Jak
nowy rozdział w książce, powrót do pracy po 6 miesiącach
przerwy. Zmianaaaaaaa. Powiem szczerze – wracać mi się do pracy
nie chce bo Józio jest z serii dzieciaczków, co same się bawią,
śpią od 21 do 8 rano (już się chwaliłam, ale nie mogę dalej w
swoje szczęście uwierzyć) i okres, zwłaszcza od trzeciego
miesiąca życia dziecka był jak wakacje – choć oczywiście tu
powinna być gwiazdka i odnośnik do wyjaśnienia, że to specyficzny
czas wolny, bo nigdy się nie wie, czy malec da nam pół, czy
półtorej godzinki wolnego i o której to nastąpi. Oczywiście
wakacje są o tyle cudowne, że wiemy kiedy się skończą i dlatego
umiemy docenić każdy odmienny od szarej codzienności dzień.
Gdybym nie miała wizji powrotu do pracy, do mojej małej kariery,
nie byłabym tak szczęśliwa. Dzidziuś zostaje z moją mamą, na
widok której z daleka szczerzy bezzębną buzinkę, więc nie ma
żadne z nas traumy rozstania. Ja wiem, że im jest dobrze razem, a
mama jest idealną, mądrą babcią.
Mój
wakacyjny urlop macierzyński rozpoczął się jak wspomniałam wraz
z 3 miesiącem życia Józia. To książkowe dziecko – ani nie robi
nic z wyprzedzeniem, ani opóźnieniem, etapy rozwoju następują jak
z podręcznika. Niestety pierwszy miesiąc był koszmarem, my
zaskoczeni ciężarem opieki nad tak bardzo zależną od nas i
introwertyczną w tym etapie życia istotką, a synek płaczący od
kolek i Bóg wie czego. Drugi miesiąc był o niebo lepszy –
zresztą koleżanka poradziła mi cudowną rzecz. Od porodu zaznacz 3
tygodnie w kalendarzu, zobaczysz, że po tym terminie, wszystko
zacznie być łatwiejsze, mniej bolesne i przerażające.
Zastosowaliśmy się też do porad z Języka
Niemowląt Tracy Hogg. Dziecko jak w
zegarku, w czasie dnia jest co 3 godziny głodne, więc nigdy nie
mamy wątpliwości czy chce jeść i dlaczego płacze. To już w 2
miesiącu życia Józia działało ALE był to miesiąc przykrych
niespodzianek, z których jedna po drugiej następowała –
ropiejące oczko, rozwolnienie z krwią od rotawirusów, zaparcie dla
odmiany, ja złapałam zapalenie cewki moczowej i przez leki tydzień
nie mogłam karmić, a dziecko od nagłego odstawienia miało traumę.
Ciągle coś było, co młodą mamę wytrącało z równowagi.
baby_flickr_cheriejoyful_CC BY-NC-ND 2.0
Jak
na razie z każdym miesiącem jest coraz ciekawiej i fajniej. Józio
ma paszport (byliśmy w Chorwacji w sierpniu) i swoją kartę
biblioteczną – wypożyczył 100
bajek Brzechwy (w jednej książce,
nie stu). Miało to sens kiedy miał 4, 5 miesięcy bo uspokajał się
przy czytaniu wierszy, teraz też mu czasami czytam, ale jest już
dosyć aktywny i woli się wygłupiać, zwłaszcza z pacynkami, niż
opowiadania, czy czytanie. W zeszłą niedzielę nasz półroczniak
zapisał się też na basen. Pierwsza lekcja wypadła świetnie. Jak
siedzieliśmy na brzegu, kiedy kurs dla poprzedniej grupy niemowlaków
jeszcze trwał, wyciągał rączki i domagał się wsadzenia do wody
pełnej kolorowych piłek. W wodzie też się czuł jak rybka.
Po
basenie zapadł w śpiączkę, jadł, kąpał się, przebierał,
wszystko na śpiocha. I tak spał cudownie do... czwartej rano. Wtedy
zaczął sobie gaworzyć w łóżeczku, które ma ulokowane nad
naszymi głowami. Na mojej wysokości ma swoją główkę i otulak na
szczebelkach. Więc jak się zorientował, że rodzice śpią w
najlepsze, jakoś zszedł niżej, tak, żeby rączką sięgnąć poza
otulak, do włosów Wojtka. Szarpnął męża za szkuty. Poradził
sobie dzielnie, choć chyba nie o taki rezultat mu chodziło –
Wojtek go przykrył, pogłaskał, zrobił krzyżyk na czole i kazał
spać do 5:40 rano, kiedy to przebieramy go i mąż zawozi go do
babci. Tak więc w mój pierwszy dzień pracy po pół roku przerwy,
przyszło mi iść troszkę niewyspanej... Must
be ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz