlesi odnotowali
pierwszy sukces po tym jak 1200 razy grali razem, czasami po 8 godzin
non stop. Mnie jeszcze zostało sporo pisania, żeby się mojej
twórczości nie wstydzić.
writing on the wall_flickr_poonomo_CC BY-NC-ND 2.0
Odkryłam,
że mój zryw blogowy był spontaniczny i nieprzemyślany. Ale ja
chyba już taka jestem, działam, a potem się dokształcam, żeby z
intuicyjnie wyczutego trendu stworzyć coś profesjonalnego, albo
przynajmniej minimalnie dopracowanego. Poczytałam sobie więc o
prawach autorskich (tyle o ile), zapisałam się do Flickr.com oraz
dowiedziałam się co w świecie blogowym jest trendy (NaTemat.pl).
Dalej szukam siebie i swojej formy ekspresji (ekspansji) potrzeby
pisania, ale chętnie wmieszałabym się w środowisko ;-) No i tu
rodzi się problem. Problem 27 godzin potrzebnych w dobie (jest nawet
taki włoski portal http://27esimaora.corriere.it/
, dziecko Corriere della Sera). Nawet ktoś mi napisał, że warto
się zareklamować w środowisku, tylko, że ja nie znam środowiska,
a żeby poznać, trzeba mieć magiczny czas, który dzielę między
synka i resztę rodzinki, pracę i samorozwój, naukę języków
obcych i pisanie. Do tego basen i lenistwo. Czasami lubię „zmarnować
wieczór” przy lekkim kryminale lub śmiesznym serialu (ważne,
żeby był kolorowy i z ładnymi ludźmi, jak dawka endorfin i
bodziec by dbać o siebie).
Pisanie
jest cały czas ze mną, każdą sytuację podświadomie ubieram w
słowa, ale potem często o nich zapominam, a zmęczona nie mam weny,
żeby zacząć pisać. Poza tym pisaniu sprzyja samotność, a mnie
nawet teraz po prawej, na rozłożonym tapczanie turla się z boku na
bok syn, a na wprost mąż składa filmiki w teledysk do swojej
piosenki.
Lubię
się bawić rzeczywistością. Nie mam na myśli zakłamywania
faktów, ale zawsze można położyć akcent na ciekawsze fragmenty,
zbudować napięcie, wciągnąć słuchacza czy czytelnika w
atmosferę miejsca. Właśnie to próbuję zrobić, przede wszystkim
dlatego, ze ja tak odbieram rzeczywistość. Jestem czujna na detale,
mam wszystkie zmysły otwarte na doznania, no i ponad wszystko
analizuje. Oczywiście nie wszystko udaje mi się ubrać w słowa.
Zwłaszcza jeżeli coś przeżyję, a dopiero po dłuższym czasie
mam okazję to spisać. Pozostają wtedy w głowie fakty, ogólne
wrażenie, a nie doznania. A to jak się coś opisuje ma znaczenie
Maya
Angelou powiedziała „Ludzie zapominają, co od nas usłyszeli, i
to, co im pokazaliśmy, ale nie zapomną tego, jak się dzięki nam
poczuli.”
Zrobiłam
mikro „coming
out”.
Przyznałam się dwóm osobom, kobietom, do pisania bloga. Jedną
najlepiej opisuje słowo przyjaciółka, drugą mentorka. Obie
inspirujące, ciekawe i liczę się z ich opiniami jak z żadnymi
innymi. Dokonałam na nich małego akwizycyjnego gwałtu, prosząc,
żeby przeczytały i mało tego, jak nie jest źle z tym jak opisuję
mój świat, żeby komuś podesłały namiary na ten blog. Tak więc,
wie już mój mąż, przeciwnik degradacji prywatnego życia w
blogach (jeszcze nie czytał mojego, aż się boję), moja mama oraz dwie wspomniane panie. Szał ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz