/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

A posteriori

Ja, moja mama, mój mąż, mój synek, mój pies, cały mój świat na idealnym Bożonarodzeniowym spacerze... Wróć! Na prawie idealnym – bo w sielankowo zimowej scenerii, zamiast radośnie wiosennej – spacerze Wielkanocnym w okolicy hotelu Zimnik w Lipowej. Tak było dziś, w zastępstwie pierwotnych planów. A wszystko przez śnieżycę. Ale po kolei.
 
Dwa dni temu mój małżonek zaliczył dziurkę, taką zbyt głęboką, żeby obeszło się bez konsekwencji – zniszczyła się felga, więc jak mu przyszło zawieźć auto do naprawy, postanowił wymienić opony na letnie. Tym sposobem rozjuszył złego ducha zimy, która postanowiła zstąpić na ziemię, ze zdwojoną siłą w niedzielę Wielkanocną (jakbyście się zastanawiali jak to się stało, że sypało). 
 easter2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0 
I tym sposobem, o mały włos nie spóźniliśmy się do kościoła, gdzie mieliśmy zamiar przyjechać dużo przed czasem, ponieważ nasz synek miał mieć mszę dla roczniaków. Zdążyliśmy na styk. Oczywiście – niestety tu winy na zimę nie da się zwalić – z naszym zakręceniem, nie pomyśleliśmy, że wypadałoby chrzestnym rodzicom dać znać o mszy z okazji roczku Józia... Ale co tam... Grunt , że mały był grzeczniutki w kościele:-)
Potem pojechaliśmy do teściów, a tam akcja – tatę złapał postrzał, a my... na letnich oponach nie umieliśmy podjechać pod ich dom. Zresztą okazało się, że to był pikuś wobec powrotu do naszego domu, ale to było dwa martini później, więc miałam pełen dystans do „kontrolowanych” poślizgów mojego męża.

Dzisiaj mieliśmy mieć spęd rodzinny w domu mojej mamy, poza stałym składem miał dojechać do nas wujek smerf maruda ze swoją córką, jednak widząc co się dzieje za oknami odwołali wizytę. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej... pomijając nieadekwatną pogodę do oczekiwań, to lepszych świąt sobie nie wyobrażam (no chyba, że ktoś zafundowałby mi pięciogwiazdkowy hotel na Bali). Spaliśmy do 9 z hakiem (chyba nasz malec zapomniał sobie przestawić zegar biologiczny na letni), potem leniwe, późne śniadanko, z wcześniej zrobionych pyszności (żur, sałatka warzywna, gotowana w domu szynka, babka itd.), następnie każdy z nas miał czas dla siebie – obaj moi mężczyźni grali na gitarach, jeden na prawdziwej, drugi zabawkowej, tańcząc przy tym swoje wygibasy (nawyki Józia: muzyka = taniec, książka = „czytanie” na głos w swoim dialekcie), a ja pochłaniam dziś książkę Kathy Reichs Zabójcza Podróż. Jedyną przerwą w lenistwie był opisany wcześniej spacer w samo południe :-) Pyszności, laba, rodzinka w dobrym nastroju, co więcej do szczęścia trzeba?! To są udane święta, mimo białego shitu za oknem!
 

P.S.1 Zamiast tradycyjnego śmigusa dyngusa i primaaprilisowych żartów mieliśmy dziś bitwę na śnieżki, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma;-)
P.S.2 Zewsząd do mnie krzyczy, że pora się zabrać za siebie (tzn. włączyć program Anonimowi Czkoladoholicy i Ćwiczę Choć Nienawidzę), why why why!!! Nawet w książce główna bohaterka Temperance Brennan, prowadzi monolog do samej siebie o tym jak ćwiczy i co je, żeby tyłeczek pozostał na miejscu. Szlag z tą presją!
 TB_flickt_Little Phoenix_CC BY-NC-SA 2.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates