Kiedy zostaje się mamą, na
pierwszy plan wysuwają się potrzeby dzieci. Jest to naturalne,
słuszne i potrzebne. Ale... Każdy z nas w życiu pełni różne
role – córki, pracownika, żony, przyjaciółki etc. Wydaje mi się,
że dobrze jest, kiedy bycie mamą staje się najważniejszą z tych
ról, natomiast niezdrowe jest (dla dobra małżeństwa, dla nas, a
nawet dla dzieci), kiedy ta rola całkowicie przyćmi pozostałe.
Ja będąc teraz w domu na
„urlopie” macierzyńskim postanowiłam zaszaleć i zainwestować
w swój rozwój:
dla umysłu: kurs włoskiego
dla ciała: pilates
I am back to life:-) oficjalnie ogłaszam!
Kurs włoskiego to kontynuacja rok temu przerwanych zajęć. Poza tym, że jestem teraz zdecydowanie
najsłabszym ogniwem w grupie, nic się nie zmieniło, spotkania
częściowo mają charakter lekcji (ćwiczenia z gramatyki), a
częściowo plotek dobrych znajomych tyle, że po włosku.
Natomiast ciekawym doświadczeniem
są dla mnie poranne zajęcia pilates. Większość pań (na kursie
jest jedna sztuka mężczyzny) to bogate żony i wdowy. Podjeżdżają
swoimi wielkimi wozami pod klub fitness. Włosy i pazurki idealne.
Pupy jak jabłka. Nawet 70-latki (takie też są) robią mostek czy
świecę. Żadna z nich nie poprzestaje na naszych spotkaniach dwa razy w tygodniu, każda ćwiczy jeszcze coś innego - jogę, taniec nowoczesny lub (sic!) pilates kolejne dwa razy w tygodniu z grupą popołudniową. A ja... ćwiczę jak najlepiej umiem i szukam sobie miejsca
jak najbardziej w kąciku, z dala od żon z Stepford.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz