Boshe!
Dziś pierwszy raz w życiu ktoś nazwał mnie gospodynią i już od
godziny przeżywam. Kobieta, per Pani, specjalista, żona, mama,
wszystko, tylko nie gospodyni! Fakt – siedzę na opiece nad synkiem
w domu, miałam ubrany dres i włosy niedbale spięte gumką, ale
paznokcie w kolorze korala i umiejętność profesjonalnego
spławienia kominiarza, który coś tam chciał mi wcisnąć, to
powinno mu zasugerować, że nie jestem gosposią. Prawda??!!
A
Józio... okazało się, że ma zapalenie gardła, dostał
antybiotyki. Przy podawaniu ich miota się jak osa, a po zamienia się w
muchomora – chyba jest uczulony na ten antybiotyk. Generalnie dzidziok mój, czuje
się jednak lepiej. Został tylko jeden skutek uboczny choroby –
totalne rozpuszczenie! Z wychowanego, jak na roczniaka chłopczyka,
zamienił się w małego wymuszacza. Ratunku!
A
moja odskocznia – żadna niespodzianka. Książka, znowu od
znajomego z pracy, pożyczona i polecona :-) Czytam właśnie o
kotatsu
(w Bezsenności
w Tokio, Marcina
Bruczkowskiego),
czyli w wersji tradycyjnej dziura w ziemi z piecykiem, a nad nią
konstrukcja
à
la
stół.
A w wersji nowoczesnej, lampa do ogrzewania pod stolikiem. Wszystko
to, żeby zagrzać sobie dolną połowę ciała. W sumie to jest
fascynujące – niby globalizacja, wszystko podległo unifikacji, a
jednak są takie subtelne różnice, które czynią świat
ciekawszym.
Nigdy
nie zapomnę jak w USA zaskoczyło mnie całkiem inne rozwiązanie
muszli klozetowej – jest ona pełna wody i tą wodę wsysa w czasie
„spłukiwania”, a nie zalewa się wszystkiego wodą ze zbiornika.
Zresztą wracając do ogrzewania, kiedyś parę dni mieszkałam w
Lizbonie u starszej Pani. Ona na stole też miała specjalny obrus
trzymający temperaturę, a pod stołem jakiś grzejniczek i tak
się „dogrzewała”.
Z
tego pobytu w Lizbonie pamiętam też, jak wstawałyśmy z koleżanką
20 minut wcześniej niż byłoby to konieczne, tylko po to, żeby
„spróbować” pościelić łóżko – 10 ozdobnych kap, serweta
na środku, wszystko idealnie równe i podwinięte pod materac. Byłam
cała spocona ze stresu po ścieleniu tego łóżka, a i tak jak
wracałyśmy do domu, nasze łóżka były poprawione do wzorcowej
perfekcji.
Kiedyś
opowiem Ci o wałkach pod głowę, psich kupskach, rodzynkach na
szczęście i zdradzie miłosnej – taka była moja wyprawa do
Portugalii, jedna z dwóch ;-) A dziś – między nami, kobietami –
wszystkiego najlepszego w dniu babeczek
:-)
w day_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
"Bezsenność..." czytałam, bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńA gdyby ktoś nazwał mnie gosposią / gospodynią... to odesłałabym go do mojego męża lub mamy. Na pewno boki by zrywali!;-]
Czekam na te Twoje opowieści. Nie tylko o Lizbonie. Opowiadaj o wszystkim!
Mój mąż stwierdził, że przy tak niereprezentatywnym wyglądzie sama się prosiłam... Wrrrr:-/
OdpowiedzUsuń