Ja,
moja mama, mój mąż, mój synek, mój pies, cały mój świat na
idealnym Bożonarodzeniowym spacerze... Wróć! Na prawie idealnym –
bo w sielankowo zimowej scenerii, zamiast radośnie wiosennej –
spacerze Wielkanocnym w okolicy hotelu Zimnik w Lipowej.
Tak było dziś, w zastępstwie pierwotnych planów. A wszystko przez
śnieżycę. Ale po kolei.
Dwa
dni temu mój małżonek zaliczył dziurkę, taką zbyt głęboką,
żeby obeszło się bez konsekwencji – zniszczyła się felga, więc
jak mu przyszło zawieźć auto do naprawy, postanowił wymienić
opony na letnie. Tym sposobem rozjuszył złego ducha zimy, która
postanowiła zstąpić na ziemię, ze zdwojoną siłą w niedzielę
Wielkanocną (jakbyście się zastanawiali jak to się stało, że
sypało).
easter2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0

Potem
pojechaliśmy do teściów, a tam akcja – tatę złapał postrzał,
a my... na letnich oponach nie umieliśmy podjechać pod ich dom.
Zresztą okazało się, że to był pikuś wobec powrotu do naszego
domu, ale to było dwa martini później, więc miałam pełen
dystans do „kontrolowanych” poślizgów mojego męża.
Dzisiaj
mieliśmy mieć spęd rodzinny w domu mojej mamy, poza stałym
składem miał dojechać do nas wujek smerf maruda ze swoją córką,
jednak widząc co się dzieje za oknami odwołali wizytę. Z jednej
strony szkoda, ale z drugiej... pomijając nieadekwatną pogodę do
oczekiwań, to lepszych świąt sobie nie wyobrażam (no chyba, że
ktoś zafundowałby mi pięciogwiazdkowy hotel na Bali). Spaliśmy do
9 z hakiem (chyba nasz malec zapomniał sobie przestawić zegar
biologiczny na letni), potem leniwe, późne śniadanko, z wcześniej
zrobionych pyszności (żur, sałatka warzywna, gotowana w domu
szynka, babka itd.), następnie każdy z nas miał czas dla siebie –
obaj moi mężczyźni grali na gitarach, jeden na prawdziwej, drugi
zabawkowej, tańcząc przy tym swoje wygibasy (nawyki Józia: muzyka
= taniec, książka = „czytanie” na głos w swoim dialekcie), a
ja pochłaniam dziś książkę Kathy Reichs Zabójcza
Podróż.
Jedyną przerwą w lenistwie był opisany wcześniej spacer w samo
południe :-) Pyszności, laba, rodzinka w dobrym nastroju, co więcej
do szczęścia trzeba?! To są udane święta, mimo białego shitu za
oknem!
P.S.1 Zamiast tradycyjnego śmigusa dyngusa i primaaprilisowych żartów
mieliśmy dziś bitwę na śnieżki, jak się nie ma co się lubi, to
się lubi co się ma;-)
P.S.2 Zewsząd do mnie krzyczy, że pora się zabrać za siebie (tzn.
włączyć program Anonimowi Czkoladoholicy i Ćwiczę Choć
Nienawidzę), why why why!!! Nawet w książce główna bohaterka
Temperance Brennan, prowadzi monolog do samej siebie o tym jak ćwiczy
i co je, żeby tyłeczek pozostał na miejscu. Szlag z tą presją!
TB_flickt_Little Phoenix_CC BY-NC-SA 2.0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz