Sobota
rano. Znowu dosiadły się żule. Zdecydowanie wolę otwarte
przedziały w pociągu, wszyscy razem, cierpienie i smród się
rozkładają. Piją piwo, zagadują mnie, wielce czytają moją
książkę i gazetę przez ramię. PKP, nic dodać, nic ująć. Ale
nie szkodzi. I tak się cieszę, kolejny weekendowy zjazd na uczelni
czas zacząć, poczucie rozwoju i spełnienia.
Pogoda
przez cały weekend bawi się ze mną w kotka i myszkę. Wygrywam ja
– pada w czasie zajęć, natomiast podczas przechodzenia z / na
pociąg oraz przerw obiadowych, świeci piękne słońce. Czuję się
„prawie” jak na wycieczce, a moje endorfiny szaleją z radości.
Poranna kawa w Starbucks Cafe, zajęcia (w ten weekend warsztaty z
komunikacji), potem obiad w indyjskiej restauracji, Masala,
fantastyczny makaron chiński zapiekany z warzywami i kurczakiem,
orientalnie przyprawiony, kurkuma? Curry? No i ta opowieść…
Koleżanka z uczelni podzieliła się historia o swojej podróży
poślubnej. Jej ojciec pomógł pewnemu milionerowi, który w ramach
rewanżu użyczył im kluczy do swojego mieszkania w Wiedniu.
Mieszkanko zajmowało całe piętro apartamentowca, było pełne
zabytków, miało czerwone ściany oklejone materiałem bo wcześniej
mieszkała tam luksusowa kurtyzana, a w łazience, na pilota rozsuwał
się dach, na którym był ogród. Przygoda życia:-)
Niedziela
analogicznie. Z Dniem Taty w tle, smsami o tym jak siostrzenica i
synek pojechali na lody do Wisły z Tatusiami, a moja Mama z
koleżanką wybrała się do Krakowa. Fajne jest to życie.
dzień ojca_flickr_slack12_CC BY-NC-ND 2.0
A
jak złapię oddech to wypiszę Wam trochę słów inspiracji ze
szkolenia. Ale nie dziś. Czas na zabawę z synkiem :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz