/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 13 października 2012

Natręctwo myślowe

Dziś mam lenia – minimalistyczne sprzątanie, obiad z wczoraj. Mąż jak prawie w każdą sobotę remontuje nasz przyszły domek, więc jesteśmy z synkiem sami. Pobawiliśmy się, zjadł sobie, posiedział na leżaczku na balkonie, a ja poczytałam troszkę – skończyłam horror, o którym mówiłam Ci ostatnio i czytam teraz dwa lekkie thrillerey psychologiczne autorstwa Alex Kava (Dotyk zła i Zło konieczne). Mam takie zboczenie – zawsze czytam stopkę redakcyjną, skąd wydawnictwo, z którego roku. Tym razem zrobiłam jak zwykle, a tu zonk – wydawnictwo Harlequin! Są to kryminały, ale wydawnictwo wydaje mi się nieprzypadkowe jednak:-) Czyta się je świetnie – lekkie pióro, chwytliwa treść, romans w tle, to co najlepiej się sprzedaje, jest ponadczasowe mimo że tak bardzo powtarzalne... Wiem, że zamiast lekkiej lektury powinnam siąść nad językiem angielskim i włoskim, w końcu same kursy nie przyniosą żadnego efektu, powinnam może poćwiczyć, prawie się nie ruszam, zrobić coś pożytecznego, ale... Żeby mi się chciało jak mi się nie chce...

Nebraska_flickr_Nathan Hamm_CC BY-NC-ND 2.0
Alex Kava pochodzi z Nebraski - to moje drugie zboczenie książkowe, często szukam informacji, zdjęć miejsca zamieszkania autora lub bohaterów powieści :-)

Zaparzę nam kawy w ekspresie, po amerykańsku i opowiem Ci czemu jestem dziś niewyspana i wstaliśmy z Józiem z łóżka dopiero o 11 (o 7 jak u babci w dni robocze, obudził się głodny, mąż go przebrał, ja nakarmiłam i poszliśmy dalej spać). Październik to miesiąc spotkań rodzinnych – co tydzień... Urodziny teściowej, męża siostry, imieniny mojej mamy – przesyt! Na dodatek jedyne tematy to pogoda i dzieci, grzecznie, a więc niestety też dość nudno. Okazało się, że moja siostra wsiąkła w ten świat, jakby tylko czekała na taką odmianę. Tak więc w zeszłą niedzielę obchodziliśmy urodziny Sławka, a w tę będziemy imprezować u teściów. Potem weekend przerwy - mama urządza wtedy imieniny Jadwigi w gronie znajomych, ale już tydzień później z nami. Zawsze te spotkania odchorowuję. A sama sobie jestem temu winna.


 Pumpkin_flickr_magic robots_CC BY-NC-ND 2.0

Jedno z moich ulubionych zajęć to układanie zdjęć w albumie. Najbardziej lubię albumy, w których zdjęcia układa się na całej karcie i zakleja folią samoprzylepną. One dają najwięcej swobody na dodanie biletów, zasuszonych kwiatów, pocztówek, różnej wielkości zdjęć i różne rozmieszczenie. Albumów mamy całą komodę, nawet na naszym ślubie jedyną dużą inwestycją był specjalnie wyszukany fotograf z Krakowa. Zauważyłam, że swoje życie czasami też tak traktuję – jak kolekcję doświadczeń, które w mojej pamięci są jak te zdjęcia w albumie. Jak coś piekę – to zwykle nowości, żeby coś spróbować, jak mam możliwość coś zrobić pierwszy raz w życiu, to aż mnie nosi z radości. Byłam na raftingu, nurkowałam, byłam w SPA (prezent od męża na mój wieczór panieński – pakiet w SPA dla panny młodej) i w żadne z tych miejsc nie ciągnie mnie ponownie. Chętnie bym powtórzyła te zdarzenia bo były bardzo przyjemne, ale kiedy miałam doświadczyć ich pierwszy raz, czułam motyle w brzuchu i całkiem inny kaliber emocji temu towarzyszył. Myślę, że to jak podchodzę do życia jest odzwierciedleniem naszych czasów, jest nawet taka teoria odróżniająca podróżników (poznać miejsce) od turystów (zobaczyć, „zaliczyć” miejsce) Deana MacCannella. Ja też planując wakacje, kieruję się przede wszystkim tym czy dana destynacja to dla mnie nowość, zawsze miejsca, w które mam jechać pierwszy raz pociągają mnie bardziej.
Niestety mój autodestrukcyjny charakter nie idzie w parze z potrzebą nowych doświadczeń. Analizuję do bólu i zadręczam się wszystkimi moimi wpadkami, tak więc nigdy do końca nie jestem spontaniczna – wiem jaka będzie za to kara. Na linii tej sprzeczności leży np. to, że jestem dość zaangażowaną osobą w dobro świata, dlatego jak w mojej rodzice siostra, która słynie z tego, że kocha zwierzątka je jajka z numerem 3 (chów klatkowy, jeszcze do niedawna oznaczający np. obcięte nóżki niosek, żeby mniej miejsca zajmowały), pozwala psu gonić chomika w kuli do biegania, gdzie ten pada ze strachu prawie na zawał, kupuje 10 rybkę (potem okazało się, ze poprzednie padały bo akwarium stało za blisko mikrofalówki), nie sortuje śmieci, nie stara się nawet butelek plastikowych zgnieść wyrzucając je – generalnie absolutnie nic nie robi co oznaczałoby minimalne koszty lub minimalny wysiłek i cała miłość do zwierzaczków sprowadza się do titititi na ich widok i zachwycania się nimi, to szlag mnie trafia. Więc na forum rodziny, kiedyś jak przynieśli mi święcone jajka z nr 3 z koszyczka wielkanocnego, nie wytrzymałam i poprosiłam, żeby sobie podarowali takie gesty, bo to hipokryzja i całkowita obojętność na sytuację braci mniejszych jak mawiał Jan Paweł II. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami cała rodzina męża i siostry mnie potępiła. A ja... Nie mogłam tego nie powiedzieć, bo czuję na sobie odpowiedzialność za ten świat, przynajmniej w ramach mojego otoczenia, jednak wiedziałam zanim jeszcze pierwsze słowa padły z moich ust, że w nocy nie będę mogła zasnąć gryziona przez obrazy wzroku pełnego potępienia jaki na mnie spadł, obrazy które niczym upiory szepczą mi do ucha „a po co ci to? I tak nikt cię nie posłuchał, a mają cię za wariatkę i nie będą cię lubić” (a ja po mamie, mam tę cholerną potrzebę akceptacji przez otoczenie). Kiedy cała rodzinka się zgromadzi, zawsze pojawia się jakiś toksyczny temat. Mój mąż ma niezwykły talent – w czasie tych spotkań potrafi się wyłączyć, a ja siedzę, analizuję i dostaję wrzodów, a potem jeszcze nie śpię myślą o tym, że znowu będę musiała gryźć się w język. Ale z drugiej strony, ile razy w życiu możemy sobie pozwolić na swobodę i całkowitą otwartość? W pracy nie, wśród znajomych, też nie do końca, więc czemu z rodziną miałoby być inaczej, zwłaszcza, że tu odzywa się jeszcze różnica pokoleń?

 October_flick_dok1_CC BY 2.0

Co za pech – tak lubię październik, jest jak obietnica złotej polskiej jesieni, ostatni oddech lata, które niby jest już wspomnieniem, ale przypomina o sobie w popołudniowych promieniach słońca i ciepłym żółtym kolorze liści. Wydaje mi się, że to najbardziej fotogeniczny miesiąc;-) Całkiem inaczej niż deszczowy, szary i bury listopad. To jeden z moich dwóch „złych” miesięcy (drugi to zimny luty, brudny, zlodowaciały śnieg i błoto, daleko do wiosny). Czy ta plaga rodzinnych obiadków nie mogła przypaść w listopadzie, tak, żeby weekendy październikowe zostały na spacery, ognisko i duszonki w gronie znajomych, czy inne atrakcje? Choć mogło być gorzej – w październiku nie ciągnie na pole tak jak w wakacje, wtedy dopiero te spotkania byłyby nieszczęściem. Zapomniałam Ci bowiem dodać, że poza brakiem  otwartości panuje na nich całkowita niechęć do świeżego powietrza – zawsze w czterech ścianach, przy białym obrusie. I nie zrozum mnie też źle – to moja rodzina, na dobre i na złe, ale wolałabym tę przyjemność spotkań mieć dawkowaną w większych odstępach czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates